- Chyba zaczyna cię lubić - stwierdził Chainsaw, odwracając uwagę dzikusa surowym mięsem. Przewracając na to oczami, poprawiłem na łapach zwierza zielono-czarną smycz, uważając przy tym, aby jeszcze bardziej go nie spłoszyć - Jest zdecydowanie lepiej niż tydzień temu.
- Jakby mnie lubił, to by ode mnie nie uciekał - rzekłem, spoglądając w stronę barku, gdzie aktualnie ukazywały się stworzone przez drapieżnika dziury. Kolejna marynarka do wyrzucenia - pomyślałem, udając się bez słowa w stronę pobliskiego gabinetu weterynaryjnego, gdzie od rana do wieczora urzędowała rodzina pocieszonego Irlandczyka. Zdążyłem już do nich solidnie przywyknąć, dlatego każde nasze spotkanie zaczynało się i kończyło miłą atmosferą. Najbardziej z nich wszystkich lubiłem jednak panią Lysandrę, która pomimo mego ciężkiego charakteru postanowiła dać mi drugą szanse oraz poznać mnie lepiej. Starając się zapomnieć o swoich rodzinnych problemach, wpuściłem Castiela do przestronnej woliery, gdzie mógł do woli denerwować swoich nowych kumpli.
- Też cię nienawidzę - zrzuciłem z dłoni skórzany ochraniacz, co automatycznie zezwoliło mi na wcześniejszy powrót do domu, od którego powstrzymała mnie wspomniana już dzisiaj kobiety.
- Minie trochę czasu zanim go oswoisz Leo. Daj sobie i mu czas - przytrzymała mnie za ramię, mówiąc tym samym, że mam chwilę poczekać - Na wszystko przyjdzie czas. Nie zniechęcaj się - dorzuciła po chwili, podnosząc mnie delikatnie na duchu.
- Łatwo mówić. Po prostu zwierzęta i ludzie mnie nie lubią - wzruszyłem ramionami, nie mając ochoty na dalszy dialog - Musze wracać do domu. Wpadnę później, aby go nakarmić - wyminąłem szarooką postać, żeby po niecałej sekundzie wpaść na przygłupiego Campbell, blokującego mi drogę do mojego samochodu - Suń dupę grzybie. Chcę w końcu wrócić do domu.
- Już mnie chcesz opuszczać? - zrobił smutną minkę poturbowanego przez samochód szczeniaka, co szczerze mówiąc nie wywarło na mnie żadnego wrażenia. Zaciskając usta w wąską linię, szarpnąłem za klamkę białego BMW, które jak na złość stawiało dzisiaj opór - No nie bądź taki. Pogadajmy chociaż chwilkę - starał się mnie powstrzymać, lecz całe moje zainteresowanie spadło teraz na niedziałający zamek samochodowy, zabraniający mi powrotu do rezydencji.
- Dam ci radę... Nie wchodź mi dzisiaj w drogę, bo mam was wszystkich dosyć - czując w środku swojej duszy psychiczne wyczerpanie, nawet nie próbowałem podnosić słabnącego tonu głosu. Sam nie wiedziałem czemu na nowo nawiedza mnie słabość. Wszystko zaczęło wduszać mnie w ziemię po narodzinach Archiego. Na nowo wróciły do mnie myśli o niekochających mnie rodzicach, ignorującej mnie Noah, nienawidzącym mnie Wiliamie, a przede wszystkim samotności, jaka praktycznie od dwudziestu lat służyła mi za najprawdziwszą przyjaciółkę - Jeśli masz ochotę na dawanie mi rad, zrób to jutro - otworzyłem wreszcie jedno z wejść do pojazdu, który chwilę potem był już w ruchu. Rozluźniając swoje ramiona, zacząłem skupiać się na granatowej drodze, która po dziesięciu minutach doprowadziła mnie do bogato zdobionej bramy. Nie mając żadnych chęci do życia, zaparkowałem auto na środku placu, aby następnie zniknąć gdzieś w odmętach swojego domu.
➼➼➼➼➼➼➼
Następnego dnia, czułem się jeszcze gorzej niż dzień wcześniej. Miało na to wpływ wiele czynników, takich jak np. zła pogoda, niesmaczne śniadanie, a nawet choroba kotki Madeleine, która przez wiele lat była okazem najszczerszego zdrowia. Nie licząc tych "wpadek", byłem również zmuszony do wypuszczenia Castiela na wolność. Eh... Nie byłem do końca zżyty z tym ptakiem, ale i tak utrata go nieco mną wstrząsnęła. Chodząc w te i z powrotem po stajni, postanowiłem przysiąść na białym płocie, stojącym tutaj raczej od wieków. Przeglądając bezwartościowe wiadomości, jakie w ciągu ostatniej godziny zawitały na moją skrzynkę. Zagłębiając się w nich coraz bardziej, w pewnym momencie zauważyłem też SMSa od mojego ojca, który powiadomił mnie, że nie wpuści mnie do Londynu przed końcem lata. Obiecałeś mi do cholery ten weekend - warknąłem w myślach, cisnąc jabłkowym telefonem o błocistą ziemię.
- Hej, nie tak agresywnie - właściciel znanego mi od wczoraj głosu, zaszedł mnie od tyłu, żeby położyć mi dłoń na spiętym ramieniu.
- A ty jakbyś zareagował, gdy po raz setny rodzice odmawiają ci powrotu do ojczyzny? - westchnąłem, podnosząc wzrok na uradowanego życiem Ganseya - Stany to nie moja bajka, ale weź im to wytłumacz...
- Hej, nie tak agresywnie - właściciel znanego mi od wczoraj głosu, zaszedł mnie od tyłu, żeby położyć mi dłoń na spiętym ramieniu.
- A ty jakbyś zareagował, gdy po raz setny rodzice odmawiają ci powrotu do ojczyzny? - westchnąłem, podnosząc wzrok na uradowanego życiem Ganseya - Stany to nie moja bajka, ale weź im to wytłumacz...
Gansey? :3
Kupaaaaaaaaaaaa
694 słóweczka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz