11.22.2019

Event halloweenowy: magia nocy - Ronan

Przybycie do Akademii Magii było dla mnie wielkim wydarzeniem. Co prawda przebywały tam zarówno dobre, jak i złe istoty, ale mi to nie przeszkadzało. Sam, jako bożek miłości, byłem gdzieś pomiędzy. Poza tym, czekali tam na mnie moi przyjaciele. Blue i Gansey… nie mogłem się doczekać, kiedy ich spotkam. Ostatnio widzieliśmy się jakieś dwa miesiące temu, tylko dlatego, że mój ostatni cel, umykał mi sukcesywnie przed nosa. Całe szczęście miłości nie da się uniknąć, więc i cel w końcu udało się złapać. Teraz stałem w gabinecie dyrektora ściskając w rękach łuk i co chwila poprawiając chiton i peplos.
 - Ronan, jak miło, że w końcu udało ci się do nas dołączyć. - Dyrektor zasiadł za biurkiem. - Mam nadzieję, że nauka nie przeszkodzi ci w wypełnianiu obowiązków…
 - Nie. - Pokręciłem głową. - Mam parę celów na liście i większość jest… tutaj.
 - Cieszę się. - Uśmiechnął się mężczyzna. - Panna Branwell i pan Campbell zgłosili się, żeby oprowadzić pana po szkole. Czekają za drzwiami.
 - Dziękuję. - Ukłoniłem się lekko i wyszedłem.
Blue rzuciła mi się na szyję niemal od razu. Niemal, bo musiała wyprzedzić Ganseya.

 - Mi też miło cię widzieć Blue. - Objąłem ją lekko.
 - W KOŃCU! - Uniosła ręce do góry, dzięki czemu Gansey mógł się zbliżyć i poklepać mnie po plecach. - Już myślałam, że nigdy tu nie trafisz!
 - Mój poprzedni cel był… ruchliwy. - Uśmiechnąłem się. - Ale już jestem. I tu zostaję.
 - Masz już jakieś cele? - Zapytał Gansey.
 - Lista ma przyjść dzisiaj, więc raczej tak. - Uśmiechnąłem się lekko.
 - Zdaje mi się, czy wy po prostu jesteście pracoholikami? - Przewróciła oczami wampirzyca. - Z resztą nie ważne. Zdejmuj peplos i lecimy na zwiedzanie Akademii!
 - Skoro tak karzesz… - Westchnąłem i zacząłem ściągać wymienioną część odzieży. - Ale najpierw pokażesz mi mój pokój. Muszę zostawić rzeczy i wziąć ten bardziej reprezentacyjny łuk.
 - Jesteś próżny. - Zaśmiała się Blue. - Ale w sumie za to też cię uwielbiam!
***
Akademia była duża i przestronna. Co prawda było tu mnóstwo istot nadnaturalnych, ale jakoś dawałem sobie radę z Blue i Ganseyem. Co prawda, teraz znałem też parę innych osób, ale wciąż - to oni byli moimi najstarszymi przyjaciółmi. Blue poznałem jeszcze za jej śmiertelnego życia, kiedy trafiłem strzałą pewnego barona, który oddał jej serce (później niestety dosłownie), a Ganseya… cóż, strzeliłem w niego przez przypadek podczas szkolenia. Całe szczęście nie był zły. Teraz jednak, kiedy miałem przed oczami listę kolejnych “ofiar”, mało się nie skręciłem ze śmiechu. Co prawda nie było łatwo, ale powinienem dać sobie radę. Popatrzyłem na zegar, a następnie założyłem kołczan, wziąłem do ręki łuk i ruszyłem do sali, w której miałem dzisiaj zacząć zajęcia. Niestety nie spotkałem po drodze Gasneya, za to czułem się obserwowany. Nie dziwiło mnie zatem uczucie ulgi, kiedy spotkałem Blue.
 - O, proszę, proszę. Nasz Amorek zwarty i gotowy. - Założyła ręce na piersi.
 - Jak zawsze. - Uniosłem kącik ust. - Moja praca nie przewiduje przerw.
 - Ech, mógłbyś w końcu… - Nie dokończyła, bo nagle cofnęła się o krok, pociągnięta przez kogoś za ramię.
 - Jane, wampirku mój ulubiony, na kogo dzisiaj polujesz?
Gdy obejrzałem się za przyjaciółką, mój wzrok od razu skupił się na chłopaku, który obejmował ją teraz w talii, blisko i bez krzty skrępowania. Pochylał się nad nią jak nad swą dziewczyną, niemal gotów do pocałunku, a na jego przystojnej twarzy widniał szelmowski uśmiech błyskający drobnymi kłami. Nieznajomy nie wyglądał jednak na wampira i nie chodziło jedynie o widoczne, poskręcane różki wystające z burzy rozwichrzonych włosów, ani o nietoperze skrzydła czy cienki, ostro zakończony ogon, który delikatnie kiwał się na boki. Nie, istota przede mną miała zupełnie inną aurę. Drapieżność w jej szkarłatnych oczach wskazywała na głód, ale nie krwi, lecz… Podniósł na mnie spojrzenie spod długich rzęs i zlustrował nim całą moją sylwetkę zanim zatrzymał się na mojej twarzy i tym razem jego uśmiech przeznaczony był dla mnie.
- Hmm… Myślałem, że delikatni chłopcy nie są w twoim typie - zwrócił się do Blue, choć jego oczy wciąż patrzyły na mnie. Oceniająco i śmiało. Z pożądaniem. - Choć muszę przyznać, że ten jest wyjątkowo śliczny.
- Oh, jestem pewna, że mówiłam ci o moim przyjacielu. - Odepchnęła go jednym, płynnym ruchem i otrzepała ręce. - To Ronan, mały pomocnik Erosa. Nietykalny.
- Nie sądziłem, że kiedyś zaprzyjaźnisz się z inkubem. - Popatrzyłem na nią kręcąc głową. - Przedstawisz nas? - Przekrzywiłem głowę.
 - To Adam. - Machnęła ręką. - I tak nie będziesz spędzał z nim za dużo czasu.
- Hej, a to niby czemu? - oburzył się demon, po czym postąpił krok na przód, a jego twarz znalazła się niebezpiecznie blisko mojej. - Jestem pewien, że spędzilibyśmy ze sobą naprawdę miłe chwile. - Uśmiechnął się, lekko mrużąc przy tym oczy, niby przyjaźnie, a jednak miałem wrażenie, że kryje się za tym jakiś rodzaj drapieżności. Jak u kota, bawiącego się z myszą.
- Czyli jesteś mną zainteresowany w sposób fizyczny? - Znowu przekrzywiłem głowę i lekko się uśmiechnąłem. - Czy uczuciowy też?
Blue parsknęła śmiechem, kiedy zauważyła zdezorientowaną minę Adama. Popatrzyłem na nią z lekkim uśmiechem i odwróciłem się do demona.
- Jako kupid nie odczuwam pociągu fizycznego, ani romantycznego. - Uśmiechnąłem się. - My łączymy miłością, ale nam nie jest do niczego potrzebna. Ani fizyczna. - Przesunąłem palcami po jego ręce. - Ani uczuciowa. - Pacnąłem jego nos palcem. - Jesteśmy najgorszym możliwym celem dla inkubów i sukkubów.
 - Żadna twoja technika na niego nie zadziała. - Blue wzięła mnie pod ramię. - Ale próbować możesz. - Nawet ja wyczułem delikatne szyderstwo w jej słowach.
- Serio? Nic, a nic na ciebie nie działam? - Przekrzywił głowę i wpatrywał się we mnie z uwagą. - Hmmm... - Po chwili, zamiast spodziewanego zawodu, na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, a w oczach zabłysły figlarne ogniki. - Więc nie tylko wygląd masz interesujący.
 - Cały jestem interesujący. - Wyszczerzyłem się. - W każdym sensie.
 - Dobra, przestań, to jest straszne. - Wzdrygnęła się Blue. - Siadasz obok mnie. - Na to oświadczenie, Adam przysunął się do mnie i uwiesił mojego ramienia, wciąż się uśmiechając. Poczułem, że pachnie czymś słodkim i równocześnie ostrym, jak czekolada z nutą chili. Jest pyszna, ale równocześnie parzy ci język, a i tak sięgasz po kolejny kawałek.
- Dobrze, że nie siedzimy w szkolnych ławkach - rzucił radośnie.
 - Mikaelson, czemu znowu zajmujesz moje miejsce? - Do dyskusji włączył się Gansey. - Ronan jest moim kochaniem!
 - Bo Ganseya odrzucił Leoś. - Mruknęła Blue.
- Nie moja wina, że ta dziewczyna uznała cię za nudnego - odparł demon, wzruszając ramionami. - Poza tym nie powiesz, że ostatecznie nasza noc nie była naprawdę… przyjemna. - Uniosłem brew zaintrygowany, bo wyglądało na to, że inkub miał już na koncie sporo historii związanych z moimi przyjaciółmi. Jakim cudem dopiero teraz na niego wpadłem?
 - Musicie mi wszystko opowiedzieć. - Wskazałem na nich. - To, że kilka miesięcy użerałem się z celem, nie zwalnia was z opowiadania mi o swoim życiu!
 - Po prostu nie chcieliśmy cię rozpraszać, żebyś szybciej wrócił. - Stwierdził Campbell. - Mogę ci opowiedzieć. Nawet o tym, że Adam nie jest najlepszą osobą, z którą dzieliłem łóżko.
Blue i Adam popatrzyli na niego jak na idiotę. Z kolei ja i smok wymieniliśmy się porozumiewawczymi spojrzeniami.
 - I ja nie wiem o tym, że ze sobą spaliście?! - Blue się wkurwiła. - O wy gnoje, a ja do was rękę wyciągam…
 - Proszę państwa, chyba czas wejść do sali. - Przed nami pojawił się profesor. - Nie chcemy, żeby nowy uczeń miał zaległości.
- A myśli Pan, że co robimy? Ktoś musi zadbać, by był na bieżąco - oświadczył Adam  z przemiłym uśmiechem i tonem głosu, który albo zostałby uznany za pewny siebie i zabawny, albo zapewiniłby mu kozę po zajęciach. Rozbawione parsknięcie u nauczyciela wskazywało jednak, że urok demona działał bez zarzutów.
***
Dni mijały, lista ciągle leżała, bo musiałem nadrobić materiał, a Adam każdego dnia próbował mnie poderwać. To nie tak, że nie miałem uczuć, czy potrzeb fizycznych, nie. Ja po prostu nie widziałem w tym żadnej przyjemności. Przynajmniej na razie. Podobno kupidy zaczynają czuć… pociągi… dopiero, gdy ktoś trafiony strzałą się w nich zakocha. Podobno. Nie jestem pewien… nigdy nie spotkałem kogoś takiego. Ale to dość logiczne. Jeśli się kogoś kocha, to się z nim zostaje. A na razie musiałem wymyślić, jak trafić Blue. I chyba najprościej byłoby mi poprosić o pomoc Adama.
 - Że niby mam pocałować Blue, a ty wtedy w nią strzelisz, tak? - Adam przesunął spojrzeniem po całej mojej sylwetce. - Dobra. Ale co z tego będę miał?
 - Moją wdzięczność i satysfakcję, że ją wykiwałeś? Plus może czekoladę z chili...
Chłopak posłał mi długie i leniwe spojrzenie. Nie odwróciłem wzroku, tylko uśmiechnąłem się delikatnie.
 - Wymiękasz? - Zapytałem słodko.
- Nigdy - odparł z uśmiechem, czego się totalnie spodziewałem. Wiedziałem, że nie odmówi jeśli zagrożona zostanie jego męska pewność siebie. - Ale tym razem nie kupisz mnie samą czekoladą, Aniołku. - Jedną dłonią pociągnął mnie do siebie za nadgarstek, a drugą chwycił mój podbródek, bym nie mógł odwrócić głowy. - Nie mogę żywić się tylko słodyczami, bo w końcu całkiem opadnę z sił. - Nie musiałem wiele się zastanawiać, by zrozumieć co miał na myśli. Wampiry piły krew, wilkołaki jadły mięso, anioły i kupidy czerpały siłę z miłości, a inkuby oraz sukkuby… Uśmiech Adama stał się nieco bardziej drapieżny, gdy odsłonił kły, a ja skrzywiłem się odruchowo, czując rosnący nacisk na ręce. Niemal zapomniałem, że ten demon miał pazury nie tylko na pokaz.
 - Podziwiam, że jeszcze próbujesz. - Wolną ręką przesunąłem po jego boku, doskonale wiedząc, że odskoczy z nieco niedemonicznym piskiem, oczywiście spowodowanym łaskotkami. - Przemyślę to. Zawsze mogę poprosić o pomoc Sebastiana… może nawet będzie lepszy… - Ogon demona zadrgał nerwowo, a uśmiech zmienił się w grymas złości.
- To niewiniątko nie ma nawet odwagi, by zaprosić ją na randkę - rzucił, zaplatając ręce na piersi.
 - Dlatego może być lepszy. - Położyłem ręce na talii. - Daj mi znać do jutra. - Uniosłem rękę i ruszyłem w stronę jadalni. Nie każdy pogardzi jedzeniem.
***
- Dobra, Aniołku. Zrobię co chcesz, ale naprawdę masz mi zapłacić. - Jadłem sobie spokojnie śniadanie, gdy nagle obok mnie jakby zmaterializował się Adam i w bezczelny sposób ukradł mojego tosta z dżemem.
- Umówić cię na randkę z Ganseyem? - Uniosłem brwi i odłamałem kawałek tosta, który jeszcze nie zdążył zniknąć w odchłani żołądka demona. - Czy masz inny cel oprócz mnie?
- Jego już zaliczyłem - rzucił z machnięciem ręki i wziął duży kęs tosta, oparłszy się plecami o stół, a jego ogon kiwał się na boki w wyrazie zadowolenia. Najwyraźniej bardzo lubił ten dżem truskawkowy. - Nie żeby nie było fajnie, ale chcę czegoś nowego  - wyjaśnił, zajadając się kanapką i mrugnął do mnie flirciarsko. - Zaskocz mnie.
 - Dostanę listę osób, z którymi spałeś? - Ponieważ moje tosty powoli odchodziły w zapomnienie, postanowiłem dobrać się do płatków.
- Ha ha ha, bardzo śmieszne - odparł, przewracając oczami. - Myślisz, że zapamiętałbym tyle imion?
 - Dobra, inaczej. - Westchnąłem. - Zrób listę osób z Akademii, z którymi nie spałeś. Oprócz mnie.
- No i z miejsca psujesz całą zabawę - stwierdził, kręcąc głową w wyrazie zawodu, choć widziałem, że przynajmniej w większości był on udawany. - I chcę tę czekoladę.
 - No dobrze. - Dokończyłem śniadanie. - Jutro o piątej po południu w tajnym miejscu!
***
Plan powiódł się świetnie. Blue została trafiona bez najmniejszego problemu. Co prawda co się z Adamem nasłuchaliśmy to nasze, ale grunt, że plan zadziałał. Kolejnego dnia okazało się, że Sebastian jednak nie był tak nieśmiały, jak się Adamowi zdawało. Moje wywyższające się nieco spojrzenie chyba spodobało się demonkowi, bo śmiało je oddał. Z zadowoleniem powiedziałem mu więc, że nagroda będzie na niego czekała dziś po południu za rzeźbą założyciela. Gdzie właściwie czekałem na niego od paru minut. Zawsze się spóźniał. Chociaż w sumie… nie ważne.
- Skąd ta zafrasowana mina, co? Nie mów, że na mnie czekałeś… - rzucił z uśmiechem chłopak, zbliżając się w moją stronę. - Czekałeś? - Dlaczego się tak szczerzył?
 - Nie. Zastanawiałem się, czy zapłata jest godna pomocy, na którą się zgodziłeś. - Bawiłem się tabliczką gorzkiej czekolady z chili.
- Nie zgłosiłeś żadnych specjalnych wymagań, więc nie możesz powiedzieć, że się nie spisałem - odparł, podchodząc do mnie i obchodząc mnie dookoła. Poczułem jak jego ogon przesuwa się po moich nogach. Normalnie jak u kociaka, który pragnie uwagi. - Chcę moją nagrodę - oznajmił, stając za mną z dłońmi na moich ramionach i wyglądając znad nich na czekoladę.
 - Pierwsza część. - Wręczyłem mu tabliczkę, a on z uśmiechem i wesołym machaniem ogona, chwycił ją jedną ręką, drugą wciąż mnie przytrzymując.
- Słodko - stwierdził i oparł podbródek na moim ramieniu, zerkając na mnie ze zniecierpliwieniem w oczach. Czekał na swoją niespodziankę. - To co jeszcze dla mnie masz?
Odwróciłem się, co wywołało syk protestu demonka, do tego odsunąłem się na odległość małego kroku i założyłem ręce.
 - NIe insynuuję, że źle wykonałeś zadanie. - Pokręciłem głową. - To może ocenić tylko Blue, a skoro zejdzie się z Sebastianem nie przyzna głośno, że jesteś lepszy. - Przewróciłem oczami, gdy prychnął z pogardą. - Problemem jest to, że po wizji… okazało się, że spałeś z całą zainteresowaną tym Akademią. Bardziej lub mniej kontaktując, ale to nie ważne. Mam całą listę dziewczyn, które chętnie by to powtórzyły. Mogę ci ją dać później. Chcesz?
- Tylko dziewczyn? - spytał z głupim uśmiechem.
- Tylko dziewczyny były gotowe to powtórzyć. - Odparłem spokojnie. - Podejrzewam, że inni nabawili się kompleksów, czy coś. - Zamruczał cicho, słysząc to, jakby otrzymał ode mnie spory komplement.
- Mówiłem, że jestem najlepszy - rzucił dumnie i zmniejszył, dzielącą nas odległość, by położyć dłonie na mojej klatce piersiowej. - A ty wciąż się mi opierasz… - Tym razem w jego oczach dostrzegłem autentyczny zawód. - Nie podoba mi się to. I nie lubię, że przez to tylko bardziej mnie do ciebie ciągnie.
- Przechodząc do meritum. - Zdjąłem jego ręce z siebie. - Ponieważ nie mogłem ci nikogo znaleźć, musiałem wymyślić coś innego. Ale musisz mi obiecać, że jak znowu poproszę cię o pomoc wystarczy ci czekolada. Albo dżem.
- To nie fair - oburzył się jak dziecko, któremu nie chce się dać zabawki. - To ja powinienem wykorzystywać innych, a nie być wykorzystywanym.
- Bo ta czekolada będzie jedyną zapłatą, a ja już więcej się do ciebie nie odezwę. - Założyłem ręce.
- Jesteś okrutny, wiesz? - Zaśmiał się, ale tak z cieniem smutku w rozbawieniu. - Dobra. Czekolada mi wystarczy. I nie potrzebuję tej listy, skoro i tak mogę sobie zdobyć każdą z tych głupich dziewczyn - oświadczył, wzruszając ramionami. - Ale… Jeden pocałunek. Tego od ciebie chcę. Tylko teraz, a później masz moje usługi kiedy tylko chcesz.
Zastanawiałem się, czy uświadamiać go, że to od początku była druga część zapłaty i gdyby chciał, mogłaby taką pozostać co dwa zadania, czy jednak dać mu wrażenie, że wygrał. Bardziej mi się opłacało trzymać się chyba wersji, że to on do tego doprowadził. Dla mnie żadna różnica. Wziąłem jego twarz w dłonie i mocno pocałowałem. W końcu przygotowywałem się do tego parę ostatnich godzin, pytając o szczegóły Blue i Ganseya. Nie mogłem być gorszy od inkuba, prawda? A przynajmniej od większości tej szkoły… nie ważne. Wiedziałem od Blue, że Adam lubi przejmować kontrolę, więc mu na to pozwoliłem. Początkowo był chyba w zbyt dużym szoku, że jego propozycja została przyjęta, ale po paru uderzeniach serca zorientował się w sytuacji i postanowił wykorzystać daną mu szansę. Przymknął oczy i jedną ręką objął mnie mocno w talii, zmniejszając dystans do minimum, podczas gdy palce drugiej wplótł w moje złote loczki, oddając pocałunek. Przesunąłem palce jednej dłoni z policzków na kark, a wokół drugiej owinąłem sobie jego ogon, delikatnie przesuwając po samym czubku palcami. Biorąc pod uwagę lekki drżenie samego ogona i Adama, ta pieszczota chyba mu się spodobała. Rozchyliłem usta i przesunąłem językiem po jego kiełkach. Potem popchnąłem go na ścianę i do niej przycisnąłem. W końcu, kto normalny próbuje zdominować inkuba? Nie, nie byłem normalny. Kiedy w końcu zabrakło nam tchu, odsunąłem się, oblizałem usta i puściłem jego ogon, jeszcze chwilę bawiąc się włosami na jego karku.
 - Chcę być lepszy od ciebie. - Uśmiechnąłem się lekko. A potem cmoknąłem go w nos. - Musisz mieć kogoś godnego siebie, prawda?
- Cholerny drań… - rzucił, ale nie mógł ukryć uśmiechu. - Powinienem przestać przejmować się twoim zdaniem i zwyczajnie siłą zaciągnąć cię do łóżka.
 - Spróbuj. - Spoważniałem i zabrałem drugą rękę. - Pamiętaj, że strzały potrafią też zabić. A ja jestem najlepszym łucznikiem.
- Nie lekceważ demona tylko dlatego, że nie nosi ze sobą fikuśnej broni - odpowiedział, puszczając moje włosy i przesunął dłonią po moich plecach, na tyle mocno, bym poczuł pazury.
- Czyli jesteś jak każdy inny demon, z którym miałem do czynienia. - Przewróciłem oczami. - Następnym razem poproszę o pomoc kogoś innego.
I odszedłem.
***
Prawie wszystkie cele z listy zostały ustrzelone. Blue, Gansey, nawet mój ulubiony duch - Noah. Zostało mi dokładnie jedno imię na pergaminie.
Adam.
Od pamiętnej akcji za pomnikiem częściej go unikałem. Jak każdy demon był zbyt pewny siebie. A ślady po pazurach zostały mi przez kolejnych parę dni. Nawet Blue zaczęła dziwnie na nas patrzeć. Nie wiem, dlaczego. W każdym razie, siedziałem u siebie w pokoju i nakładałem właśnie cięciwę, kiedy wpadł do niego Adam.
- O… Aniołek? - Wydawał się niezwykle zaskoczony moim widokiem. - Co robisz w moim pokoju? - spytał po chwili z wyraźnym skonfundowaniem w oczach. Pomięty materiał spodni, bardziej niż zwykle rozwichrzone włosy, zaczerwienione policzki… Wszystko wskazywało na to, że demon najwyraźniej nieźle sobie popił.
 - Tak się składa, że to mój pokój. - Wstałem i zacisnąłem dłoń na łuku. - A ty jesteś pijany.
- Nie jestem - odparł jak każda pijana osoba, po czym rozejrzał się dookoła, upewniając się, że mam rację i pomylił drzwi. - Jane zapewniała, że to mój pokój…
- Jasne. - Westchnąłem cicho. - O ile wiem, twój pokój jest kompletnie gdzie indziej. Idź już.
- Wyganiasz mnie? - Postąpił parę kroków w przód i prawie się potknął. Jedynie skrzydła pomogły mu w zachowaniu równowagi. - Dlaczego mnie unikasz?
- Dlaczego nie? - Uniosłem brwi. - Nie mamy nic wspólnego.
- Oh… - Jego zdezorientowanie stało się tylko bardziej widoczne. - Ale wcześniej… - Jego zwykle wesoło machający na boki ogon teraz opadł. - Cholera.- Wbił wzrok w podłogę i zacisnął pięści. - I kto tu jest demonem…
- Nie pochlebiaj sobie, jesteś całkiem przeciętnym inkubem. Tylko ze sporym fanklubem. - Popatrzyłem na strzałę, którą musiałem w niego wycelować. Bycie pijanym chyba się liczyło? - A ja jestem kupidem i kiedy w końcu wystrzelę ostatnią strzałę, wrócę do domu.
- Tak po prostu? A co z twoimi przyjaciółmi? Znów nie będziesz się do nich odzywać dopóki nie będzie to konieczne? - Parsknął krótkim śmiechem, ale brak było w nim rozbawienia. - A no tak, przecież już sobie w nich postrzelałeś, więc na nic ci nie są potrzebni.
 - Czego się spodziewałeś? - Uniosłem głowę. - Pierwsze co ci powiedziała o mnie Blue, to to, że nie czuję nic. Jestem kupidynem. Tacy jesteśmy. Możesz zapytać każdego nauczyciela, wiesz? - Zrobiłem krok w jego stronę. - To nie moja wina, że się we mnie zakochałeś. - Cofnął się o krok, jakbym już w niego strzelił.
- Ja nie… Przestań. - Jego głos przybrał groźny ton, a ogon zadrgał nerwowo. - To wszystko to jedno wielkie pierdolenie - stwierdził, kręcąc głową. - Jane na tobie zależy i temu cholernemu Ganseyowi też. Słyszałem co o tobie mówili, jak ty mówiłeś do nich i widziałem jaki byłeś wobec nich. Jeśli to wszystko było dla ciebie tylko jednym wielkim kłamstwem i zabawą, to… - Warknął odsłaniając kły, ale nie dokończył. Tylko tak stał. Wkurzony, zdezorientowany i wstawiony. Pierwszy raz go takim widziałem. - Jaki jest sens w tej całej gierce ze strzałami skoro sam nie możesz zrozumieć, co dają? A podobno to tacy jak ja wykorzystują wszystkich dookoła.
 - Może nie ma. - Usiadłem na łóżku i założyłem nogę na nogę. - Może jest. Może ty go nie rozumiesz. Tak jak ja nie rozumiem co ciekawego jest w spaniu co noc w innych objęciach. Jesteś inkubem Adam. Wy dążycie do przyjemności mimo wszystko. A ja jestem kupidem. I związuję dwoje istot na zawsze. Widzisz różnicę?32
- Że niby kto jest większym dupkiem? - Uniósł brew i po chwili postąpił do przodu, zbliżając się do mnie i do łóżka. - Więc skoro i tak zupełnie nic to dla ciebie nie znaczy, dlaczego nie chcesz się ze mną przespać? - Jego wzrok wbity był teraz tylko we mnie, zamglony i pełen emocji zbyt burzliwych, bym zrozumiał jakich dokładnie. - Przyjemność na jedną noc, tak? Więc czemu nie mieć tego z głowy i pozbyć się mnie na dobre? - Popchnął mnie mocno, aż uderzyłem skrzydłami o materac. Można powiedzieć, że się odegrał za tamten raz. - Po cholerę te uniki?! - Znalazł się nade mną i trzymał mocno moje ramiona, ale nie zwracał uwagi na broń w moich dłoniach. Ostatnia strzała. I tak przeznaczona dla niego. Sięgnąłem po nią ręką i przystawiłem ją do jego boku. Nie zrobi mu krzywdy, dopóki nie spełni swojego pierwotnego zadania.
 - Pamiętaj, że strzały też mogą uszkodzić. - Nacisnąłem mocniej, ale nie na tyle, żeby go skrzywdzić. - Dotknij mnie w niewłaściwy sposób, a dowiesz się, co oznacza gniew Erosa. I nikt ci nie pomoże.
- Myślisz, że się boję? - Uśmiechnął się jak drapieżnik na polowaniu i zwiększył nacisk na moich ramionach, po czym pochylił się i wyszeptał do mojego ucha. - Śmiało, wystarczy, że pchniesz mocniej.
Chwilę pomyślałem. Strzała i tak nic mu nie zrobi, a krótkotrwały ból może na chwilę rozjaśni mu myśli. Zamknąłem oczy i wbiłem grot w skórę inkuba. Weszła gładko. Jak zawsze. Eros nigdy na tym nie oszczędzał.
Nagły ból sprawił, że chłopak puścił mnie z jękiem ii podniósł się, odruchowo sięgając do miejsca, w którym spodziewał się znaleźć wbitą strzałę, ale ta już zniknęła. Bez rany, bez krwi i nie zostawiając nawet najmniejszego śladu. Mimo to, Adam wpatrywał się we mnie zszokowany, a jego wściekłość powoli zastępował coś innego.
- Naprawdę to zrobiłeś… Cholera, byłem pewien, że nie będziesz miał odwagi - rzucił, krzywiąc się lekko z bólu, który mimo wszystko był obecny, ale zaraz roześmiał się. - Więc naprawdę jesteś draniem. Kurwa, gdyby to była prawdziwa broń już bym nie żył. Masakra. - Najwyraźniej perspektywa własnej śmierci niezwykle go bawiła. Nawet jego ogon drgał wesoło.
 - Uwierz mi, śmierć jest lepsza niż tortury Erosa. - Prychnąłem. - A nawet niczym się ofiar nie dotyka. - Wysunąłem się spod niego. - I nie możesz winić mnie za to, że się broniłem.
- Hej, sam się prosiłeś - odparł, siadając i spuścił nogi na podłogę. Dalej drżał z rozbawienia i nie wiedziałem czy w grę wchodziło działanie alkoholu, czy po prostu coś było z nim bardzo nie tak.
 - Jeśli demonowi podoba się gwałt, to chyba nisko upadł. - Wstałem i otworzyłem drzwi. - A teraz wyjdź.
- Nie - stwierdził krótko i opadł na materac, prostując wcześniej skrzydła. - Jak sam stwierdziłeś, jestem pijany. A do tego ranny. Więc weź odpowiedzialność za bycie dupkiem i pozwól mi tu trochę odpocząć. - Zamknął oczy i przeciągnął się jak kot.
- Ugh, rano ma cię tu nie być. - Wziąłem łuk i pusty kołczan, a potem wyszedłem. Całe szczęście Gansey miał duże łóżko.
***
Obudziłem się otulony Ganseyem jak kocem. Nie żeby mnie to dziwiło. Zawsze, kiedy był pijany traktował mnie jak swoją przytulankę. Zawsze mnie znajdował. Zawsze.
 - Znowuuuu za dużo wypiłeeeem. - Jęczał mi od rana, kiedy wyjmował mi prześcieradło. Cóż. Całe szczęście umiałem spiąć hiton z każdego prostokąta. Pytanie jakiej będzie długości…
 - Możesz winić tylko siebie. - Wzruszyłem ramionami.
 - Ugh, nienawidzę cię za to, że nie masz kaca. - Parsknął. - Śniadanie?
 - Tak. - Pokiwałem głową.
***
- Obudziłam się bez niczego w łóżku Basha, czyli musiało być miło. - Blue oparła brodę na dłoni. - Ale za chuja nic nie pamiętam!
- A ja się obudziłem z Ro! - Gansey chyba próbował być entuzjastyczny, ale za bardzo bolała go głowa. - Robiliśmy coś?
- Nie. - Zjadłem kolejną bułkę z masłem czekoladowym i popiłem ją łykiem kakaa. - Oprócz twojego tradycyjnego zachowywania się jak koc.
 - Zajebiście. - Westchnął. - Zabijcie mnie, umieram.
 - Nie tak bardzo jak Adam, jak widać. - Blue wskazała demonka, który właśnie wszedł i ziewał szeroko, rozprostowując przy tym skrzydła. Kiedy nas zauważył jego wzrok od razu zatrzymał się na mnie i na jego twarzy zagościł senny uśmiech.
- Dlaczego ostatnim co pamiętam jest Jane w samej bieliźnie wyciągająca drugą butelkę wina? - spytał, podchodząc do nas i wpychając się na miejsce obok mnie. - I czemu obudziłem się w twoim pokoju, ale bez ciebie? - Spojrzał na mnie z zainteresowaniem, po czym znów podwinął mi jedzenie z talerza.
- Bo jesteś debilem. - Skwitowałem i dopiłem kakao. - Następnym razem tyle nie chlejcie.
- Następnym razem może dołączysz i trochę się zabawisz, co? - zaproponował zupełnie nieprzejąwszy się uwagą. Uśmiechał się i machał ogonkiem, jakby wczorajsza noc w ogóle nie miała miejsca.
- Do tego musiałbym zmienić definicję zabawy. - Skrzywiłem się. - Wracam do siebie. Twoje prześcieradło wcale nie jest wygodne, Gansey.
 - Też coś. - Prychnął. - Czekaj Ro. Gdzie twój łuk?
 - Trafiłem w ostatni cel. Niedługo wrócę do domu. - Wzruszyłem ramieniem i ruszyłem do pokoju.
Jak można było się spodziewać, nie byłem sam.
 - Inkubie. - Uniosłem brew, kiedy Adam mnie dogonił.
- Aniołku - odparł tym samym i tylko uśmiechnął się, zrównując ze mną krok. - Mam nadzieję, że nie odwaliłem wczoraj nic głupiego, ale jeśli tak to… - Zaraz parsknął śmiechem. - Na pewno nie będę przepraszać, bo po pierwsze, byłem pijany, a po drugie, demony nie przepraszają. - Zaplótł dłonie za plecami po wskazaniu na palcach obu punktów. - Zdefiniuj mi swoją wersję zabawy - zażądał nagle zmieniając temat, który przecież sam zaczął.
 - Bez alkoholu. - Otworzyłem drzwi i miałem je zamknąć inkubowi przed nosem, ale wślizgnął się do środka. - I bez ryzyka wymiotów. - Słysząc to parsknął śmiechem i bez skrępowania zajął miejsce przy moim biurku, opierając podbródek i dłonie na oparciu.
- Brzmi nudno, ale mogę się poświęcić - stwierdził, obserwując mnie czujnie. - Pobawmy się.
- Nie. - Wyciągnąłem z szafy odpowiedni prostokąt materiału i wszedłem do łazienki, zamykając drzwi na zamek. - Możesz sobie iść.
- I zmarnować jedną z okazji na ostatnie chwile z tobą? Nie ma opcji - zawołał i niemal słyszałem w tym jego uśmiech. - W ogóle to czemu musisz już jechać? Ile tu byłeś? Niecałe dwa miesiące?
- Taki mam tryb życia. - Zapiąłem zapinkę na ramieniu i wyszedłem z łazienki. - Zlecenia nie będą czekać.
- Ale mówiłeś, że trafiłeś ostatnią osobę z listy, nie? W ogóle kto to był? Mógłbym ci pomóc jakbyś ładnie poprosił. - Znowu otwarcie przypatrywał się mojej sylwetce.
- To ty. - Wzruszyłem ramionami. - I jak miałbyś mi pomóc, co?
- ...Ja? - Wskazał na siebie palcem z miną wyrażającą całkowity brak zrozumienia, po czym roześmiał się wesoło. - Od kiedy umiesz tak dobrze żartować? - Mało brakło, a spadłby z krzesła. Uniosłem wymownie brew. - Bez jaj… Serio? - Chyba powoli łapał, że mówiłem jak najbardziej poważnie. - To chyba coś ci nie wyszło, bo dalej tylko ciebie chcę zaciągnąć do łóżka.
 - Strzały nie działają od razu. - Dla pewności nałożyłem peplos. - Musi minąć parę godzin.
- Czy to jest ten element, którego nie pamiętam z poprzedniej nocy? Jak mnie postrzeliłeś? - Przekrzywił głowę, ale uśmiech nie schodził mu z twarzy. - Aż tak czułeś się zagrożony?
- Mam ci opowiedzieć jak to wyglądało, czy zaufasz mi i zrobię ci miksturkę przywracającą pamięć? - W końcu zdjąłem cięciwę z łuku. Mam nadzieję, że mu to nie zaszkodzi. - Czy wolisz mi znowu zaufać i stwierdzisz, że dla własnego dobra nie chcesz wiedzieć, co się wtedy działo?
- Aż tak źle? - Jego uśmiech stał się teraz bardziej skruszony. - Nie żeby mnie to obchodziło… Ale nie próbowałem nic ci zrobić, nie? - Odwrócił wzrok.
Nie odpowiedziałem, tylko schowałem cięciwę do specjalnego woreczka. Potem wygrzebałem z szafy pokrowiec na łuk i go tam ostrożnie umieściłem. Potem odwróciłem się do chłopaka.
 - Spokojnie, umiem się obronić - rzuciłem.
- Strzałami, które nie potrafią nikogo zranić, tak? - Prychnął, odzyskując humor. - Kiedy wyjeżdżasz?
 - Pewnie za kilka dni. - Otworzyłem drzwi. - Nie wiem. Jak dostanę wezwanie.
- Więc mamy jeszcze czas na trochę zabawy - ucieszył się i zszedł z krzesła, by do mnie podejść i objął mnie ramieniem. Wzdrygnąłem się lekko.
 - Tja. - Zamknąłem drzwi i ruszyłem przed siebie z upartym demonem przy boku.
- W ogóle to po co ci to? - Wskazał na mój płaszcz. - Czyżbyś nagle przejmował się, że odsłaniasz zbyt wiele swoich wdzięków? - Wyszczerzył zęby.
- Wezwanie może przyjść za chwilę. - Przewróciłem oczami. - Nie chcę tracić czasu. - Wywinąłem się spod jego ręki. - A teraz wybacz, mamy chyba inne przedmioty.
- Oh… No tak, lekcje. - Wyglądało na to, że zupełnie o nich zapomniał, co nie było niczym nowym. - Nie pamiętasz może co teraz mam? - Potarł kark w wyrazie zażenowania.
Potarłem skronie i popatrzyłem na demona ze zrezygnowaniem.
 - Nie wiem co, ale wiem, że w Auli Helkima. - Machnąłem ręką. - Więc idź, bo się spóźnisz.
- Okej - odparł, szczerząc się wesoło, po czym pomachał mi na pożegnanie. - To do zobaczenia później.
***
- Zupełnie nie rozumiem dlaczego nie chcesz zaakceptować tego, że zakochałeś się w Adamie. - Blue siedziała właśnie oparta o mnie i rzucała popcornem w ekran kompa. - I dlaczego oglądamy słaby horror!
 - To ty wybrałaś film. - Zauważyłem trafnie. - I nie jestem zakochany w Adamie! To inkub! Im zależy tylko na jednym!
 - To, że lubią seks i są w nim boscy, nie oznacza, że tylko tego chcą. - Wzruszyła ramionami. - To nie tak, że Adam po jednej nocy stwierdzi: “A w sumie to już go zaliczyłem, może się iść bujać”.
 - Nie tak robił do tej pory? - Uniosłem brew.
 - Nawet jeśli tak, jesteś chyba jedynym, który opiera się jego wdziękom i jedynym, który próbował być górą, okej? - Pokręciła głową, a jej kucyk pacnął mnie w twarz. - Leci na ciebie i bardzo możliwe, że będzie na każde twoje skinienie. Jakby już nie był…
 - Ale to oznacza, że muszę oddać łuk. - Westchnąłem.
 - Ronan. Zadaj sobie pytanie, co jest ważniejsze. Miłość, czy praca. - Popatrzyła na mnie uważnie.
 - Wiesz, że z mojej perspektywy ten wybór bardziej opiera się na opozycji: stabilność i codzienność, a głupi poryw? - Nieco opuściłem powieki. - Nie działam jak wy.
 - Ale coś czujesz. - Dźgnęła mnie w klatkę piersiową tam, gdzie miałem serce. - Patrzysz na niego, kiedy nie widzi, wodzisz za nim wzrokiem, no kurwa pocałowałeś go! Założę się, że inne kupidy tego nie robią. I nie, nie licz Ganseya, bo we troje wiemy, jak to naprawdę wyglądało.
 - Co próbujesz mi przez to powiedzieć? - Uniosłem brwi.
 - Zastanów się, czy bez Adama będziesz szczęśliwy. - Popatrzyła prosto na mnie. - A nawet jeśli stwierdzisz, że dasz radę, to zadaj sobie pytanie, czy warto.
***
Siedziałem na murku wieży, z której rozciągał się widok na ogromne jezioro. Ostatnie promienie słońca tańczyły na falach, a ja machałem nogami. Na wszelki wypadek miałem skrzydła w pogotowiu, gdybym miał jednak spaść, albo po prostu odlecieć. Peplos leżał obok. Odwróciłem głowę, gdy usłyszałem kroki.
 - Łatwo cię usłyszeć, jak na demona, który się skrada. - Odwróciłem głowę w stronę słońca.
- Może chciałem byś mnie usłyszał? Głupio byłoby gdybyś przeze mnie spadł - stwierdził z rozbawieniem i przysiadł obok, również nic sobie nie robiąc z wysokości.
 - Dlaczego ciągle się tak szczerzysz? - Przekrzywiłem lekko głowę, a on uniósł brew, po czym tylko parsknął śmiechem.
- Wkurza cię to? - Przysunął swoją twarz do mojej, jakby chciał mi się dokładniej przyjrzeć.
 - Ty mnie wkurzasz, wiesz? - Popatrzyłem na niego. - Jesteś irytujący, dziecinny i zdecydowanie nie powinienem czuć do ciebie tego, co czuję.
 - … - Jego oczy rozszerzyły się ze zdziwienia, a uśmiech zszedł mu z twarzy. - Co? - Odsunął się i pokręcił głową, wciąż patrząc na mnie z zaskoczeniem. - Czujesz coś do mnie?! A co z tą całą gadką, że kupidy nie mają uczuć i takie tam?
 - Strzały normalnie działają tak, że wzmacniają uczucie, które łączy dwie istoty. Po prostu… wiesz, że możesz coś zrobić, bo czujesz, że druga osoba cię kocha. - Zamknąłem oczy. - Trochę jakbyś zobaczył swoją czerwoną nitkę, nie? - Westchnąłem i potarłem twarz. - Tylko, że jeśli strzała trafia w kogoś, kto kocha kupida… kupid zaczyna czuć. Wcześniej. Trochę. Jak namierza cel. Potem po prostu… jest coraz gorzej. - Zamilkłem. - Wiemy, kiedy zostaniemy przeszyci strzałą. Wiemy, kiedy to nadejdzie. Nie wiemy tylko, dlaczego. - Popatrzyłem na niego. - Dlaczego inni czują do nas miłość. To nie ma sensu.
- Moment, chwila, stop! - Uniósł dłonie i odsunął się, posyłając mi skonfundowane spojrzenie. Chyba potrzebował czasu, by przeanalizować co właśnie powiedziałem. - Czujesz coś tylko jeśli ktoś czuje coś do ciebie, tak? Jeśli trafisz go strzałą i on jest w tobie zakochany? A ostatnią osobą jaką trafiłeś… - Pierwszy raz widziałem, by na jego twarzy wymalowało się zawstydzenie. - Oh… - Podniósł dłoń do ust i odwrócił się ode mnie, po czym zobaczyłem jak się trzęsie. Włosy zasłaniały mi widok na jego twarz, więc nie wiedziałem, czy płacze, czy… Usłyszałem jego śmiech. Odsłonił usta i odrzucił głowę, śmiejąc się szczerze i wesoło po czym… Stracił równowagę i zsunął się z krawędzi. Dzięki refleksowi po prostu złapałem go w ostatniej chwili za rękę. Pewnie zanim by ogarnął, że należy machać skrzydłami, spotkałby się z ziemią. Sam zamachałem swoimi i postawiłem nas na tarasie wieży.
 - Jesteś głupi. - Westchnąłem.
- Mówi koleś, który sam na siebie podpisał wyrok - odparł wciąż rozbawiony. - Mogłeś pozwolić mi spaść skoro tak bardzo cię wkurzam.
 - Wtedy nie miałbym się na kogo wkurzać. - Westchnąłem i przysunąłem się, biorąc wolną ręką jego wolną dłoń. - A to chyba byłoby jeszcze gorsze.
- Więc teraz… - Oczywiście zwietrzył okazję i nachylił się do mnie, zmniejszając dystans między naszymi twarzami. - Nie masz powodu, by mi odmówić, nie?
- To, że coś czuję, nie oznacza, że zmienił się mój charakter. - Uśmiechnąłem się lekko. - Raczej nie sądzę, żeby seks z kimś, kogo znasz dwa miesiące był najrozsądniejszy. I tak, wiem, że inkuby mają inaczej. Ale ja nie jestem inkubem. Ale mogę zmienić zdanie, jeśli się postarasz.
- Oboje wiemy, że nie tak daleko ci do demona - stwierdził, uśmiechając się figlarnie. - Poza tym pierwszy mnie pocałowałeś. I to tak, że nikt nie mógł się z tobą równać, więc weź za to odpowiedzialność.
 - Powiedzmy, że się zgodzę, jeśli przyznasz, że jestem od ciebie lepszy. - Uśmiechnąłem się bezczelnie.
- Nie stwierdzę, póki się nie przekonam - rzucił, już wędrując wzrokiem na moje usta. - To był tylko jeden cholernie dobry pocałunek. Muszę wiedzieć, że w innych rzeczach też jesteś taki dobry.
 - Zawsze możesz zapytać Ganseya. - Przysunąłem go bliżej i pocałowałem. - Albo przyznać w ciemno i przejść do rzeczy.

5395 słów
+ mała pomoc od Adama

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz