Obudziłam się w nie swoim, a mimo to, dobrze znanym pokoju. Spojrzałam na zegarek leżący na stoliku nocnym. Siódma. Nie powinnam tego robić, bardzo dobrze zdawałam sobie sprawę z konsekwencji. Znów będę chciała więcej i więcej. Wstałam spod zimnej kołdry i powędrowałam do łazienki, mijając przy tym zagraconą kuchnię i potykając się o kilkanaście par butów. Tak jak obstawiałam, nie wyglądałam zbyt dobrze. Źrenice nadal słabo reagowały, miałam zjazd i po raz kolejny miałam ochotę na ścieżkę, ale nie mogłam. Tego dnia oficjalnie przeprowadzałam się do Ameryki, o dziesiątej powinnam być w domu. Związałam włosy w kitkę, narzuciłam kurtkę na plecy i założyłam niewygodne koturny, a następnie wyszłam z domu. Tak po prostu, bez pożegnania. Przez krótką chwilę miałam nadzieję, że ktoś usłyszy trzask drzwiami i wybiegnie za mną, aby ostatni raz spojrzeć w moje oczy i powiedzieć słodkie słowo na do widzenia, lecz nic takiego się nie stało. Wsiadłam do granatowego Mustanga i odjechałam spod domu Warwick'a Scott'a. Żegnaj przyjacielu niedoli, mam nadzieję, że już nigdy więcej się nie spotkamy.
W oblepionych błotem butach kroczyłam niepewnie przez szpitalne korytarze. Miałam dokładnie pół godziny na rozmowę z najlepszym człowiekiem na świecie. Pół godziny na wyznanie miłości, zerwanie i pożegnanie. Weszłam do niewielkiej sali i usiadłam na krześle, które stało przy łóżku. Następnie przesiadłam się na samo posłanie, tak aby nie uszkodzić chłopaka.
— Cześć Nick. Mamy nowy rok. Za godzinę wylatuję do Durham w Karolinie Północnej. Byłam u Warwick'a razem z Emmą. Wzięłam tylko jedną ścieżkę, dziś czuję się okropnie, nie powinnam tego robić. — Przerwałam, głos mi się załamał. Chwyciłam go za rękę. — Do akademii biorę jak na razie tylko Vandelopę. Pelkolber zostanie w Anglii, będzie miał dobrą opiekę, do momentu, gdy nie sprowadzę go do siebie. Ja... Kocham cię. — Muszę iść, zrywam z tobą. Okrutne słowa, których nie byłam w stanie wypowiedzieć. Ostatni raz ścisnęłam jego dłoń, miałam wrażenie, że zrobił to samo, ale to tylko nic. Minęło piętnaście minut, zostało mi dodatkowe piętnaście na rozpacz, ale zostawiłam to sobie na później. Samolot nie czekał.
W domu, jak zwykle panował spokój. Wbiegłam na górę bez przywitania, aby zabrać walizki, ale wszystko już było spakowane. Ostatni raz się skrzywiłam na widok bladoróżowych ścian i powędrowałam do samochodu. Zapięłam pasy i przykleiłam głowę do szyby. Przed oczami migały mi światła wyglądające jak gwiazdy. Przypominały dzieciństwo. Byłam jedynaczką, kochaną, ale niekiedy nierozumianą przez rodziców, z resztą chyba, jak każdy. Uczyłam się w prywatnej szkole, w której poznałam Nickolas'a Filles, Emmę Gresso, Warwicka Scott'a oraz pełno innych bogatych dzieci. Nie miałam wrogów, złych wspomnień, nikt mnie nie męczył ani nic z tych rzeczy. W pewnym momencie to ja stałam się tą złą. Miałam w garści wszystkich, ale tak naprawdę prawie nigdy nie korzystałam ze swoich możliwości. Patrząc na to z perspektywy czasu, byłam okropną zołzą, ekhem suką. Miałam tylko jedną ofiarę, z którą musiałam się szybko pobratać, bo została dziewczyną mojego chłopaka. Dziwne, co? Samochód podskoczył na wyboju, a moja głowa głośno odbiła się od okna. Jednak mimo to z Nick'iem nadal utrzymywałam dobre kontakty, właściwie nigdy formalnie nie potwierdziliśmy naszego związku, czy też jego braku. Częste treningi gry w polo, wspólne wyjazdy, spotkania towarzyskie celebrujące zwycięstwo. Ograniczony kontakt nie był możliwy, a my po prostu dobrze czuliśmy się w swoim towarzystwie. Sam też nie przywiązywał zbyt dużej wagi do tego, że miał dziewczynę. Jako honorowa osoba odstąpiłam go, ale nie dostałam zakazu zbliżania się, więc czerpałam radość z naszej przyjaźni. Moje życie opierało się na koniach, szkole oraz życiu rodzinnym, aż pewnego, pięknego wrześniowego dnia podczas zawodów ktoś spadł z konia. Nie byle kto. W tamtym dniu moje serce oraz psychika rozsypały się na kawałki. Jedyną dobrą wiadomością było to, że żył.
Wsiadłam do samolotu z posępnym wyrazem twarzy. Nagle telefon w mojej ręce zaczął wibrować, a na ekranie pojawiło się nazwisko, którego nigdy bym się nie spodziewała. Odebrałam.
— Obudził się — usłyszałam.
***
21.12.2018 r.
— Kto mądry zmienia szkołę w środku roku szkolnego? — zapytała czarnowłosa, skrzecząc przy tym niemiłosiernie.
— Ja Emmo — westchnęłam. — Przecież wiesz, że miałam sezon. Zostało mi jeszcze dwadzieścia minut drogi, więc możesz mi w tym czasie opowiedzieć, co dzieje się u nas.
Nie musiałam jej dwa razy powtarzać. Od razu zaczęła gadać, począwszy od nowych pracowników, a kończąc jak zwykle na najgorętszych plotkach. Najbardziej rozpoznawalną parą roku okazali się Emily Snow oraz Nickolas Filles, kto by pomyślał. Chłopak, który zmartwychwstał, od razu podbił serca nowych uczniów i napalonych uczennic. Tandeta.
— ...no mówię ci, nie mogą się odpędzić od tłumów, co chwilę ktoś podchodzi i pyta się o stan samopoczucia, zdrowie, plany na przyszłość. Nauczyciele też nieźle cisną, ale na szczęście chłopak ma nas i nasze niezastąpione zeszyty.
— To siedzi w klasie niżej? — zapytałam z udawaną obojętnością.
— Jakbyś nie wiedziała. Prawie rok przeleżał w szpitalnym łóżku i...
— Wiem — ucięłam. Nagle usłyszałam otwierane drzwi po drugiej stronie telefonu, a następnie donośny i czysty, dziewczęcy śmiech. Rozłączyłam się. Sięgnęłam po telefon, nie spuszczając wzroku z jezdni i szybko wystukałam wiadomość do przyjaciółki "Ani slowa". Tak, nikt od dziesięciu miesięcy nie miał ze mną kontaktu i tak miało zostać. Nim się obejrzałam, zatrzymałam auto na podjeździe akademii. Była godzina trzynasta, o tej porze prawdopodobnie mają jeszcze treningi, więc powinnam być niezauważona. Przed ośrodkiem stało kilka osób, byli to stajenni. Wyszłam z auta, przywitałam się i wspólnie z niewysokim mężczyzną otworzyliśmy przyczepę. Zaczęło kropić. Szybko wyprowadziłam Vandelopę z przyczepy i podziękowałam za pomoc. Na boksie ogiera wisiała już tabliczka z imieniem oraz informacjami, pozostało jedynie wolne miejsce na wskazania dotyczące karmienia i tym podobne. Wróciłam po długopis i koślawym pismem zapisałam, że ma być padokowany codziennie, ma mieć stały dostęp do siana, następnie rozpisałam dawki karmienia paszą treściwą. Nie wyglądało to najlepiej, jednak postanowiłam poprawić to kolejnego dnia. Westchnęłam, ostatni raz spoglądając w brązowe oczy Vandy.
Po drodze do pokoju minęłam jedynie krótkowłosą dziewczynę, której rzuciłam cześć na przywitanie. Otworzyłam drzwi do pokoju i niezgrabnie kopnęłam walizki na środek pomieszczenia. Teraz wiem, że wybór jednego z mniejszych pokoi nie był dobrym pomysłem. Zaczęłam wypakowywać ubrania, następni przeszłam do zdjęć, którymi obwiesiłam całą ścianę nad łóżkiem. Szczególne miejsce na osobnej ścianie otrzymały dwa zdjęcie w ramkach w kształcie serca. Na jednym z nich byłam razem z Vandelopą podczas meczu, obok galopował kasztanowaty Pelkolber ze swoim właścicielem. Drugie zdjęcie było ciekawsze, nieco zabawne, bo przedstawiało białego źrebaczka, skaczącego przez niewidzialną przeszkodę. Uśmiechnęłam się na samo wspomnienie.
Nim skończyłam porządki, na zegarku wybiła godzina dwudziesta. Wcześniej jeszcze zajęłam się układaniem rzeczy w siodlarni, ale zostawiłam tam jedynie dwa siodła, do ujeżdżenia i o zgrozo do skoków. Na kolacji poznałam wszystkich oficjalnie albo przynajmniej zobaczyłam. Nie obyło się bez przedstawienia, ale ze względu na brak sił do rozmów zajęłam osobny stolik w kącie stołówki. Grzebałam w sałatce, wyjadając jedynie mięso i niektóre lubiane warzywa. W tym czasie miałam czas na obserwację. Nastolatkowie zajmowali dwa stoły i siedzieli według swoich upodobań. Jedno z miejsc obok dziewczyny o jasnych, niemalże białych włosach było wolne, oprócz tego nie zauważał niedociągnięć. W końcu skończyłam wybierać przysmaki, wyrzuciłam pozostałości do specjalnego kosza i udałam się do pokoju. Jutro czekało mnie spotkanie z trenerami.
***
— Gotowa? — zapytała. Skinęłam głową i nakierowałam Vandelopę na pierwszą przeszkodę. Było ich pięć i wyglądały dość przyjaźnie, więc wyłączyłam myślenie i dałam kierować się instynktowi. Przy pierwszym skoku wybiliśmy się zbyt szybko, ale na szczęście jedynie stuknęliśmy drąga. Robiąc najazd na następną przeszkodę, skróciłam krok, aby nie popełnić wcześniejszego błędu i tym razem wszystko poszło dobrze. Problem pojawił się przy ostatnim krzyżaku. Aż tak nisko upadłam, aby bać się zwykłego krzyżaka, ale to nie moja wina, że miałam w głowie linijkę. Ojciec miał dobre geny. Odgoniłam od siebie złe myśli i dałam koniu silniejszy sygnał łydką. Wygląda na to, że pobijemy swój osobisty rekord. Kiedy ogier oderwał wszystkie nogi od ziemi, czułam jedynie nieprzyjemny chłód. Nigdy nie rozumiałam ludzi, którzy porównywali skoki do latania, ale z drugiej strony, ja czułam, że lecę, kiedy ścigałam się na torze. Nie robiłam tego zawodowo, ale czasami, gdy bardzo prosiłam, tato pozwalał mi wsiąść na jakiegoś konia i przebyć z nim jeden trening pod okiem trenera. Wylądowaliśmy niezgrabie, ale żadne z nas nie straciło życia. To było najważniejsze. Z szerokim uśmiechem pogłaskałam przyjaciela po szyi, a następnie podjechałam do pani Hils.
— I jak?
— Nie powinnaś się tak ostro osądzać, Vandelopa jest młody, ale jeśli tylko chcesz, możesz go ładnie poprowadzić podczas skoku. Widziałam twoje wahanie przy krzyżaku. Tak był wyższy niż metr, ale daliście radę i jestem dumna. Myślę, że uda nam się coś zdziałać w dalszym czasie. Miło było was poznać.
I tyle. Pożegnałam się z nią i wyjechałam z hali, mijając przy tym ciemnowłosego chłopaka. Nie widziałam go wczoraj. Na zewnątrz się przejaśniło, więc korzystając z pogody, postanowiłam wybrać się na przejażdżkę. Szybko wbiegłam do siodlarni, aby zmienić siodło ogierowi na lżejsze, lecz w drodze przypomniało mi się, że zostawiłam je w pokoju. Nie spiesząc się, ściągnęłam mu ogłowie, założyłam kantar, przywiązałam i poszłam do pokoju po zapomniany sprzęt. Siodło treningowe było cięższe od tych prawdziwych wyścigowych, ale mimo to dobrze się sprawdzało. Miałam ochotę się odprężyć i chociaż na trzydzieści minut przestać myśleć.
Na skórę kopytnego zarzuciłam wycięty potnik, a na to podniszczone siodło treningowe. Zmieniłam również ogłowie na zwykłe bez nachrapnika. Wyjechałam bramą główną, bo nie mogłam znaleźć innej drogi na zewnątrz i skierowałam się w stronę pobliskiego lasu. W puszczy było słychać jedynie nasze oddechy oraz kroki Vandy. Galopowaliśmy powoli już spory kawałek. Kiedy ujrzałam przed sobą jedynie prostą drogę, dałam wolną wodzę, a ogier momentalnie wydłużył krok. Wiatr rozwalił wcześniej splecionego warkocza, a czerwona wstążka powędrowała pod kopyta konia.
— Dobry Vandelooopa.
Zaczęłam zwalniać, stosując półparadę, aż w końcu przeszliśmy do stępa. Kolejny raz go pochwaliłam i pogłaskałam po spoconej szyi. Słońce powoli zmierzało ku horyzontowi, gdy postanowiłam wrócić do akademii. Rozkoszowałam się ciszą i spokojem, gdy moją uwagę zwrócił cichy gwizd. Zatrzymałam konia i obróciłam się za siebie. Na środku drogi stał ten samo chłopak, którego mijałam wcześniej w hali. Postanowiłam na niego poczekać, w końcu we dwójkę zawsze raźniej. Mężczyzna w końcu zrównał się ze mną, nic nie mówiąc. Z jednej strony nie miałam ochoty na rozmowy, a z drugiej nie odpowiadała mi cisza.
— Długo mnie śledzisz? — postanowiłam zapytać.
— Od jakiś dwóch mil idę za tobą, po tym, jak zobaczyłem laskę na białym koniu, który pędził przez las. Może nie jestem zbyt towarzyski, ale nie chcę być oskarżany o spowodowanie wypadku.
— Cóż, muszę cię rozczarować, bo wybrałam się jedynie na przejażdżkę.
— Już mnie spławiasz? — Zapytał z krzywym uśmiechem.
— Nie, po prostu mówię, jak było. Charli — mówię, wyciągając dłoń w jego stronę.
— Thomas.
<Thomas? Nie za bardzo wiedziałam, jak zacząć, więc postanowiłam, że wpadną na siebie w terenie. Trochę się rozpisałam, ale nie często mi się to zdarza. Liczę, że będzie się miło czytać.>
2118
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz