- Nie, nie mam zamiaru iść na żadne ujeżdżenie - mruknąłem przez telefon do natrętnego Jay'a, który już o godzinie szóstej trzydzieści postanowił obudzić mnie znienawidzoną przez moją osobę melodią - To nudne, a poza tym wole nie patrzeć na panią Oklay, która zacznie się znowu na mnie wydzierać, że wszystko robię źle - nie chcąc już z nim dyskutować, szybko zakończyłem połączenie, a następnie z zamkniętymi oczami opadłem na miękką poduszkę, jednak jak się okazało po kilku minutach, nie było mi dane teraz spać. Nerwowe przekręcanie się z boku na bok, w końcu zmusiło mnie to wzięcia prysznica i przebrania się w swój standardowy strój jeździecki. Białe bryczesy idealnie komponowały się ze świeżo wypastowanymi oficerkami, które przez mój wyjazd do Nowego Jorku mogły sobie solidnie wypocząć. Cóż, czasami trzeba odwiedzić rodzinę, a jeśli sami mnie do siebie zapraszają, to dlaczego by z tego nie skorzystać? Widząc na zegarze godzinę ósmą piętnaście, spokojnym krokiem udałem się w stronę prywatnej stajni, gdzie już na samym wejściu moje dwa konie zarżały głośno na przywitanie. Dzisiejszego ranka zdecydowałem się potrenować na Evilu, który kiedy tylko został wyprowadzony z boksu, zaczął mnie wrednie podgryzać. Na szczęście dość szybko udało mi się dotrzeć do stanowisk czyszczących więc gniada maruda długo się nade mną nie poznęcała. Nie był aż taki brudny jak wcześniej mi się wydawało, ale i tak wymagał on męczącej mięśnie pielęgnacji. Po usunięciu nieczystości z ostatniego kopyta, mogłem zabrać się za jego siodłanie. W tym celu musiałem udać się do siodlarni, gdzie o dziwo kolejny wieszak wraz ze skrzynią został przez kogoś zajęty. Nie zwracając na to zbyt dużej uwagi, wziąłem jedno z siodeł skokowych swojego podstawowego konia. Nie zapomniałem również o ogłowiu połączonym z napierśnikiem, fartuchu, czapraku oraz ochraniaczach, które były obecne na każdej nodze selle francaisa, gdy musiałem z nim nieco poćwiczyć. Jak zwykle zostawienie tego dużego źrebaka sam na sam skończyło się katastrofą dla kilku szczotek i wiader, które zostały odkopnięte przeze mnie odkopnięte na szeroki korytarz.
Jak skończę to, to posprzątam - domyślałem, nasuwając na grzbiet Residenta czarny czaprak ze złotą lamówką. Następnie przyszła kolej na siodło, które w połączeniu z fartuchem wywołało u niego głośne tupanie przednią nogą - Uspokój się - westchnąłem zapinając go na odpowiednie dziurki w przystułach. Była już ósma czterdzieści pięć, ale znając już dobrze pana Pola, wiedziałem, że zapewne spóźni się o jakieś piętnaście minut, dlatego jakoś bardzo mi się nie śpieszyło. Po uporaniu się z ogłowiem, mogłem zabrać się za szybkie porządki, których zapewne i tak nikt później nie zauważy. Równo z godziną dziewiątą pięć, pojawiłem się na hali skokowej gdzie przywitały mnie rozbawione twarze moich towarzyszy. Przez te kilka miesięcy przebywania tutaj miałem okazję zaznajomić się już z każdym. Jedni odchodzili, drudzy przychodzili, a dzisiaj był czas na przywitanie kolejnej pannicy, która raczyła pojawić się w naszej grupie treningowej. Nie chcąc na razie przeszkadzać jej zapoznania z Flawią, wsiadłem na palącego się do jazdy ogiera oraz zacząłem go solidnie rozgrzewać, bo w końcu kto przyznałby się przed własnym wychowawcą, że miał w czterech literach pierwsze zajęcia? Już miałem i tak dość kłopotów na głowie przez Dewidelio, a z kolejnym nauczycielem nie miałem jakoś ochoty rozpoczynać wojny... A tym bardziej z takim co dyktuje składy pod zawody.
⤱⤱⤱⤱⤱
Po wykańczających ciało treningach sam nie wiedziałem co mam ze sobą zrobić. Piętrzące się na moim biurku zadania z kursu języka francuskiego jakoś mnie nie zachęcały do ich wykonywania, a głośne burczenie w brzuchu, nie dawało mi szansy nawet na najmniejsze skupienie się. Chociaż w między czasie miałem okazję zjeść dość sporą kanapkę to zdecydowanie mi to nie wystarczało. Doczekując się w końcu zbawiennego czasu kolacji, ruszyłem prędko w stronę stołówki, gdzie serwowano dzisiaj różne dania. Ja nie mając ochoty na jakieś wydziwianie, zabrałem sobie talerz z tortillą wypełnioną po brzegi warzywami, w których skład wchodziła między innymi papryka, ogórek, a nawet rzodkiewka. Wszystkie stoły były już niemal pozajmowane więc chcąc nie chcąc byłem zmuszony do zajęcia miejsca naprzeciwko tej nowej. O ile dobrze pamiętam to jej imię zaczynało się jakoś na literę "F". Fiona? Felicja? Fista? Florence? Tak Florence! - pomyślałem widząc jak niebieskooka stara skupić się na jedzeniu.
- Ty jesteś Florence prawda? - zapytałem pewnie, biorąc gryza swojego posiłku - Szło ci całkiem nieźle na dzisiejszym treningu, ale przycisnąłbym nieco bardziej Flawie na treningach, bywa leniwa - dorzuciłem widząc, że nie wie co ma tak właściwie mi odpowiedzieć.
- A ty kim jesteś? - zadała pytanie, nurkując wzrokiem w talerz wypełniony smacznym pokarmem - Widziałam cię chyba na treningu - zmarszczyła lekko brwi, jakby chciała sobie przypomnieć wydarzenia sprzed kilku godzin.
- Reker, jesteśmy razem w grupie - westchnąłem, poprawiając swoje włosy - Ale możesz kojarzyć mnie z innych źródeł - rozsiadłem się wygodniej, skupiając swoją uwagę na jej twarzy.
<Florence? ^^>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz