11.17.2018

Od Leonarda do Honolulu

- Czy mówiłem już jak bardzo was nienawidzę? - warknąłem w stronę swoich rodziców, którzy z radością przyglądali się moim poczynaniom, polegającym na pakowaniu do torby najpotrzebniejszych rzeczy, które miały prawo przydać mi się w przeprowadzce do nowego domu. Jak to się mówi... Wspaniała Ameryko nachodzę! Zresztą co ja pieprze... Przecież nie od dziś wiadomo, że tylko i wyłącznie Wielka Brytania zasługuje na miano najlepszego, najwspanialszego, uwielbionego przez turystów i mieszkańców, kraju na całym świecie. W końcu kto nie zna Elżbiety II albo nie słyszał o London Eye, bądź Big Benie? No właśnie! A co takiego niby mają do zaoferowania te beznadziejne Stany Zjednoczone? Marną szkółkę jeździecką umieszczoną na Karolińskim zadupiu? Też mi coś. Jeszcze pełno tam tych amerykańskich choler, które rozprzestrzeniają się po świecie jak jakaś zaraza, czy tam epidemia. Zero kultury, zero gustu, zero inteligencji... Tak właśnie prezentuje się ten ciemny naród, błądzący jeszcze wśród mrocznych odmętów własnej niewiedzy.
- Leonardzie to tylko kilka miesięcy. Nikt ci tam przecież krzywdy nie zrobi - moja matka jak zwykle chciała, abym skorzystał z oferty edukacyjnej, z której mógłbym wiele się nauczyć. Jej śmieszne przekonania, zawsze wywoływały na mojej twarzy szeroki uśmiech. Po tylu latach spędzonych z moim ojcem, mogłoby się wydawać, że przejęła ona zbyt dużo królewskich zachowań, ale jednak coś w głębi jej serca pozostało ze zwykłej, normalnej kobiety, martwiącej się o swoje dzieci - Będziemy do ciebie pisać, obiecuje - dotknęła moich włosów, które automatycznie opadły z szelestem na moje czoło.
- Dopiero co mi je ułożono - prychnąłem, dorzucając do swojego bagażu kolejne, markowe bryczesy, które idealnie pasowały do najnowszego kompletu, jaki został zakupiony dla Attacka. Ciemny granat, zapadający miejscami w czerń, wspaniale prezentował się na gniadym ogierze, podarowanym mi kilka lat temu przez moją, ukochaną babcię. Większość ludzi stwierdzała, iż to szatan w czystej postaci, lecz dla mnie ten klops był tylko grubym mięchem, pragnącym uwagi ze strony samego Boga - Jeśli coś stanie się Life'owi to was chyba zbiję - dorzuciłem z wrogością, rozglądając się za swoimi butami. Mój wybór wyjątkowo padł na jakieś drogie sportowce, których nazwy nawet nie potrafiłem zapamiętać. W końcu od przybytku głowa nie boli prawda? Wsuwając w nie swoje stopy, w przypływie złości, zacząłem mruczeć pod swoim nosem jakieś niezrozumiałe słowa, których znaczenia sam do końca nie pojmowałem. Po prostu wydawały mi się stosowane do obecnej sytuacji, więc postanowiłem używać ich w jak największej dawce się tylko dało.
- Leo to nie koniec świata. Pobyt w Durham z pewnością wyjdzie ci na dobre. Odpoczniesz sobie w cichej okolicy i zajmiesz się własnymi sprawami - odezwał się mój ojciec, który o dziwo nie siedział dzisiaj w stosie papierów, związanych ze sprawami dziejącymi się w Bagshot Park. Cóż cuda się zdarzają, ale jakoś specjalnie nie zamierzałem w nie wierzyć. Przynajmniej Kate i Wiliam siedzą poza Londynem i nie zamierzają psuć mi humoru - pomyślałem pocieszająco, pozwalając służbie, na zabranie moich bagaży. Teraz było tutaj pusto, lecz kiedy tutaj wrócę, z pewnością zawita tutaj na nowo moja "szczeniacka" radość.
- Tia, bo tam na pewno psy dupami nie szczekają - rzekłem z wyczuwalną ironią, odbijającą się w moim głosie - Gdzie Sherry i Monty? - zmieniłem temat, aby nie dostać od swojego, kochanego rodzica przypadkowej reprymendy słownej.
- Czekają w samochodzie, gdybyś się tak nie guzdrał, z pewnością byłbyś już w samolocie - burknął mężczyzna, czerwieniąc się nieco na twarzy. Czyżby jego aktorstwo nieco osłabło w ostatnich latach? A może było to specjalne zagranie z jego strony, mające spowodować u mnie żal, strach, bądź skruchę? Starając się zignorować ten fakt, wyminąłem ich postacie lekkim krokiem, aby móc pożegnać się z ważniejszymi osobami, jakimi byli moi dziadkowie. Chociaż większość ludzi przedstawiała ich jako zimnych, obojętnych, a przede wszystkim zgorzkniałych konserwatystów, ja uważałem zupełnie inaczej. To oni głównie mnie wychowywali, dlatego często byli dla mnie ważniejsi niż Edward z Zofią, którzy woleli poświęcać czas na jakieś pierdoły, zamiast młodemu mnie. Nie uważam ich za najgorszych rodziców na świecie, lecz czasami sądzę, że powinni lepiej przyłożyć się do swojego obowiązku rodzicielskiego. Po długich pożegnaniach, mogłem w końcu z ogromnym grymasem wsiąść do szarawego Rolls Royce'a, który zawiózł mnie pod samo, prywatne lotnisko. Bez dwóch zdań czekała mnie na prawdę nudna podróż.
➼➼➼➼➼➼➼
Na miejsce dotarłem dopiero koło godziny dziewiętnastej, co tutaj w USA równało się godzinie drugiej popołudniu. Wskazówki mojego srebrnego Rolexa, szalały nie mogąc odnaleźć się w czasie, co zmusiło mnie do przestawienia ich za pomocą własnej siły rąk. Dom, który mi przypisano nie był aż taki zły. Delikatny bluszcz porastający jedną ze ścian budynku, dodawał mu specjalnego uroku. Jeśli chodzi o służbę, to zadbano o to, aby nikt spośród nich nie miał korzeni wywodzących się z tej części świata. Sami Włosi, Francuzi, Hiszpanie, a przede wszystkim Anglicy zamierzali usługiwać mi przez ten makabryczny czas zamieszkiwania w stanie noszącym nazwę "Karolina Północna".
- Jak ja nie dostanę depresji w tym miejscu to będzie jakiś cud - zwróciłem się do Madeleine, której zadaniem było oprowadzenie mnie po nowym miejscu zamieszkania - Czy mój koń dotarł już do tego RHA, MRG, czy co to tam jest? - zmarszczyłem brwi, nie mogąc przypomnieć sobie skrótu, jaki towarzyszył tej całej akademii.
- Zapewne chodzi księciu o IHA? - olśniła mnie niczym meteoryt spadający na ziemię - Tak, jest cały i zdrowy, ale jeśli książę zechce, możemy tam pojechać i sprawdzić to osobiście - powiedziała sztywno, zapewne z obawy przed stratą swojej posady.
- Musimy - mruknąłem oschle, przecierając swoją twarz - Za pięć minut schodzę na dół! Mój szofer ma być gotowy! Nie toleruję spóźnień! - warknąłem, zatrzymując się przy balkonowej balustradzie. Mimo jesieni, widok drzew oblanych w kolorowe liście cieszył moje oko. W końcu za kilka tygodni może spaść zimny śnieg, którego raczej nikt z dorosłych nie ma zamiaru tolerować. Odmierzając dokładne pięć minut na tarczy swojego zegarka, postanowiłem wyjść przed dom, aby przekonać się, jakie pierwsze wrażenie wywrze na mnie mój nowy kierowca.
➼➼➼➼➼➼➼
Przedarcie się do stajni bez najmniejszego zauważenia było trudnym zadaniem. Już na samym wstępie zaczepili mnie właściciele ośrodka, którym podałem dłoń jedynie przez rękawiczki. Dość niemądre rozwiązanie jak na kogoś pochodzącego z rodziny królewskiej, ale stety, bądź niestety niczego innego akurat pod ręką nie miałem. Nie moja wina, że brzydzą mnie te dzikie małpy wypuszczone z klatek... Nie zamieniłem z nimi wiele słów. Zwykłe przywitanie, podanie mi planu zajęć, na które może będę uczęszczał, a następnie przekierowanie mnie do boks Attacka, którego niezadowolenie było już słychać po wejściu do tej niezbyt luksusowej rudery.
- Nie złość się - podrapałem go między oczami, uważając, aby nie zrobić mu przy tym żadnej krzywdy - Dam im tydzień... Powiem, że dostaje tutaj nerwicy i znowu wrócisz do Royal Mews, gdzie będziesz wielbiony przez każdego kto cię dotknie - zaśmiałem się sucho, lecz zanim zdążyłem coś dodać, poczułem jak coś, a raczej ktoś obija się o moje nogi. Platynowłose dziecko, upadło przede mną na tyłek, a następnie zmierzyło mnie "przerażającym" dusze wzrokiem - Racz mi wybaczyć lady, ale moje nogi nie miały prawa cię zobaczyć - westchnąłem z wyraźnym, brytyjskim akcentem, chwytając ją ostrożnie za dłoń, co dzięki delikatnemu pociągnięciu, pomogło powstać jej na nogi - Więc skoro już tu jesteś... Jak cię zwą? - zbadałem ją czujnym wzrokiem, próbując nie unieść się zbyt wysoką arogancją.

Lulu? ^^
Takie trochę o niczym :v Mam nadzieję, że się nie zawiodłaś :c

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz