11.20.2018

Od Leonarda cd. Honolulu

- Też mi coś - prychnąłem, wpatrując się w Rolexa, który przez to małe, wredne coś, taplał się teraz w brei piachu. Złość jaka w tamtym momencie przepływała przez moje ciało była wręcz nie do opanowania. Nie jedna kobieta dałby się pokroić za taki prezent oraz taką propozycję, lecz ta wieśniaczka musiała oczywiście wyjść przed szereg i pokazać mi środkowy palec prosto w twarz. Uspokajając gniadego ogiera, postanowiłem z niego zejść, co oznaczało dla niego, że z dzisiejszego treningu jednak nici - No już, już - podrapałem go za uchem, a następnie poluźniłem jego ciasny fartuch. Nie mając zamiaru spędzać tutaj ani sekundy dłużej, zacząłem wyprowadzać holsztyna ze sztucznie oświetlonego miejsca, aby mógł on zawitać chwilowo na mroźnym dworze. Podróż do tej lichej stajenki nie trwała zbyt długo, ale kiedy ujrzałem, że dookoła mnie nie ma żadnego stajennego, przeszło mnie dziwne uczucie stresu. I co ja mam teraz do cholery zrobić? - pomyślałem, stojąc jak kołek przy boksie swojego wierzchowca, który swoją drogą zaczął się strasznie niecierpliwić - Pierwszy i ostatni raz - rzekłem sam do siebie, ściągając gniadoszowi ogłowie. Na jego miejsce wszedł oczywiście kantar, który podpięty pod boczne uwiązy, zapewniał mnie, iż to grube bydle nigdzie mi nie ucieknie. Klepiąc Attacka delikatnie po szyi, zabrałem się za odpinanie jego fartucha, który po kilku sekundach został przewieszony przez haczyk, znajdujący się na drzwiczkach "domu" mojego koniska. Następnie w ruch poszedł czaprak, podkładka oraz siodło, które jak idzie się domyślić, było specjalnie wyprofilowane pod konkurencję skokową. Nie zapomniałem również o ochraniaczach... W sumie to aż strach pomyśleć, co by ten głupek z nimi zrobił... Jedno jest jednak pewne, nie przeżyłyby one do następnego dnia. Kiedy Life siedział już w boksie, z niechęcią postanowiłem odnieść cały sprzęt prosto do siodlarni. Kto by pomyślał, że aż tak mnie tutaj wymęczą? Przecież taka zniewaga wymaga krwi! Nie mając sił już na żadne kłótnie, odłożyłem cały ekwipunek w przeznaczonym do tego miejscu, a nie mając już co tutaj robić, powolnym krokiem powlokłem się w stronę samochodu, w którym cały czas siedział starszy mężczyzna będący moim szoferem. Raczej niezbyt często będę korzystał z jego usług, ale skoro już tutaj jest, to nie będę pozwalał mu się nudzić. Wydając mu rozkaz powrotu do domu, ten automatycznie przekręcił kluczyk w stacyjce, co zezwoliło mu na ruszenie spod parkingu, w stronę mojego nowego "królestwa".
➼➼➼➼➼➼➼
Po zjedzonej kolacji nie odszedłem od stołu. Podczas każdego kęsa idealnie ugotowanego łososia, moje myśli wracały do sytuacji, która miała miejsce jeszcze kilka godzin temu. Czy ja na prawdę jestem wredny i wykazuje się zachowanie dupka? A może to tylko oni mają jakieś widzimisię z powodu mojego pochodzenia? Im więcej zadawałem sobie pytań, tym więcej odpowiedzi rodziło się w mojej postarzałej głowie. Stukając palcami w sosnowy blat stołu, w pewnym momencie swoimi ciekawskimi oczami przyuważyłem postać Madeleine. Urokliwa, szarooka włoszka, przyglądała mi się z ciemnego korytarza, bojąc się zbliżyć do mnie chociaż na krok. Dosłownie chwilę zajęło jej zorientowanie się, że na nią patrzę. Zestresowana, próbowała się wycofać, lecz mój delikatny, aczkolwiek stanowczy gest uniesienia ręki do góry, zatrzymał ją w miejscu.
- Podjedź - westchnąłem, nie wykazując żadnej agresji - Mam do ciebie pytanie... - dorzuciłem, wiedząc, że dwudziestolatka znalazła się tuż obok mnie.
- Jakie książę? - zwróciła się do mnie jednym z tytułów szlacheckich - Czy zrobiłam coś źle? - w jej głosie dało się wyczuć ogromną niepewność.
- Nie, nie o to chodzi. Po prostu... Eh... Czy twoim zdaniem jestem wredny i arogancki? Tylko mów szczerze, nic ci za to nie zrobię, obiecuję - dałem jej swoje słowo, którego jeszcze nigdy nie przyszło mi złamać. Między nami zapadła głucha cisza. Niepewność młodszej ode mnie o dwa lata istoty była bardzo wyraźna na jej twarzy. Z jednej strony rzucały nią uczucia chęci powiedzenia prawdy, natomiast z drugiej strony chciała zakłamać swoje zdanie, aby nie narazić się oczywistą prawdą.
- W stosunku do ludzi spoza twojej rodziny książę, jesteś bardzo niemiły - odezwała się w końcu łamiącym głosem - Sprawiasz innym przykrość i dość często unosisz się pychą. M-może czas się zmienić? - przygryzła dolną wargę, prawie wywołując jej pęknięcie.
- Nie wiem czy potrafię być miłym - spojrzałem prosto w jej źrenice, lekko przekrzywiając swoją głowę.
- Każdy potrafi... Trzeba tylko chcieć... - ściszyła jeszcze mocniej swój ton głosu, pragnąc ode mnie tylko i wyłącznie uciec.
- Mógłbym gdybać i wątpić, ale niech będzie. Możesz odejść - zakończyłem naszą konwersację, na co ta pokiwała lekko głową, a następnie skocznym krokiem opuściła pomieszczenie, pozwalając mi pogłębić się w swojej samotności - Dać radę się zmienić. Ciekawe.
➼➼➼➼➼➼➼
Tej nocy nie potrafiłem zasnąć. Skupiony nad książką Antoine'a De Sainta Exupery'ego pod tytułem "Mały Książę", która trafiła pod moje drzwi z czystego przypadku, starałem się zrozumieć jej treść. Po co człowiekowi ta cała róża? Po co lis? Przecież to można kupić sobie za pieniądze... Albo i nie można... Dochodząc do ostatnich kartek powieści, zacząłem odczuwać okropną samotność. W końcu praktycznie nigdy nie miałem przyjaciół, a jeśli już to zmuszano innych do tego, aby spędzali ze mną czas.
- Może faktycznie powinienem przeprosić tą Honolulu? - pomyślałem, wlepiając wzrok w blady sufit - Tylko ją... A reszta mnie nie obchodzi - zamknąłem literaturę, odkładając ją na stolik nocny, który w końcu po tylu latach mógł zostać użyty. 
➼➼➼➼➼➼➼
Następnego dnia w stajni pojawiłem się dopiero koło godziny dziesiątej. Niby treningi zaczynały się już od ósmej, ale komu by się chciało na to wstawać? Idąc głównym korytarzem stajni, zacząłem rozglądać się za swoją szkapą, która kiedy tylko mnie zobaczyła, zaczęła kopać w drzwiczki swojego mieszkania.
- Spokój tam - powiedziałem twardo, poprawiając na swoich dłoniach skórzane rękawiczki - Mam nadzieję, że się zachowywałeś kiedy mnie nie było - dodałem, gładząc go otwartą ręką po miękkich chrapach. Chciałem już do niego wchodzić, lecz wtedy w moje oczy rzuciła się niepozorna istota, którą miałem okazje poznać wczorajszego dnia. Odrywając się od swojego pieszczocha, ruszyłem w jej stronę spokojnym krokiem, co spotkało się z wrogim wzrokiem tego niziołka. Widać było już na pierwszy rzut oka, iż nie pałała co do mnie pozytywną energią, co na swój sposób starałem się zrozumieć... W końcu wczoraj ją nieco rozzłościłem więc miała prawo do tak zwanego "focha" - Cześć Lulu - zacząłem, ale ta nie wyrażała nawet minimalnej chęci na rozmowę.
- Odczep się - warknęła jedynie, wracając do czyszczenia niespokojnej klaczy.
- Wybacz, ale nie - podrapałem się wolną ręką po karku, nie unikając ani na moment jej zabójczego spojrzenia - Chciałem cię przeprosić... To trochę dziwne, ale chyba źle się wczoraj wobec ciebie zachowałem... Wybaczysz  mi?

Lulu? ^^
Chyba nie ma tragedii prawda? >.<

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz