2.04.2019

Od Rekera do Vicky

- Tak tato dbam o Connora, nie musisz się o niego tak martwić - mruknąłem do słuchawki srebrnego iphone'a X, który był moim jedynym łącznikiem ze światem rodzinnym. Mój ojciec jak zwykle zbyt mocno dramatyzował, jeśli chodziło o jego zwierzęta. Zawsze twierdził, że sobie z takowym nie poradzę i narobię mu więcej szkód niż pożytku. Oczywiście według mnie jego myślenie było błędne, bo przecież radzę sobie z dwoma ogierami, to z rocznym psem sobie nie poradzę? Przecież ta biała kulka futra śpi praktycznie cały dzień, a jak już się obudzi to tylko pragnie wyjść na długi spacer i na nowo wrócić do akademika, aby oddać się objęciom psiego morfeusza - Może tak spytałbyś się co u mnie, a nie tylko o tego pchlarza się wypytujesz? - zaproponowałem, przytrzymując spokojnego Residenta za brązowe wodze, zlewające się całościowo z kolorem jego ogłowia. Byłem właśnie po zakończonym treningu, który chcąc, nie chcąc nasza grupa musiała odbyć na dworze. Co prawda było tylko pięć stopni na minusie, lecz żadnemu z nas nie podobało się marznięcie, gdy w pobliżu była ogrzewana hala.
- Też się o ciebie martwię Reker, ale nigdy nie miałeś psa na własność, dlatego tak bardzo się o to wypytuję - westchnął, szeleszcząc w między czasie sporą ilością kartek - Gdyby nie ta delegacja został by u mnie, ale wiesz, jak to już jest - stwierdził, nie dając mi w żaden sposób dojść do głosu - Przyjadę na najbliższe zawody i sobie porozmawiamy. Muszę kończyć. Baw się dobrze synuś - mówiąc ostatnie słowo, bez wahania nacisnął czerwoną słuchawkę, kończąc przy tym oficjalnie naszą rozmowę.
- No tak... Firma ważniejsza - burknąłem pod nosem, chowając kawałek "plastiku" do przedniej kieszeni swoich bryczesów. Nie mając najmniejszej ochoty myśleć o swojej rodzinie, ruszyłem szybkim krokiem w stronę stajni, ciągnąć przy tym za sobą rozgrzanego wierzchowca. Kiedy wraz z gniadoszem znaleźliśmy się w przytulnej stajni, zatrzymałem go tuż przed jego boksem, aby go sprawnie rozsiodłać - Szmatki do prania - rzuciłem sam do siebie, przewieszając czaprak przez poręcz boksowych drzwiczek - No dalej, do środka - wskazałem ruchem dłoni dom zwierzęcia, które chwilowo zgłupiało - Powtarzamy to prawie przez rok, a ty nadal się nie nauczyłeś tępoto... - skrzywiłem się, czując, jak mój humor jeszcze bardziej się pogarsza - No właź - pociągnąłem go delikatnie za kantar w stronę wejścia, do sporego pomieszczenia. Evil rozumiejąc już o co mi chodzi, wszedł spokojnie do środka, a następnie, jakby w oczekiwaniu nagrody, zaczął szturchać niewielki woreczek, umocowany za pomocą linki do mojego paska - Niby za co? Powinieneś to umieć śpiewająco - stwierdziłem, nie przejmując się tym, co powiedzą otaczające mnie osoby. Przecież gadanie do konia jest normą prawda? Praaaawdaaaa?
- Pięćdziesiąt sześć, pięćdziesiąt siedem, pięćdziesiąt osiem... No w końcu - damski, dość zirytowany głos, zlał się po chwili z prychnięciem nieznanego mi konia. Nie wiedząc kim jest owa postać, odwróciłem się do niej twarzą, aby móc spojrzeć na piwnooką blondynkę. Już na pierwszy rzut oka było widać, iż nie pochodzi ona z byle jakiego domu. Cóż, markowe ciuchy i jakość wymowy mówiła sama za siebie. Moi rodzice też mnie kiedyś na to cisnęli, bo w końcu arystokracja nie ma prawa wyrażać się jak plebs. Czy im wyszło? Niby wszyscy twierdzą, że tak, dlatego właśnie się tego trzymam.
- Nowa? - zagaiłem, widząc jak klacz szybko cofa się w kąt nieznanego wcześniej boksu - Jak się zwiesz?
Vicky?
Wybacz, że tyle czekasz i tak krótko ;-;
534 słowa. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz