Gdyby Adam miał wybrać najbardziej znienawidzoną porę dnia, byłby to poranek. Zawsze uważał się za osobę, której pisano nocny tryb życia i za każdym razem, gdy okoliczności zmuszały go do wczesnego wstania, przeklinał cały świat. Budzik dzwonił niemiłosiernie, raniąc jego uszy tak, że miał ochotę rzucić nim o ścianę, jednak powstrzymał się. Wziął parę spokojnych oddechów, wymruczał pod nosem trochę niecenzuralnych słów, przeciągnął się i... Wyłączył wkurzający alarm, by znowu pójść spać. Poduszka była miękka, a kołdra przyjemna w dotyku, więc mało brakło, a faktycznie oddałby się w objęcia Morfeusza. Tylko, że coś było nie tak. Brakowało jednej konkretnej rzeczy, która wyciągała go z łóżka za każdym razem, gdy chciał przespać zajęcia. Yurio nie wskoczył na niego, by przeraźliwym miałczeniem domagać się żarcia.
- Parszywcu? - Chłopak z ociąganiem podniósł się do pozycji siedzącej i przetarł zaspane oczy, by zaraz móc omieść wzrokiem pokój.
Poprzedniego dnia rozpakował już wszystko i puste pudła stały wciśnięte w kąt, stanowiąc nową ulubioną kryjówkę kota. Nie warto było nawet kupować nowego legowiska, zwierzak i tak spał gdzie chciał. Teraz jednak albo ukrył się wyjątkowo dobrze, albo opanował zdolność bycia niewidzialnym.
- Yurio? Nie chcesz śniadania? - Wspomnienie o jedzeniu zwykle działało jak magiczne zaklęcie, ale choć minęła chwila, drapieżny zwierzak znikąd nie wyskoczył.
Adam wydał z siebie odgłos frustracji, po czym zmusił się do wstania i wzdrygnął, gdy bose stopy dotknęły zimnych paneli. W przyjemnym półmroku tworzonym przez zasunięte, ciemnoszare zasłony przeszedł do łazienki, by sprawdzić, czy przypadkiem toyger nie utopił się w wannie (potrafił odkręcić kran). Nie było go tam jednak, ani żywego, ani martwego.
Skoro i tak już wstał, brunet równie dobrze mógł się ogarnąć na te cholerne zajęcia. Chociaż... Może nie będą takie złe. Lubił jazdę konną niemal w tak dużym stopniu jak rysowanie, choć za namową rodziców trenował ją ledwie od paru miesięcy. Poza tym skłamałby, gdyby powiedział, że nie oczekuje tam kogoś zobaczyć.
Ochlapał twarz zimną wodą, by do reszty się rozbudzić i rozpoczął swoją dzienną rutynę pielęgnacji twarzy i nakładania makijażu. Może i mieszkał teraz w Ameryce, ale nie zamierzał przez to zrezygnować z podkładu, cieni, delikatnych szminek i reszty zamawianych z Korei kosmetyków. Nie tylko pomagały mu zachować gładką, zdrową cerę, ale też no cóż podkreślały jego atrakcyjność.
Zadowolony z efektu poprawił na szybko rozczochrane włosy i wrócił do pokoju, by poszukać czegoś do ubrania się. Odsłonił więc zasłony, by wpuścić trochę porannych promieni i... Zauważył otwarte okno.
- Kurwa - przeklną głośno, domyślając się już czemu zawszony futrzak go nie obudził. - Jezus w mordę Maria kurwa - powtarzał wzburzony, na szybko zakładając na siebie w miarę wyprasowane ciuchy.
Zabrał telefon i ulubione smakołyki Yurio, po czym zamykając uprzednio drzwi na klucz, pobiegł korytarzem w stronę schodów i wyjścia z akademika. Jeszcze raz odwalisz taki numer, a spędzisz kolejne noce w klatce ty cholerny, wredny...
Wypadł z budynku jakby coś go goniło w samą porę, by być świadkiem dość... zabawnej scenki.
Jakaś obca dziewczyna, która chyba chciała nadrobić niski wzrost sterczącym, kolorowym irokezem, siedziała na ziemi, wykrzykując przekleństwa i jęcząc. Trzymała się za krwawiącą dłoń, wbijając wściekłe spojrzenie w winowajcę całego zamieszania.
Więc jednak blond aniołek nie zepsuł mi kota.
Fustrzasty uciekinier stał przed nieznajomą, wyginając grzbiet, sycząc i kładąc po sobie uszy. Innymi słowy, przybrał pozycję "bez kija nie podchodź, a najlepiej to od razu spierdalaj". Początkowe rozbawienie szybko zniknęło, gdy Adam zorientował się, że teraz będzie musiał przepraszać. Choć w sumie to jej wina. Mogła głupia nie zbliżać się do tygrysa.
- Ej! Yurio! - Wołaniem zwrócił na siebie uwagę i czworonoga i dziewczyny, po czym zamachał przed sobą plastrem suszonej wołowiny. - Tu masz swoje śniadanie, a ją lepiej zostaw, bo i tak się nie najesz. - Zwierzę zasyczało jeszcze raz na swoją niedoszłą zdobycz, po czym miauknęło przeciągle i jak potulny kociak, podbiegło do właściciela. Parę razy otarło się o jego nogi, zostawiając na nim swój zapach, po czym z dumą przyjęło ofiarowane jedzenie.
- Jeśli chciałaś go pogłaskać, to sama jesteś sobie winna, ale mój błąd, że pozwoliłem mu uciec z pokoju - wyjaśnił chłopak, zostawiając kota z jego przekąską i podchodząc do nieznajomej. - Trzeba będzie coś zrobić z tą raną, więc jeśli nie masz nic przeciwko, to możemy pójść do mnie. Mam apteczkę specjalnie w razie podobnych wypadków. - Nachylił się nad nią z wyciągniętą ręką, oferując pomoc przy wstaniu. - Nazywam się Adam. To tak, żeby nie było, że nie znasz imienia chłopaka, który zaprasza cię do swojego pokoju. - Uśmiechnął się figlarnie.
726 słów
Noah? Przyjmiesz zaproszenie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz