Wraz z Sofią poszliśmy do stajni. Pomogłem ogarnąć dziewczynie sprzęt. Ustawiałem akurat jej pakę pod ścianą przy wygrawerowanym imieniu Pepito, gdy ta niespodziewanie znalazła się blisko boksu Diego. Widząc złe zamiary ogiera zawołałem karcącym głosem - Diego! -na co ogier natychmiast zareagował i postawił uszy
- Twój? -zapytała Sofia
- Tak... Jest po przejściach, dlatego jest taki niepewny. -oznajmiłem
- Jakich przejściach? -bez chwili zastanowienia zapytała dziewczyna
- Miał dość ciężką przeszłość... -zacząłem opowiadać - Diego urodził się w przydomowej stajni. Jednak właściciele się nim niezbyt zajmowali. W stanie krytycznym trafił do starszego mężczyzny, który zajął się jego leczeniem. Jednakże, gdy Diego odzyskał zdrowie i energię, mężczyzna nie mógł sobie z nim poradzić. Był zmuszony sprzedać ogiera. Wtedy Diego trafił do handlarza. Stamtąd go wykupiłem, właściwie fartem. Przez dwa lata pracowałem z Diegiem nad zaufaniem. Nie dawał do siebie podchodzić, atakował, gryzł, kopał. Dopiero po tych dwóch latach zaczęliśmy pracę z siodłem. -powiedziałem
Dziewczyna wyrywając się ze zdumienia zapytała - Był bity?
- Na pewno. -odpowiedziałem głaszcząc konia po czole
Chwilę jeszcze porozmawialiśmy o przeszłości Diego. Zaproponowałem jej, żeby opowiedziała trochę o przeszłości Pepito, jednak ona nie była tym zbytnio zainteresowana, wręcz przeciwnie chciała ominąć temat.
- Pepito nie ma jakiejś specjalnej przeszłości... -powiedziała - Jest z hodowli. -dodała po chwili
Pokiwałem głową, że rozumiem. Staliśmy tak chwilę w milczeniu.
-Mam pomysł... - przerwałem ciszę i zwróciłem się do obok stojącej Sofii - Skoro żadne z nas nie zna dokładnie miejsca to proponuję wybrać się na wycieczkę krajoznawczą po pobliskim miasteczku.
-Co proponujesz, panie przewodniku? - dziewczyna widocznie bez wahania przystała na propozycję odwiedzenia miasteczka. Sam uważałem swój pomysł za dobry. Zamierzałem już na samym początku zobaczyć co znajduje się wokół akademii by przez tydzień być w miarę świadomym gdzie mogę zaszyć się samotnie albo urządzić ewentualny wypad.
-Panie mają pierwszeństwo - poprawiłem sobie kołnierz koszuli w nonszalanckim stylu.
-W dodatku dżentelmen...
-Zawsze i wszędzie. Na życzenie? - skłoniłem głowę, chowając ręce w kieszenie i wolnym krokiem ruszyliśmy w stronę wyznaczonego celu- A w pakiecie jest ich tylko trzy, więc należy je odpowiednio wykorzystać - Sofia uśmiechnęła się, wypowiadając ciche "tak".
W międzyczasie wpadliśmy na szybkie śniadanie do kawiarenki, zdając sobie sprawę, że raczej do Akademii nie zdążymy dojść. A raczej znaczyło na pewno. Samo przejście dziesięciu kilometrów ze szkoły na miejsce zajęło nam, mniej więcej, czterdzieści pięć minut. Zważywszy na to, że dzień był jeszcze młody, a ludzie o tej godzinie śpią, nie specjalnie się śpieszyliśmy. Im ich mniej tym lepiej. Dyskrecja ponad wszystko. Tymczasem w niewielkiej kawiarni, do której pójścia musiałem niemal namawiać Sofie z wielu powodów, które wymieniła. Naturalnie, starałem się je wszystkie obalić i z samego początku mi się udawało. Ostatecznie wygrały babeczki z musem malinowym, które obiecałem kupić dziewczynie na miły dzień.
-Skrzypce nie są takie złe - pokręciłem głową, dokańczając swoje śniadanie. Sofia zmrużyła oczy, zauważając mój delikatny uśmiech.
-Wydaje mi się, że to nie było to końca szczerze stwierdzenie - oparła podbródek o rękę.
Uniosłem spojrzenie do góry, początkowo robiąc poważną minę, jednak zaraz potem moje kąciki ust uniosły się wysoko. Pokręciłem głową, widząc jak dziewczyna wyrazem twarzy zamierza zakończyć temat.
-Na prawdę - położyłem sobie dłoń na sercu - Grałem kiedyś... w dzieciństwie... raz, może dwa, ale grałem. I rzeczywiście szlachetny instrument - usprawiedliwiałem się z szerokim uśmiechem - Aczkolwiek nadal twierdzę, że wolę fortepian czy gitarę. Co nie oznacza, że inne są gorsze - oparłem się plecami o krzesło, czekając aż moja towarzyszka dokończy swój posiłek.
-Gitara jest przereklamowana - wzruszyła ramionami w złośliwym uśmiechu. Zmarszczyłem czoło na te słowa, zaciskając usta. Spuściła głowę, unikając mojego karcącego spojrzenia.
-Ranisz... - mruknąłem, wstając i zabierając jej talerzyk.
Przełknęła ostatni kęs w pośpiechu i zamrugała zdziwiona, wędrując wzrokiem za mną, gdy oddawałem kelnerce zastawę.
-Nie skończyłam - uniosła ramiona do góry, wycierając palce w leżącą obok, białą serwetkę.
-A ja tak. Musimy zdążyć jeszcze wrócić zanim zbiorą się tłumy ludzi wokół nas i zaczną zadawać dziwne pytania - ponagliłem ją, otwierając drzwi od kawiarenki. Wstała z krzesła, delikatnie zdezorientowana i nadal patrząca na mnie swoimi przenikliwymi, niebieskimi oczyma. Zatrzymałem taksówkę, która akurat nadjeżdżała w naszym kierunku i obydwoje wsiedliśmy do środka.
-Do Impossible Horse Academy - kierowca kiwnął głową, ruszając.
-Mogliśmy wrócić pieszo. Aż tak ci się śpieszy? - dziewczyna spojrzała przez okno na migające budynki mieszkalne w miasteczku.
-Gdybyś widziała mój pokój i stertę walizek, która prosi się o wypakowanie, sama starałabyś się wrócić czym prędzej - potwierdziłem ruchem głowy powagę sytuacji, która nieco rozbawiła Sofię. Zrobiła poważną minę, mówiąc, że nie należy z taką rzeczą czekać ani chwili więcej. W szczególności gdy w twoim pokoju mieszka kotowaty stwór, zdolny do mordu ubrań w każdej chwili.
Wreszcie dojechaliśmy. Zapłaciłem taksówkarzowi i wysiedliśmy.
- Może Cię odprowadzę? -zaproponowałem - Gdzie masz pokój?
< Sofia? :) >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz