11.11.2018

Od Irmy cd. Rekera

Wdech... wydech.... i... wdech, i wydech... Skup się, a dasz sobie radę, zapomnij o wszystkim innym co Cię otacza dookoła pomyślałam wjeżdżając na parkur numer dwa, gdzie właśnie miałam zaczął swój drugi nawrót. Stresowałam się bardzo, gdyż wiedziałam że jeśli zawiodę to zmarnuję te wszystkie ciężkie treningi jakie miałam w tej drugiej akademii, wraz z przyjaciółmi którzy mnie spierali w przełamywaniu swoich słabości i strachów. Gdy byłam już niemalże na środku parkuru, zaczęłam ponownie się rozglądać, zwalniając do stępa aby się upewnić czy aby dobrze zapamiętałam kolejność ustawionych przeszkód do drugiego nawrotu. Nasz wychowawca, z którym przyjechaliśmy na zawody wpajał nam to ciągle na zajęciach by zawsze się upewnić czy pamięta się właściwą kolejność przeszkód i groził nam zawsze palcem, poczuwając w ten sposób by się nie śpieszyć i by spokojnie dać sobie czas na parkurze na przyswojenie wszystkich informacji, co teraz bardzo mi pomogło, gdyż zauważyłam że źle początkowo zapamiętałam kolejność i zamiast od razu na stacjonatę, pojechałabym na okser, co byłoby ogromnym błędem, no i by mnie to zdyskwalifikowało. Kiedy byłam już gotowa, delikatnie dotykając łydką boku swojego konia zachęciłam go do lekkiego kłusa, gdzie przy stanowisku jurorów lekko zwolniłam znowu do stępa, lekko się kłaniając, dając tym samym znak i swoją gotowość do startu.
Raz kozie śmierć! Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana pomyślałam wprawiając konia w lekki galop i nakierowałam go na pierwszą przeszkodę, jaką była stacjonata złożona z drągów, a po bogach miała takie lekkie fale niebieskie. Postanowiłam zaryzykować i jechać na szybko, bo w końcu tutaj liczył się czas! Bez problemu pokonałam pierwszą przeszkodę, a następnie zaczęłam się kierować na niewielki rów z wodą. Miałam nieco obaw z tą przeszkodą, lecz na szczęście koń ją przeskoczył bez żadnego błędu, a tej przeszkody akurat nie trenowaliśmy, więc miałam szczęście że koń nie spanikował na widok małego "zbiorniczka" z wodą w ziemi. Skręciłam bardzo mocno w prawo, ostro skracając zakręt i to oczywiście w bardzo szybkim tempie poprowadziłam Touch Downa na inną stacjonatę, którą przeskoczyłam razem z nim na dużym ukosie i na bardzo, bardzo, ale to bardzo małej ilości miejsca przez to nasze zawrotne tępo. Pewnie inni uważali że zwariowałam wtedy, gdy zobaczyli jak jadę, ale koń sobie świetnie poradził i w ostatniej chwili bardzo mocno złożył swoje przednie nogi, a tylne wydłużył i podniósł cały zad, dzięki czemu nie uderzył nogami w żaden z drągów, czy też nie zahaczył o nie brzuchem.
Jadąc dalej, szybko się zorientowałam że jadę na szereg podwójny złożony z oksera i stacjonaty, więc przyhamowałam mocno konia, przez co nieco szarpnął głową na boki niezadowolony z takiego obrotu spraw, ale po chwili odbiliśmy się od ziemi i przefrunęliśmy bezbłędnie nad okserem, lecz lądując blisko oksera serce podskoczyło mi niemalże do gardła, ale i jednocześnie jakby zamarło ze strachu, gdyż prędkość jaką miał mój koń i odskok jaki wykonał był bardzo dużo i w zasadzie ten okser pokonaliśmy z dość mocnym puknięciem w drąg, lecz o dziwo nie spadł! O mały włos szybko przeszło mi przez myśl i pogoniłam mocno ogiera do przeszkody numer "5-a" i było to double barre, później okser z desek z hyrdą. Kolejny zakręt był bardzo mocno na lewą stronę gdzie zaraz niemalże powitała mnie kolejna stacjonata która po bogach miała dwie latarnie morskie. Ponownie bardzo mocno ściągnęłam wodze, dzięki czemu usłyszałam jak Touch Down mocno zwolnił wbijając kopyta solidniej w ubity piasek na parkurze.
Dalej, dalej, dalej... pomyślałam nerwowo gdy odbił się od ziemi z dużym wysiłkiem, a gdy tylko dotknął kopytami ziemi, zaraz skręciłam ponownie go ostro w prawo, nie robiąc tym samym kółka prowadzącego na szereg potrójny, tylko znowu bardzo na ukos, lecz w ostatniej chwili wyprostowałam konia, a ten przeskoczył pierwszą stacjonatę, odbicie drugie okser, trzecie szybkie odbicie i stacjonatę miałam za sobą, a ostatnią moją przeszkodą do której miałam dość daleko była to brama sztokholmska, wiec pogoniłam mocno konia i w zasadzie to jechałam na taki żywioł, gdyż inni jeźdźcy tu  raz popuszczali wodze, raz skracali i tak kilkukrotnie, a ja nic nie skracałam przez długi czas, tylko na końcu lekko skróciłam, po to by miał miejsce gdzie się odbić i dosłownie przefrunęłam nad tą przeszkodą niczym dreamliner nad głowami ludzi. Tym samym skończyłam swój przejazd o czasie 35 i 18 setnych, wysuwając się tym samym na prowadzenie. Zachwycona tym wynikiem mocno poklepałam ogiera po szyi gdy jeszcze galopował, po czym zaczęłam zwalniać i jechać w kierunku wyjścia z parkuru. Za mną było jeszcze pięcioro zawodników, więc miałam się o co bać, lecz i tak byłam z siebie bardzo zadowolona.
Czułam jak nieco nogi mi drżą z emocji i ześlizgnęłam się delikatnie z siodła na ziemię, uważając by nie upaść przy okazji z tego wszystkiego na tyłek. Robiąc innym miejsce, zabrałam swojego konia do barierek, gdzie oglądałam przejazd na wielkim ekranie Rekera, który był akurat w połowie swojego toru. Choć byliśmy rywalami, to trzymałam za niego kciuki by dobrze przejechał i by nie zrzucił żadnego drąga czy też klocka. Widząc jak najeżdża na wielki mur, aż wstrzymałam oddech na chwilę i ścisnęłam mocniej swoje kciuki, które zapewne aż w tej chwili pobladły. Dalej... pomyślałam szybko, po czym widząc na ekranie jak koń Rekera ląduje po drugiej stronie muru by po chwili galopem się od niego oddalić, zauważyłam że nie zrzucił ani jednej przeszkody! Publiczność zaczęła bić brawa na to, na co lekko się uśmiechnęłam.
Może kiedyś uda mi się dojść do takiego poziomu, na jakim jesteś teraz Ty przeszło mi przez myśl, po czym odeszłam od płotka i spojrzałam na swój ekran, gdzie właśnie jechała kolejna osoba próbując pobić mój czas, co niezbyt się to udało, gdyż już na drugiej przeszkodzie była zrzutka. Tak się to ciągnęło, aż do ostatniego zawodnika, który co prawda nie zrzucił ani jednej przeszkody ale jego czas to był 36 i 28 setnych. Zdumiona tym zjawiskiem w pewnym momencie uświadomiłam sobie że wygrałam!! Normalnie stałabym tam tak nadal taka osłupiała, gdyby nie Luis, którzy zaczął mnie poklepywać po ramieniu i gratulować, co było bardzo miłe z jego strony. Później przystroili mi w specjalną derkę konia zwycięską, mi dali szarfę zwycięską, dostałam puchar w nagrodę, a następnie zrobiłam wraz z dwoma innymi wygranymi rundę honorową wokoło parkuru, co było mega nieziemskim przeżyciem! To był mój najlepszy dzień w życiu!
♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠♠
Minęły od tego czasu dwa długie i zarazem ciężkie tygodnie... Dlaczego ciężkie? Ano niestety moje zdrowie bardzo się pogorszyło, przez co mogłam dużo mniej trenować niż inni, nie mówiąc o tym iż miałam częste wizyty w szpitalu. Kilka razy zasłabłam na korytarzu, gdy szłam do pokoju, albo na treningu mi się zdarzyło, przez co w końcu trafiłam do szpitala, gdzie zrobiono mi szereg badań i jak się okazało niestety, byłam chora na ostrą białaczkę szpikową... Był to rak krwi inaczej mówiąc. Te wszystkie moje poprzednie objawy jak zmęczenie, bladość, drżenie mięśni czy też drętwienie kończyn podczas jakiś czynności oraz słaba krzepliwość krwi po drobnych urazach było znakiem poważnej choroby. Moja opiekunka siedziała przy moim łóżku niemalże ciągle gdy byłam w szpitalu i kazała mi na siebie uważać bardzo gdy wracałam do szkoły, co nieco mnie denerwowało, ale wiedziałam że ma prawo się martwić.
Dostawałam raz na kilka dni chemioterapię, która bardzo mnie osłabiała i czasami nie miałam nawet sił wstać z łóżka, ale chciałam walczyć o swoje marzenia! Jeśli nawet było mi dane umrzeć, to chciałam by to nie była taka zwykła śmierć, gdyż walczyłam do samego końca, choć moje szanse na przeżycie były bardzo nikłe, a wyniszczenia w moim ciele były tragiczne. Dzisiaj właśnie był ten dzień, w którym musiałam się zgłosić na chemioterapię, więc pojechałam tam z opiekunką, która po mnie specjalnie przyjechała i pojechałyśmy spokojnie do szpitala. Położyli mnie na łóżku szpitalnym po czym podali kroplówkę z tym dziadostwem, co miało mi zabić tego całego raka, co też i zabijało resztę zdrowych narządów, lecz taka właśnie była chemioterapia. Jeśli się nie uda to przeszczep w ostateczności, o ile mój ojczulek pijak się na to zgodzi, bo jak nie to po mnie, bo musiałam dostać przeszczep od kogoś z rodziny i o takiej samej grupie krwi. W tym przypadku przeszczep od obcego człowieka, przy tak zaawansowanym stadium choroby jak u mnie, nie wchodził po prostu w grę, gdyż na sto procent by się on nie przyjął, dlatego w razie czego tak ważny byłby przeszczep od kogoś z rodziny, ale ja nie myślałam na razie aż tak czarno. Wciąż miałam bowiem nadzieję że sama chemioterapia mi pomoże i pokonam raka.
Jakoś przekonałam swoja opiekunkę by wracała do domu, gdyż miała bardzo ciężkie dni ostatnio i mało spała, więc potrzebowała bardzo dużo snu, tak więc jakoś ją pogoniłam do domu i byłam sama... Leżałam tak z pół godziny może, podczas których słyszałam że kogoś przywieźli obok mnie, lecz ja nie otwierałam oczu, ponieważ nie miałam na to sił, choć pewnie normalny człowiek, w pełni sił by zaraz otworzył swoje ślepia i się rozejrzał po pomieszczeniu by sprawdzić czy jest bezpieczny, ale ja nie miałam na to w chwili obecnej sił... Leżałam z podłączonymi wąsami tlenowymi i kroplówką, która podawała mi to "lekarstwo" chemiczne jeszcze z piętnaście minut, kiedy usłyszałam prawym uchem że osoba obok mnie zaczyna się budzić.

< Reker? ;3 jesteś obok niej xdd jak tam na zawodach było? xdd >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz