1.07.2020

Od Sebastiana cd. Arleny

- Yhym. - Mruknąłem, kiedy dziewczyna zniknęła w plątaninie korytarzy. Muszę przyznać, że była dość… Dziwną osobą. Raz za wszystko przepraszała, a innym razem panoszyła się jak księżniczka. Normalnie Leonard w wersji damskiej. Kręcąc na to głową, spojrzałem na tytuł trzymanej przeze mnie książki. Historia naturalna smoków - przejechałem palcem po wypukłym napisie. Według bibliotekarki powinna mi się spodobać, ale któż to może wiedzieć? Będę musiał przekonać się sam. Uważając na świąteczne ozdoby, ruszyłem w kierunku swojego pokoju. Po drodze wpadłem oczywiście na Debby, która (jak zwykle) nie wiedział czego tak właściwie tutaj szuka.
- Widziałeś gdzieś Moss? - Zmarszczyła wrogo brwi. - Jest mi potrzebna.
- Kogo? - Przekrzywiłem lekko głowę. - Nie znam żadnej Moss. - Próbowałem ją ominąć.
- No Arlenę! - Złościła się coraz bardziej. Chyba ktoś tu ma okres. - Wiesz coś, czy nie? - Tupnęła nogą, aby zaakcentować swoją determinację.
- Chyba poszła do swojego pokoju. - Wzruszyłem ramionami. - A teraz racz wybaczyć, ale mam ważniejsze sprawy na głowie. - Odepchnąłem ją od siebie. Nie mając ochoty na dalszą rozmowę, wparowałem do swojego lokum, gdzie zastałem śpiącego Sainta. - Śpioch. - Położyłem książkę na biurku. - Ale przynajmniej nic nie zniszczyłeś. - Bernardyn otworzył zmęczone ślepia. - Tak o tobie mówię. - Ukucnąłem kilka kroków przed jego posłaniem. Na reakcję kluski nie musiałem czekać wiekami, gdyż małolat szybko do mnie podbiegł, a nawet zaczął dobierać się do mojej twarzy. - Łobuz... Pójdziemy niedługo na spacer, co?
***
- Nie wymyślaj. - Wujek Pol jak zwykle postawił na swoim. - To tylko sylwester. Po Nowym Roku znowu wrócisz do akademii. - Podsunął mi pod nos gorącego lunchboxa.
- Nie mogę zostać tutaj? - Westchnąłem z niezadowolenia. - Boże Narodzenie już za cztery dni… Nie opłaca mi się wracać po nim do Orlando… - Próbowałem przekonać go do swojego toku myślenia.
- Sebastian. - Posłał mi twarde spojrzenie. - Wracamy do domu. Wbrew pozorom, ja też chcę się zobaczyć z twoją matką. - Wziął ostatni łyk kawy. - Więc bądź grzeczny, spakuj się i ciesz się nadchodzącymi świętami.
- Jasneee. - Wstałem z niezbyt wygodnego krzesła. - Zjem u siebie. - Potrząsnąłem zielonym pudełkiem. - I tak, jadę dzisiaj do miasta, więc jeśli chcesz, mogę zrobić jakieś zakupy. - Dorzuciłem, gdy moje stopy znalazły się przed drzwiami, prowadzącymi do pokoju Ernosa.
- Hm. - Zrobił zamyśloną minę. - Możesz kupić makaron, paluszki rybne, kilka sztuk scones… Chyba nic więcej już nam nie potrzeba. - Podrapał się po karku. - Większość produktów kupiłem kilka dni temu, więc nie musisz zaprzątać sobie tym głowy.
- Dobrze. - Odwróciłem się do niego plecami. - To do później! - Nie czekając na odpowiedź mężczyzny, potruchtałem w stronę wyjścia z obiektu. Zadowolony z otaczającej mnie ciszy, wyjąłem z kieszeni bluzy telefon, którego wyświetlacz powiadomił mnie o aktualnej godzinie. Za dziesięć minut pierwsza. Zdążę zjeść, przebrać się oraz doprowadzić moje włosy do ładu. O tak, to idealny plan.
***
Wezmę jeszcze opakowanie Reese’s, laseczek cukrowych, rekinowych żelków… Oh! Jeszcze karton mleka truskawkowego! - chodziłem wzdłuż Walmartowych alejek, odejmując sobie z karty coraz to większą liczbę pieniędzy. Będzie mnie to potem bolało, lecz kto jest w stanie odmówić kupna czekoladowych babeczek? I to ze zniżką na trzydzieści pięć procent?! Zafascynowany świątecznymi wyprzedażami, skręciłem w kolejną międzyregałową przestrzeń. Tym razem wpadłem do alkoholowego raju. Nie Bash, nie tym razem - odwróciłem wzrok od butelek Blue Moon. Trzeba być trzeźwym - minąłem ścianę lodówek. Kiedy miałem popadać ponownie w cukrowy szał, usłyszałem dość głośny trzask. Zdezorientowany, spojrzałem na swój wózek, który nie wiedząc czemu, zderzył się z koszykiem innej osoby.
- Może byś uważała? - Moje oczy spotkały się z zaskoczoną miną Arleny. - Atakowanie ludzi metalem jest dość niebezpieczne.
Arlena? 
555 słów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz