- Tyle wystarczy. - Stwierdził weterynarz. - Teraz potrzebuje sporo odpoczynku. Zobaczycie, raz dwa wróci do zdrowia. - Wpuścił zwierzę do sporej woliery.
- To ja już pójdę. - Wyrzuciłem do kosza zużyte rękawiczki. - Nie będę przeszkadzać.
- Nie przeszkadzasz. - Rzekł uśmiechnięty Ro. - Możesz zostać z nami tak długo, jak tylko chcesz. - Wrócił do szorowania dłoni.
- Yhym. - Poprawiłem skórzaną kurtkę. - Wolałbym jednak wrócić do domu. Nie lubię sprawiać problemów. - Zrobiłem krok w stronę wyjścia z lecznicy. - Dziękuję za pomoc i dowiedzenia. - Pożegnałem się, a następnie opuściłem przestronny gabinet. Ignorując wibrujący w kieszeni telefon, zdecydowałem się wrócić do samochodu okrężną drogą, prowadzącą przez stajnie dla prywatnych koni. Pomimo dnia pełnego wrażeń, byłem zobowiązany zobaczyć się z Attackiem i Royalem, którzy w okresie wczesnej wiosny, potrzebowali szczególnej opieki. Nietrudno teraz o grudę, kolkę, czy nawet zatrucie pyleńcem pospolitym. Chyba nigdy nie darowałbym sobie, gdyby jeden z tych osłów padł. W końcu byli dla mnie pewnego rodzaju rodziną. Końską rodziną.
****
- Leo wstawaj! - Wrzasnął rozbudzony James. - Obiecałeś, że zabierzesz mnie do akademii. - Wskoczył na mój spięty brzuch. - James wyjdź. - Zepchnąłem go na ziemię. - Jest dopiero piąta. Potrzebuję spać. - Zakryłem się kołdrą. Co robił tutaj ten młotek? Nasi kochani rodzice stwierdzili, że Aleksandrowi przydadzą się wakacje i wysłali go do mnie. Przecież na tym zadupiu idzie się nauczyć tylu przydatnych rzeczy! Jednym z minusów jego przybycia było to, iż nikt nie wytłumaczył mu na czym polegają strefy czasowe. Cholerny gówniarz zawsze budził mnie jeszcze przed brzaskiem. - Idź pooglądać bajki czy coś. - Dodałem, gdy próbował ponownie wdrapać się na łóżko.
- Mogę? - Uderzył dłońmi w materac.
- Tak, ale nie rób zbyt dużego hałasu. - Przekręciłem się na brzuch. - Bądź grzeczny i niczego nie popsuj. - Wróciłem do zasłużonej drzemki.
****
- Tylko się nie oddalaj. - Chwyciłem go za dłoń. - Idziemy do stajni, osiodłamy wierzchowce, jedziemy w teren i wracamy do rezydencji. Wszystko jasne? - Nie obdarowałem go nawet najkrótszym spojrzeniem.- Taaak. - Westchnął, naciągając czapkę na uszy. - Musisz być taki formalny? To męczy.
- Nie jestem formalny. - Wzruszyłem ramionami. - Po prostu chcę, żebyś poznał nasz plan dnia. - Minęliśmy pierwsze pastwisko, zarezerwowane dla ogierów. Kątem oka zauważyłem brykającego tam Hespero, co oznaczało, że w każdym momencie możemy wpaść na Ronana i jego kruczy gang.
- Mhm. - Zmrużył oczy. - Daleko jeszcze? - Zmienił temat naszej rozmowy.
- Jeszcze kawałek. - Przyznałem, widząc wyłaniający się z mgły budynek. - Mamy dużo czasu, nie musimy się spieszyć. - Przetarłem wolną ręką oko, pragnące jeszcze pięciu minut snu. Nie przejmując się naburmuszona miną dzieciaka, w moim tempie dotarliśmy pod boksy rudej i gniadej chabety. - Bierzesz Royala. - Zdecydowałem, podchodząc do przydzielonej mi szafki, w której znajdowała się pokaźna liczba akcesoriów, służących do czyszczenia owych kabanosów. - Granatowa skrzynia jest jego. Sprzęt jest podpisany więc raczej się nie pomylisz. - Podniosłem z ziemi wspomniany kufer, ale kiedy chciałem podać go chłopcu, zorientowałem się, że nigdzie go nie ma ma. - James? - Obróciłem się dookoła własnej osi. - Zajebie cię gówniarzu. - Zacisnąłem szczękę. Czas zacząć polowanie.
Ro?
Dzieciak zwiał xd
536 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz