Wchodząc na stołówkę zauważyłem wiele roześmianych ludzi, którzy akurat cieszyli się z kolejnego dnia zajęć bądź też z tego, że żyją. Oni wszystko psują, miałem ochotę wyjść i nic nie jeść, ale mój biedy żołądek daje się we znaki.
Ruszyłem więc po moje danie, a gdy siadałem już do stołu usłyszałem głos znanej mi dziewczyny.
- O siedemnastej jadę w teren, jak chcesz to możesz się dołączyć.
Miło z jej strony patrząc na to, że byłem dla niej nieuprzejmy.
Patrząc w talerz rozmyślałem wiele nad dzisiejszymi treningami. Mogłem zostać do końca, ale co by mi to dało? Ja nie miałem z tego satysfakcji, a to było najgorsze. Lubię się cieszyć, że robię coś nowego, choć trochę, ale tam byłem nieobecny. Czułem na sobie morderczy wzrok ludzi, kiedy zeskoczyłem z konia, ale u mnie to normalność, zawsze tak schodziłem, a może to mi zostało po uprzednim zawodzie? Ojciec do tego zeskakuje z konia, czyżby ot było rodzinne?
Zastanawiając się nad tym jeszcze chwilę, zauważyłem, że z mojego talerza, nie ubyło praktycznie nic, co nie wróży nic dobrego.
Siedząc jeszcze chwilę na stołówce, pozbyłem się połowy zawartości potrawy i odniosłem naczynie w wyznaczone miejsce.
Wychodząc z pomieszczenia założyłem kapelusz, który uprzednio zdjąłem, bo nie wypada jeść posiłku w okryciu głowy, choć w Brazylii to normalność.
Otworzyłem drzwi do pokoju i wszedłem do środka. Moim pierwszym ruchem było położenie się na łóżku, oraz myślenie o tym, czy jechać w ten teren. A jak coś Asowi odwali i zlecę, na ten głupi ryj? Może to się nie stanie, ale czy mi się chce? Wszystko to zakrzątało moją głowę.
Po kilku minutach usiadłem z mocnym postanowieniem, że pojadę, nawet to zrobię z chęcią, ale nie w czarnej koszuli, bo prędzej zamarznę na zewnątrz.
Przeczesałem włosy dłonią i ruszyłem do łazienki, aby umyć zęby po posiłku. Następnym moim ruchem było podejście do szafy, z której wymarałem bluzę bez kaptura, będzie idealnie nadawać się pod kurtkę.
Rozpinanie guzików jedną ręką nie jest takie proste jak się wydaje, ale poradziłem sobie z tym dość sprawnie.
Gdyby ktoś spojrzał na mnie od boku, pomyślałby, że mam jakąś zapaść w miejscu, gdzie powinny znajdować się żebra, ale myliłby się. To tylko blizny po zabiegu dają taki efekt. Za to gdy ktoś spojrzał by od przodku, jego myślą mogły by być słowa typu "Kto cię szkłem obrzucił?" Tak wygląda moje ciało, ma sporo blizn, które wole mieć zakryte, nie lubię ich pokazywać, lecz wyjątkiem jest po prostu spanie bez koszulki, gdyż i tak mnie nikt nie widzi.
Ubrawszy się w bluzę oraz kurtkę, zmieniłem jeszcze obuwie i zaciągnąłem kapelusz, na mój głupkowaty łeb.
Spoglądając szybko na zegarek, zauważyłem, że czas nie ubłagalnie płynie na moją niekorzyść. Jedynym plusem jest, fakt, że As był już czyszczony.
Dopinając kurtkę schowałem do wewnętrznej kieszeni paczkę żelek, a do spodni papierosy wraz z zapalniczką oraz telefon.
Wychodząc już z budynku wyciągnąłem fajkę i ją odpaliłem, a następnie udałem się do konia, aby go uszykować do jazdy. Stwierdziłem, że najlepszym wyjściem będzie ogłowie bezwędzidłowe, gdyż nie lubi go, a ja nie mam ochoty walczyć z wkładaniem mu metalu do pyska.
Nie trzymanie się zasad jest dla mnie jak chleb powszedni. Nie lubię ich więc, często stawiam swoje. Kamizelkom, toczkom czy bryczesom mówię nie.
Od dzieciaka jeździłem w jeansach, koszuli i kapeluszu. Dlaczego mam to nagle zmieniać? Wiadomo, jeśli pojechałbym na jakieś zawody, to ubiorę te rzeczy, ale tutaj nie czuję potrzeby.
Gdy wyszykowałem konia, wciągnąłem rękawiczki i wyszedłem z nim na zewnątrz, przy okazji dogaszając papierosa.
Wsiadłem na Asa i czekałem na Venus.
***
Niedługo po mnie zjawiła się, ale zauważyłem, że szybkim krokiem wróciła jeszcze do budynku, jak się później okazało po swojego pupila.
As zaczął rżeć zainteresowany zwierzęciem jakie biegnie za dziewczyną i ruszył w tamtą stronę.
Gdy Ves już wyjechała ze stajni, mogliśmy ruszać.
- Przepraszam cię za wcześniej - rzekłem na co dziewczyna tylko lekko się uśmiechnęła. Było mi cholernie głupio przez to jak się zachowałem wcześniej. Ona nic takiego nie zrobiła, a ja byłem chamem.
Ruszyliśmy stępem, co mnie nie zdziwiło, ale mój kochanieńki wierzchowiec z wielką przyjemnością chciałby już wyrwać do przodu, na co mu nie pozwalałem, następnie przeszliśmy w kłus, gdzie puściłem całkowicie wodze i odpiąłem kurtkę, z której wyjąłem żelki.
- Może się skusisz? - uśmiechnąłem się do niej, wystawiając w jej stronę paczkę otwartych przed chwilą żelek.
- Chętnie - ukradła kilka po czym ruszyła galopem.
- O nie, tak to my się nie będziemy bawić - zaśmiałem się za nią i popędziłem konia, który nie miał większych problemów z dogonieniem klaczy, choć na pierwszych metrach nie mógł jej dorwać.
Zauważyłem też, że pies dziewczyny biegnie praktycznie obok niej, przez co się lekko uśmiechnąłem.
- Proszę pani, a co to za dzikie galopy - zaśmiałem się, na co ona zrobiła to samo. - Śmiech nie jest odpowiedzią, na każde pytanie - wyszczerzyłem się szeroko, a ona gnała dalej. Po chwili dopiero zauważyłem, że odpina jej się popręg, a raczej wygląda jak by miał pęknąć, więc przyspieszyłem jeszcze trochę.
- Zatrzymaj się - nie było już mi do śmiechu.
- Dlaczego, nie możesz mnie dogonić? - pognała jeszcze dalej.
Dajcie mi cierpliwość, bo tu zaraz walnę...
Gdy ją dogoniłem złapałem za wodzę dziewczyny i zatrzymałem jej klacz.
- Dlaczego to zrobiłeś? - zapytała, trochę nie zadowolona.
- Gdyż... - złapałem ją w tej chwili za rękę, bo wiedziałem, że zaraz się zsunie. - popręg ci pękł.. - odpowiedziałem spokojnie.
Venus spojrzała na mnie zaskoczona, ale też w taki sposób jak bym był bałwanem, czy innym kosmitą...
894
Venus, co ty na to? ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz