1.10.2020

Od Raya do Ethana

- Bo wie pan, chciałabym być akceptowana przez rodziców, ze względu na mój wygląd. Oni nie tolerują u mnie krótkich włosów, szczególnie w kolorze zielonym.
- Pytałaś się, czy gdybyś zmieniła kolor, darowali by tobie wszelkie komentarze? - zapytałem uczennicy, chwytając się nosa, gdyż czułem, że ból głowy promieniuje coraz bardziej. Potrzebuję kawy, a ta dziewczyna siedzi u mnie trzecią godzinę lekcyjną i opowiada o tym, że jej rodzicom nie podobają się jej włosy, czy też styl ubierania. Boże dopomóż...
- W...w sumie nie pytałam.. - przyznała po chwili, i już chciała zaczynać jakiś kolejny temat, ale nagle rozległ się dzwonek, który zwiastował pożar w szkole i na moją głowę nagle zaczęła lecieć woda ze zraszacza. Co kurwa jeszcze dzisiaj pójdzie nie tak?!
Wyprosiłem dziewczynę z pomieszczenia, zakrywając wszystkie swoje notatki moją kurtką, która wisiała na krześle, po czym zgarnąłem z biurka kubek termiczny i wyszedłem na boisko szkolne gdzie zebrał się już tłum.
- Marry, wiesz co się stało? - podszedłem do jednej z nauczycielek, gdyż chciałem się dowiedzieć dlaczego każdy jest mokry i stoi na tym badziewnym boisku.
- Sama nie wiem, dyrekcja nie planowała dzisiaj żadnych ćwiczeń.
- Czyli któryś z uczniów bawi się w piromana - westchnąłem ciężko, patrząc na kubek, który jest niestety pusty.
- Ty się ciesz, że kończysz już pracę i masz dwa dni wolnego - usłyszałem jej głos.
- Cieszę, ale i tak będę pracował - uśmiechnąłem się kwaśno, kiedy usłyszałem dźwięk syren.
《☆☆☆》
Po dobrych trzydziestu minutach marznięcia, mogliśmy wrócić do budynku, gdzie poczciwa pani Greta i Genia, biegały z mopami, aby osuszyć korytarze z wody, która wyrządziła chyba w tej chwili najwięcej szkód. Dobrze, że szkoła ma system blokowania dopływu prądu, po włączeniu się alarmu.
Ruszyłem w stronę gabinetu, w którym od razu pochyliłem się po plecak, w którym przechowuje swoje rzeczy, ale poczułem tylko strzelanie kości. Wyprostowałem się od razu, niczym struna, zaciskając lekko zęby. Kocham ataki na moje ciało, po prostu ubustwiam..
Po kilku chwilach, spakowałem notatki, laptopa oraz książki, po czym dołożyłem jeszcze kubek, gdyż okazało się, że prądu nie będzie do jutra, gdyż nie chcą ryzykować. No to tyle z mojej kawy...
Będę musiał wytrzymać, aż do dotrę do domu.
Zarzuciłem na ramiona mokrą, na szczęście tylko z wierzchu, kurtkę i wyciągając kluczyki od samochodu z tylnej kieszeni moich czarnych niczym kruk, jeansów, ruszyłem w stronę parkingu, który znajduje się po drugiej stronie budynku.
Doszedłem do niego w jakieś pięć minut, ale oczywiście musiałem jeszcze wygrzebać z plecaka paczkę papierosów, z których zabrałem jedną bibułkę, następnie odpalając.
Kierunek samochód i dom, mogę w końcu wracać..
Ruszyłem w stronę mojego trzyletniego Dodge Rama, który wyróżnia się trochę na tle innych pojazdów, parkujących tutaj, gdyż jest on troszeczkę zmodernizowany i cholernie rzuca się w oczy, ale co ja będę się przejmował? Przynajmniej jeszcze nikt mi go nie porysował, a słyszałem historie, że nauczyciele, czy też poprzedni psycholog, jeździł po lakierniach, bo dzieciaki ich nie lubili.
Otworzyłem drzwi od strony kierowcy i wrzuciłem na drugie siedzenie plecak, po czym skończyłem palić, więc mogłem w końcu ze spokojem wsiąść do pojazdu, co też uczyniłem.
《☆☆☆》
Wszędzie dobrze ale w domu najelpiej!
Wchodząc do pomieszczenia było cicho, za cicho..
- Rocket?
Nic, nawet szelestu. Tak się bawisz bestio jedna?
Zdjąłem buty i odwiesiłem kurtkę, po czym ruszyłem w stronę kuchni aby wstawić wodę, ale z ładnej małej kuchni, zostało tylko słowo mała..
Przyprawy na blacie, od bazylii, po oregano przez smarzoną cebulkę, a na szczycie tego wszystkiego w szafce na przyprawy siedzi on, patrząc na mnie oczkami, które błagają o litość...
- Coś ty narobił? - westchnąłem zrezygnowany, patrząc na niego niezadowolony, ale on tymi swoimi małymi groszkami roztapia po prostu moje serducho, że nie umiem być na niego zły.
Wziąłem szopa na ręce, chwile powyzywałem tego bandyte i zacząłem sprzątać cały ten boski bałagan, który mnie spotkał. Koniec dnia zapowiada się cudowny, a poranek jeszcze lepszy, muszę jechać po Orła, gdyż pora przenieś go do stajni, zapoznać się z całym planem zajęć, które na całe szczęście nie kolidują z moją pracą. Ale teraz koniec rozmyślania nad tymi sprawami. Czas wypić kawe, zjeść coś, zagłębić się w serialu i wstać o szóstej. Taki jest mój cel, ale czy on się spełni? Nie mam pojęcia.
《☆☆☆》
Leżę rozwalony na łóżku, niczym panicz na swych włościach, ale co z tego, jak ten panicz pewnie nie ma szopa, który potrzebuje uwagi, bo on ma taki kaprys.
Odwróciłem się na bok, przykrywając się bardziej kołdrą, ale na moim policzku spoczęła pierw jedna łapka, poten druga, a na kojcu poczułem dwie łapy, które oparły się niedaleko tyłu mojej głowy. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie fakt, że to uporczywe zwerzątko, stwierdziło, że poskacze niczym lis w śnieg, tyle, że tym śniegiem był mój polik. Boże Rocket, jak tak dalej będzie to cię sprzedam..
- Ałłaa! - krzyknąłem, kiedy szopowi znudziło się nurkowanie, więc ugryzł mnie w ucho. Ty żmijo jadowita...
Otworzyłem automatycznie oczy i zwaliłem zwierze z łóżka, już wstaje.. przestań... - rzekłem przecierając powieki, a następnie zerknąłem na zegarek. Masz szczęście mała medno, że za trzy minuty miał dzwonić budzik..
Teraz pora na rutyne..
Wstałem z łóżka, przeciągając się. Niby standardowe wstawanie, ale nie dla mnie. Ja jeszcze muszę pobawić się w rozciąganie pleców, gdyż trzeba jakoś funkcjonować pdzez cały dzień.
Trzy skłony z rana, kilka razy cofnąć łopatki i na koniec poprzekręcać się kilka razy aby mięśnie dostały trochę energi. Do tego szybkie przekrzywienie szyi w obie strony i można działać.
Czas na śniadanie. Zszedłem do kuchni, aby wyjąć z lodówki rybę, maliny i do tego sięgnąłem po orzechy. Nie, to nie jest moje pełnowartościowe śniadanie.. to posiłek Rocketa, który zjadłby wszystko, ale nie chcę mu dawać codziennie tego samego, dlatego jest to takie urozmaicenie. Posiekałem część ryny w drobne kawałki, a następnie obrałem orzechy. Niektóre z nich połamałem na mniejsze kawałki, a inne po prostu zostawiłem w całości. Sięgnąłem po granatową miseczkę z napisem "Rocket", wrzucając tan wszystkie składniki, jego posiłku, mieszając je. Odstawiłem naczynie na koniec blatu i ruszyłem do pokoju po czyste rzeczy, następnie udając się pod prysznic.
Siedziałem tam dobre trzydzieści minut, ale lepiej dobrze się obudzić, gdyż muszę zaraz wyjechać po konia, który znanduje się ode mnie jakieś osiemdziesiąt kilometrów, a nie chcę mieć żadnej stłuczki.
Gotowy do wyjścia, wziąłem plecak, aby spakować do niego papiery, które będą potrzebne, do tego wpakowałem w osobną kieszeń papierosy, klucze od domu i kubek termiczny. Teraz tylko szybka kanapka i można jechać.
Tak też uczyniłem, zjadłem na szybko, aby następnie zapiąć plecak i ruszyć do pojazdu.
Zamknąłem dom i wrzuciłem plecak na podłogę pasażera.
- Dobra, wszystko mam.. mogę jechać.
Odpaliłem samochód, ruszając w stronę mojego celu, oczywiście kilka razy sięgałem po drodze po kawę, aby przypadkiem nie zasnąć, co jakimś cudem się udało, gdyż dotarłem bezpiecznie na miejsce, ale czeka mnie jeszcze podróż w drugą stronę. Wysiadłem z pojazdu zamykając go i ruszyłem do stajennego, który pomógł mi zanieść rzeczy Orełka na pakę. Następnie przyczepiłem koniowóz do pojazdu i poszedłem po konia, który z jednej strony cieszył się, że mnie widzi, a z drugiej zastanawiał się co ja do cholery robię tutaj o tak wczesnej godzinie.
Wpakowałem ogiera do przyczepy, uprzednio zabezpieczając wszystko. Dobra.. to teraz powrót.
《☆☆☆》
Dotarłem na miejsce około godziny dziewiątej trzydzieści. Więc wysiadłem z pojazdu, następnie krocząc do stajennego, któremu musiałem wytłumaczyć, że moje zgłoszenie zostało przyjęte, więc czy mógłby mi pokazać boks, w którym będę mógł pozostawić konia. Oczywiście mężczyzna z uśmiechem na ustach wskazał mi to miejsce, przy okazji opowiadając gdzie znajdę wszelkie wieszaki i różne duperele.
Podziękowałem mu z uśmiechem, wracając po mojego czarnego księcia, który z wielką niecierpliwością czekał na wyjście. Wszedłem do środka podczepiając uwiąz, a następnie go wyprowadzając.
Zaprowadziłem konia w odpowiednie miejsce, następnie biorąc się za resztę rzeczy, które muszę zostawić w stajni.
Kiedy to wszystko ogarnąłem wziąłem plecak z samochodu, który zarzuciłem sobie na ramię. Wydawał się on dość ciężki, ale może przez zmęczenie nie wyjąłem wczoraj laptopa.
Cóż życie, teraz będę nosił przez tę chwilę trochę więcej.
Wchodząc do budynku, porozglądałem się chwilę, po czym podszedłem do starszej kobiety zapytać o drogę do gabinetu dyrekcji.
Zapukałem, a kiedy usłyszałem słowo zapraszające mnie do środka, to wszedłem.
Przywitałem się z mężczyzną, po czym poprosił mnie o papiery, które zabrałem ze sobą, ale otwierając plecak zamiast teczki, zobaczyłem coś bardziej niepokojącego. Dwa czarne groszki patrzyły na mnie, mając złożone łapki, jakby błagał o przebaczenie. Zacząłem przeklinać w myślach, po czym podałem teczkę z papierami właścicielowi, ale umknął mj moment zamykania plecaka, więc futrzaste stworzenie wyskoczyło z torby, aby następnie uciec, gdyż w idealnym momencie do gabinetu weszła żona właściciela, a ten cwaniak wykorzystał okazję i dał dyla.
- Przeproszę pana, panią na chwilę, ale sytuacja awaryjna..
Kobieta uśmiechnęła się tylko, więc zabrałem plecak i wybiegłem z pomieszczenia aby dogonić zbiega. Widziałem jego ogon, więc wiem gdzie pobiegł. Ludzie, którzy akurat patrzyli na mnie twierdzili chyba, że jestem jakimś wariatem. Dotarłem nagle do rozwidlenia. Cholera.. gdzie jest ten futrzak..
Podbiegłem do recepcjonistki i zapytałem o zwierze, ale ona popatrzyła na mnie jak na jakiegoś świra, więc niczego się nie dowiedziałem..
- Rocket! - wyszedłem na zewnątrz i porozglądałem się chwilę, przez co zauważyłem jego szary zad.
- Kuźwa jak cię dorwę, będziesz dywanikiem pod nogi, albo przerobię cię na rękawiczki! - pobiegłem w stronę stajni, bo tam schował się prawdopodobnie ten artysta, ale spotkałem tam też chłopaka, który chyba nie wiedział co ma zrobić. Czy ma się ruszyć, czy uciekać, gdyż Rocket, stał na dwóch łapkach, kurczowo trzymając się jego nogawki od spodni.
Przetarłem szybko twarz.
- Wiem, że głupio to brzmi.. ale czy mógłbyś podnieść tego szopa i mi go podać zanim da nogę dalej? - powiedziałem lekko zmachany, patrząc na chłopaka.


Ethan?
Proszę, możesz oddać szopa i mieć spokój możesz pomóc mi go gonić cokolwiek wymyślisz ;D. Nie umiem zaczynać!
1578 słów

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz