11.11.2018

Od Rekera cd. Irmy

Odkąd Irma opuściła naszą akademię minął porządny miesiąc. Wszyscy nauczyciele jak zwykle musieli się o to wściekać i zasypywać nas ciężkimi pracami fizycznymi, przez które moje serce zachowywało się dość dziwnie. Delikatne poszczypywanie z dzieciństwa, zamieniło się w ostre, kilkuminutowe bóle, których nie dało się pozbyć za pomocą leków, które kiedyś były moją codziennością. Oczywiście nie mówiłem tego swojemu wychowawcy... Zapewne gdybym mu to zakomunikował to wywaliłby mnie od razu z akademii, a mój ojciec nie wypuszczałby mnie w ogóle z domu. Zabrałby mi konie, a tym samym całe moje życie, bo przecież przez najmniejszy wysiłek mogę mu umrzeć. Już to kiedyś z nim przerabiałem i wierzcie mi lub nie, ale kolorowo wtedy nawet w najmniejszym stopniu nie było. Nikt oprócz Jay'a się nie dowie... Będzie dobrze - pocieszałem się, leżąc w ciepłym łóżku pełnym kolorowych poduszek. Jak zawsze o godzinie szesnastej, potrzebowałem chwili odpoczynku. Treningi zakończone, lekcje z francuskiego odrobione, żyć nie umierać normalnie. Byłem już bliski zaśnięciu, kiedy mój umysł natychmiastowo został rozbudzony głośnym pukaniem do drzwi. Nie wiedząc kto to może być, rzuciłem w jego stronę niedbałym "proszę", a następnie przewróciłem się na prawy bok, aby mu się uważnie przyjrzeć. Był to wysoki mężczyzna, odziany w lekarski fartuch. Nie wiedząc zbytnio co mam o tym sądzić, postanowiłem zbadać sprawę mocniej niż zwykle.
- Kim pan jest? - zapytałem, zmuszając swoje ciało do siadu - Na terenie akademika mogą przebywać tylko uczniowie - dodałem z mruknięciem, aby wywrzeć na nim lekką niepewność.
- Nazywam się doktor Lambert... Miałem zbadać całą drużynę jadącą jutro na zawody, ale się nie pojawiłeś więc przekierowano mnie tutaj - wyjaśnił drętwo, stawiając torbę pełną medycznych przyrządów, na lśniącej czystością podłodze. Cóż, lubiłem utrzymywać porządek w swoim pokoju, ale czasami strasznie z tym przesadzałem.
- To mogli po mnie przyjść... Muszę się badać? - westchnąłem z niechęcią, zasłaniając swój brzuch rękami - Jestem zdrowy - starałem się go zniechęcić, lecz blondyn był strasznie nieugięty - Przecież mam podpisane oświadczenie od lekarza sportowego na cztery lata... - upierałem się dalej, kiedy ten wyciągał z torby swój stetoskop. Nie chciałem, aby mnie dotykał. Nie tyle co mnie to brzydziło, ale sam fakt, że może wykryć jakieś nieprawidłowości w moim zdrowiu strasznie mnie przerażał.
- Spokojnie, to nie gryzie... Zmierzę ci tylko ciśnienie, osłucham serce, płuca, sprawdzę czy nie masz gorączki i zajrzę cię w gardło. Żadnych igieł, żadnego bicia. Odwagi - poklepał mnie po ramieniu, próbując tym samym nieco rozchmurzyć - Ściągaj bluzkę i miejmy to już za sobą.
- Byle szybko, chce jeszcze dzisiaj trochę odpocząć - mówiąc to, pozbawiłem się z trudem górnej części swojego ubioru, co było bezpośrednim sygnałem do rozpoczęcia badania. Na pierwszy strzał poszło moje ciśnienie, które chwała Bogu było w porządku. Sądząc już, że nie będzie aż tak źle, postanowiłem się nieco zrelaksować, lecz widząc minę doktorka, który aktualnie badał moją życiową pompę, zaczynałem się domyślać, iż coś zwęszył.
- Boli cię ostatnio serce? - zmienił położenie zimnego stetoskopu na moich plecach.
- Nie - skłamałem otwarcie, wpatrując się w czarną kołdrę - Nigdy nie bolało.
- Doprawdy? - uniósł jedną brew ku górze - Słyszę coś innego... Strasznie nierówno pracuje więc pewnie ciągle cię kuje. Wybacz, ale muszę cię odsunąć z zawodów - rzekł spokojnie, zaczynając się pakować.
- Nie! Nie może pan - zareagowałem natychmiastowo - Niech pan nic nie podpisuje i nikomu nic nie mówi... To zniszczy moją karierę - próbowałem ubłagać go słownie, co wywołało u mnie podwójny stres.
- Nie mogę - uparł się, chcąc już wyjść i powiadomić o wszystkim pana Pola oraz właścicieli tego miejsca, od których w sumie zależał też tutaj mój pobyt. Jeśli nie mógłbym jeździć, zapewne od razu kazaliby mi spakować swoje manatki i się stąd wynosić.
- A co jeśli panu zapłacę?
⤱⤱⤱⤱⤱
Następnego dnia na zawodach zawitaliśmy już koło ósmej rano. Wczorajsza rozmowa z panem Lambertem kosztowała mnie przeszło trzy tysiące dolarów, ale czego się nie zrobi, aby być szczęśliwym? Przynajmniej będę miał spokój do następnej kontroli, do której przyślą jak zwykle innego lekarza, żeby nikt się z nikim nie spoufalał. Starając się o tym nie myśleć, skupiłem się na nowo na czyszczeniu gniadego ogiera, który z nudów zaczął wyciągać zęby w stronę swojego przyjaciela.
- Resident nie wolno - uderzyłem go delikatnie w lewą łopatkę, zwracając tym samym jego uwagę na siebie - Zaraz ja cię ugryzę i zobaczysz - burknąłem, uważając, aby nie ubrudzić świeżo wypastowanych butów. W zawodach brało udział wiele słabych akademii, dlatego nie czułem się jakoś zagrożony przegraną. Warto było też zaznaczyć, że można było brać udział w wielu kategoriach składających się na klasę LL, L, P czy też N. Jak szło się domyślić, ja oczywiście brałem udział w tej najwyższej, aby nie marnować skoczka na marnych 90 centymetrach.
- Wiesz, że jest tutaj Irma? - zagaił nagle Jay, który nie miał zamiaru brać udziału w dzisiejszych zmaganiach - Przeniosła się do tego śmiesznego Ecole Montage i się teraz puszy, jaka to ona nie jest świetna - przewrócił oczami, stojąc ciągle w wejściu do stajni przeznaczonej dla koni przejezdnych.
- Nie obchodzi mnie żadna Irma - odpowiedziałem mu, nie ukrywając grymasu na twarzy - Jak chce jeździć to nich jeździ, niczego gówniarze nie zabronisz - zabrałem się za zaplatanie koreczków na sztywnej grzywie swojego podopiecznego, aby go czymś zająć, postanowiłem podarować mu spory kawałek marchwi, który z chęcią zaczął pałaszować - Nie z naszej winy postanowiła uciec jak pies z podkulonym ogonem. 
- Niby racja, ale nie powinieneś tak o niej mówić. Nic ci takiego nie zrobiła - podrapał się po głowie w dość dziwaczny sposób.
- Może i nie, ale mam ją gdzieś. Dopóki nie włazi mi w drogę jest dobrze - wziąłem do ręki cienką gumkę, która umożliwiła mi zakończenie pierwszego, zgrabnego warkoczyka - Możemy potem zobaczyć jak to czupiradło jeździ, ale sukcesu jej nie przewiduje.
- To się jeszcze zobaczy. Szykuj szybciej tą kobyłę, bo raz zaczyna - pogonił mnie ruchem ręki, co jeszcze bardziej mnie zdenerwowało. Nie odpowiadając nic na jego kwestię, zabrałem się za resztę grzywy Residenta, uważając, aby nie pomylić kolejności zaplatania "nici". Koń był gotowy do występu już po dziesięciu minutach. Pełny, wypolerowany rząd skokowy błyszczał na nim niczym gwiazdy występujące na mrocznym niebie. Znajdując sobie jakąś osobę, z którą mogę zostawić tego jełopa, wyruszyłem wraz z Jay'em w stronę płotu okalającego całe to zbiegowisko. Jak się okazało, przejazd Irmy zaczął się chwilę temu, dlatego nie straciliśmy zbyt wielu wrażeń.
- Źle składa nogi - mruknąłem pod nosem widząc, jak długie nogi jej koniska mijają pierwszą stacjonatę - Jak tak będzie po siodle latać to pocałuje ziemie prędzej niż sądziłem - odwróciłem chwilowo wzrok od parkuru, co skończyło się dla mnie bolesnym uderzeniem w kark.
- Długo jeszcze będziesz kłapał tym dziobem? - warknęła nieznajoma postać, wyższego ode mnie chłopaka - Odczep się od tej dziewczyny, bo nic ci nie zrobiła... A może ci tak ciężko, bo odeszła z waszej akademii i dołączyła do nas? - ciągnął dalej temat, chytrze się przy tym uśmiechając.
- Uspokój się człowieku... Nawet nie wiem kim ty do cholery jesteś - zacząłem rozmasowywać bolące miejsce - Irma to tylko koleżanka i przeciwniczka, nic do niej nie mam - przyznałem otwarcie, wpatrując się hardo w jego błękitne oczy.
- To przestań ją dogryzać i ranić... - fuknął bez zawahania - Nawet nie wiesz jak jej ciężko przez takich jak ty.
- Tiaaa... Możesz łaskawie się zamknąć? Nie mogę przez twój jazgot się skupić - skrzyżowałem ręce na piersi, aby pokazać mu, że się go w żadnym stopniu nie boję. Miałem już coś dodawać, ale w tym samym momencie zaatakował mnie kolejny ból serca. Kiedy nabierałam powietrza do płuc, czułem nieprzyjemne kłucie w środkowej partii klatki piersiowej, przez co mój oddech starał się coraz to bardziej płytszy.
- Co dzieciaku? Nic nie powiesz?

Irma? ;3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz