RONAN:
Środowe poranki były męczące. Poranki były męczące. Wyjątkiem była sytuacja, kiedy byłeś kotem. Koty mogły robić co chciały, kiedy chciały i nie przejmować się niczym innym. Tak jak dzisiaj. Chociaż nie, dzisiaj było inaczej. Adam spał spokojnie za moimi plecami. Odwróciłem się i przeczesałem jego włosy palcami. Ten delikatny gest sprawił, że zamruczał przez sen, zupełnie jak wspomniany kot i nie otwierając oczu, skulił się bliżej mnie. Uniosłem lekko kącik ust i pochyliłem się, by szepnąć mu do ucha:
- Adam, czas wstawać.
Brak reakcji był spodziewany. Postanowiłem budzić go etapami. Byłem mniej ordynarny niż Yurio, który po prostu na niego wskakiwał i miauczał, aż nie został nakarmiony. Przesunąłem ustami po jego policzku, szyi i dotarłem do ramienia. Spotkało się to z kolejnym pomrukiem zadowolenia.
- Chcesz mnie obudzić, czy zatrzymać w łóżku? - spytał z uśmiechem, po czym westchnął i rozchylił powieki, skupiajac na mnie spojrzenie. - Bo jak narazie zachęcasz mnie do tego drugiego.
- Jest ósma, a zajęcia zaczynają się po dziesiątej. - Pocałowałem go lekko. - Mamy godzinę, mama zostawiła mi samochód, śniadanie chyba nie jest problemem.
- Musimy iść? Jutro Halloween. - Nie byłem pewien jaki miało to związek z zajęciami.
- No i? - Uśmiechnąłem się. - Chcesz, żeby Kelpie utyła? I była chora? Ona tylko stoi… no i Gansey nie może się doczekać spotkania z tobą.
- Coraz bardziej mnie zniechęcasz - stwierdził, ale podniósł się z poduszek i usiadł.
- Cóż. Po zajęciach idziemy na zakupy, żeby kupić rzeczy do dekoracji domu. - Oparłem podbródek na jego ramieniu. - Będzie fajnie.
- Jeżeli lista zakłada też kupno słodyczy to tak - powiedział nieco rozweselony. - Pewnie powinienem zacząć przyjmować zamówienia na bufet, nie?
- Sądzę, że BB ma już caaaaały plan. - Westchnąłem. - To co teraz? Sesja całowania? Wspólny prysznic?
- Oba? - W oczach Adama zalśniły iskierki ekscytacji i pożądania.
- Tu, czy w łazience? - Owinąłem ręce wokół jego talii.
- W łazience. - Zdecydował, ale przysunął się bliżej mnie, jasno dając do zrozumienia, że wstępnie możemy zacząć w łóżku. Tak na rozgrzewkę.
ADAM:
- Wreszcie koniec - odetchnąłem z ulgą, kiedy jazdy dobiegły końca.
To nie tak, że nie lubiłem zajęć. Podobały mi się ćwiczenia, pęd jazdy, dopasowywanie własnych ruchów do kroków wierzchowca i ekscytację towarzyszącą szybkiej jeździe oraz skokom. Sporą frajdę sprawiało mi również obserwowanie Aniołka w jego przylegającym do sylwetki stroju, idealnie podkreślającym wszystkie wcięcia i krągłości. Zdecydowanie nie mogłem narzekać na brak motywacji. Ale i tak narzekałem, wyczekując tej zbawiennej chwili, gdy instruktorka ogłaszała koniec lekcji. Szczególnie w dniu jak dziś, kiedy planów na później było wiele, a czasu mało, bo ile to jest jeden dzień na przygotowania do imprezy? I to halloweenowej! Noc duchów była moim ulubionym świętem odkąd tylko zamieszkałem w USA. W Japonii… Cóż. Delikatnie mówiąc, lepiej było nie wychodzić w tę noc na ulice. A tutaj? Tutaj nie dość, że mogłem bez obaw wyjść z domu w środku nocy, przebrany za wampira, czy inne monstrum, to jeszcze dostawałem słodycze od obcych ludzi i to zupełnie za darmo. No i imprezy w klubach nabierały niesamowitego klimatu, kiedy wszyscy zatracali się w maskaradzie, "krwawych" drinkach oraz śmiałych grach, gdzie nagrodą były stosy cukierków. Można było znów poczuć się dzieckiem, a przy tym cholernie dobrze się zabawić.
- Ro wyskakuj z tych ciuszków, idziemy do Walmartu! - Jane niemal wskoczyła mu na plecy. - Jutro Halloween! - Wyglądało na to, że była równie podekscytowana co ja.
- Jasne BB. - Westchnął chłopak, przewracając oczami. - Już moment.
- To widzimy się wszyscy przed akademikiem za jakieś piętnaście minut - zarządziłem i zanim Ronan zdążył mi uciec, złapałem go za ramię, szeroko się uśmiechając. - Chodź. Możesz się przebrać u mnie. - Zupełnie niewinna propozycja, przysięgam. I tak nie mieliśmy wiele czasu na rozrywki, a z mojego pokoju było bliżej do miejsca spotkania.
- Macie farta, że nie będzie z tego dzieci - rzuciła za nami dziewczyna z rozbawieniem na twarzy.
- Zazdrościsz. - Ronan uśmiechnął się lekko i splótł nasze palce, ku mojemu zadowoleniu. - Chodźmy.
RONAN:
Nie, nic się nie działo. Było za mało czasu, żeby Adam zrobił coś więcej niż krótki buziak. A do tego niekoniecznie musieliśmy znaleźć się w pokoju bez świadków. Dlatego z zadowoleniem szliśmy ramię w ramię z Ganseyem na spotkanie z innymi.
- Macie już pomysły na przebrania? - Chłopak z zadowoleniem trzymał rękę na mojej szyi.
- Nie wiem. - Popatrzyłem na niego. - A ty masz?
- Zastanawiam się nad Kopciuszkiem, ale nie pogardzę Śpiącą Królewną. - Zamyślił się. - Albo Cap. Tak, pewnie Cap. Albo Jack Sparrow.
- Ambitnie. - Pokiwałem głową.
- A może Voldemort? Nie będziesz potrzebował dużo makeupu - zaproponował mu Adam, odciągając mnie za ramię. - Aniołku? Co powiesz na dopasowane do siebie kostiumy?
- Masz już jakiś pomysł? - Zerknąłem na niego. - Konkretny? Nie będący Azim, ani Crowleyem?
- A co jest złego w Azim i Crowleyu? - Chyba go uraziłem.
- Będę musiał być Azim, a to nie jest byle jaki strój. - Westchnąłem. - Ty po prostu wyjmiesz ciuch z szafy, a ja będę musiał kombinować.
- Od czego mamy Jane? - Spojrzał z uśmiechem na dziewczynę. - Hej, Branwell! Skombinujesz strój dla Ronana?
- Co? Przecież on miał być Hawkeyem w tym roku! - Założyła ręce. - Mam już prawie gotowy strój Czarnej Wdowy!
- Mogę go zastąpić piękna, skoro nasze papużki nierozłączki są niezainteresowane. - Campbell od razu przeszedł do rzeczy.
- Prędzej dam się wykastrować, niż mieć pasujący do ciebie cosplay Dick. - Wyszczerzyła się. - Idź podrywać gdzieś indziej!
- Ojoj nie złość się. - Położył rękę na jej głowie. - Zawsze możesz wkręcić Russo.
- Jaaaaaasne. - Dziewczyna się zaśmiała. - Już to widzę.
- Swojej ukochanej nie odmówi - rzucił Adam z tylko troszkę złośliwym uśmiechem. - Przecież leci na ciebie od dłuższego czasu. Jak Gansey na Lełosia.
- Nasz książę jest zainteresowany tylko Noah. - Przewrócił oczami. - Mam go dla siebie, tylko wtedy, gdy Blue zajmie jego dziewczyyyyynę.
- Już nie płacz tak, co? - Zaśmiałem się. - Pakujcie się do samochodu, jedziemy na zakupy.
- JADĘ Z PRZODU! - BB po prostu rzuciła się w stronę auta. Gansey dołączył do niej ze śmiechem, a Adam podszedł do mnie.
- Ma Hobbit szczęście, że czegoś od niej potrzebuję - stwierdził rozbawiony. - Ale w drodze powrotnej jadę obok ciebie.
- Zależy, czy uda ci się z nią wygrać. - Zaśmiałem się. - Chodźmy.
***
- Potrzebujemy tego wszystkiego? - Uniosłem brwi, kiedy zauważyłem zapełniony po brzegi koszyk.
- Sztuczne pajęczyny, dynie-lampiony, światełka w kształcie nietoperzy, halloweenowe kubeczki i talerze, czapki w stylu czarownic, słodycze dla dzieci, słodycze dla nas, alkohol, napoje, składniki, o których mówił Adam, sztuczne wampirze kły, bo on ma widzimisię, kości do RPG dla Ganseya, bo debil nie ma, stroik na drzwi, żywe dynie do krojenia, dziwne ustrojstwo na słodycze, sztuczne nietoperze, pająki i węże, mały szkielet, śmiejąca się wiedźma, balony, sztuczna krew, zestaw czarownicy i alchemika, girlandy, farby do ciała, koszyczki na cukierki, wstążki, papier, farba fluorescencyjna, naklejki na okna… chyba wszystko mamy, ale nie jestem pewna…
- To ustrojstwo nazywa się dyspenser. - Poprawił ją Japończyk. - I tak, Gansey jest debilem. Dzięki za potwierdzenie tego faktu. - Uśmiechnął się miło. - Dekoracje zostawiam w twoim obowiązku, bo no masz gust, Branwell. Kwestię jedzenia zostaw mi. No i może Nico pomoże z koktajlami.
- Nico wysłał mi listę, wszystko jest. - Włączyłem się. - Ale naprawdę? potrzebujemy tego WSZYSTKIEGO?
- TAK! - Odparła reszta. Miło. W końcu byli zgodni.
- Wspaniale. - Westchnąłem. - Więc do kasy?
- TAK! - Znowu zgodność. Pięknie.
ADAM:
Może i wydaliśmy z Ganseyem małe fortuny, ale w przypadku niektórych rzeczy pieniądze nie grały roli, a impreza była taką właśnie rzeczą. Szczególnie impreza halloweenowa, więc nikt nie miał prawa narzekać na wydatki. W salonie w domu państwa Chainsaw rzuciliśmy górę toreb wypełnionych dekoracjami, a stół w kuchni i lodówkę wypełniły przekąski, napoje oraz wszelakie składniki, które mogłem do woli wykorzystać. Możliwości miałem naprawdę sporo, a internet chętnie pomagał, gdy chodziło o pomysłowe przepisy w mrocznych klimatach. Planowaliśmy sesję RPG w systemie Świata Mroku, więc im więcej czerwonego barwnika, tym lepiej.
- Jak ktoś jest na coś uczulony, albo czegoś wyjątkowo nie lubi, to lepiej zgłaszać mi teraz - oznajmiłem zgromadzonym w salonie ludziom.
- Pszyje ysko z ukrem. - Jane miała ołówek w ustach.
- Mówi, że przyjmie wszystko z cukrem - przetłumaczył Ronan. - Ja nie mam żadnych obiekcji.
- Po prostu gotuj z sercem. - Gansey się zaśmiał. - I bez cytrusów.
- Przyjąłem - odpowiedziałem, po czym zostawiłem ich samym sobie i skupiłem się na pracy w kuchni.
Sporo z tego, co planowałem zrobić wymagało podawania na świeżo, ale wciąż było trochę rzeczy, które mogłem przygotować zawczasu i przechować w lodówce. Niektóre nawet wymagały dłuższego stania w zamrażarce, jak np. kostki lodu z dodatkiem wiśniowego soku, albo owoce na sorbety i koktajle. Te ostatnie musiałem wcześniej umyć i pokroić, by zapakować do foliowych woreczków, więc postawiłem sobie to za pierwszy punkt planu. Mogłem zaufać reszcie ekipy, że poradzą sobie z dekoracjami, albo raczej, że Aniołek nie pozwoli im niczego rozwalić.
***
- No to do dzieła! - Zawołała Jane, biorąc zamach nożem, by wbić jego ostrze głęboko w stojącą na przeciwko niej dynię.
Dla ostrożności, a raczej mniejszej ilości sprzątania, rozłożyliśmy gazety na całej kuchennej podłodze zanim w ruch poszły narzędzia. Popakowałem już do lodówki co było gotowe i mniej więcej zorganizowałem składniki na jutrzejszą część roboty, więc mogliśmy wszyscy zająć się jedną z najfajniejszych rozrywek tego święta: dążeniem dyń. Każdy dostał swoje warzywo oraz nóż i zaczęliśmy kombinować, co by tu strasznego wyrzeźbić. Niby traktowaliśmy to jak zabawę, ale byłem pewien, że każdy starał się jak mógł, by jego lampion wypadł najlepiej.
- Nie chciałbym być na miejscu twojej dyni, Branwell - rzuciłem do dziewczyny, która z uśmiechem i ogromnym zapałem patroszyła biedne warzywo.
- Skąd wiesz, że nie wyobrażam sobie ciebie, co? - Wyszczerzyła się i wbiła nóż w miąższ. - Dokładniej twojej głowy?
- Nie sądziłem, że darzysz mnie tak silnym uczuciem - powiedziałem szczerząc zęby.
Sam traktowałem swój przyszły lampion z niemałą ostrożnością, starając się wyrzeźbić w nim wesoły uśmiech Kota z Cheshire. Dynia Jane powoli nabierała kształtu Jacka Skellingtona, Gasney całkiem sprawnie radził sobie z krukiem, a Ro… wykrajał napis Nevermore.
- To tak do pary z krukiem? - Spytałem zaczepnie.
- Może… Kto wie? - Uśmiechnął się lekko. - Wygląda estetycznie.
- Ale mało strasznie - zauważyłem, choć musiałem przyznać, że do Aniołka straszne rzeczy nie bardzo pasowały.
- Wiesz, że tak teoretycznie, to nie obchodzę Halloween w takim stopniu jak wy? - Odłożył nóż i stanął za mną, obejmując mnie. Potem szepnął mi wprost do ucha. - Dla mnie to nie jest jakieś ważne święto. - I wrócił do swojej dyni, a ja wcale nie potrzebowałem momentu, by uspokoić puls. Wcale.
- Mówisz jakbyśmy planowali jakieś mroczne obrzędy i wzywanie demonów - stwierdziłem rozbawiony. - Aktualnie nie należymy do żadnej sekty… Chyba, że o czymś mi nie wiadomo. - Popatrzyłem po ludziach.
- Glednower! - Gansey z triumfem wbił nóż w skórkę, by zrobić kolejną część rysunku. - A tak to nie.
- Sorki, rodzice nie pozwolili mi dołączyć do Illuminati, ani Thelemy. - Wzruszyła ramionami Jane. - No i nie chcę, żeby Amorek padł mi na zawał, w strachu o moją duszę.
- Tak zasadniczo żadna z tych organizacji nie jest sektą - poprawiłem ją odruchowo, przypominając sobie niedawno obejrzany serial o wyznawcach Aleistera Crowleya. Musiałem przyznać, że stworzona przez niego filozoficzna doktryna zawierała w sobie coś kuszącego, ale mimo to, wolałem nie mieszać się na poważnie w podobne sprawy. Żarty żartami, ale nie byłem aż tak lekkomyślny. Poza tym, spojrzenie, które posłał mi Aniołek wyrażało więcej niż tysiąc słów. Poczynając od “ani mi się waż”, na “chyba was coś boli, dzieci” kończąc. Nie, żeby faktycznie mi tego zabronił, gdybym spróbował, ale wolałby pewnie, żeby zostało jak jest.
RONAN:
Kiedy dynie były gotowe, wyniosłem je razem z Ganseyem na ganek, żeby nie zajmowały miejsca w domu. W końcu BB mogła być w swoim żywiole i zacząć nam rozkazywać jak udekorować wszystko dookoła. Nie zapominając o tym, że prawdopodobnie wybrała już odpowiednie świeczki do dyń. Westchnąłem ciężko.
- Co się dzieje Greywarenie? - Gansey znowu uwiesił się na moich ramionach. - Ciężar życia cię przygniata?
- Tak jakby. - Potarłem palcami powieki. - Przygotowania do Halloween mnie męczą.
- Zauważyłem. - Momentalnie spoważniał. - Ale spokojnie. Zaraz powinien pojawić się Nico i Gin. Będzie wesoło.
- Będzie wesoło? Toż to drugi Adam i Blue, jeśli mówimy o poziomie relacji. - Zaśmiałem się cicho. - To będzie masakra.
- Jak to w Halloween. - Otworzył mi drzwi. - Psze.
- Dzięki. - Zaśmiałem się i poszedłem do salonu, by zobaczyć przekomiczną sytuację, w której Blue goniła Adama z nożyczkami w ręku. Nawet nie takimi zwykłymi, tylko ze wzorem.
- Ja ci kurwa dam, zmieniać mój projekt! - Robiła drugie okrążenie wokół stołu. - NIKT cię nie uratuje!
- Ja tylko chciałem pomóc! - Zawołał Japończyk, odgradzając się od niej meblem, kiedy na moment się zatrzymali. - Przecież to genialny pomysł!
- Ciul, a nie genialny pomysł! - Odpowiedziała mu dziewczyna i wznowiła pościg, a usiłujący ratować swoje życie Adam pobiegł w moim kierunku.
- Aniołku ratuj! Dostała wampirzego szału!
I tak właśnie, mimowolnie, zostałem tarczą Adama. Oczywiście Blue wyhamowała przede mną, ale nie była zachwycona.
- Oddaj mi tego zdrajcę, prooooszęęęęę. - Popatrzyła na mnie twardo.
- Nie mogę, żadnego zabijania Tremere. - Pogroziłem jej palcem. - Mamy grzecznie robić dekoracje. A materiału zostanie nam na wasze pokoje w akademiku, prawdopodobnie.
- Ale on mi niszczy cały koncept starego, renesansowego zamczyska, ugh. - Wzięła telefon i pokazała mi, jak widzi dekoracje. - Myślisz, że tu pasują jakiekolwiek japońskie duchy? NIE! Gramy jutro sesję, więc dekoracje są pod sesję.
- Wiesz, że może sobie zrobić dekoracje japońskie do pokoju, nie? - Założyłem ręce.
W tym samym czasie z pomocą przybył Gansey, który podniósł Blue, przełożył ją przez ramię i tak stanął.
- Ej! Co ty myślisz, że robisz GLENDOWER?! - Wrzasnęła.
- Ustawiam cię do pionu. - Postawił ją po drugiej stronie stołu. - Jane, moja droga. To ma być miła zabawa bez kuku, okej?
- Nie wkurwiaj mnie. - Popatrzyła na niego z nienawiścią.
- Jestem większy. Mogę. - Uśmiechnął się. - Zaczynajmy.
***
- CZEŚĆ! - Do salonu wpadł Nico, a razem z nim Gin. - Gdzie Edgar? I gdzie koty? I gdzie Nyx?
- Na górze. - Potargałem mu włosy. - Nie chciałem, żeby coś zniszczyli.
- Okej. - Pokiwał głową. - Hej Adam!
- Cześć, młody - przywitał się z nim Japończyk. Utrzymywał, że nie lubi dzieci, a jednak uśmiechał się szeroko. - Chcecie być testerami? Zrobiłem ciastka - pochwalił się, wskazując za siebie w stronę kuchni, z której od dłuższej chwili wydostawały się smakowite zapachy.
- Jasne! - Nico aż podskoczył. - A jaki smak? Nie ważne. I tak będą dobre. Właśnie. Znasz Gin? To moja nowa kumpela. Chociaż w klasie bardziej trzyma się z Charlotte. - Nico nadął policzki. - Gin, to właśnie Adam!
- Ginevra Helen Campbell. - Dziewczyna przedstawiła się rzeczowo. - Jesteś chudszy niż w serialu. Nie, nie oglądałam go. Nico ciągle o nim nawija. O tobie i Arthurze. Ale z tego co wiem, to chyba Morningstar ma kogoś innego na oku.
- Kogo? - Nico odwrócił się do niej z zaciekawieniem.
Dziewczyna wyjęła telefon i pokazała mu coś.
- To Peter Parker, jeden z moich ulubionych aktorów dubbingowych i modeli. - Schowała telefon. - Mieli wspólną sesję, byli razem na jakimś bankiecie i ostatnio byli w weekend na jakimś małym konwencie razem. - Schowała ręce do kieszeni kurtki. - Z resztą, razem z Hellą! To gdzie te ciastka?
Nico tylko kiwał głową z zainteresowaniem, kiedy dziewczyna mówiła. Podejrzewam, że był w temacie bardziej niż my.
- Zaraz dostaniecie, ale coś za coś. Gadaj co wiesz na temat tego tam Parkera. - Zażądał Adam, opierając dłonie w pasie.
- Po co ci to wiedzieć? - Dziewczyna idealnie sparodiowała jego gest.
- Arthur jest zbyt naiwny w kontaktach z ludźmi. Chcę wiedzieć, że nie trafił na seryjnego mordercę - odparł z powagą. - Poza tym, powody ważne nie są. Ważne jest, że mam ciastka i stawiam za nie niską cenę.
- Nie jestem Nico, nie zależy mi na nich tak bardzo. - Przewróciła oczami. - Ale okej. Niech będzie. Peter Thomas Parker, lat dwadzieścia jeden, model, aktor dubbingowy, złoty chłopiec, nieśmiały, niewinny, ostatnio zrobiło się o nim głośno, dokładniej wtedy, gdy Morningstar wrzucił z nim zdjęcie na Insta, ma małego szczeniaka rasy husky, nazywa się Dust - szczeniak, rzecz jasna, ostatnio przeprowadził się do LA, nie lubi sławy, wirtuoz, lingwista, byłe dziewczyny w liczbie dwie, byli chłopcy w liczbie jeden, były określający się jako osoba trans w liczbie jeden. Najlepszy przyjaciel mojej ulubionej podróżniczki Helli Lokidottir. Mam mówić dalej, czy ci wystarczy?
- Znośnie - skwitował Adam, po czym opuścił ręce i uśmiechnął się do Nico. - Ty i miniatura Ganseya jesteście zaproszeni do degustacji. Chodźcie - rzucił, machnąwszy ręką i zabrał dzieciaki do kuchni.
Na stole leżały już trzy talerze muffinek, zbyt ciepłych, by zacząć je ozdabiać, ale idealnych do jedzenia. Podobno jedne miały być dyniowe, drugie czekoladowe z dodatkiem chili, a trzecie z nadzieniem wiśniowym. Pachniały i wyglądały naprawdę zachęcająco, więc nie wątpiłem, że smakowały równie wspaniale. Nico od razu wziął wszystkie trzy na talerz i wpakował sobie całego czekoladowego muffina na raz. Nawet nie jęknął, że gorące.
- Dobłe. - Próbował przełknąć. - Ostłe. Mniam. - Uśmiechnął się. - Doooobre. - Pociągnął Adama za rękaw. - Ale dalej będziesz z Ro, prawda?
- Daję ci świeżo pieczone babeczki, a ty dalej we mnie wątpisz? Nie wierzę. - Pokręcił głową, udając rezygnację i głęboki zawód.
- Lubisz Arthura. - Spuścił wzrok. - A ja nie wiem, czy bardziej niż Ro…
- Przestań. - Gin wgryzła się w babeczkę. - Gdyby nie lubił go bardziej, nie miałby tych malinek. - Niuchnęła muffina. - Nie są złe. Ale dałabym więcej cukru. Ale to ja. Lubię cukier.
- Ok. Nie wiem czy mam większą ochotę cię stąd wyrzucić, czy jednak cię lubię - rzucił do dziewczynki. - To jakby Gansey się sklonował i zmienił płeć. Aż mnie ciarki przechodzą - stwierdził, obejmując się rękami, jakby było mu zimno. - No dobra, dzieciaki. Brać co chcecie i zmykać na górę, bo dorośli mają jeszcze trochę pracy.
- Ro obiecał, że pomożecie nam wydrążyć dynie. - Nico popatrzył na niego szczenięcymi oczami. - Mam już nawet pomysł.
- A ja mogę iść, o ile dostanę jeszcze dwie muffinki z wiśnią. - Gin założyła ręce. - I nie jestem kopią brata. Jestem inteligentniejsza, ładniejsza i bardziej ogarnięta.
- Ginevra, ja to słyszę. - Gansey pogroził jej palcem. Całym w brokacie.
- Wiem. - Wystawiła mu język. - Ja już mam dynię. U siebie w pokoju. Więc co chcecie. Mogę tu siedzieć i wkurwiać brata.
- No teraz to możemy rozmawiać. - Na twarzy Adama pojawił się szeroki i nie zapowiadający nic dobrego uśmiech. - Wkurwiaj go ile chcesz, a dostaniesz nawet trzy. Z umową na dodatkowe wynagrodzenie za szczególne zasługi.
- Wspaniale. - Dziewczyna klasnęła w dłonie i usiadła koło brata. - No cześć mamucie.
ADAM:
Ok, polubiłem małą. Musiałem przyznać, że w pierwszej chwili pochopnie ją oceniłem, porównując jej zachowanie do Ganseya, podczas gdy naprawdę była od niego o wiele lepsza. Warto było oddać jej część muffinek, w zamian za satysfakcję płynącą z oglądania męczarni jakimi poddawany był jej brat, zwłaszcza że i tak podczas pieczenia uwzględniłem kilka dodatkowych porcji. Myślałem, że zostaną rozkradzione przez Nico, ale równie dobrze mogły trafić też do jego cwanej koleżanki. Sam również wziąłem w dłoń jedną z czekoladowych babeczek i spróbowawszy, mogłem z dumą stwierdzić, że były idealnie słodko-ostre. Kiedy robiłem je pierwszy raz, bazując na przepisie, dodałem do nich trzy łyżeczki chili i no cóż, okazało się to słabym pomysłem. Od tego czasu nauczyłem się polegać bardziej na intuicji i doświadczeniu, niż napisanym przez kogoś intrukcjom.
- No dobrze, dzieciaku. Trzymaj. - Podałem młodemu dwa ostre noże, z których jeden miał duże, szerokie ostrze, a drugi mniejsze i ząbkowane. - Masz już jakiś pomysł? - spytałem, prowadząc go do salonu, by użyczyć mu swojej wiedzy i ogarnięcia dorosłego człowieka.
Chłopak machnął ręką, żebym się nachylił i kiedy to zrobiłem, szepnął:
- Chciałbym zrobić Iron Mana.
- Ambitnie - stwierdzłem, kiwając głową. Oczywiście, że potrafiłem zrobić lampion Iron Mana, a raczej powinienem wiedzieć jak go narysować. - Zrobię ci szkic, a później powycinasz, może tak być?
- Już mam. - Wyciągnął z kieszeni wycinankę. - Przygotowywałem go dwa miesiące.
- No nieźle. - Przejąłem od niego gotowy wzór i przyglądałem mu się dokładnie. Nie był idealny, ale widać było mnóstwo włożonej w niego pracy i jak na dzieło dzieciaka, wyglądał naprawdę dobrze. Ale już nie raz zdarzyło mi się przekonać, że brat Aniołka miał talent do wielu różnych rzeczy, więc pewnie nie powinienem się dziwić. - Jestem pewien, że lampion wyjdzie super.
- To oczywiste, skoro mi pomożesz. - Uśmiechnął się.
- Peeeeeter! - Pod moim nosem znalazła się komórka Gin. - To właśnie on. I Arthur.
Cofnąłem się i zabrałem telefon, by móc w ogóle coś na nim zobaczyć i od razu rozpoznałem znajomą twarz. Arthur uśmiechał się szeroko, pokazując przy tym wampirze kły i jedną z rąk przyciskał do siebie dużego misia z opaską na oku. Nie potrzebował peruki, by udawać Kanato, a jego ufarbowane na pastelowy fiolet włosy idealnie pasowały do założonych soczewek. Wyglądał naprawdę uroczo w makijażu, z podkrążonymi oczami i w mundurku z anime, ale nie było w tym nic zaskakującego. O wiele ciekawszy był fakt, że wolnym ramieniem obejmował chłopaka, który wyraźnie czuł się zawstydzony i nawet nie patrzył bezpośrednio w obiektyw. Miał na sobie jaskrawy strój Szalonego Kapelusznika i nawet pomimo dużej ilości zużytej na twarz farby, mogłem stwierdzić, że wygląda niczego sobie. Dobrze było wiedzieć, że mój były przyjaciel sobie kogoś znalazł.
- Wygląda na to, że Morningstar dalej ma dobry gust - rzuciłem z uśmiechem.
- Peter jest cudoooowny. - Westchnęła młoda, tak jak potrafią jedynie zauroczone nastolatki. - I leci na Arthura.
- A ja sądzę, że Arthur leciał na Adama. - Do dyskusji dołączył Nico, powtarzając głupie plotki spragnionych skandali fanów. - Tylko nie wiem, czy leci dalej…
- Oczywista oczywistość młody. - Blue wyjęła z ust ołówek i postanowiła dołączyć do dyskusji. - Ale któż by nie leciał na naszego Japończyka… nie odzywaj się Gansey.
- Ja się zadowolę Ronanem. - Odpowiedział jej Campbell, opierając brodę na ręce i posłał długie spojrzenie mojemu blondynkowi. - Taaaaak.
- To naprawdę przykre, że nikt nie odwzajemnia twojej miłości - skomentowałem z przemiłym uśmiechem.
- I tak będę czekał. - Szatyn puścił mi oczko i wrócił do wycinania nietoperzy pod nadzorem Blue.
Ronan jakby nie zauważył całej wymiany zdań i z zacięciem wypełniał kontury jakiegoś projektu czerwoną kredką. Jakby czując, że mu się przyglądam uniósł głowę i uśmiechnął się lekko, po czym wrócił do kolorowania. Poczułem jak mimowolnie sam się uśmiecham, a moje samopoczucie staje się jeszcze lepsze. Chciałem podpatrzyć co tam kombinuje, ale sam również miałem obowiązki, więc stłumiłem ciekawość i przeniosłem uwagę na Nico, który już przykładał szablon do dyni i starał się odrysować kontury. Szło mu to całkiem sprawnie, więc przez chwilę tylko siedziałem na podłodze i przyglądałem się, jak pracuje ze skupieniem wyrażonym przez lekko wystawiony język.
- Ok, teraz jak masz już gotowy zarys, musimy tę dynię wydrążyć, więc bierz do ręki ten duży nóż i wbij go z całej siły… o tu. - Nakierowałem ostrzę na punkt tuż przy pozostałości po łodydze. - Ja będę trzymać żeby ci nie uciekła.
- Okej. - Nico już miał się zamachnąć, gdy ciszę przerwało jedno zdanie.
- Co ty myślisz, że robisz? - Aniołek patrzył na nas spod wpół przymkniętych powiek.
- Trzymam dynię? - Zerknąłem na niego z zupełną powagą. - A on ją patroszy.
- On ma trzynaście lat i ma dożyć w całości do czternastych urodzin. - Podszedł do nas i wyjął nóż z ręki młodszego brata. - Odkroisz mu to, a on będzie mógł wybrać miąższ i wyciąć większe dziury, tak?
- Ale to jest większa dziura - stwierdziłem, zupełnie nie widząc przeciwskazań, by młody sam sobie radził.
- I ta, przy której najłatwiej sobie poharatać rękę. - Założył swoje własne niepoharatane ręce na piersi.
- Serio? - Nadal nie mogłem dopatrzyć się w jego słowach logiki, ale no cóż, z Aniołkiem kłótnie nie miały sensu. A przynajmniej nie wtedy, gdy stwierdzał, że coś jest niebezpieczne dla zdrowia, bądź życia. - No dobra. Twój brat, twoje zasady - rzuciłem, wzruszywszy ramionami, po czym sam zająłem się odkrajaniem dyniowej czapeczki. No i w czym tu problem? Krojenie jak krojenie, zero trudnoś… - Cholera! - Gwałtownie puściłem nóż i złapałem się za dłoń, wbijając ostrze w warzywo, a spojrzenie w krwawiący palec. Kurewska dynia postanowiła mi oddać!
- O tym właśnie mówiłem. - Ronan wziął mnie za nadgarstek pilnując, żeby krew nie lała się na podłogę i pociągnął mnie w stronę łazienki. - Opatrzymy ci to.
RONAN:
Nie byłem zdziwiony. Jeśli ktoś miałby rozciąć sobie dłoń, to właśnie Adam. Dlatego teraz siedzieliśmy w łazience, brunet szczerzył się zadowolony, a ja zerkałem na niego znad bandaża. Rana nie była głęboka, za to długa, więc plaster nie wystarczył.
- Już wiesz dlaczego nie pozwalam Nico kroić dyni? - Okleiłem bandaż taśmą. - I dlaczego często nie ufam, że jesteś odpowiedzialny? W większości.
- To tylko drobny wypadek przy pracy - stwierdził chłopak, bagatelizując sprawę. - Może nawet zrobiłem to specjalnie… Żebyś się mną zajął…
Uśmiechnąłem się lekko i musnąłem jego usta.
- Wystarczyło poprosić. - Przesunąłem nosem pod jego uchem. - A ręka chyba lepiej, żeby była sprawna… - Z premedytacją przygryzłem wargę.
- Wciąż mam jeszcze drugą - stwierdził z uśmiechem. - Nie lekceważ moich zdolności, Aniołku.
- Hmmmm… zastanowię się. - Odsunąłem się. - Zostaniesz na noc?
- Czy proponujesz mi to, o czym myślę? - Nie trudno było się zorientować, co chodziło mu po głowie.
- Może, kto wie? - Popatrzyłem na niego. - To zależy też od ciebie.
- Czyli tak - odparł pełen pewności siebie.
Znów go pocałowałem, tym razem dłużej i wolniej, wkładając w gest całe swoje zaangażowanie. Adam usiadł na pralce i przyciągnął mnie do siebie. Położyłem dłonie na jego policzkach i poczułem jego palce pod swoim swetrem. Mruknąłem zadowolony i odsunąłem się, ciągle dotykając nosem jego nosa. Uniosłem kącik ust.
- Wracajmy, dopóki nie stwierdzili, że już przechodzimy do rzeczy.
- Możemy przejść do rzeczy. - Jego palce znalazły się na mojej skórze nad spodniami.
- Obiecałeś Nico, że pomożesz mu z dynią. A nie chcesz zawieść mojego brata… - Popatrzyłem na niego przeciągle.
Cierpiętnicze i pełne niezadowolenia prychnięcie Adama lekko mnie rozbawiło. Ociągając się, odsunął ręce i powiedział:
- Odpłacisz mi za to później.
- Niech będzie. - Przewróciłem oczami ze śmiechem.
A potem wróciliśmy do salonu.
Ronan: 2202 słów
Adam: 1893 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz