11.29.2018

Od Diego Do Florence

Wychodzę z domu, poprawiając kołnierzyk swej skórzanej kurtki. Rozglądając się uważnie po sporym terenie, na zakup którego uparł się Silvano, mogę stwierdzić, że nie osiągnąłem jeszcze tego czego chciałem. Nie mam celu życiowego, ale strata tego wszystkiego byłaby bardzo bolesna.
Grzebiąc w kieszeniach szukam zapalniczki oraz papierosów, które w tej chwili mi się bardzo przydadzą.
Ruszyłem w stronę ogrodzenia, gdzie oparłem się o belkę i zapaliłem papierosa podziwiając jednego z moich koni.
- Panie Alves, wszystko już gotowe do drogi - za plecami usłyszałem głos służącego.
- Dziękuję Francis, mam nadzieję, że wszystko będzie w stanie idealnym jak tutaj wrócę.
- Oczywiście, proszę pana - mężczyzna w tej chwili podał mi kluczyki do mego lamborghini.
- Pilnuj wszystkiego. Możesz odejść - powiedziałem gasząc papierosa pod moim butem, a następnie ruszając w stronę garażu, gdzie stała moja bestia.
Wzdychając ciężko wsiadam do pojazdu i wyjeżdżam, kładąc lewą rękę na kolanie. Dobrze mieć automatyczną skrzynie biegów, gdyż kierowanie jedną ręką nie sprawia wtedy wielu problemów.
Po niedługim czasie dogoniłem koniowóz z mym koniem, który wyruszył godzinę przede mną. Cóż, mam ciężką nogę.
Resztę drogi jechałem spokojniej tocząc się za wozem w klimatach dobrego starego oraz nowego rocka.
Wjeżdżając na parking zauważyłem, że wybiła godzina osiemnasta. Cóż, myślałem, że wyrobimy się w mniej godzin, lecz ja nie mieszkam blisko. Wyjechałem o jedenastej.
Wysiadłem z wozu ubierając na nowo kurtkę, którą zdjąłem w połowie drogi.
Zamykając samochód usłyszałem tylko sygnał, że zamki zostały zabezpieczone, a następnie mogłem ruszyć w stronę pokoju dyrektora ośrodka.
Zapukałem do drzwi i po krótkiej chwili otrzymałem odpowiedź aby wejść, co też uczyniłem.
Mężczyzna siedzący za biurkiem uśmiechnął się lekko.
- Spodziewaliśmy się pana, panie... - w tej chwili mężczyzna zamilkł, próbując pewnie przeczytać poprawnie moje dane.
- Diego Alves - wyciągnąłem w jego stronę dłoń.
- Bardzo mi miło pana poznać, witamy w IHA.
- Pana również miło poznać.
Mężczyzna oprowadzał mnie po terenach, przy okazji powiadamiając mnie o numerze pokoju jak i boksu mego konia.
Ta wycieczka, nie trwała zbyt długo, po prostu dyrektor wskazał mi miejsca.
Sam bym się połapał, ale jeśli chciał tak bardzo to zrobić, to nie będę mu bronił.
- Dziękuję - powiedziałem, gdy ten zaczął iść już w swoją stronę.
Boshe maska grzecznego chłopca mnie kiedyś zgubi, ale wiem, że nie mogę przynieś wstydu rodzinie, szczególnie bratu.
Wzdychając ciężko i formując kilka razy lewą dłoń w pięść, ruszyłem do mego konia.
- Carlos, J.B, zanieście bagaże do pokoju numer trzy, ja zajmę się Asem.
Otwierając koniowóz byłem gotowy nawet na przyjęcie kopyta jako dzień dobry, ale nie tym razem. Koń nie był dobrze przywiązany przez co bez problemu uwiąz rozplątał się, a Asesino znalazł idealną okazję, aby pogrzeszyć.
Wybiegł jak torpeda, kierując się w stronę dość wysokiego płotu. Zagwizdałem po czym ruszyłem za nim, ale on miał mnie w głębokim poważaniu.
- Uważaj! - krzyknąłem do rudowłosej istoty, jaka pojawiła się na horyzoncie.
Dziewczyna spojrzała tylko w moją stronę nie wiedząc o co mi chodzi, a następnie stanęła bez ruchu kiedy mój koń stanął przed nią jeden krok.
Podszedłem do niej i chwyciłem zwierze cofając je.
- Wszystko dobrze? - spojrzałem na nią czekając na jakąkolwiek reakcje z jej strony.

507
<Florence?>
(Wybacz, że krótkie ale o trzeciej w nocy ciężko się pisze)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz