CO JA CI MÓWIŁAM?!
NIGDY. NIE. TYKAJ. OBCYCH. ZWIERZĄT.
Nawet jeśli są niewyobrażalnie wręcz urocze.
To zbyt ryzykowne. Może się okazać, że koń ma właściciela (szok, prawda?) i trzeba się będzie z nim zadawać. W lepszym wypadku upierdoli mnie pasiasty kot.
Odruchowo przycisnęłam rękę do siebie, klnąć pod nosem na cholernego pchlarza. Generalnie rozeszlibyśmy się zapewne, każda ze stron obrażona na drugą, gdyby nie jakiś chłopak - prawdopodobnie właściciel kota. Kurwa, czy wszystko tu ma właściciela?
- Jeśli chciałaś go pogłaskać, to sama jesteś sobie winna, ale mój błąd, że pozwoliłem mu uciec z pokoju - nieznajomy podszedł do mnie, zostawiając kota z jego przekąską. - Trzeba będzie coś zrobić z tą raną, więc jeśli nie masz nic przeciwko, to możemy pójść do mnie. Mam apteczkę specjalnie w razie podobnych wypadków. Nazywam się Adam. To tak, żeby nie było, że nie znasz imienia chłopaka, który zaprasza cię do swojego pokoju.
Ostentacyjnie przewróciłam oczami, widząc jego uśmieszek, po czym wstałam, ignorując wyciągniętą w moją stronę rękę.
- Poradzę sobie. Wystarczy mi informacja czy był szczepiony na wściekliznę. - W ostateczności nie pierwszy raz w życiu zostałam ugryziona.
- Był - oznajmił jedynie, po czym odwrócił się i podszedł do swojego zwierzęcia.
No i zajebiście. Schyliłam się, by podnieść z ziemi telefon, który najwyraźniej wypadł mi z kieszeni gdy wstawałam i również się oddaliłam, wracając do pokoju. Od razu weszłam do łazienki, sięgając do szafki wypchanej po brzegi środkami antyseptycznymi i opatrunkami wszelkiej maści (ostatnio znalazłam tam nawet plasterki z Kubusiem Puchatkiem). Na moje szczęście sama rana nie wyglądała aż tak źle, kiedy już ją przemyłam. Kot nie naruszył też pamiątki po kąpieli Dot w zeszłym tygodniu, która powoli zaczynała się chyba goić.
Usłyszałam skrzypnięcie drzwi do pokoju. Założyłam, że była to zasługa Leo i - bogowie nie dopuśćcie do tego - kolejnego jego planu uspołeczniania się.
- Jeżozwierzu! - blond loki wychyliły się zza uchylonych drzwi łazienki. - Ubieraj się, wychodzimy!
- Cholera, Ronan! Wydawaj jakieś dźwięki!
- Przecież wydaję - zaśmiał się, wchodząc do pomieszczenia. - Powiedziałem, że wychodzimy.
- Jestem zajęta, baw się dobrze - poprawiłam rękaw bluzy i zabrałam się za szukanie jakiegoś plastra.
- Która tym razem? - Poduszka zaczął uważnie przyglądać się temu co robię.
- Kot - poprawiłam go. - Gdzie idziesz?
- Blue zmusza mnie do zakupów. Jedź z nami, ty na pewno znasz się na tym lepiej. - Ro patrzył na mnie wzrokiem zdradzającym, iż zakupy z jego przyjaciółką zdecydowanie nie są jego ulubioną rozrywką. - Proszę. Dam ci brokat? - wyszczerzył się w uśmiechu, przez co jeszcze bardziej przypominał aniołka z obrazków dla dzieci.
Wreszcie udało mi się znaleźć to, czego szukałam i nakleiłam plaster na ranę, patrząc na odbicie poduszki w lustrze. Uśmiechnął się jeszcze szerzej. Tak się w ogóle da?
Westchnęłam.
- Okej - zaczęłam sprzątać zrobiony przez siebie bałagan. - Ale to ty jej doradzasz - zaznaczyłam.
- Niech będzie - zgodził się. - Czekamy na parkingu. Spiesz się - dodał, wychodząc z łazienki.
Przejrzałam się w lustrze. Włosom i twarzy nic już nie pomoże, chyba że bierzemy pod uwagę tarkę do warzyw. Dlatego tylko zmieniłam bluzę, która oczywiście udało mi się już upierdzielić krwią. Chwilę później byłam już na parkingu, gdzie zastałam Blue, Ro i chlopaka z wcześniej. Przytulającego Poduszkę!
- Heej - odezwałam się niepewnie, powstrzymując się przed spytaniem czy możemy natychmiast spierdalać.
Adam?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz