Kiedy wóz dostawczy wjechał na teren byłem ciekawy czym jeździ dziewczyna. Na wyobrażenie różowego mercedesa zaśmiałem się w myślach, a na mojej twarzy pojawił się uśmiech.
Patrząc za dziewczyną, która zniknęła w odmętach pojazdu usłyszałem znany dźwięk silnika. To jednak nie mercedes, ale nadal może być różowy.
Widząc, że Ves wyprowadza ostrożnie samochód, jednak w kolorze czarnym, nie ukryłem zdziwienia. Piękny ford, którego musieli niedawno pucować. Wyglądał pięknie. Sam się kiedyś zastanawiałem nad mustangiem, ale ostatecznie wybrałem inną markę.
Usiadłem lekko na masce mojego samochodu, który stał zaraz obok jej i krzyżując ręce czekałem na to, aż ta zakończy wyprowadzanie motocykla. Cóż na nich się nie znam. Przynajmniej wiem, że to Kawasaki, bo napis rzucił mi się dostatecznie w oczy.
- Powiem ci, że nie umiesz parkować jednak tyłem - moja mina była poważna.
- Jak to, co masz na myśli? - spojrzała marszcząc brwi.
- Zarysowałaś mi lambo... - warknąłem udając obrażonego.
- Co?! Jak to, nie to na pewn... - nie dałem jej dokończyć i wskazałem jej biały ślad na wysokości jej lusterka.
- Jeny, ja przepraszam! - krzyknęła, a ja zacząłem się bezczelnie śmiać.
Dziewczyna nie wiedziała przez chwilę co się właściwie stało, lecz ja wstałem i podszedłem do tego miejsca przejeżdżając dłonią, zmazując przy okazji biały marker.
- Jaki z ciebie dzban! Co ty miałeś na myśli?! Przeraziłeś mnie!
- Dobrze, już nie krzycz, chciałem zobaczyć twoją reakcję, a tak swoją drogą masz bardzo ładnego mustanga. Podejrzewam, że 2k18 rocznik, a koni pod maską czterysta pięćdziesiąt. Powiem ci niezły wybór ale prędkość za to mała.
- Jak to mała? - zapytała zdziwiona.
- No wiesz dwieście czterdzieści dziewięć na liczniku to nie jest jakaś ładna liczba, a takie prędkości na torze osiągnie na prostej.
- Bo ty masz coś niby lepszego - zaśmiała się.
- Wiesz moje pięćset sześćdziesiąt dwa koniki trochę ciągną - w tej chwili dziewczynie opadła lekko szczęka.
- Mam nadzieję, że na motocyklach się chociaż nie znasz.
- Masz rację, nie znam jeździłem na crossie do osiemnastki, od tamtej pory nie miałem manetki w dłoni, teraz mam tylko kierownice i lejce. Na tym się kończy - a teraz chodź na śniadanie - zaśmiałem się, bo na lekcje się spóźnimy, a dzisiaj ujeżdżenie - rzekłem z niechęcią, gdyż nie fascynuje mnie ta lekcja z dwóch powodów. Będę musiał jechać na koniu, którego nie znam, oraz sam nie lubię tej dyscypliny.
W ciszy udaliśmy się do stołówki, gdzie zabrałem swoje śniadanie, jakim były dwa tosty francuskie i kakao, ale chuj by to trafił, bo z rozpędu chwyciłem szklankę w tę felerną dłoń.
Zdążyłem odłożyć talerz, ale szklanka runęła na krawędź stolika, a następnie na podłogę. Całe szczęście, że Venus, akurat nie usiadła, a co się okazało stała akurat za mną.
Przepchnąłem się lekko aby dostać się do kucharek i poprosić o zmiotkę oraz ścierki.
Kobiety podały mi to o co poprosiłem, więc ruszyłem w stronę stolika aby posprzątać bałagan.
Jestem wkurzony na siebie, bo nie pomyślałem, a na dodatek muszą być tutaj prawie wszyscy. Dlaczego do cholery? - warczę pod nosem, po czym zabieram się za zbieranie szkła dłonią.
Nie zauważyłem nawet, kiedy kawałek szkła wbił mi się w palce. Wyciągnąłem go bez trudu i tak nic nie czuje. Zgarnąłem to co drobniejsze na szufelkę i wytarłem mokre miejsce, a następnie oddałem wszystko kobietom, zabierają jeszcze jedną szklankę z napojem, ale tym razem była to prawa dłoń.
Usiadłem do stolika nic nie mówiąc, mój wzrok był nieobecny, jak ja cały. Straciłem cały dobry humor w przeciągu ułamka sekundy.
Gdy najadłem się, poszedłem oddać naczynia a następnie wyszedłem bez żadnego słowa. Zaraz się rozpoczynają lekcje, więc obrałem kierunek stajni akademickiej wybierając sobie konia.
Padło na karego wałacha, rasy hanowerskiej - Darko.
Mam tylko nadzieję, że on nie popsuje mi dnia już totalnie.
Ruszyłem do siodlarni po cały sprzęt, nie przejmując się żadnymi wózkami. Byłem na siebie zły więc, nie miałem ochoty nawet na pomoc od prostych urządzeń.
***
Kiedy już wszystko było gotowe wsiadłem na konia poprawiając kapelusz oraz wkładając lewą dłoń do kieszeni. Kierunek ujeżdżalnia.
Słuchałem i robiłem co mi kazano, do momentu, aż koń zaczął się niecierpliwić.
- Uspokój go drugą ręką, a nie trzymasz ją w kieszeni, bezsensu.. - rzekła pani Lisa.
Nie powiedziałem nic, po prostu odjechałem na bok i zeskoczyłem z wałacha odchodząc. Nie miałem ochoty na dyskusję, a wole już porozmawiać na spokojnie z właścicielem.
Co było najlepsze, że za dziesięć minut kończyła się lekcja, a ja po prostu opuściłem treningowy.
Odprowadziłem konia i usiadłem przed stajnią zapalając papierosa. Wydychając dym czułem się trochę lepiej, choć to nie ten sam dowcipny Alves jakiego mogliśmy zaobserwować przed śniadaniem.
Gdy fajka zaczęła znikać w zastraszającym tempie i w mych palcach został tylko filtr, wyrzuciłem go i poszedłem do mojego złośnika, w końcu zaraz skoki.
Dzisiaj mają być oksery, mury i rowy, jestem ciekawy jak sobie poradzi.
Wszedłem do stajni i ruszyłem wyczesać Asa oraz go "ubrać".
Nie minęło dużo czasu, akurat podpinałem popręg, gdy do stajni weszła Venus. Nie odzywałem się. Po prostu wsiadłem na Zabójcę i ruszyłem się rozgrzać. Ta po niedługim czasie dołączyła i zapytała:
817
Venus?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz