Chłopak poszedł do łazienki i zatrzasnął za sobą drzwi. Stałam przez chwilę jak słup soli, próbując uspokoić rozedrganą ,,kolczatkę" w dłoniach, bo strasznie kłuła wiercąc się na wszystkie strony. W międzyczasie do mojej nogi przytasiła się kolejna biała kulka, której wcześniej nie zauważyłam. Przez głowę przemknęła mi szalona myśl, żeby trochę się tu rozejrzeć, ale lepiej nie wchodzić zirytowanemu zwierzowi w drogę. Delikatnie odsunęłam psa na bok i jak najciszej opuściłam pokój.
— Bardzo jaśnie panicza przepraszam, że podłoże było tak niewygodne, że trzeba było zapierniczać piętro wyżej! W ogóle, jakim cudem ty się z klatki wyturlałeś? Trzymam ducha czy jak? - szeptałam ze złością do jeża, teraz potulnego i niewinnego jak baranek. Kolejny dowód na to, że zwierzaki mają naprawdę rewelacyjne wyczucie miejsca i czasu.
Mimo że jeszcze na korytarzu obmyślałam starannie karę dla młodego jasia wędrowniczka, to w pokoju złość mnie jakoś opuściła. Po odstawieniu Glimmer'a nasypałam mu jego porcję karmy, po czym porządnie zapieczętowałam terrarium. Chwyciłam laptopa i weszłam na stronę z kursem, żeby zaliczyć kolejny test. W takim tempie powinnam być gotowa na praktyczny egzamin z końcem zimy. Po pomyślnym sprawdzianie zabrałam się za sprawdzenie skrzynki pocztowej i innych dupereli. Przy okazji wysłałam parę podań o pracę w Durhamie, zawsze się na coś załapię.
Po pół godzinie postanowiłam zażyć trochę świeżego powietrza i zapoznać się z akademią, bo małą tej posesji nie można było nazwać. Ze słuchawkami pod czapką przemierzałam żwawym truchtem wydeptane w śniegu ścieżki wijące się między licznymi placami i budynkami, próbując stworzyć w głowie mapę tej plątaniny. Na koniec ćwiczeń wpadłam do stajni dla koni prywatnych. Zdyszana i zapewne czerwona na twarzy podeszłam do boksu Asper. Klacz już czuła co się święci. Wyciągnęłam ceremonialnie z kieszeni marchewkę i odsunęłam się parę kroków do tyłu. Zwierzę wyciągało już szyję i próbowało na wszelkie możliwe sposoby dosięgnąć przekąski, ale była ona zdecydowanie za daleko.
— Nie ma nic za darmo, kochana. - uśmiechnęłam się lekko i schowałam warzywo za plecami. Srokata prychnęła z dezaprobatą, patrząc mi przez moment głęboko w oczy, jakby chciała mnie zahipnotyzować poczuciem winy, po czym zaczęła się odwracać.
— No już, już, droczę się przecież. Pożartować sobie nie mogę? - pozwoliłam jej znowu oglądać marchew. Teraz bez zbędnych cacanek wykonałam charakterystyczny gest, na który cofnęła się i wyciągnęła przednią kończynę przed siebie. Natychmiast otrzymała swoją nagrodę. Pogłaskałam ją jeszcze i wróciłam niespiesznie do budynku domu uczniów. Zostawiłam kurtkę w pokoju. Postanowiłam wybrać się do kuchni po jakąś przekąskę, najlepiej z żelazem, a potem może zorientować się w kwestii jakiegoś żelazka i deski do prasowania na własny użytek. Szłam sobie spokojnie korytarzem, kiedy ktoś mnie potrącił, wybiegając z pomieszczenia obok. Zdążyłam zarejestrować znajomą sylwetkę...Rekera, tak?...i trzymaną przez niego piłkę. W głowie kliknął mi się magiczny przełącznik. Jeżeli mają tu halę sportową, to może i jakieś bramki się znajdą? Mogłabym poćwiczyć ręczną od czasu do czasu. Ruszyłam szybko za chłopakiem, żeby nie stracić go z oczu w labiryncie ciemnych korytarzy.
Nie myliłam się. Dotarłam za brunetem do wejścia na salę. Przez otwarte drzwi wypadał snop światła. Ktoś tam już był, w liczbie mnogiej, i chyba postanowił zacząć grę od awantury. Mimo woli słyszałam dobrze każde słowo. Jeżeli mają sprzęt równie dobry jak akustykę, to nic mi więcej do szczęścia nie potrzeba.
— Co ma teraz niby lepszego do roboty? Pewnie sobie jakąś laskę znalazł...We trójkę trochę lipa.
— Mnie się pytasz? Zaczynajmy, najwyżej dzisiaj sobie odpuścimy wyższą grę.
Spokojnie podeszłam parę kroków i zatrzymałam się, niby mimochodem, by rzucić okiem na wnętrze hali. Trio umilkło na mój widok. Zamierzałam już pójść w swoją stronę, kiedy nagle usłyszałam wołanie znajomego chłopaka, a kątem oka dostrzegłam lecącą w moją stronę mikasę. Z szybkim złapaniem jej nie miałam problemu, ale uderzenie było dość mocne.
— Możesz odrzucić? - wzruszyłam ramionami, jednak podrzuciłam piłkę do góry i odbiłam jak w siatkówce.
— I po problemie. Mamy czwartego gracza. - oznajmił najwyraźniej zadowolony z siebie brunet.
— Pardon? Ja jeszcze żyję i nie miałabym nic przeciwko chociaż zapytaniu o zgodę... - mruknęłam, stojąc wciąż w progu sali. Odezwał się jego koleżka.
— Oczywiście, przepraszam za niego, więc...miałabyś może ochotę pograć? Potrzebujemy tylko kogoś do odbijania, to nie potrwa długo.
— Zgoda.
<Reker? Chyba lepiej od razu pójdę się pociąć mydłem>
681 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz