Chłopak całkowicie poważnie powiedział, że pęknął mi popręg i w dodatku trzymał mnie jakbym miała się zsunąć. Popatrzyłam do tyłu i się okazało, że tylny popręg się poluzował przez co wyglądał jak dwa rozerwane paski. Zaśmiałam się w duchu, ale na zewnątrz udałam przerażoną i powiedziałam:
-Dobra, puść mnie, muszę zsiąść.
Chłopak poluźnił uścisk, a ja mocno zakotwiczyłam prawą nogę w strzemieniu, a lewą wyciągnęłam z niego. Złapałam nieco mocniej wodze żeby klacz wiedziała, że ma się nie ruszać i nagle poleciałam ciałem w dół. Usłyszałam jak chłopak mocno nabiera powietrza. Puściłam wodze i dałam klacz sygnał do stępa i wisząc z konia udawałam, że sprawdzam popręg. Oczy chłopaka były tak ogromne, że myślałam że wylecą. Podjechał do mnie stępem i wtedy wróciłam w siodło.
-Jakbyś widział swoją minę!- Roześmiałam się.
-To nie było śmieszne!- Jednak było widać, że ledwo powstrzymuje śmiech.
-To co niby pękło to tylny popręg. Czasami mi się rozpina. Jest tylko po to żeby siodło przy szybkim galopie nie podskakiwało.
Chłopak przytaknął głową i pojechaliśmy dalej. Jego ogier się denerwował i widać było, że chce przyspieszyć. Stwierdziłam, że to kolej, by kolejny raz zdziwić bruneta.
-Chce pogalopować co?
-I to bardzo.- Odparł.
-Okej, pokażę ci sztuczkę. Zagalopuj, ale nie trzymaj wodzy.
-Przecież on mnie wtedy zabije.- Odparł.
-Na tym polega sztuczka, zrób to.
Chłopak niepewnie zagalopował, a jego koń ruszył galopem. Mieli za sobą koło 50 metrów, gdy koń sam z siebie zaczął zwalniać. Zobaczyłam zdziwioną minę Diega, gdy spojrzał w moją stronę. Koń powoli przeszedł do stępa i zawrócił w moją stronę.
-Jak?- Zapytał skołowany chłopak.
-Przez obecność Rimy poczuł, że jest w stadzie. A jak każdy koń nie chce opuszczać stada.
Ogier nadal zszedł nabuzowany, jednak już trochę mniej. Po paru metrach i żelkach wyjechaliśmy na dużą łąkę. Podjechałam do chłopaka i dotknęłam go mówiąc:
-Berek.
I ruszyłam galopem. Chłopak już po chwili także ruszył konia. Postawiłam na zakręty, a nie na prędkość. Gdy już prawie do mnie podjechał zrobiłam jedną z figur, czyli nagle zawróciłam konia o 180 stopni i nie zmieniając chodu rzuciłam się galopem. Zrobiłam tak jeszcze jeden raz j chłopak zrozumiał moją technikę. Już po chwili dotknął mnie czyniąc berkiem. Ganialiśmy się tak parę minut i muszę przyznać, że As ma sporo siły. Gdy znowu zostałam berkiem zakończyłam zabawę. My zmęczeni i konie zaczęliśmy wracać do ośrodka. Jechaliśmy rozmawiając o naszych zainteresowaniach, które były naprawdę różne. Gdy podjechaliśmy pod ośrodek to zlaliśmy koniom nogi, które były mocno rozgrzane. Widziałam też po Rimie i Asie, że są lekko spięte.
-Jesteś chętny na masaż relaksujący?- Spytałam.
-Ja z chęcią.- Odparł z uśmieszkiem.
-Masaż dla konia.- Dodałam.
-No możesz spróbować tylko muszę cię ostrzec, że czasami mu odbija.
Brunet zaprowadził konia na stanowisko do czyszczenia- było to najlepsze miejsce do tego co chciałam robić. Przywiązaliśmy konia i zaczęłam ugniatać lekko jego szyję, barki, łopatki, grzbiet i zad. Koń był na początku zdziwony i wzbraniał się przed dotykiem, jednak po chwili przestał na siłę się spinać. Zrobiłam to samo z drugą stroną i wzięłam się za nogi. Na początku As machał nimi jak szalony i próbował mnie kopnąć, więc ograniczyłam się tylko do przejechania parę razy po nich rękoma. Gdy uznałam masaż za skończony powiedziałam chłopakowi żeby zaprowadził konia do solarium, a ja wezmę kobyłkę. Rima jak zawsze była zadowolona. Stała jak osiołek z obwisłą wargą pokazując jak jej się podoba. Najbardziej lubiła masaż uszu. Na codzień niezbyt lubiła jak je się dotykało lecz przy masażu to było coś innego. Usłyszałam stukot kopyt co oznaczało, że Diego wyszedł z Asem. Wzięłam więc kobyłkę i postawiłam ją pod grzejącymi światłami. Po około 10 minutach wyprowadziłam ją i wprowadziłam do boksu. Chłopaka nigdzie nie widziałam, więc sprzątnęłam sprzęt i poszłam z nim do siodlarni. Teraz żałowałam, że nie wzięłam wózka. W pokoju stał chłopak i odwieszał ogłowie. Zagadnęłam do niego:
-Podobał się teren?
-Tak, było fajnie.
-To cieszę się.
W ciszy odłożyliśmy sprzęt i wyszliśmy na stajnię. Przy jednym z boksów leżała zmęczona Taboulet.
-Ten pies daje radę.- Powiedział chłopak uśmiechając się.
-Taboulet jest stworzona do takich biegów.- Odparłam.
-Jeszcze raz, jak ma na imię?
-Taboulet Costarika's Girl.
-Taboulet, jak ten słynny koń?
-Dokładnie.- Uśmiechnęłam się.
Doszliśmy do budynku i każdy poszedł w swoją stronę. Weszłam do pokoju i zaczęłam się rozbierać, gdy stałam w bieliźnie to zauważyłam, że znowu nie ma tego cholernego psa. Złapałam krótkie spodenki i je założyłam na siebie, a następnie chwyciłam bluzę, jednak nie dane było mi jej złożyć gdyż drzwi się otworzyły. Otworzyłam szerzej oczy i zakryłam trzymaną bluzą biust. Zza drzwo wyłonił się chłopak, który trzymał za obrożę niesforne zwierzę. Zakłopotany stanął w drzwiach i przyglądał się mi, a ja spaliłam buraka.
-Przepraszam, ja tylko, pies.- Zaczął się lekko jąkać.
Zaśmiałam się lekko niezręcznie i zabrałam psa dziękując. Przeklnęłam się w myślach, że nie zamknęłam drzwi, zazwyczaj o tym pomyślałam. Podeszłam do drewnianej powłoki i przekręciłam zamek. Upewniłam się jeszcze raz, że są zamknięte i weszłam do łazienki by się umyć. Miałam 30 minut do kolacji.
<Diego?>
828
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz