Po połowie roku nieprzerwanej żeglugi było dużo gorzej. Każdy krok sprawiał mi ból głowy, po każdym czułam, że się przewracam. Wsunęłam chłodne z niewiadomego powodu palce między włosy, odczuwając dzięki temu drobną ulgę. Ostatni raz odetchnęłam głęboko, uniosłam głowę i rozpoczęłam bardziej świadomy ruch do przodu. Wyciągnęłam lewą nogę i prawie całkowicie ją wyprostowałam po spotkaniu się mojej pięty z żelbetowym pirsem. Gdy stopa w większości oparta była stabilnie na podłożu oderwałam nogę prawą i wykonałam nią podobne czynności. Zebrałam do kupy przeponę i zastanowiłam się jeszcze, czy przypadkiem nie zbliżam się do krawędzi sztucznej wyspy. Na moje szczęście port był duży, więc i nabrzeże do którego przycumowałam mój jacht nie było bardzo wąskie. Postój ustanowiła w jednym z mniej znanych portów w Winnington. Nie łatwo jest manewrować między wielkimi tankowcami z spełni sprawnym jachtem na silniku, a co dopiero jednym halsem pod żaglami.
Wydostałam się na brzeg w miarę jednostajnym i prostoliniowym ruchem. Słońce raziło moje zmęczone oczy, ale dojrzałam portowa tawernę. Nad szyldem wisiała duża żółwia skorupa, więc uznałam to za odpowiednie miejsce. Wśrodku zastał mnie bardzo miły widok. Z radością stwierdziłam, że tawerna w większości jest zapełniona miejscowymi rybakami. To dobrze świadczy o lokalu. Z lamp zaaranżowanych na liny i sieci sączyło się ciepłe światło. Posunęłam niesłusznie wgłąb. Zasiadłam na wysokim stołku przy jeszcze wyższym stoliku, który współgrając z moim niskim wzrostem pozwolił mi się na sobie wręcz położyć. Nie miałam najmniejszej ochoty, aby usiąść porządnie, więc pozostałam w ten sposób przez kilka minut. Rozbudziłam się na widok stawianej przede mną szklanki. Uniosłam się niechętnie, aby spojrzeć w brązowe oczy. Kelner uśmiechnął się wyrozumiale
i przekazał mi jedną z najważniejszych informacji w
tamtym momencie – przede mną stał rum. Podniosłam się do
pionu, ale nie byłam w stanie uśmiechnąć się dopóki nie przyłożyłam zimnego
szkła do ust. Lekkie poruszenie szklanką wywołało słodki aromat złocistego napoju. Przechyliłam nieco naczynie, aby miód przelał się do mojego gardła. Piękną barwę zawdzięczał zapewne mahoniowej beczce, w której leżał. Smak również uległ zmianie, oczywiście na dobre, ze względu na dojrzewanie w szlachetnym drewnie.
Kelner widocznie bez natłoku pracy o tak dziwnej porze postanowił ze mną porozmawiać. Wyraził zdziwienie dowiedziawszy się, gdzie znajduje się port macierzysty mojej łajby – i jak dawno z niego wypłynęłam. Opowiedział mi o swojej podróży, wymieniliśmy się też doświadczeniami spod Przylądka. Zamówiłam więcej rumu, który może w smaku nie był wybitny, ale wyróżniał się w działaniu. Dzięki niemu po chwili byłam w stanie wstać, a nawet z łatwością się przechadzać. Wyszłam tylnymi drzwiami, żeby złapać jeszcze promienie słoneczne. Była tam zaaranżowana ścieżka wzdłuż płotu. Po jej lewej stronie co jakiś czas ukazywały się wysokie klony. Postanowiłam sprawdzić co znajduje się na jej końcu. Prosty biały płot po mojej prawej przypadł mi do gustu. Mówiąc szczerze - właśnie tak wyglądała dla mnie Ameryka. Złote palczaste liście zsuwały się z warstw powietrza, przy całkowitym braku jakiegokolwiek powiewu. Zebrałam trzy liście w bukiet, dla czystej przyjemności. Nie widziałam liści przez wiele miesięcy. Odrzuciłam je po chwili na bok i utrzymywałam równy krok, co wciąż wymagało ode mnie pewnego zaangażowania. Ścieżka zaczęła się powoli rozmywać, a drzewa mijały mnie coraz rzadziej. w końcu skończył się i płot, a raczej został przecięty przez prostopadły murek sięgający mi do brzucha. Wsparłam się nieco na nim wyglądając za pagórek zamykający się za horyzontem. Słońce przesuwało się powoli kryte przez poszarpane Cirrusy. W tych okolicach chyba świadczy to o przyszłym deszczu.
Poczułam w głowie coś znajomego, choć nic nie zakłucało widoku sielanki. Wpatrywałam się intensywniej w horyzont, aby dociec, a co chodzi. Po chwili poczułam wibracje gruntu. Natomiast zza górki wyłoniła się chmurka kurzu otaczającą pędzące stadko miejscowych koni. Ich budowa wskazywała na dużą wytrzymałość, zwrotność i żwawy galop. Zauważyłam, że nigdy nie obserwowałam na żywo stada Americano. Dojrzałam na końcu wyróżniającego się konia. Klacz była wyższa, ale nadal zachowała proporcje "w dół" według westernowych preferencji. Zapewne była wynikiem uszlachetnienia tego stadka. Z łatwością wyprzedziła kolejnych członków rodziny obejmując prowadzenie. Konie przygalopowały na rozległą łąkę na zboczu wyżyny. Rozlokowały się do zajadania trawy, ale jasna klacz nie spoczęła. Obiegła kilkukrotnie swoje stado wkoło brykając i pokazując wszystkim kopytka od spodu. Niespodziewanie skierowała się w moją stronę, ale nie usunęłam się z jej drogi. Zatrzymała się przysiadając zgrabnie na zadzie. Zarzuciła lekko łbem parskając i oddychając głęboko.
Uniosłam zamkniętą dłoń w jej stronę, aby mogła wybrać, jak zareaguje. Przystawiła nosek o różowej skórze do mojej ręki i ogrzała ją powietrzem ze swoich płuc.
— Czyż nie jest piękna?
Uśmiechnęłam się, powoli chowając marznącą kończynę do kieszeni. Spojrzałam kątem oka na mężczyznę stojącego obok. Był niewysoki i dość masywny, ale twarz miał nader poczciwą. Uśmiechał się, pewnie rzadko widując tutaj ludzi.
— Sąsiad nam ją oddał, bo powstała przez nieszczelny płot. Bob American Quater Horse hoduje od lat, a jedną z najlepszych klaczy ogier Angielski sobie zachachmęcił— skinął głową na konia. — Nie wiem co z nią będzie, próbujęmy ją sprzedać od dawna, ale właściwie za dopłatą nikt jej nie chce.
Klacz postanowiła pokazać nam co sądzi na ten temat i zajęła się przeżuwaniem, odwracając do nas tyłem. Ja więc, aby dodać rozmowie odrobiny kultury zwróciłam się do adresata słów z zapytaniem o przyczynę takiego stanu rzeczy.
— Jest bardzo szybka i zwinna. Ale nikt nie ryzykuje, bo może jej się ani w westernie ani w klasycznej jeździe nie powieść, a trudna jest, nawet bardzo. Nie zajeżdżali jej, ale ni podejść się dało, ot co. Gdyby to kopała, ona całym ciałem bije, tak agresywna.
— Przewieziecie mi ją do innej stadniny? — powiedziałam niespiesznie. Jasna koninka uniosła lekko łeb i spojrzała na mnie, a jej chrapki chwilowo zamarły. Oczekiwałam przez pewien czas odpowiedzi mężczyzny.
— Oczywiście. Ale ma pani doświadczenie, tak?
Pokiwałam głową, wciąż niepewna tej decyzji. Wychowałam się na koniu, lecz nie to mnie martwiło. Musiałabym oddać ją komuś, aby wrócić na morze, a z tego co widzę, nie będzie chętna do szkółki jeździeckiej.
Klacz uniosła lekko łeb, spoglądając na mnie. Spojrzałam w jej oko, jasne i niebieskie. Błysnęło.
Klacz zarżała wesoło i odwróciła się, podskakując lekko na przodzie.
Byłam pewna.
— Znam bardzo dobra stadninę, pół godziny drogi stąd. Jest akademią, na pewno znajdzie się tam ktoś kto będzie mógł Pani z nią pomóc.
— Pozwoli Pan, że pójdę na zakupy. Gdy wrócę, zajmiemy się papierami, a kiedy będzie Pan miał czas pojedziemy tam. Właściwie, mógłby Pan mi podać ich numer telefonu?
Partie 2 de 3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz