Godzina jedenasta a ja dopiero wstaję, cóż poradzić jest weekend, a ja nie zamierzam ustawiać sobie tego piekielnego przedmiotu szatana, zwanym budzikiem na godzinę siódmą czy jakąkolwiek wcześniejszą.
Spuszczając nogi na chłodną podłogę, przetarłem dłonią zaspaną twarz.
Gapienie się w ścianę nie jest dobrym rozwiązaniem, bo nie mogę się zebrać w sobie aby podnieść tyłek.
Gdy w końcu mi się to udaję kieruję się do łazienki aby wziąć chłodny prysznic, który zmusi moje mięśnie do codziennej pracy. Spędziłem tam dobre dwadzieścia minut, przez co mój piękny plan na dzień poszedł w cholerę, gdyż miałem wszystko dzisiaj zaplanowane. Miałem wstać o jedenastej, po prysznicu, który miał zająć piętnaście minut, ubrać się i iść ćwiczyć przez godzinę skoki. Kolejnym krokiem był wyjazd w teren.
Dobra, walić moje plany, może się jeszcze jakoś wyrobię.
Stojąc przed szafą w samym ręczniku zastanawiam się co by na siebie włożyć, ale w końcu doszedłem do wniosku, że najlepszym wyborem będą granatowe jeansy, czarna koszulka i na to szara bluza z kapturem.
Ubrałem się w te rzeczy po czym wciągnąłem buty i zaciągając kaptur ruszyłem w stronę stajni, uprzednio odpalając papierosa, którego po śnie nie mogę sobie odmówić, nie był bym z resztą sobą gdybym to zrobił.
Wbiegając do budynku zauważyłem przed sobą posturę mężczyzny, a dokładniej kochanego dyrektora.
- Diego, ale tak z papierosem do stajni? - skomentował, gdyż miałem papierosa w ustach.
- Przepraszam pana - powiedziałem gasząc papierosa i wyrzucając go do pobliskiego kosza.
- Skoro na ciebie wpadłem, mam do ciebie ściśle tajną misję - zaśmiał się mężczyzna, a ja tylko na to uniosłem brwi z wyrazem twarzy mówiącej więcej niż tysiąc słów. Serio? Teraz to już w ogóle popsuło wszystko mi plany.
- Tak o co chodzi? - zapytałem z grzeczności.
- Widzisz, przyjechały do nas w nocy drzewka, które musi ktoś udekorować..
- Mam rozumieć, że to mam być ja?
- Dokładnie Alves. Drzewka znajdują się w budynku gospodarczym, tam też znajdziesz wszelkie ozdoby, przyjdę zobaczyć za dwie godziny efekty - rzekł z uśmiechem.
- Dobrze, w takim razie się tam udam.
Bez większych rozmów ruszyłem na wskazane przez mężczyznę miejsce, ale wchodząc tam nie spodziewałem się, że jest aż tyle drzewek.
Rozejrzałem się po pomieszczeniu w poszukiwaniu jakichkolwiek ozdób, ale nie znalazłem nawet jednej bombki. Wzdychając ciężko, sprawdziłem jeszcze raz każdy zakamarek tego budynku, ale nigdzie nic nie było.
Usiadłem zrezygnowany pod ścianą i odpaliłem papierosa, który nie był mi dany po wejściu do stajni. Wkurzony opuściłem pomieszczenie po chwili i ruszyłem na poszukiwania ozdób w głównym budynku. Szczerze nie spieszyło mi się za bardzo, ale patrząc na to, że liczy na mnie właściciel, to wypadałoby się wyrobić na czas.
***
Szukałem i szukałem, aż w końcu znalazłem, więc z zadowoleniem wymalowanym na twarzy, przy okazji pogwizdując ruszyłem do budynku gdzie znajdowały się choinki.
Na moje nieszczęście karton rozwalił się od spodu, tuż przed wejściem.
- No i chuj bombki strzelił - wycedziłem przez zęby, po czym kucnąłem aby sprawdzić co przetrwało. Okazało się, że jedynymi ozdobami, które były całe są aniołki i dwie gwiazdy na szczyt.
Spojrzałem w górę przeklinając po portugalsku i zacząłem sprzątać bałagan, jaki zrobiłem.
Po tym wszystkim ubrałem choinki w to co ocalało, ale było tego za mało.
Boshe, ja więcej tutaj wydaje niż w Brazylii.
Pobiegłem do pokoju po kluczyki, a następnie ruszyłem do marketu aby nakupić trochę bombek, bo nie pokaże mężczyźnie w pół ubranych drzewek.
U nas to jednak jest łatwiej. Obwiesza się palmę światełkami i to wystarcza.
Stając pod sklepem wziąłem koszyk i pognałem w regały, gdzie mogłem znaleźć wszelkie świąteczne rzeczy. Zabrałem ze sobą kilka opakowań ozdób, oraz łańcuchów, a następnie zgarnąłem jeszcze kilka światełek. Po tym wszystkim pognałem do kasy, gdzie zapłaciłem kartą za to wszystko, a następnie pognałem do samochodu.
Po dojechaniu do IHA, ruszyłem w miejsce gdzie zostawiłem wszystkie drzewka, które nie były jeszcze dokończone.
Zerknąłem na telefon i zorientowałem się, że pobyt w sklepie był dłuższy niż się spodziewałem.
Zacząłem wszystko szybko ubierać, aby zdążyć przed przybyciem właściciela, ale nie udało mi się.
- A co to za armagedon, Diego?
- Niech pan wybaczy, musiałem jechać po nowe ozdoby, karton z poprzednimi się rozwalił od spodu i i nic z tego praktycznie nie zostało.
- No cóż, dobrze dokończymy to razem, spóźnimy się trochę z ich wystawieniem, ale zrobimy to we dwóch szybciej niż ty sam.
Jak powiedział, tak się stało. Zabraliśmy się za dekorowane drzewek, co poszło bardzo sprawnie, fakt praktycznie czterdzieści minut po czasie, ale w końcu coś się udało.
- Myślę, że każdy będzie zadowolony widząc te drzewka - uśmiechnął się mężczyzna.
- Mam taką nadzieję. Teraz pana przeproszę, ale muszę wypuścić konia na padok - uśmiechnąłem się i odszedłem.
754
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz