Znów ten piekielny, cholerny koszmar – pomyślałem, przecierając dłonią twarz. Leżałem tak już dłuższy czas i zastanawiałem się nad sensem swojego życia. Cóż, standard, kiedy mam piekielnego lenia i niechęć do wszystkiego, co się rusza. A właśnie dziś nadszedł taki dzień – oto przybył on, Andrew Maruda, niszczyciel dobrej zabawy, pogromca uśmiechów dzieci. Wywróciłem oczami na samą myśl tego, jak żenującą opinię sam o sobie wydałem i ruszyłem z łóżka moje znudzone życiem ciało. Przecież musiałem się w końcu ubrać, w Impossible nikt nie będzie na mnie specjalnie czekał. Księciem w końcu nie jestem.
Zadowolony sam z siebie, mając w głowie ambitny plan włożenia czegokolwiek na siebie, ruszyłem do szafy. Wyjąłem to, co zwykle – czerń i biel. A nie, przepraszam, ja nie Yen. Wybrałem więc wyłącznie czerń. Czy to było coś konkretnego? Nie, było mi wszystko jedno, bylebym tylko był w stanie wysiedzieć na Czarnym.
Gdy byłem już całkowicie gotowy, wyszedłem z mieszkania, uprzednio kompletnie je zamykając. Takie względy bezpieczeństwa – nigdy nie wiadomo, co za cymbał i dzban będzie się kręcił w pobliżu i jaka głupota może mu nie przyjść do głowy. Włączyłem alarm i ruszyłem do garażu po auto. Śniadanie kompletnie sobie odpuściłem. Jak zwykle i jak mówi moja tradycja, nie jadam niczego od rana. Jakoś... Nie mogę patrzeć na jedzenie.
Do Akademii dotarłem bez żadnego problemu. Ostrożnie zaparkowałem samochód gdzieś bliżej budynków. W końcu miałem dzisiaj lenia, nie chciało mi się niczego robić. I, cholera, byłem niemal spóźniony na trening! Palnąłem wielkiego facepalma w sam środek mojej twarzowej głupizny i biegiem puściłem się w kierunku boksów. Przecież oni by mnie zaszlachtowali, gdybym znowu się spóźnił. Z niemal wywieszonym jęzorem dotarłem d boksu Czarnego. Ten czekał już na mnie. Gdy tylko mnie zobaczył, zarżał radośnie i potrząsnął swoim upartym, czarnym łbem.
- Już taki stęskniony? – zaśmiałem się do zwierzęcia i lekko poklepałem go po grzbiecie. – Zaraz jedziemy, spokojnie – zaśmiałem się znów, siadając obok i wciągając buty. – Nooo, już, jedziemy – powiedziałem po raz ostatni do konia, klepnąłem go ponownie i ruszyliśmy na plac treningowy.
Dwie godziny później
Po jakże intensywnej zabawie, która, mimo wszystko, była treningiem, wracałem powolnie z Czarnym do stajni. Podjeżdżając do boksów zauważyłem jakieś poruszenie. Przy wejściu stała młoda dziewczyna, na oko może maks dwudziestoletnia, i jeden ze stajennych. Wyglądali, jakby mieli jakąś poważną sprzeczkę. Podjechałem szybko do nich i zsiadłem z konia- Dlaczego nikt mnie nie słucha!? – krzyczała zdenerwowana dziewczyna. – Czy nie możecie zrobić czegokolwiek tak, jak was o to proszono, zanim przywieźli tu Goldiego!?
- Proszę mi wybaczyć, starałem się, jak tylko było to możliwe – odpowiedział stajenny, lekko spuszczając głowę.
- Właśnie widzę, jak to robicie! Nawet nie potrafisz utrzymać konia! – znów krzyknęła młoda osóbka.
- Przepraszam... – bąknął tylko stajenny.
- O co chodzi, co się stało? – zapytałem, podchodząc do nich, gdy Czarny już był w boksie.
- Ten oto cymbał – rzekła młoda dama, wskazując na stajennego – nawet nie potrafi wprowadzić Goldiego do boksu! – dodała z wyrzutem.
- Cóż... Zdarza się każdemu – odparłem. – Czyli co, delikwent nam zwiał, tak? Gdzie pogalopował?
- Niestety... – westchnęła smutno młoda dziewczyna. – Tam, gdzieś na koniec stajni.
- Coś na to zaradzimy – uśmiechnąłem się lekko. – Postaram się go jakoś złapać. Drzwi są zamknięte?
- Cóż... Nie... – odparł stajenny.
- Cholera... – bąknąłem pod nosem i ruszyłem na poszukiwania konia.
Wyszedłem ze stajni i zacząłem się rozglądać. Gdzie jesteś, Goldie? – pytałem sam siebie w myślach. Gdzie możesz być, uparciuchu? Przystanąłem na chwilę w zamyśleniu. Nagle coś mnie ruszyło i postanowiłem pójść w kierunku pastwiska na tyłach Akademii. Może akurat tam będzie?
Gdy zbliżałem się w tamtym kierunku, słyszałem już z daleka ochocze rżenie. Oh, tam więc zwiałeś, pomyślałem i ruszyłem żwawym krokiem. I, gdy dotarłem na miejsce, faktycznie tam był – uparty nowy osobnik mianem Goldie. Postanowiłem powolutku i z rozwagą zbliżyć się do niego.
- No hej mały. Jak się masz? – szedłem powoli w jego kierunku. – Twoja pani martwi się o ciebie. Nie powinieneś tak uciekać.
Koń popatrzył tylko na mnie, potrząsnął grzywą i odbiegł radośnie kawałek dalej. Ruszyłem za nim.
- Słuchaj no. Nie możesz tak uciekać – zaśmiałem się cicho i ponownie się do niego zbliżyłem – Wszyscy się o ciebie martwią, Goldie – dodałem i poszedłem jeszcze bliżej.
Rumak radośnie zastrzygł uszami, gdy usłyszał swoje imię, i niemal od razu do mnie podszedł.
- Taki jesteś cwaniak? – zaśmiałem się i poklepałem go po łbie. – Jestem Andrew. A Ty Goldie, jak słyszałem – koń zarżał i znów potrząsnął łbem. – Musimy wracać, kumplu. Twoja pani się bardzo martwi. Masz, uparty – wyjąłem z kieszeni kostkę cukru, żeby przekupić konia. Ten ochoczo ją zjadł i pozwolił mi się prowadzić.
Gdy tylko wróciłem w pobliże stajni, dziewczyna od razu podbiegłą do mnie i konia.
- Goldie, nic ci nie jest, wszystko ok.? – przytuliła konia i zaczęła go gorączkowo oglądać.
- Tak, wszystko z nim ok. – powiedziałem, oddając jej wodze. – Trochę uparty, ale myślę, że fajny z niego towarzysz – zaśmiałem się i poklepałem zwierzę.
- Nie wiem nawet, jak ci dziękować – powiedziała dziewczyna i rzuciła mi się na szyję.
- Daj spokój... – powiedziałem zmieszany. – To nic takiego.
- Dla mnie to coś wielkiego, naprawdę – puściła mnie i spojrzała mi w oczy. – Jak mam ci dziękować skoro nawet nie wiem, jak masz na imię?
- Oh, racja... – podniosłem rękę i przejechałem nią po włosach. – Witaj, jestem Andrew – wyciągnąłem do niej dłoń.
- A ja jestem Nino, witaj – uścisnęła moją dłoń. – Naprawdę nie wiem, jak ci za to dziękować, Andrew.
Daj spokój, coś się na pewno wymyśli – uśmiechnąłem się czekając, co jeszcze ta osóbka dzisiaj wymyśli.
Nino?
882 słowa
Ano, ja się odważyłam :3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz