12.23.2018

Od Leonarda cd. Honolulu

- Spokojnie nie jestem reptilianinem i nie jem ludzi - odpowiedziałem, nie uginając się pod jej wzrokiem - A co do imienia wystarczy Leo, bądź Leonard... Jak uważasz tak mów - dorzuciłem, wracając do swojego wierzchowca, który ze zniecierpliwieniem zaczął kręcić się w boksie. Jego dumny łeb co chwilę unosił się ku górze, a po chwili opadał, rozwiewając przy tym czarną grzywę - Uspokój się - rzuciłem krótko, otwierając drewniane drzwiczki, które stanowiły barierę oddzielając mnie od tego pięknego zwierzęcia. O dziwo holsztyn zareagował na moje słowa i z wdziękiem zatrzymał się tuż przed moją osobą. Chociaż raz wiesz jak się zachować - pomyślałem, podpinając do jego skórzanego kantara kolorowy uwiąz. Jak zwykle w pobliżu nie było żadnego stajennego, dlatego z ogromnym trudem musiałem się przełamać i udać do stanowisk czyszczących, które na szczęście były puste.
- Tylko się nie wybrudź - dogryzający mi głos Lulu dało się usłyszeć niemal wszędzie. Przewracając na to jedynie oczami, podpiąłem gniadosza do odpowiednich linek, a następnie wygrzebałem ze swojej skrzynki czarne zgrzebło, które wylądowało na umięśnionej szyi wysokiego rumaka. Najbardziej z tego wszystkiego ucierpiała jego lewa strona zadu, która jak na złość była cała posklejana od brudu. Marudząc na to pod nosem, zabrałem się do porządnego szorowania jego sierści, która ze względu na zmianę pory roku przyklejała się do moich rąk i kurtki jakby była z jakiegoś kleju. Po tym wyzwaniu przyszła kolej na czyszczenie kopy. Od kiedy dostałem Attacka wiedziałem, że niezbyt lubi podnoszenie nóg, dlatego nieco się z nim naszarpałem. Innymi słowy on mówił dół, a ja góra, co utrudniało naszą współpracę. Kiedy ten horror w końcu minął, mogłem dobrać się do czarnego czapraka, którego złota lamówka powoli błagała o solidną kąpiel w pralce. Starając się tymczasowo to zignorować, zarzuciłem na grzbiet skoczka brązowe siodło z podpiętym z jednej strony fartuchem. Nie zapomniałem również o ogłowiu tego samego koloru oraz napierśniku, którego nie musiałem jakoś szczególnie regulować. Mając nadzieję, iż to koniec, odsunąłem się od gniadosza na kilka kroków, o mało nie wpadając przy tym na Lulu - Nawet, nawet - przyznała, rzucając w moją stronę ciemnymi ochraniaczami - Znalazłam to blisko jego boksu więc chyba ci się przyda. Będę czekać przy bramie - poinformowała mnie, a następnie udała się we wskazane przez siebie miejsce. Starając się nie rozwalić swojej wargi, postanowiłem dokończyć ubieranie koniska, które ze zniecierpliwienia zaczęło znęcać się nad metalowym wiadrem.
- Zostaw to - fuknąłem, uderzając go delikatnie w lewą łopatkę - Już idziemy, zachowuj się jak na mojego konia przystało - zacząłem go ciągnąć przez kolorowy plac, przyozdobiony resztkami zasuszonych liści. Z dziewuchą spotkałem się równo o godzinie jedenastej, dlatego według mojego harmonogramu mieliśmy dla siebie jeszcze sporo czasu - Ta da - potrząsnąłem lekko rękami wskazując na swoje dzieło. Cóż, dawno nie wykonywałem takiej roboty, ponieważ robili to za mnie stajenni, bądź inna służba, która w tym czasie zdecydowała się na mnie wpaść. Jednak chcąc, nie chcąc nigdy nie zapomnę tej czynności, którą kiedyś wykonywałem z dużo większym zapałem niż obecnie.
- Cóż za zaskoczenie, że nie zajęło ci to całego dnia - udała zdziwioną, zbierając wodze swojej klaczki - Masz zamiar ciągle tak stać? Liczyłam na przejażdżkę Leo - drobna postać przybrała nagle inną maskę swojego charakteru, wracając tym samym do potulniejszej wersji siebie. Nie mając zamiaru tego komentować, wsadziłem po prostu lewą nogę w strzemię, a następnie dzięki silnemu wybiciu się z prawej nogi, wylądowałem na grzbiecie ruchliwego zwierzęcia.
- Możemy już jechać, tylko uważaj na gałęzie chochliku - nim zdążyła mi odszczeknąć, ja byłem już daleko, daleko na drodze prowadzącej do pobliskiego lasu.
➼➼➼➼➼➼➼
Przemieszczając się między łysymi gałęziami drzew, starałem się utrzymać równe tępo z Douce Vie, której krótkie nóżki niezbyt nadążały za potężnym galopem mojego holsztyna. Teraz pędziliśmy powolnym stępem, ale i tak kopyta skrzata niezbyt były chętne do parcia przed siebie.
- Więc ten cały protokół obejmujący królewską rodzinę to bzdura? - dopytywała zaciekawiona, gdyż nasza rozmowa obrała z trudem dobry tor. Zaczęło się od ulubionego koloru, szło przez różne odmiany zwierzą, a jak na razie zakończyło się na obowiązkach i zobowiązaniach mojej rodziny. Niezbyt lubiłem o tym wszystkim mówić, ale co zrobić jeśli masz przed oczami myśl kolejnej, bezsensownej kłótni? No właśnie. Poza tym dziewoja nie pytała mnie o rzeczy, które leżały w sejfach mojego kraju więc co mi szkodzi nieco o nim opowiedzieć.
- Nie jest bzdurą i istnieje, lecz ja nie zawsze lubię się do niego stosować - przyznałem otwarcie, omijając łyse badyle, które o mały włos nie trzasnęły mnie w twarz. Tak, to z pewnością był jeden z minusów mojego wzrostu, lecz nie zamierzałem na to teraz narzekać - Przykładowo na wigilii każdy musi być ubrany w wyznaczony prze królową strój, musimy pamiętać kto za kim wchodzi i kiedy ma dygać. Zawsze jest ustalone menu, a zmiany w nim są niemożliwe. Bombki na drzewkach stojących w innych pokojach muszą być złote i białe... Wymieniać dalej? - szukałem w głowie innych wytworów rodziny królewskiej, z jakimi dość często się spotkałem. Cóż, dwadzieścia dwa lata w domu Windsorów robią swoje.
- Nie, chyba mi wystarczy - spochmurniała nagle, zaczynając swoimi słowami głęboką ciszę między nami. Nie wiedząc co znowu źle powiedziałem, zatrzymałem po kilku krokach Life'a, który wstrzymał swoim zadem również i Vie.
- Lulu? - spojrzałem na jej spuszczoną głowę, chcąc wywołać tym samym u niej jakąś rekcję, która stety, bądź niestety nie wystąpiła - Coś się stało? - ciągnąłem dalej, pragnąc dowiedzieć się co się stało. Dziewczyna jednak cały czas trzymała usta na kłódkę. Zero pisku, zero śmiechu, zero łez. Gdyby nie para uciekając z jej nosa, śmiało mógłbym powiedzieć, że nieszczęśliwie jej się zmarło. Miałem już dotykać chudego ramienia białowłosej, aby sprowadzić ją myślami na ziemię, ale ta w tym samym momencie nawróciła swojego wierzchowca w kierunku stajni.
- Nie mogę - rzekła cicho, dając Douce znak by ruszyła galopem w stronę wspomnianego przeze mnie miejsca - Przepraszam - dorzuciła jeszcze w chwili, kiedy byłem w stanie ją usłyszeć. Nie mając bladego pojęcia, co w nią właśnie wstąpiło, stałem w miejscu jak typowy kołek wbity w ziemię, zastanawiając się nad tym czy mam za nią ruszyć, czy dać jej chwilę spokoju. W ostateczności jednak wybrałem to drugie, mając nadzieję, iż Hillfiger nie zrobi sobie nic złego.
- Jeszcze zaczął padać śnieg - szepnąłem sam do siebie, wyciągając rękę na wysokość swojej twarzy - Zupełnie zimny i tajemniczy jak ty.

Lulu? ^^
Nie bij za jakość ;-; Co się stało? :c 
1011 słów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz