2.02.2020

Od Leonarda cd. Ganseya

- Powinieneś ubrać spodnie. Raczej w bokserkach do samolotu nie wejdziesz. - Zmarszczyłem brwi.
- Zakład? - Ziewnął, przysłaniając przy tym usta. - Chciałbyś, aby inni pasażerowie też mnie podziwiali? - Ruszył w kierunku szafy.
- Wolałbym oszczędzić im tego widoku. - Przewróciłem oczami. - Poza tym, ściągnąłbyś na nas niepotrzebną uwagę. - Zauważyłem, co spotkało się z jego śmiechem.
- Jasne, jasne. - Wyciągnął pierwsze lepsze spodnie. - Będą mi pasować? - Wyszczerzył się głupio.
- Myślę, że tak. - Przyjrzałem się, leżącym na biurku książkom. Coś ze studiów, coś ze studiów… Czy ten człowiek żyje samą nauką? Przecież to nie ma najmniejszego sensu. No dobra, jakiś tam ma, ale ciągle uważam, że powinien znaleźć sobie jakieś ciekawsze zajęcie.
- Świetnie. - Założył granatową koszulkę. - Pozwolisz mi zjeść, czy postawisz mi obiad w pięciogwiazdkowej restauracji? - Poruszył śmiesznie brwiami.
- Żryj. - Usiadłem na obrotowym krześle. - Zanim dolecimy do Londynu, będzie już po dziewiętnastej. Nie mam zamiaru zeskrobywać cię z pokładu samolotu, bo zrobi ci się słabo.
- Czyli się o mnie martwisz? - Potraktował swoje ciało dezodorantem.
- Powiedzmy. - Przetarłem zaspane oczy. - Rób to śniadanie i się zmywamy. - Pogoniłem go.
- Jasne, jasne. - Opuścił pokój, do którego po chwili wtargnęła niezadowolona Ginevra.
- A ciebie co ugryzło? - Wymacałem dłonią jeden z podręczników. Może będą miały fajne obrazki.
- PRZEZ WAS SIĘ SPÓŹNIĘ! - Parsknęła i zgarnęła z biurka chłopaka część długopisów, dwa podręczniki i to, co akurat wziąłem. - Cholera, Nico już czeka!
- Nico, czy państwo Chainsaw? - Rzucił Gansey, by po chwili pojawić się w drzwiach i podać młodej śniadanie. - Tylko zachowuj się tam. Inaczej Greywaren mi o wszystkim doniesie.
- Nie jestem tobą. - Złapała paczkę i wybiegła z mieszkania.
- Tak szybko dorasta. - Campbell otarł niewidzialną łzę i zajął się jedzeniem śniadania. Pięknie.
***
- Mówiłeś coś o niezwracaniu na siebie uwagi? - Richard zasiadł po mojej prawicy.
- Nie będę cisnął się w ekonomicznej. - Poprawiłem rozczochrane przez wiatr włosy. - Poza tym, biznesowa to nie aż takie luksusy. Zawsze mogłem poprosić o prywatny samolot. - Zapiąłem granatowe pasy. Jak to się mówi… Bezpieczeństwo to podstawa, prawda?
- Oczywiście. - Spojrzał na widoki, rozciągające się za oknem. - Podbródek wyżej kochanie. - Dorzucił, gdy byliśmy już blisko startu.
- Przestań. - Posłałem mu karcące spojrzenie. - Ludzie się na nas gapią.
- I dobrze. - Przeciągnął się. - To gdzie na początku pójdziemy? - Zmienił temat naszej rozmowy.
- Zobaczysz. - Westchnąłem, przybierając obojętny wyraz twarzy. - Niespodzianek się nie zdradza.
- A więc to niespodzianka? - Zatarł dłonie. - Nie mogę się doczekać.
- Powiedzmy, że ci wierzę. - Wbiłem głowę w zagłówek miękkiego fotela. - A teraz cicho. Patrz przed siebie i słuchaj stewardessy.
***
Na lotnisku znaleźliśmy się równo z wybiciem godziny dziesiątej. Londyn był tak samo piękny, jak go zapamiętałem. Oświetlony Big Ben, odbijał się w mrocznej Tamizie, dodając jej tym samym jasnych barw.
- Leoś zadowolony? - Gansey trącił mnie łokciem.
- Bardzo. - Skierowałem swój wzrok ku London Eye. - Zamów ubera. Pojedziemy do hotelu, aby odłożyć walizki, a potem pójdziemy na miasto. - Zdecydowałem za naszą dwójkę.
- Niech ci będzie. - Wyjął z kieszeni telefon. - Jakieś jeszcze życzenia?
- Daj mi się nacieszyć Anglią. - Klasnąłem w ręce. - Tu jest pięknie. - Zachwycałem się najmniejszą, głupią rzeczą. Tak, stanowczo powinienem tutaj pojawiać się częściej. Zbyt długa rozłąka z ojczyzną, źle na mnie wpływała.
- Yhym. - Wybrał odpowiedni numer. - Baw się, baw. - Zadzwonił po naszą podwózkę.
***
- Daleko jeszcze? - Campbell wcielił się w Osła, z znanego na całym świecie “Shreka”. - Idziemy chyba już z pół godziny. - Poskarżył się.
- Jeszcze kawałek. - Poprawiłem czarny plecak. - Uwierz mi. Będziesz zadowolony. - Spojrzałem w jego zmęczone podróżą oczy.
- Nie chce mi się. - Zmarszczył nos.
- Zamknij się. - Złapałem go za nadgarstek. - Podziwiaj! Victoria Memorial! - Ruchem głowy wskazałem na wspaniałą fontannę.
- Jest nawet ładna. - Oparł się o moje ramię. - Wolałbym iść jednak na kolacje. - Zepsuł cały klimat.
- Jesteś okropny. - Nasze spojrzenia się skrzyżowały. - Nie potrafisz być nawet w najmniejszym stopniu romantyczny. - Zbadałem wzrokiem niezmieniający się nigdy pałac.
- Chcę jeść. - Jęknął niczym zagłodzone na śmierć dziecko.
- Fish and chips? - Zrobiłem typowego facepalma. - Znam miejsce gdzie smakuje najlepiej.

Gansey? 
618

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz