2.18.2019

Od Manuela CD Gabriela

Kiedy Gabriel wyjechał stwierdziłem, że  nie będę siedział cały czas w pokoju, choć najchętniej to bym robił. Siedzenie w pomieszczeniu, milczenie, to coś co mnie zawsze prezentowało, a teraz przez Gabriela to się zmienia. Znaczy inaczej. Do Gabriela jestem bardziej bezpośredni, mówie cokolwiek. Nie umiem i tak rozmawiać z ludźmi, ale może kiedyś to się zmieni, choć wątpię, patrząc na to jacy są ludzie. Wyzwiska w moim kierunku i tak będą. Nie odgonię się od tego, ale co ja na to mam poradzić?
Wziąłem psa i ruszyłem do stajni, gdzie spotkałem Stelle, która siodłała swojego konia.
-Cześć-uśmiechnęła się przyjaźnie.
-Ta, cześć..-odopwiedziałem szukając ogłowia, które powinno wisieć na swoim miejscu, jednak go nie było, więc przejrzałem resztę sprzętu i w końcu znalazłem wisiało w innym miejscu, musiałem po prostu pomylić wieszaki.
Mając już w dłoni ogłowie, chciałem wyciągnąć wałacha z boksu, jednak go tam nie zastałem.
Nie dawałem go na pastwisku ani na karuzelę, więc zawołałem Proteo, zarzucając sobie na ramię ogłowie i wyszedłem ze stajni w poszukiwaniu konia.
Po dłuższym poszukiwaniu znalazłem Huntera, lecz ktoś jeszcze z nim był. Spojrzałem na gościa, który popędzał wałacha batem, a ten stawał się coraz bardziej niespokojny.
-Hey! Zostaw go!-krzyknąłem do mężczyzny lecz ten nie reagował.-To mój koń, nie dociera to do ciebie?!-warknąłem zabierając ląże z łap faceta.
-Manuel, może nie tak ostro?
Znam ten głos, prześladuje mnie on przez kilkanaście lat. Te słowa, które wtedy tak bolały zamieniły się w niechęć do życia.
-Ty... ty zjebie pierdolony, przez ciebie sobie życie zmarnowałem! To przez ciebie tkwiłem w depresji przez te wszystkie jebane lata!-podszedłem do mężczyzny dźgając go palcem w klatkę piersiową.
-Manuel uspokój się-rzekł spokojnie.
-Ja? Ja mam się uspokoić, jesteś aż tak głupi aby tutaj przyjeżdżać?! Wypierdalaj do tej swojej zdziry i mnie nie wkurwiaj!-byłem jak tykająca bomba, cały chodziłem a emocje, które mi towarzyszył nie były wcale takie miłe.
Nie cieszyłem się, że spotkałem ojca. On jest moim największym koszmarem.
-Manuel! Ona nie żyje-powiedział zdołowany.
-Jak mi przykro, widzisz? Aż kurwa płaczę! Twoja zdzira zmarła, a teraz co? Kochający ojczulek wrócił aby poskładać ledwo trzymającą się kupy rodzinę?!
-Twoja matka mnie przysłała.
W tej chwili zgłupiałem. Jak to ona go przysłała, doskonale wiedziała jak bardzo go nienawidzę, co ona sobie myślała.
-Po jaką cholerę?-warknąłem.
-Ona ledwo ma na utrzymanie cię w tej akademii. Mam cię stąd zabarać, z resztą na czym ty w ogóle jeździsz? Ten koń jest gorszy niż osioł.
-Słuchaj wymoczku, ten koń ma swoje lata, pomógł mi wyjść z tego w co się wpakowałem i to tylko z twojej winy.
-Jak to z mojej?
-A kogo nie było przy mnie przez tyle lat?! Umiałeś tylko wysłać pieniądze jak skakałem, na dodatek zajmowałem jeszcze jakieś odpowiadające ci miejsca, a teraz będziesz mnie krytykował, że jeżdżę, a nie skaczę?!
-Dokładnie tak, skacząc byś utrzymał rodzinę.
-Wiesz co.. jeb się-warknąłem i ruszyłem w stronę stajni, aby odstawić konia, byłem zbyt wkurwiony, aby na nim jeździć.
-Ile chcesz?!-krzyknął za mną.
-Co proszę?
-Ile chcesz, dziesięć, dwadzieścia tysięcy?
-Czy ty myślisz, że kasa pozwoli mi zapomnieć co nam zrobiłeś?! Jesteż nienormalny, zostaw mnie i spierdalaj! Poza tym za tyle, to nawet dobra dziwka na ulicy się nie sprzeda!-wystawiłem na odchodne dwa środkowe palce w jego kierunku.
Zamykając Huntera, ruszyłem do garażu. Wygrzebałem z kieszeni kluczyki, lecz były one od KTM'a. Westchnąłem tylko i ubrałem się odpowiednio, gdyż miałem wszystko pozostawione na swoim quadzie i tak by tego nikt nie zajebał. Nie ma w akademii takich wypierdków jak ja.
Kiedy już gogle spoczeły na mojej twarzy odpaliłem marzynę, chcą otworzyć bramę pilotem.
-Gdzie ty się wybierasz?!
-Byle jak najdalej od ciebie!-krzyknąłem i wyminąłem go, chcąc aby się ode mnie odwalił.
Jak na złość nie minęło dużo czasu, gdyż mnie dogonił swoim kabrio.
-Czy ty możesz ze mną normalnie porozmawiać?!
Nie odpowiedziałem na to, tylko pokazałem mu środkowy palec. Bardzo chciałem aby przestał za mną jechać, więc szybko zawróciłem w stronę akademii.
Ten dogonił mnie i jechał po przeciwnym pasie, zagadał mnie, chciałem mu właśnie coś odpowiedzieć, gdy nagle zobaczyłem przed sobą terenówkę, a następnie ciemność. Czułem, że moje ciało uderza kilka razy o asfalt, aż w końcu przestaje się obijać. Nie mam pojęcia co konkretnie się stało.
Ocknąłem się dopiero w chwili kiedy Proteo zaczął ujadać na lekarzy, który pakowali mnie do karetki.
-Niech pan weźmie to zwierze!-krzyknął jeden z pracowników pogotowia.
-D...da..dajcie...mu jechać... proszę...-powiedziałem, po czym zacząłem kaszleć krwią.
Ratownicy nie chętnie się zgodzili, ale zabrali zwierze, które nie robiło już większych problemów, a ja ponownie odleciałem.
__________
*Trzy dni później*

Otworzyłem powoli oczy, lecz od razu je zamknąłem. Biały kolor, który znajdował się praktycznie wszędzie dobijał się do moich oczu.
Raziło to tak bardzo, że po chwili zostałem też potraktowany latarką, którą poświecił mi lekarz po oczach.
Ja pierdole co się stało?
Miałem wręcz pustynie w ustach, więc się nie odzywałem. Na pytanie doktora, czy go słyszę kiwnąłem tylko głową.
Ten wtedy zaczął powoli mi tłumaczyć co mi robili. Nie interesowało mnie to za bardzo to wina mojego ojca. To on powinien za to zapłacić, to on jechał złym pasem. Dlaczego ja?!
Kiedy opowiedział mi o tym, że złamałem rękę w dwóch miejscach i poobijałem żebra byłem szczęśliwy, gdyż widdziałem, że będę mógł zaraz stąd wyjść.
-Mam jeszcze trochę gorszą wiadomość. Musieliśmy amputować panu prawą nogę, od kolana w dół, przykro mi.
Leżałem na łóżku i nie mogłem przetrawić słów lekarza. Co proszę? Jak? Ale ja chcę jeździć konno, skakać, jeździc na desce, łyżwach, nartach, a teraz?
Wyjadę, Gabriel nie będzie chciał mnie znać, wyglądam jak niedojebany krasnal.
Dajcie mi umrzeć.
Kiedy lekarz wyszedł, od razu po nim wszedł mój ojciec.
-Manuel ja..
-Ty.. tak właśnie ty..-gdy podszedł bliżej chwyciłem go za koszulkę.-To wszystko kurwa twoja wina! Gdybyś nie przyjechał, dał mi spokój do tego by nie doszło! Zawsze tam gdzie jesteś są problemy!-krzyknąłem na niego po czym zacząłem bić go pięścią, przez co Proteo zaczął ujadać.
-Manuel, uspokój się-do sali wleciała moja matka, a wraz z nią siostra.
Każdy starał się załagodzić sytuację jednak to nic nie dawało.
-Dajcie mi kurwa święty spokój, mam dość tego jebanego życia!
-Jesteś pewnien, że chcesz się zabić z powodu nogi?
To pytanie powaliłby mnie z nóg gdybym stał, ale akurat leżę.
-A na chuj komu jednonogi krasnal-popatrzyłem w stronę Gabriela, który zaczął powoli podchodzić w moją stronę. -Jak chcesz na ten temat rozmawiać, to cała reszta wynocha-warknąłem i patrzyłem jak wszycy prócz chłopaka wychodzą...

1085
Gab;-;?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz