- Damy sobie radę - szepnąłem cicho, poprawiając sprzączkę kasku, który idealnie trzymał się na mojej głowie. Kamizelka, która nieco uwierała mnie w krzyż, pozwalała mi tym samym na zachowanie trzeźwego umysłu. Nie mogłem teraz się zamyślać nad sensem swojego życia, musiałem działać, a działanie musiało trzymać się rzeczywistości.
- Za chwilę przejazd Rekera Samuela Blackfreya, na koniu Resident Evil! - rzekł komentator, którego głos rozprzestrzenił się po otaczającej mnie okolicy. Nie chcąc zwlekać i niecierpliwić tym samym sędziów, pogoniłem konia do lekkiego stępa, aby nie forsować już na samym wstępie wszystkich sił tego wspaniałego zwierzęcia. Wjeżdżając z dużym opanowaniem między sztywne banery sponsorów, które jednocześnie były oznaczone jako start owej próby terenowej, spojrzałem na licznik, który przez kila sekund wskazała cztery zera, po czym dwie ostatnie pola zaczęły odliczanie zaczynające się od dwudziestu sekund. Nie stresowałem się, już nie było czym, ścisnąłem jednie mocniej wodze gniadego rumaka, jakby miało mi to pomóc w utrzymaniu z nim lepszego kontaktu. Biorąc ostatni wdech, spojrzałem na smolistą tablicę, upierając się w myślach, że dam radę pokonać wszelkie niedoskonałości stworzone przez resztę mojej drużyny. Trzy... Dwa... Jeden... - pomyślałem przykładając łydkę do boku konia, aby mógł wystartować przed siebie jak prawdziwa rakieta. Niewielki las zaaranżowany pod tego typu zawody, był przyozdobiony kolorowymi liśćmi, które w większości pospadały już z drzew. Pierwszą barierą była wysoka kłoda, która nie sprawiła selle francaisowi zbyt dużych problemów. Sześciolatek czuł się w tej konkurencji niczym ryba w wodzie. Kiedy widziałem go wczoraj po próbie ujeżdżeniowej, nie przypomniał samego siebie. Był jakiś ospały, niechętny do współpracy i markotny... Biedak, pewnie czuł się bardzo nieswojo, kiedy był przeze mnie zmuszony do tego diabelstwa, którego strasznie nienawidził. Chociaż nie zdobyliśmy wczoraj zbyt wielu punktów, to i tak byłem z niego dumny, że chciał wykonywać to co mu każę. Zawsze przecież mógł się stawiać oraz robić inne, szalone rzeczy, które by nas zdyskwalifikowały. Wracając jednak do obecnej sytuacji to zawiśliśmy właśnie nad długim stołem, który tak samo jak rów z wodą był wyzwaniem dla niejednego jeźdźca. Przeciskając się na dużą polanę, od razu wpakowałem się do płytkiego zbiornika wodnego, z którego chlapała zimna, a wręcz lodowata ciecz. Nie zwracając na nią uwagi, poprawiłem bardziej kontakt z Residentem, który oddał kolejny skok, przechodząc swoim ciałem między kolorowymi chorągiewkami. Bankiet był jedną z trudniejszych przeszkód jaką przyszło mi zobaczyć. Kilka razy dzisiejszego dnia w tym miejscu zdarzył się już wypadek, więc moja czujność pozostawała nadal na wysokim poziomie. Idąc jak burza przez resztę zapor, wreszcie udało mi się dotrzeć do wąskiej hydry, której "włosy" dość mocno otarły się o przednie nogi Evila. Kiedy kopyta gniadosza wylądowały w miejscu finiszu, zwolniłem go z powrotem do lekkiego kłusa, a po kilku chwilach żwawego stępa, aby nie dostał on żadnej kontuzji. Jego ciało było pokryte sporą ilością potu, a pysk pienił się jak u zwierzęcia ze wścieklizną. Przecierając otwartą ręką jego sierść, uśmiechnąłem się do niego szeroko, pozwalając sobie na uwolnienie dobrego humoru - Było świetnie - stwierdziłem otwarcie, zatrzymując go blisko białego płotka. Zeskakując z czarnego siodła, za swój cel od razu uznałem przejezdną stajnie, gdyż nie miałem zamiaru rozmawiać z resztą uczestników, którzy przyczłapali się tutaj jako reprezentacja naszej akademii - Już dobrze - poluźniłem mu znacząco fartuch, a ogłowie w mgnieniu oka zostało zamienione na skórzany kantar, który umożliwił mi, przypięcie tego wariata do uwiązów bocznych.
- Niezły przejazd - usłyszałem nieznajomy głos, który zmusił mnie do obrócenia się w jego stronę.
- Znamy się? - mruknąłem z niechęcią, mając już dosyć spotykania na swojej drodze samych debili.
- Jeszcze nie, ale możemy zostać nawet rodziną - odpowiedział, wręczając mi do rąk szaro-złotą kopertę, na której wierzchu usytuowane były dwa lwy - Jestem nauczycielem z Castamere Royal... Marnujesz się w Impossible Horse Academy chłopcze... To nie twój poziom, jaki my możemy ci zapewnić - lekki uśmiech zawitał na jego twarzy, chcąc poprzeć nim swoje argumenty.
- Zastanowię się... - schowałem świstek do przedniej kieszeni swoich bryczesów, a następnie dodałem - Lepiej niech pan już odejdzie... Nie chce mieć problemów.
Irma? :3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz