Chyba każdy chce, by jego znajomi dogadywali się między sobą, prawda? Nie będzie chyba zbyt wielkim zdziwieniem, gdy powiem, że ulżyło mi kiedy zobaczyłam, że Leo i Sam nie skaczą sobie do gardeł. Akceptacja Leo przez mojego przyjaciela naprawdę wiele dla mnie znaczyła.
Streściłam blondynowi kilka ostatnich godzin, a on obiecał wytłumaczyć małej Lily, że nie mogę przyjeżdżać do nich co weekend. Mimo że nie było to zależne ode mnie, nie potrafiłam pozbyć się wyrzutów sumienia spowodowanych przez sprawienie zawodu rudej dziewczynce. Sam spojrzał na wyświetlacz swojego telefonu.
- Okej, czas na mnie. Zadzwoń czasem – pożegnał się blondyn.
- Tak jest! – zaśmiałam się. – Kocham cię, Sam.
- Ja ciebie też, Blake – powiedział jeszcze, zanim zakończył połączenie.
Skończyliśmy jeść obiad, kolację czy co to w zasadzie było w ciszy. Po posiłku zabrałam talerze i zaszłam do kuchni by pozmywać, kiedy zaś wróciłam zastałam Leo pod kołdrą.
- Chodź spaaać – przeciągnął.
Westchnęłam, na co szatyn przykrył się po same oczy, dając mi do zrozumienia, że nigdzie się nie wybiera. Zdjęłam Dot z łóżka, wsadzając ją do klatki z nadzieją, że spędzi tam chociaż kilka minut, po czym położyłam się na brzegu łóżka. Niedługo później Leo zasnął. Szczęściarz.
Moje myśli biegały sobie w najlepsze po różnych tematach nie dając mi odpocząć. Odpłynęłam dopiero koło trzeciej nad ranem, jednak nie był to ten przyjemny, regenerujący rodzaj snu i już dwie godziny później byłam na nogach. Na szczęście lisy niemalże nigdy nie miały nic przeciwko wyjściu na spacer, w szczególności zaś gdy miał to być długi spacer w śnieżnych zaspach. Naciągnęłam na nogi buty i założyłam lisom szelki. Po wyjściu na dwór futrzaki natychmiast zaciągnęły mnie w najgłębszy śnieg, a ja szybko pożałowałam nie zabrania ze sobą kurtki. Nie chciałam po nią wracać do pokoju, więc by się rozgrzać ruszyłam biegiem przez zaspy. Wkrótce między moimi nogami na przód wyrwała się najpierw szara, a potem też białą lisica. Wystarczyła chwila biegu przed siebie, cieszenia się chwilą, by wszystkie natrętne myśli zniknęły. Przynajmniej na razie. Zaśmiałam się głośno, zwalniając i pozwalając by lisy zaprowadziły mnie w stronę lasu.
Wróciłam do pokoju z dwoma samobieżnymi bałwankami i butami pełnymi śniegu. Miałam zabrać się za ogarnięcie futer, zanim lisy rozniosą topniejący stopniowo śnieg po całym pokoju, ale powstrzymało mnie poważne, a może nawet nieco smutne spojrzenie Leonarda.
- Znów sobie poszłaś – nie byłam pewna czy było to pytanie czy zwykłe stwierdzenie.
- Nie mogłam spać – odparłam.
Nie okłamałam go. W dużej części była to prawda. Dlaczego więc czułam się, jakbym skłamała? Zadawanie się z ludźmi było jeszcze trudniejsze niż sądziłam. Ale przecież nie mogłam powiedzieć Leo, że nie czuję się komfortowo w towarzystwie ludzi… zwłaszcza, że z nim i tak było łatwiej niż z innymi i naprawdę nie chciałam stracić jedynej w całej Karolinie Północnej osoby, do której byłam w stanie się odezwać.
- Poza tym musiałam zabrać lisy na dwór, zanim ten pokój jeszcze bardziej zacznie przypominać miejsce detonacji bomby atomowej – chwała bogom i fermom za lisy, na które mogłam zrzucić chociaż część winy.
Podeszłam do szafy, skąd wyjęłam świeże ciuchy i zniknęłam za drzwiami do łazienki. Co prawda nie miałam ochoty iść dziś na trening, ale potrzebowałam zająć się czymkolwiek.
Leo?
Gówno xd
524
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz