- To prawda. - Pokiwał twierdząco głową. - A skoro chcesz zostać, to mi z tym pomożesz.
- Nie ma problemu. - Odwzajemniłem posłany mi uśmiech. - Adam nie będzie się gniewał, że tu jestem? - Ruszyliśmy w dalszą drogę.
- Nieeeee. - Przeszliśmy obok kosza pełnego marchewek, z którego Ronan wyciągnął dwa, wspomniane warzywa. - Zrelaksuj się i zapomnij o problemach. - Podsunął pierwszą karotkę pod pysk izabelka. Chyba nie trzeba mówić, jak zakończył się jej los.
- No dobrze. - Skręciliśmy w prawo. - Nie chce go niczym denerwować.
- Wiem, wiem. - Naszym oczom ukazały się puste stanowiska. - Pewnie jeszcze śpi, więc na razie się tutaj nie zjawi. - Przyśpieszył kroku, aby zająć lewą matę. - Pójdziesz po szczotki? Są w siodlarni, w czarnej skrzyni podpisanej moim nazwiskiem. - Podpiął ogiera do bocznych uwiązów.
- Pewnie. - Zgodziłem się, wypełnić jego polecenie. Nie chcąc tracić cennego czasu, wyszedłem z cichego pomieszczania, wpadając przy tym do znacznie głośniejszej części akademii. Mijając gawędzących ze sobą uczniów, prześlizgnąłem się do wskazanej przez loczka siodlarni. Chainsaw, Chainsaw, Chainsaw - błądziłem wzrokiem po jednakowych kufrach, skrywających w sobie wszelkiego rodzaju dobra. O, tu jesteś - odnalazłem właściwe pudło. Bez wahania pchnąłem jego wieko, aby następnie wyjąć ze środka zestaw pielęgnacyjny, stworzony dla każdego wierzchowca. Zadowolony z efektu swoich poszukiwań, wróciłem do Ronana. - Mam. - Postawiłem zdobycz przed pragnącym uwagi Hesperem.
- Świetnie. - Odszukał dwa zgrzebła. - Ja lewą stronę, ty prawą? - Podał mi jedno.
- Okej. - Chwyciłem za zgrzebło, które niedługo potem zanurzyło się w posklejanej sierści ogiera. - Ma dzisiaj spore zapotrzebowanie na ruch. - Izabelowaty głośno zarżał, jakby zgadzał się z moimi słowami.
- To prawda. - Zaśmiał się cicho. - Przyda się nam solidny trening.
- Tak. - Przejechałem miękkim plastikiem wzdłuż grzbietu andaluza. - Fajnie, że się dogadujecie. - Kichnąłem kilka razy.
- Zdrowie. - Podał mi chusteczkę. - Za dużo tutaj kurzu… Ty też pewnie świetnie dogadujesz się z Glassem.
- Powiedzmy. - Wyciągnąłem ze szczotki nadmiar sierści. - Jest dobrym koniem, ale chyba brakuje mi wyścigów. - Przygryzłem dolną wargę. - Tam wszystko wyglądało inaczej.
- Ale jednak boisz się wrócić. - Zauważył moje spięte mięśnie. - Daj sobie czas. Traumy nie zwalczysz od tak. - Pstryknął palcami. Pokiwałem głową.
- Chciałbym kiedyś przestać się bać. - Skończyłem oczyszczać przypisaną mi stronę. - Wezmę się za kopyta… Mam nadzieję, że mnie nie kopnie. - Wziąłem do ręki kopystkę.
- Nie powinien. - Poklepał mnie po ramieniu. - Nie łam się. Na pewno się z tym uporasz. - Zabrał się za rozczesywanie grzywy i ogona.
- Yhym. - Uniosłem pierwsze kopyto zwierzaka. - Bardziej i tak już mnie nie połamią. - Dodałem w ramach żartu.
***
- Gotowy na dzisiejsze zajęcia? - Pol, wrzucił mnie na grzbiet rozleniwionego holsztyna. - Można tak powiedzieć. - Chwyciłem skórzane wodze. - Co będziemy dzisiaj robić? - Poprawiłem zakręcone strzemię. Na hali panowała kompletna cisza. Było grubo po godzinie dwudziestej drugiej, a ja musiałem odbyć przymusowy trening, który miał na celu zwiększenie pewności siebie. Sam nie wiedziałem w tym najmniejszego sensu, ale jak to mówią… Mus to mus prawda?
- Galop na lonży. - Odruchowo zdębiałem. - Spokojnie, będę to kontrolował. - Wskazał leżącą na piasku “line”.
- Mieliśmy zostać tylko przy kłusie. - Zaprotestowałem. - Nie dam sobie rady.
- Sebastian, nie panikuj. - Złapał mnie za rękę. - Nie możesz stać w miejscu. Spróbujemy galopu, a jeśli cię to przerośnie, znowu zwolnimy do kłusa. - Przedstawił mi swój plan. - A teraz, zrób kilka rozgrzewkowych kółek. Nie chcemy, aby Glass doznał kontuzji, prawda?
- Prawda. - Skierowałem konia do lewej bandy. - Ale na pewno nic mi się nie stanie? - Zapytałem, gdy gniadosz szarpnął niespokojnie głową.
- Na pewno. Masz moje słowo. - Zadowolony z takiej odpowiedzi, skupiłem się na dalszej rozgrzewce. Potrzebowałem się rozluźnić oraz wyrzucić z głowy zbędny strach. Innego wyjścia nie było.
***
- Widzisz? Nie było tak źle. - Spuścił mnie z lonży. - Teraz czas spać… Trochę się zasiedzieliśmy. - Trzeba jeszcze zająć się Glassem. - Zeskoczyłem z grzbietu siedmiolatka.
- Zrobię to z ciebie. - Pchnął mnie w stronę drzwi. - Do łóżka. - Powtórzył swój ruch.
- Już, już. - Wyszedłem na zewnątrz. Zimne powietrze automatycznie zaatakowało moją twarz. Niezbyt się tym przejmując, zacząłem kroczyć w stronę oświetlonego akademika. Byłem niemal już u jego drzwi, gdy o moje nogi otarła się kulka, kociego futra. - A ty, kim jesteś? - Ukucnąłem, aby dojrzeć w swoim cieniu uroczego ragdolla. - Zgubiłeś się mały? - Posmyrałem jego łepek. - Pewnie ktoś cię szuka. Zmykaj do domu. - Wyprostowałem się, a rasowiec zginął gdzieś w zielonych krzakach. Co za dzień.
Ro?
692
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz