Spokój i cisza, które panowały w Akademii były miłe. Gin niezadowolona siedziała na jednym z pudeł i nadymała policzki.
– O co chodzi Ginny? – Oparłem się o drzwi mojego camaro.
– Myślałam, że będziemy mieszkać w mieście. – Przewróciła oczami. – A nie… tu.
– Masz coś przeciwko Akademii? – Odbiłem się i popatrzyłem na nią z góry.
– Nie wiem! Jak na razie widzę tu zadupie! – Warknęła.
– Dzięki temu nic nie spłoszy koni. – Uniosłem brwi. – Bierz torby. Pokój numer siedem.
– Jasne Glendowerze. – Warknęła i ruszyła przed siebie.
Przewróciłem oczami i ruszyłem w stronę swojego pokoju. Wszystkie bagaże powinny już być na miejscu, a Garm stać w stajni. Miałem dzisiaj za mało czasu na wszystko. Szczególnie na krzyki, które usłyszałem. I które na pewno należały do mojej siostry.
– Dlaczego uważasz, że miałem jakiekolwiek szanse na to, żeby zauważyć cię zza sterty pudeł!? – Młody, czarnowłosy chłopak stał bokiem do Gin.
– Bo mnie nie da się nie zauważyć! – Założyła ręce.
– Oh, jednak nie. – Odbił się od framugi i ruszył dalej. – Asni.
– Już masz wrogów. – Zauważyłem. – Czy musisz zrażać do siebie wszystkich?
– Tylko idiotów! – Wzruszyła ramionami.
– Będziesz tego żałować. – Popchnąłem ją do przodu i wyszczerzyłem się. – Idź się rozpakować.
***
Kiedy wszystko było rozpakowane, a Hati spokojnie drzemał sobie w klatce, postanowiłem wyjść i przywitać się z Garmem. Droga na zewnątrz nie była taka trudna, więc wyciągnąłem telefon i postanowiłem napisać do Ronana, że już jestem na miejscu. Podejrzewam jednak, że mi nie odpisze. Ale spróbować można. Dopiero dziwny hałas sprawił, że oderwałem się od telefonu. Po korytarzu spacerowały dwa koty. Obserwowałem je z szeroko otwartymi ustami, aż nie zniknęły za zakrętem. Cóż. Akademia była niezwykłym miejscem. Postanowiłem w końcu wyjść na zewnątrz. Nie było normalniej.
– Złaź stamtąd! – Zobaczyłem chłopaka, na oko trochę starszego ode mnie, który próbował sprowadzić na ziemię… sokoła. – No dalej! Inaczej Chainsaw mnie zabije!
– Myślę, że miejsce ptaka jest na drzewie. – Podszedłem z rękami włożonymi w kieszenie.
– Nie tego! – Chłopak na mnie naskoczył. – Miał być na ziemi! Jest ranny! Nie może latać!
– Ściągnij wodze nerwusie! – Uniosłem dłonie. – Rozumiem. Musisz go sprowadzić, bo piła cię zabije.
– Nie zabije. – Usłyszałem dobrze znany głos za sobą. – Podbródek wyżej kochanie.
– Możesz przestać? – Szatyn przewrócił oczami. – Nie jestem kochaniem!
– Dla Nołe jesteś. – Blondyn zwrócił się do mnie. – Glendower.
– Greywaren. – Uniosłem kącik ust. – Chainsaw? Serio?
– Taka rodzina. – Wzruszył ramionami blondyn i popatrzył na sokoła. – Nawet to spierdoliłeś Windsor?
Czekaj, czekaj. Windsor?
– Jest… ugh! – Drugi chłopak uniósł ręce. – Nie słucha się!
– Bo jest dziki! – Założył ręce Ronan. – Gdzie masz mięso?
– Jakie mięso? – Uniósł brwi.
– Tylko tak go zachęcisz. – Ronan był zirytowany. – Czekaj tu.
Popatrzyłem jak blondyn odchodzi, a Windsor odwraca wzrok w moją stronę.
– Glendower? – Uniósł brwi.
– Jeśli powiesz to jeszcze raz, będziesz miał trzy sekundy na ucieczkę. – Uśmiechnąłem się uroczo.
– Jak widać Ronan potrafi ułożyć sobie nie tylko zwierzęta… – Prychnął. – Ale bądźmy dżentelmenami. Leonard William II Windsor.
– Gansey Richar I Campbell. – Wyszczerzyłem się. – Ale w twoim przypadku chyba pozostanę przy: kochanie. Tak ładnie brzmi.
– Amerykanie. – Prychnął. – Dlaczego tacy jesteście?
– Tacy, czyli… jacy? – Uniosłem kącik ust.
– Nie do opisania. – Prychnął i popatrzył na sokoła.
– Odbiorę to jako komplement. – Odsunąłem z oczu parę kosmyków.
– Flirtuj sobie z Chainsawem, może przy okazji Mikaelson cię uszkodzi. – Leonard poprawił marynarkę.
– Czekaj, czekaj. Adam Takashi Mikaelson? TEN Mikaelson? – Uniosłem brwi.
Leonard? Jesteś gotowy na obgadanie Adasia? XD
532 słowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz