Nie mogłam do końca zrozumieć powodu moich przemyśleń. Ustawiłam
automat względem wiatru na sterze, by pójść na fordek, wykorzystać ciepłe promienie. Biała sukienka
powiewała na mnie w delikatnym wietrze złagodzonym jeszcze bardziej przez
obrany kurs. Położyłam się na półpokładzie, jeszcze raz głaszcząc łódkę i
obserwowałam piękne chmury typu Cumulus. Dzielny jacht miękko spływał z każdej
fali, która w porównaniu z doświadczeniami nocy nie miała dla mnie żadnej
wysokości. Byliśmy obecnie na pełnym morzu, po horyzont tylko woda. Choć był to
dla mnie niezwykle częsty widok, odczuwałam radość. Niedługo ukażą się brzegi
Ameryki znanej Kolumbowi i stracę swoją sielankę. Na Atlantyku mam w końcu
upragniony spokój, a bliżej kontynentu zaczynają się krzątać rybacy i turyści.
Gdy trwałam w półśnie, wstrząsnął mną skrzekliwy okrzyk „Człowiek za burtą”, za
który zganiłam po raz milionowy Barbarossę i oddałam się pełni odpoczynku.
~ ~ ~
Niepewnie otworzyłam
oczy, ze względu na niepokojący mnie sen. Nie wspominam z radością mojej
przeszłości. Przeciągnęłam się lekko, rozkoszując ciepłymi kolorami zachodu
słońca. Wróciłam do kokpitu z pewnego rodzaju ociąganiem. Papuga postanowiła
podlecieć i spocząć na moim ramieniu. Podskubała lekko moje ucho. Sprawdziłam
kurs na przyrządach. Wynikało na to, że wiatr nadal mi sprzyja, a kurs dzięki
temu niemalże się nie zmienił i dalej celuję w wyspy Ameryki Łacińskiej.
Ziewnęłam, zgrabnie zakrywając usta. Żałowałam, że nie skorzystam z okazji do
dłuższego snu. W następnych dniach może być z tym różnie.
Księżyc był obecnie
w ostatniej kwadrze, więc po zajściu słońca panował niemalże mrok.
Nie byłam w stanie
zaobserwować żadnych świateł w linii Oceanu, więc byłam w tym terenie zupełnie
sama.
Z pokładowego
zegarka wyczytałam kilka minut po osiemnastej.
Wyciągnęłam
pokładowy dziennik, by zrobić cogodzinny wpis. Zapisałam przebytą odległość,
marną siłę wiatru i prędkość. Temperatura była dość wysoka, tak samo, jak
widoczność.
Przesunęłam wzrok w
prawo, by sczytać wilgotność.
Kątem oka ujrzałam
światłość.
Prosto we mnie
celowała łódka, której imię będę mieć na ustach w godzinach śmierci.
„Ster lewo na burt”
powiedziałam doniośle, prawie w chwili wykonania przeze mnie tej komendy.
Poczułam
konsekwencje ratowania się w całym ciele.
Łódka wyprostowała
się do poziomu i przechylała coraz bardziej w przeciwnym kierunku.
Z całych sił
chciałam ją ratować zakrętem w prawo, ale poskutkowało to jedynie większym
przechyłem.
Usłyszałam, a nawet
poczułam trzask poprzedzony uderzeniem.
Znałam ten dźwięk.
~ ~ ~
Nie modliłam się,
nie było to w moim zwyczaju.
Zaraz
po uderzeniu łódka przechyliła się tak, że straciłam równowagę i wylądowałam
niedaleko od sztormrelingów, czując na ramionach ucisk szelek asekuracyjnych.
Poczułam napływającą do mózgu krew. Odetchnęłam ciężko.
Jacht bez problemu wrócił do pozycji równowagi, ale wiedziałam, że moja
sytuacja nie jest dobra.
Mimo to się
cieszyłam. Nie sądzę, by motywowała mnie myśl o powrocie na ląd. Raczej tak
realny widok jasnego jachtu wzbudził we mnie takie uczucia.
Nie musiałam
sprawdzać, by wiedzieć, że zerwała się jedna z want podtrzymujących maszt.
Podniosłam się, roztarłam prawe ramię i usiadłam za jednym z kół sterowych.
Barbarossa przyleciała i usiadła na nim, przeklinając w zwyczaju dawno przeze
mnie porzuconym. Spojrzałam na instrumenty. Jestem w stanie dopłynąć do portu
jednym halsem, o ile warunki się dramatycznie nie zmienią, co jest normalne dla
tych okolic. Jeśli przerzucę żagle na drugą stronę, maszt musiałby się oprzeć
na lewych wantach, a brak jednej najprawdopodobniej spowoduje jego złamanie.
Odwrócenie się wiatru spowoduje tyle, że będę musiała zawrócić. Może w końcu
się zwróci do lądu, jeśli nie, może będę na tyle blisko, by zdobyć holownik.
Partie 1 de 3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz