5.09.2019

Od Adama i Ronana - Śniadanie wielkanocne

Ronan
Wyprawa do mojego miasta rodzinnego zawsze miała niepowtarzalny urok. Sam powrót napawał mnie szczęściem i spokojem. Czułem się wtedy jakbym po długiej drodze na pustyni w końcu trafił do oazy z wodą i cieniem. Co prawda w Sioux Falls nie pomieszkaliśmy za długo, bo pierwszy raz wyprowadziliśmy się tuż po urodzeniu Nico, albo tuż przed nim. Potem poznałem Blue. Ale to tu zawsze wracaliśmy na święta i każdą inną okazję. To tu mieszkali rodzice mamy i - dopóki żyli - rodzice taty. Byli sąsiadami, a ja jeszcze pamiętałem jak jedni opowiadali drugim o Irlandii. Ba, byliśmy tam nawet w jedne wakacje. Ciocia Daneiris - siostra dziadka - ciągle mieszkała w rodowym pałacyku. Blue porównała go do dworu z „Crimson Peak” tylko w czasach świetności. Jednak, gdy ruszyliśmy zobaczyć pozostałe posiadłości w sąsiedztwie, trochę się rozczarowała, bo większość była bardzo podobna. Cóż. Byłem gotowy na taką Irlandię.
Stojąc na lotnisku w rodzinnym mieście czułem spokój i szczęście. Nawet na chwilę przestałem martwić się o Adama, który od czwartku był nieco osowiały. Nie pytałem, bo widziałem, że nie chce o tym rozmawiać. Nico po prostu włożył swoją pisankę z Haku do koszyczka i powiedział, że potem Adam będzie mógł ją wziąć lub nie. W zależności jaka będzie jego decyzja.

- I jak się czujesz? - Nilsa objęła mnie ramieniem.
- Jak zawsze. - Zaśmiałem się cicho. - Jak w domu.
- Jutro lecisz pod Mount Rushmore. - Uśmiechnęła się. - Dlatego idziemy rano do kościoła, śniadanie i w drogę.
- Wyrobimy się w jeden dzień? - Zmarszczyłem brwi.
- Samolotem to trochę ponad trzy godziny, dacie radę. - Uniosła kącik ust. - Szczególnie, że ja, Noam, Nico i Blue zostajemy.
- Czemu? - Zdziwiłem się szczerze.
- Mam dość głów prezydentów, a Adam może się ucieszy. - Popatrzyła na niego. - Coś chyba jest z nim nie tak.
- Nie wiem, nie naciskam. - Wzruszyłem ramionami. - Chodźmy. Chcę już zobaczyć się z babcią i dziadkiem.
Nilsa lekko zachichotała, a ja podszedłem do Adama z lekkim uśmiechem.
- Gotowy poznać moją babcię i dziadka? - Zapytałem, zwracając tym na siebie jego uwagę. Wyglądał na pogrążonego we własnych myślach, co przez ostatnie dni zdarzało mu się nietypowo często, ale słysząc mój głos, skupił na mnie spojrzenie i odwzajemnił uśmiech jakby wszystko było ok.
- Pod warunkiem, że nie są członkami jakiegoś pradawnego kultu, składającego ofiary z ludzi ku czci leśnego boga, to raczej tak. - Zażartował, nawiązując pewnie do jednego z oglądanych filmów, czy gier komputerowych. - A tak na serio, jeśli są równie przyjaźni jak reszta twojej rodziny, to chyba nie mam się o co martwić. Tylko… - Zatknął kciuki za pasek, co jak zauważyłem, w dużej ilości przypadków, było oznaką jego zdenerwowania. Wyglądało na to, że gdy czuł się niezręcznie, musiał zająć czymś swoje dłonie. - Nadal wydaje mi się, że to całe przedstawianie mnie rodzinie jest no trochę dziwne. To znaczy, wszyscy są naprawdę spoko i jestem wdzięczny za zaproszenie, ale czuję się niemal jak na przesłuchaniu przedmałżeńskim. W sensie ta cała sytuacja przypomina mi akcje, gdy dziewczyna na filmie pierwszy raz przedstawia wszystkim swojego narzeczonego i ten liczy, że dobrze wypadnie.
- To po prostu nasze święta… - Westchnąłem z uśmiechem. - Wiesz… rodzinne. Od zawsze tak było, więc… cieszę się, że nie spędzisz ich sam. Tylko z nami. A jeśli chodzi o, hm… kult… powiedzmy, że są bardziej… staroświeccy.
- Staroświeccy? W sensie mają jakieś dziwne tradycje, czy coś? Czy na zasadzie zero seksu przed ślubem i inne głupoty? - Parsknął śmiechem.
- Na zasadzie, wnusiu, a kiedy przyprowadzisz jakąś ładną pannę i zaproszenie na ślub? - Schowałem ręce za siebie i zacząłem bawić się bransoletkami. - I raczej… nie wyprowadzam ich z błędu?
- Oh… - Wyglądał na lekko speszonego. - Czyli mam trzymać ręce przy sobie i zero głupich komentarzy, tak? Ok, rozumiem. - Jego uśmiech trochę osłabł.
- Nie całkowicie, bo części i tak pewnie nie zrozumieją, ale… raczej nie całowanie. - Lekko się zarumieniłem. - To akurat jest bardzo jednoznaczne. I nie znaczy, że mi przeszkadza, po prostu… no… - Westchnąłem. - Nie chcę, żeby… mnie nie akceptowali? - Pociągnąłem mocno za jedną z bransoletek. - Czy jakoś tak. - Dodałem ciszej.
- Hej. - Delikatnie chwycił mnie za dłoń i lekko ją ścisnął. - Spokojnie. Wiem o co ci chodzi. Może nie z własnego doświadczenia… Choć w sumie trochę jakby też, ale… Nie ważne, po prostu się nie przejmuj, ok? Nie zrobię nic przez co miałbyś czuć się niezręcznie, a przynajmniej nic, co mogłoby ci przysporzyć kłopotów. - Zapewnił mnie, przybierając ciepły ton, wesoły, ale nie żartobliwy. Wyglądało na to, że zwyczajnie chciał mnie wesprzeć.
- Po prostu… wolałbym uniknąć twojej ucieczki do jakiejś sieciówki z fast foodami w niedzielę. - Wymamrotałem, mam nadzieję, w miarę wyraźnie.
- Jeśli nie masz zamiaru nagle wyjść z szafy przed dziadkami, tylko po to, by później odrzucić moje miłosne wyznanie, to chyba nie będzie problemu. - Stwierdził, a kąciki jego ust uniosły się nieco wyżej.
- Nie mam takich planów. - Lekko się skrzywiłem. - Nigdy nie wychodziłem z szafy i chyba nie chcę tego robić dalej. W moim przypadku to bardziej.... naturalne?
- Więc nigdy nie miałeś tej całej akcji z ogromnym szokiem u rodziców, kłótnią, ucieczką z domu, a potem tęczowym tortem na imprezie, jak ojciec stwierdził, że jednak nie chce cię wydziedziczyć?
- Wiesz to z doświadczenia? - Uniosłem brwi. - Nie. U mnie było raczej. Hm. W sumie to gdy miałem jedenaście lat tata stwierdził, że mnie uświadomi i powiedział, że zaakceptuje mnie takiego jakim jestem. Nawet jeśli wiązałoby się to z przyprowadzaniem chłopaków. - Uniosłem lekko kącik ust. - Spytałem potem, czy to będzie problem, jeśli raz będzie chłopak, a raz dziewczyna. Powiedział, że nie, a ja przekonałem się, że taki jestem jakieś pięć lat później. Chociaż… - Przygryzłem wargę. - Trochę zszokowałem rodzinę mówiąc, że nie interesuję się… seksem.
- Syn nie chce sypiać z kim popadnie, jak wszyscy „normalni” chłopcy w jego wieku? Skandal! - Powiedział udając powagę, ale zaraz znów jego twarz nabrała wesołego wyrazu. - Tak w sumie to… Masz szczęście, że trafili ci się tacy rodzice. Gdyby wszyscy byli w stanie zaakceptować swoje dzieci to… Cóż… - Na chwilę się zaciął, wbijając wzrok w moją dłoń, którą nadal trzymał w palcach i zataczał na niej kciukiem małe kółka.
- To nie byłoby potrzebne wychodzenie z szafy. - Uśmiechnąłem się smutno. - Mam szczęście. I chciałbym, żeby każdy takie miał. Ale to niemożliwe. Bo tam gdzie dobro, jest też zło.
- A no… - Chwilę jeszcze trzymał moją rękę, po czym puścił ją i nieco się odsunął. - Będę uważać, więc się nie martw. Jestem tu tylko jako twój kolega z Akademii. - Zadeklarował pewnie i najwyraźniej naprawdę zamierzał się kontrolować.
- Myślę, że jesteś kimś więcej. - Powstrzymałem go przed zaprotestowaniem. - Myślę, że jesteś moim przyjacielem. - Uśmiechnąłem się lekko i wziąłem swoją walizkę. - Widziałeś może Mount Rushmore?
- Głowy prezydentów? Przez te trzy lata w Ameryce jakoś nie znalazło się to w moich planach. Właściwie to miałem okazję zwiedzić tylko Nowy Jork i Los Angeles… No i trochę siedziałem nad jeziorem George, ale to chyba jak większość nastolatków tutaj. - Wyjaśnił, również zabierając własną torbę.
- Ja tam nie byłem. - Ruszyłem do wyjścia. - Nie chciałem, aby rodzice wydawali tak dużo pieniędzy, żebym nudził się całe wakacje. Ale podobno jest całkiem fajnie. Nico ma jechać w tym roku, jeśli będzie miał ogarnięte oceny.
- Uwierz mi, że o nudę tam trudno - powiedział z uśmiechem. - Jazda konna, kajaki, ogniska, podchody po lasach, imprezy nad wodą… Ciągle coś się dzieje, a jak ktoś lubi siedzieć sam to też znajdzie sobie dużo fajnych rzeczy do roboty. Można czytać książki, pływać, pisać… malować. - Zamyślił się na moment, po czym z ponownym entuzjazmem dodał: - Dzieciak będzie się świetnie bawił.
- Cóż, te trzy lata temu wolałem pojechać na Alaskę z rodzicami i tresować Hammera. - Uniosłem kącik ust. - Ale Nico na pewno się tam odnajdzie. Chodźmy.

Adam
Ostatnie dni chyba zupełnie straciły dla mnie świąteczny klimat. Wciąż było zabawnie i miło, uczestniczyć życiu państwa Chainsaw, którzy robili wszystko, bym czuł się jak członek rodziny. A jednak choć bardzo się starałem, nie mogłem już pozbyć się tych wkurzających wspomnień, które pojawiały się w mojej głowie, choć myślałem, że udało mi się zakopać je głęboko w świadomości. Uśmiechałem się, śmiałem i wygłupiałem razem z rodzeństwem Ronana, bawiłem się z Nico, ucząc go paru tanecznych kroków, zachowywałem się z grubsza normalnie, a jednak ciągle wydawało mi się, że to wszystko to tylko gra. Znów czułem się jak wtedy, gdy przed matką i ojcem udawałem dobre samopoczucie, a cholera nie chciałem udawać. Miałem nadzieję, że wszystko powoli się układało, bo gdy byłem z Aniołkiem, zapominałem jak bardzo spieprzyłem sprawę i jak źle się czułem przez ostatni rok. Nie myślałem o przeszłości tylko po prostu byłem, cieszyłem się chwilą. A teraz ponownie miałem ochotę jedynie na zaszycie się we własnym pokoju, albo wyszalenie w klubie, byle tylko odciąć się od wszystkiego. Ale nie mogłem tego zrobić, nie zamierzałem zepsuć przyjaciołom świąt, więc robiłem co się dało, by wciąż zachował się wesoły i ciepły nastrój.
Nie byłem przygotowany na rozmowę o obozie nad jeziorem Gorge. Nie żebym nie wspominał tego wyjazdu dobrze, wręcz przeciwnie, były to najlepsze dwa miesiące mojego nastoletniego życia. I właśnie dlatego nie chciałem o nich pamiętać. Za dobrze się tam bawiłem, za dużo czasu spędziłem tam z nim, malując, rozmawiając, oglądając gwiazdy nocą, spędzając czas jak najlepiej tylko się dało. To były miłe, naprawdę radosne wspomnienia, które sprawiały, że czułem się tylko gorzej. Dlatego ucieszyłem się z możliwości przeniesienia rozmowy na inny temat.
- Ładnie tutaj. - Stwierdziłem, rozglądając się po okolicy, która wyglądała bardzo przyjemnie. Tuż obok płynęła rwąca rzeka, swoim szerokim i płytkim korytem, przypominająca górski strumień, a wystające z niej kamienie zachęcały do zabawy. Otaczała nas zieleń traw oraz drzewek owocowych, które kwitły w różnych odcieniach różu oraz bieli, nadając świeżemu powietrzu kwiecistego zapachu, słodkiego i urzekającego. - Musiałeś mieć tu dużo zabawy jako dziecko. - Rzuciłem do blondynka, kierując razem kroki ku drewnianej werandzie niewielkiego, ale niewątpliwie urokliwego domku w tym starym, jakby angielskim stylu.
- Trochę się tu szalało. - Uśmiechnął się Ronan z zadowoleniem i podniósł walizkę, by postawić ją obok drzwi. - Zapraszamy do Muszelki. - Po tych słowach otworzył drzwi na… Cóż, chyba najlepiej można było to określić jako rodzinny rozgardiasz.
Państwo Chainsaw, Jane, rodzeństwo Aniołka, jacyś obcy ludzie, wszyscy witali się, wymieniali uściskami, głośno rozmawiali i śmiali się, a my… No, ja stałem i walczyłem z odruchem ucieczki.
- Na pewno nie możemy ich wszystkich zostawić i pozwiedzać okolicy? - Popatrzyłem na stojącego obok chłopaka, który już odłożył walizkę, by ściągnąć buty.
- Babcia nie wypuści nas bez kolacji. - Zanim zdążyłem zrobić w tył zwrot, chwycił mnie za nadgarstek i pociągnął do, jak sądziłem po podeszłym wieku, dziadka. - Cześć dziadku! - Rzucił mu się na szyję niemal jak Yurio (łyżwiarz, nie kot) swojemu po powrocie do Rosji. - To Adam. Adam, poznaj mojego dziadka. - Słysząc to, szybko przywołałem na twarz uśmiech i skłoniłem lekko głowę.
- Miło mi pana poznać. Ronan wspominał, że to piękna okolica, ale i tak jestem pozytywnie zaskoczony. - Przywitałem się uprzejmie, pamiętając o wpojonym mi w domu szacunku do starszych.
- Jak to wy mówicie? - Uśmiechnął się mężczyzna. - Cześć? Czy jakoś tak. Mi też miło cię poznać. - Potarmosił mnie po włosach, co chyba było już jakimś zwyczajem w rodzinie blondynka. - No, idźcie do babci i siadamy do stołu. Musicie być głodni, bo w tych samolotach to tylko orzeszki.
- Dziękuję za gościnę. - Odpowiedziałem ponownie się skłaniając, a Aniołek zaraz zaciągnął mnie do kolejnej osoby i sytuacja się powtórzyła.
Powitania, przedstawianie się, uśmiechy, krótkie komentarze, aż w końcu poznałem wszystkie nowe osoby, czyli babcię Chainsaw oraz rodziców Branwell. W końcu mogliśmy zasiąść do stołu, co całkiem mnie ucieszyło, bo faktycznie niewiele zjedliśmy od rana i w brzuchu już mi burczało. Na szczęście jedzenia było aż za dużo, a że wszystko wyglądało smakowicie, każdy niemal rzucił się na kanapki, sałatki, nadziewane jajka i inne typowo babcine przekąski idealne na kolację. Mój żołądek szczególnie zadowoliły ciastka z lukrem i różaną marmoladą oraz puszysty sernik, którego pochłonąłem od razu dwa kawałki, ku uciesze gospodyni, bo oczywiście każda babcia jest najszczęśliwsza, gdy dzieci jedzą, co im da. Po posiłku przyszedł czas na ożywione rozmowy, które miały nadrobić chwile rozłąki między członkami obu rodzin, w których to mój wkład ograniczał się do siedzenia cicho i podjadania kolejnych słodyczy, byle nie zwracać na siebie uwagi. Głosów oraz tematów było za dużo, bym je śledził, więc trochę pogrążyłem się we własnych myślach, rozglądając po wystroju pomieszczenia, aż jedna wypowiedź sprowadziła mnie na ziemię.
- Może nam zagrasz, kochanie? - Babcia Ronana, patrzyła na wnuka z wyczekiwaniem, a ja uśmiechnąłem się lekko.
- Obiecałeś, że pokażesz mi jak grasz. - Przypomniałem mu, by nie mógł się wymigać żadną wymówką.
- Czego się nie robi. - Uniósł lekko kącik ust i pocałował babcię w policzek, po czym usiadł przed pianinem. - Coś konkretnego?
- Angel Beats? - Uniosłem brew, składając zamówienie, bo szczerze ta konkretna melodia z openingu była pierwszą, która przychodziła mi na myśl, gdy ktoś wspominał o pianinie.
- My Soul, your Beats! Tak! - Jane wyrzuciła ręce w górę.
- A potem Agape! - Dodał Nico. - Taaak. Agape.
- I Eros! - Dopowiedziałem, bo ta druga wersja bardziej przypadła mi do gustu, choć obie uważałem za piękne. Przypomniał mi się też Unravel, ale tak jak naprawdę podziwiałem swojego Aniołka, tak zdawałem sobie sprawę z trudności tego jednego utworu.
- No dobrze. - Uniósł kącik ust i kontrolnie sprawdził, czy pianino jest nastrojone, a z jego reakcji wywnioskowałem, że chyba tak. Po chwili jego palce zaczęły tańczyć po klawiszach, wydobywając z nich kolejne czyste dźwięki, tak dobrze znanej mi melodii.
Aż żałowałem, że nie byliśmy sami, zaś mój szkicownik został na piętrze w walizce, bo Ronan… Ronan był piękny. Jak podczas gry na skrzypcach. Grał na pianinie, ale łatwo mogłem wyobrazić go sobie przy białym, lśniącym drewnie fortepianu. Wiedziałem, że pewnie wgapiam się w niego jak idiota, albo jak mój kot na ulubione jedzenie tylko bez ślinienia się, lecz z rozmarzonym uśmiechem na twarzy. Bo co mogłem innego? Nie dość, że mój ulubiony blondynek grał, to jeszcze była to jedna z melodii, których nie potrafiłem zapomnieć. Widziałem sceny, które nie raz zdołały mnie wzruszyć, choć oglądałem je już wielokrotnie, a ta muzyka, tak lekka, pełna emocji… Nie potrzebowałem Tachibany. Miałem własnego Aniołka.

Ronan
Nie mógłbym powiedzieć, że nie lubiłem grać. Co więcej, sprawiało mi to coraz mniej zawodu, ale ciągle nie mogłem się przełamać i zagrać chociażby Czajkowskiego. A chciałem. Od lat ćwiczyłem wszystkie jego balety, tylko… nie. Nie mogłem i tyle. Za to muzyka filmowa i anime - po odpowiednio długich ćwiczeniach - wychodziła mi całkiem nieźle. Na tyle nieźle, że byłem nawet zadowolony z tego, co zagrałem.
- Nie wyszedłeś z wprawy. - Pochwaliła mnie pani Branwell.
- Ciągle ćwiczy. - Mama akurat przyszła po kolejną porcję naczyń do zmywania. - Tylko się nie przyzna.
- Mamooooo. - Jęknąłem niezadowolony. - Nie ćwiczę. A przynajmniej nie tak często jak powinienem...
- Jeśli tak grasz bez ćwiczeń, to gdybyś trenował, pewnie padłbym przed tobą na kolana - powiedział Adam.
Rodzice postanowili to zignorować, dziadkowie raczej nie wiedzieli o co chodzi, za to Nico próbował nie zakrztusić się ciastkiem, Nilsa i Noam strategicznie zasłonili usta, a Blue mruknęła zadowolona tak, żebym usłyszał to tylko ja i Adam:
- Hm, jeszcze tego nie zrobiłeś?
Do Adama chyba dotarło co powiedział, bo momentalnie zrobił się cały czerwony, wziął do ust ciastko i udawał, że go tu nie ma. Odwróciłem się przodem do pianina i zwilżyłem wargi. Żeby rozładować nieco tą sytuację, chrząknąłem i zapytałem:
- To Agape, tak?
- Tak, tak! - Nico z zapałem pokiwał głową.
- Okej. - Skupiłem się na klawiszach i musnąłem kilka z nich, by zacząć.
Niemal równocześnie Nico zaczął śpiewać. Kiedy dowiedziałem się, że wałkował to dobre kilka miesięcy, żeby się nauczyć, byłem pod wrażeniem. Agape nie było łatwe. Co prawda, kiedy go usłyszałem, udało mi się dyskretnie zjechać z gamy, żeby mógł trafić w odpowiednie dźwięki. W końcu miał jednak bardziej męski niż żeński głos. Po wszystkim babcia zachwycona klasnęła w ręce, a dziadek uśmiechnął się.
- Zdolne z was chłopaki. - Potarmosił Nico włosy.
- Nie tylko my. - Wyszczerzył się. - Adam jest aktorem! I tańczy!
Usłyszałem tylko krótkie chrząknięcie i Blue okładającą plecy Adama, żeby się nie zakrztusił.
- Nie, nie włączymy serialu! - Zaprotestowałem. - Znasz zasady, zero telewizji w święta!
- Ale… - zaczął młody.
- NIE! - Chóralny okrzyk sprowadził go do parteru.
Jednak nie na darmo byłem dobrym starszym bratem. Przypomniała mi się jeszcze jedna rzecz, której nauczyłem się dla niego.
- Nico? Dasz radę zaśpiewać coś jeszcze? - Uniosłem kącik ust.
- Jasne. - Wzruszył ramieniem.
Spod moich palców spłynęła kolejna melodia. Jedna, jedyna, której nauczyłem się z “Dance revolution” (wcale nie chodziło o to, że była to piosenka z “Jak wytresować smoka 2”, wcale). Z opowieści Nico, wynikało, że w serialu śpiewała ją postać Adama i jej partner. Po chwili Nico podszedł do pianina i zadowolony zaczął kwestię Christiana.
- No, to chyba mu pomożesz Adamie. - Usłyszałem szyderczy szept Blue. - Ro nie zna tekstu.
- Kiedyś zapłacisz mi za to Jane. - Zagroził jej, ale kiedy miała nadejść jego część, podszedł do Nico i wyciągnął do niego rękę.
Reszty nie widziałem, bo tańczyli za moimi plecami, ale słyszałem śmiech w głosie Nico, a to wystarczyło, żebym był szczęśliwy. Nie mogłem przecież pozwolić, żeby w święta się smucił, prawda?

Adam
Jestem debilem. Jestem idiotą. Błagam, zabijcie mnie. Dopiero co obiecałem, że żadnych głupich komentarzy, czy dwuznacznych sytuacji nie będzie, a tu kurna musiałem palnąć takie coś. Brawo Adam no popisałeś się. O tyle tylko, że dziadkowie Ronana zdawali się nie zrozumieć co właściwie powiedziałem, a raczej jaki podtekst ze sobą niosły moje słowa, choć cholera wcale o tym nie pomyślałem. A w zasadzie pomyślałem tylko definitywnie nie miałem zamiaru wypowiadać tego na głos. Teraz miałem ochotę zapaść się pod ziemię, albo napchać ciastkami i umrzeć… Kurwa może nie na serio! Kawałek ciastka utknął mi w gardle, jak tylko usłyszałem znajomą melodię i tylko cud mnie chyba uratował, jeśli ktoś w nie wierzy. To była TA piosenka. Moja i Arthura, a konkretniej naszych postaci w „Dance Revolution”. Nie wiem na ile blondynek zrobił to specjalnie, ale… Cholerna Jane. Jeszcze się na niej odegram.
Nie żebym nie lubił tego utworu. Ba, uwielbiałem go. Nie dość, że pochodził z cudownej serii filmowej, to jeszcze sama melodia od razu wywoływała u człowieka uśmiech na twarzy i miłe wspomnienia, których… No, miałem w sumie sporo z Arthurem. Nieźle się ubawiliśmy kręcąc tę jedną scenę na wieczorku karaoke, śmiejąc się i wygłupiając, bo oczywiście nie mogliśmy tak po prostu nagrać co trzeba. Nie, musieliśmy się trochę zabawić, psując przy tym większość ujęć, ku rozbawieniu, a w końcu też irytacji naszego reżysera.
Tylko, że nie oznaczało to bynajmniej chęci robienia przedstawienia przed całą rodzinką Aniołka.
A jednak wstałem od stołu i zrobiłem, co ode mnie oczekiwano. W sumie to nawet więcej, bo nie tylko podjąłem swoją część utworu, lecz również w ukłonie wyciągnąłem dłoń ku Nico, zapraszając go do tańca. Jego uśmiech pełen radości był… Rozbrajający.
Nie mogłem nie odpowiedzieć mu tym samym i wraz z kolejnymi taktami melodii, którą znałem już na pamięć, coraz pewniej się czułem. Może i dzieciak z koordynacją miał pewne problemy, ale zdążyłem już pokazać mu wystarczająco podstawowych ruchów, by cokolwiek nam wyszło. Śmiałem się wraz z nim, bawiąc tą chwilą i tym tańcem, skupiając tylko na tym, by młody miał trochę radochy. Jeśli on dobrze się bawił, to ja również… Choć nie zmieniało to faktu, że Branwell musiała mi za to zapłacić. Ale to później. Na razie były tylko ruch, muzyka i uśmiechy. Gdy skończyliśmy, obaj parsknęliśmy śmiechem.
- Dziękuję za tę przyjemność. - Powiedziałem do dzieciaka, wciąż ledwo kontrolując śmiech, ale naprawdę miałem to na myśli.
- To ja powinienem. - Zaczął wesoło podskakiwać. - Chociaż Ronan pewnie by lepiej zatańczył…
- Nie sądzę. - Pierwszy raz usłyszałem w głosie blondynka taki chłód i aż przeszły mnie ciarki. - Adam tańczy najlepiej. I nie ma czego kwestionować.
Potem cicho przeszedł do obiecanego wcześniej Eros, a ja nieco zbity z tropu, uśmiechnąłem się do Nico, by broń Boże nie pomyślał, że ktoś jest na niego zły.
- Jakbyś miał czas poćwiczyć to moglibyśmy spróbować coś więcej z tego układu. Naprawdę szło ci lepiej niż ostatnim razem. - Pochwaliłem go, mierzwiąc mu włosy, co znów wywołało u niego radosny wyraz twarzy, po czym wróciłem na swoje miejsce obok Jane. - A temu co się stało? - spytałem dziewczynę przyciszonym tonem.
- Niektóre tajemnice nie należą do mnie. - Westchnęła. - Ale lepiej nie próbuj namówić Ro do bardziej… profesjonalnego tańca. - Rozejrzała się ukradkiem. - Może jak się dobrze przyjrzysz sam odkryjesz sekret swojego blondynka.
- Może… - Zwróciłem wzrok na chłopaka, pochłoniętego grą i po chwili pokręciłem głową. - Jeśli nie chce o czymś sam powiedzieć, nie powinienem go zmuszać. - Ja również miałem część swojej przeszłości, którą wolałem pozostawić zapomnianą, choć ostatnio coraz trudniej było mi udawać, że nie istniała. Nie mogłem wymagać od Ronana szczerości, skoro sam nie chciałem mu jej okazać.
- Wspaniałomyślne. - Odparła kąśliwie i popatrzyła na swojego przyjaciela, jakby widziała więcej niż ja. Co pewnie nie mijało się z prawdą. - Ro?
- Hm? - Uniósł głowę, a jego włosy utworzyły jasną aureolkę wokół twarzy.
- Mystery. - Miękki głos, jakim poprosiła o piosenkę był… niezwykły.
Blondynek uniósł lekko kącik ust i zawiesił palce nad pianinem. Melodia płynęła jakby w tle, rozmów przy stole, a jednak pozostała wyraźna i pełna emocji, ale nie to było najwspanialsze. Chłopak zaczął śpiewać. Nie był to tak czysty wokal jak młodego, lecz łatwo mogłem dostrzec, czy raczej usłyszeć, że Ronan brał lekcje śpiewu. Zawsze podobał mi się jego głos. Ten melodyjny, ciepły i łagodny ton… aniołka. Po prostu nie mogłem dać sobie spokoju z tym porównaniem, nie kiedy tak idealnie do niego pasowało. Chciałem by wszyscy inni znikli. Chciałem być tu sam, tylko ja i on. Mój piękny blond muzyk i ja, obejmujący go w pasie, tulący go niczym jego gra, otaczająca mnie.
- Jesteś niesamowity. - Powiedziałem, gdy tylko zamilkły ostatnie nuty. Brakowało mi już komplementów, by go opisać, jakkolwiek głupie by to nie było.
- Przesadzasz - Zarumienił się. - To tylko… no cóż. Amatorszczyzna.

Ronan
Po krótkim koncercie mama zarządziła ogarnięcie. Czytaj kazała wybrać się do pokojów i przyszykować do spania. Nilsa i Noam spali w pokoju gościnnym, rodzice w swoim dawnym pokoju, na spółkę z rodzicami Blue, dziadkowie u siebie, Nico na kanapie, a sama Blue miała spać z nami, jednak pożegnała nas słowami:
- Będę oglądać całą noc „Sabrinę”, a potem będę spać, jak będziecie na mszy.
I tak właśnie zostałem sam z Adamem.
- Weź łóżko, ja wezmę materac. - Potem zacząłem szykować się pod prysznic.
- Od kiedy spanie w jednym łóżku ci przeszkadza? - Uniósł kącik ust.
- Mi? Wcale. - Uśmiechnąłem się, sięgając po ręcznik. - Gorzej jak wejdą rodzice i zobaczą, że śpimy razem. Ja w stroju na rajskiego Adama, a ty… cóż. Spod kołdry nie widać bokserek. - Puściłem mu oczko.
- Zawsze możemy powiedzieć, że było nam zimno. No wiesz, dzielenie się ciepłem ciała czy jak to się w survivalu nazywa. - Na jego twarzy pojawił się przewrotny uśmiech.
- Zobaczymy. - Powiedziałem i udałem się do łazienki z lekkim uśmiechem na ustach. - To chyba ty musisz mnie zaprosić do łóżka, nie?
Potem odbyłem najszybszy prysznic w swoim życiu. Nie chciałem przerywać naszej słownej (i chyba nie tylko) potyczki. Co nie zmienia faktu, że spędziłem w kabinie coś koło pół godziny. Po wyjściu miałem nieco wilgotne włosy i ręcznik na biodrach. Można powiedzieć, że prezentowałem się jak Damen w tawernie pod koniec ,,Narodzin królów”. Chłopakowi najwyraźniej się ten fakt spodobał, bo zwilżył wargi językiem i przyglądał mi się z ogromnym zainteresowaniem.
- Pół godziny? Chyba naprawdę śpieszy ci się do spania razem. - Skomentował, podchodząc do mnie i położył dłoń na moim policzku, a w jego oczach wyraźnie widziałem na co miał ochotę, ale… Zamiast mnie pocałować odsunął się z cichym westchnieniem, po czym szybko zabrał z otwartej walizki swoją kosmetyczkę (całkiem sporą) i ręcznik. - Lepiej pójdę się już umyć, byś nie musiał długo czekać - powiedział jeszcze przed wyjściem do łazienki.
Westchnąłem i usiadłem na materacu. Rzuciłem ręcznik na krzesło i przykryłem się kołdrą, kiedy moją uwagę przykuł futerał. Mama pewnie pomyślała, że chcę je wziąć. A ja zastanawiałem się ile jest w tym prawdy, a ile jej chęci. Wziąłem skrzypce i smyczek. Już dużo razy grałem z mokrą głową, więc nie przejąłem się. Przymknąłem oczy i zacząłem. Nawet nie wiem co. Moje palce sunęły po strunach mechanicznie, a smyczek współgrał jak zaczarowany. To musiał być jakiś rodzaj magii. Może fakt, że chciałem dobrze wypaść przed Adamem? Ciągle grałem jeden utwór. Nie wiedziałem skąd go znam, ale grałem. Minęła chwila, albo kilka chwil, nie byłem w stanie określić, aż w końcu otworzyłem oczy i przerwałem grę, by zobaczyć, że nie byłem już sam w pokoju. Nawet nie zauważyłem kiedy chłopak wrócił. Siedział na podłodze ze szkicownikiem w dłoniach i coś tam skrobał, czego nie mogłem zobaczyć, bo zaraz zamknął notes i zaskoczony podniósł na mnie spojrzenie.
- Nie chciałem ci przerywać. - Powiedział, wstając, po czym rzucił szkice na stertę rzeczy w walizce.
- Nie przerwałbyś. - Odłożyłem skrzypce. - Więc… co rysujesz?
- Ano… - Zaciął się na chwilę, po czym westchnął i potarł dłonią kark, jak zawsze, gdy był zmieszany. - Komiks. Rysuję komiks. Wiesz, ten do którego szkice walają się po całym moim pokoju…
- Tylko? - Położyłem się na boku twarzą do niego.
- Tak? - Albo mi się zdawało, albo brzmiało to bardziej jak pytanie - Tooo… - Przysiadł na łóżku i uśmiechnął się lekko w ten swój głupi sposób. - Chyba nie chcesz bym zmarzł w nocy i się przeziębił.
- To by było niepożądane. I niezgodne z kulturą. W końcu jesteś moim gościem. - Podniosłem się do siadu.
- W takim razie, chodź tutaj. - Nakazał, wyciągając do mnie rękę.
Wziąłem jego dłoń i przeniosłem się na łóżko. Szybko wsunąłem się pod kołdrę i ułożyłem się koło Adama. Czułem jego ciepło i jego dłonie owijające się wokół mojego pasa. Leżeliśmy twarzą w twarz, dzięki czemu mogłem obserwować każdy szczegół. Długie rzęsy, które mogłem podziwiać bez pośpiechu (i tuszu), bo chłopak miał zamknięte oczy, tak charakterystyczne rysy twarzy i kuszący kształt ust. Jego skóra, teraz bez grama makijażu nie posiadała żadnej skazy.
- Lepiej ci bez makijażu. - Szepnąłem.
Podejrzewałem jednak, że Adam już spał i nic nie usłyszał. Uśmiechnąłem się ostatni raz i cmoknąłem go w nos. Blue chyba miała rację. Nie potrafiłem tak zupełnie się nie przywiązać.
***
Nie miałem serca budzić Adama na mszę. Spał słodko z ręką przyciśniętą do policzka i zmierzwionymi włosami. Teraz leżał tylko na drugim boku.
- I kto tu jest księżniczką, co? - Mruknąłem cicho i odgarnąłem mu włosy z czoła. Wyglądał niewinnie i spokojnie. Popatrzyłem na niego raz jeszcze i z westchnieniem usiadłem na łóżku obok. Potem nachyliłem się lekko i szepnąłem mu do ucha.
- Adam.
Niewiele to dało. Chłopak ciągle spał. Wtedy wpadłem na dość diaboliczny pomysł. Przygryzając lekko wargę przesunąłem dłoń na sam koniec łóżka. Potem odsłoniłem stopy Adama i zacząłem je łaskotać. Chłopak zacisnął mocniej powieki i wierzgnął nogami, kopiąc powietrze, po czym skulił się bardziej, chowając pod kołdrą z zaspanym jękiem protestu. Nie był to jakiś wielki problem. Ponowiłem ruch. Tym razem doczekałem się żywszej reakcji, bo już lekko rozbudzony Adam, zaczął chichotać i w końcu otworzył oczy tylko po to, by zaraz rzucić się na mnie i pociągnąć na materac.
- Przestań. - Zażądał nadal rozbawiony, przyciskając moje ramiona do łóżka.
- Dlaczego? - Zapytałem z lekkim uśmiechem. - To zabawne.
- Nie dla mnie. - Odparł, ale nie dało się nie zauważyć jego uśmiechu.
- Myślę, że ci się podoba. - Zauważyłem.
- Przypieranie cię do łóżka? Zdecydowanie tak.
- Lubisz być górą? - Uniosłem maksymalnie głowę i musnąłem jego usta. Bez pomadki i innych kosmetycznych udziwnień miało to ten specyficzny urok.
- Lubię obie opcje jeśli o ciebie chodzi. - Odparł, chętnie odpowiadając na pocałunek kolejnym. - Ale przyznam, że podoba mi się przejmowanie kontroli nad sytuacją. Wyglądasz naprawdę uroczo, gdy nie możesz nic zrobić.
- Wolisz uległych? - Uniosłem z rozbawieniem brwi. - Zapamiętam… a teraz wstawaj. Miałem obudzić cię na śniadanie.
- Uległych? Bardziej wolę nasze przepychanki i wygrywanie w nich. - Sprostował z uśmiechem, po czym puścił mnie, byśmy oboje mogli wstać z łóżka. - Jest wcześnie. - Jęknął, choć widziałem, że już całkiem się rozbudził.
- Babcia zrobiła ciastka chałwowe. - Poprawiłem koszulę i spodnie od garnituru, które lekko się pomięły. - No i sernik. I bezę. I duuużo dobrych jajek. Lubię jajka. I już się nie maluj. I tak ślicznie wyglądasz.
-Wiesz jak mnie przekonać. - Stwierdził wesoło, wstając i szybko podszedł do walizki, by znaleźć coś do ubrania się. - Moment. Ty odstawiłeś się jak na ślub, więc mam rozumieć, że powinienem się dopasować, tak? - Popatrzył na mnie z pytaniem w oczach.
- Nie, spokojnie. - Wstałem. - Po prostu byliśmy w kościele. Wystarczy, że założysz jakieś bardziej dopasowane spodnie i koszulę. Niekoniecznie białą, ale koszulę.
- Ale darować sobie eyeliner i brokat? - Parsknął śmiechem, przebierając już zawartość walizki, by znaleźć coś odpowiedniego. - Może być? - Pokazał mi czarną koszulę z lśniącego, gładkiego materiału, której kołnierz i długie rękawy wykańczały drobne, niebieskie falbanki. - Do tego czarne spodnie i srebrne kolczyki.
- Myślę, że wkurwisz Blue. - Uniosłem prawy kącik ust.
- Czyli pasuje. - Stwierdził z uśmiechem, po czym zaczął się ubierać. - Naprawdę nie mogę chociaż troszkę eyelinera?
- Czy słowa „tak wyglądasz ładniej” nie są dla ciebie zrozumiałe? - Przekręciłem figlarnie głowę.
- Hmmm… - Zastanowił się przez moment, po czym podszedł do mnie, mierząc się z małymi guzikami. - Możesz to powtórzyć jeszcze raz.
- Myślałem, że słyszysz to ciągle. - Wprawnymi ruchami pomogłem mu z zapięciem. - I pięknie.
- Słyszę. Ale chcę to usłyszeć od ciebie. - Odparł, sięgając ręką do moich włosów i wsuwając w nie palce. Naprawdę lubił się nimi bawić.
- Tak wyglądasz ładniej. - Przyciągnąłem go i znowu pocałowałem. Nikt nie miał prawa wejść. No, poza Blue, ale to inna historia. - A teraz chodź. Wiesz na czym polega dzielenie się jajkiem, prawda?
- Wszyscy składają sobie życzenia? - Nie brzmiał na przekonanego.
- Otóż to. - Zaśmiałem się. - I oczywiście jedzą jajka. Jak już mówiłem, uwielbiam świąteczne jajka babci. Ty też je polubisz.
- Przypomnij mi jak będziemy w Akademii bym zrobił ci omurice i tamagoyaki.
- Brzmi jak jedzenie. - Zauważyłem. - Albo przekleństwo. Stawiam na jedzenie.
- To omlety w japońskim stylu - wyjaśnił ze śmiechem. - Słodkie i naprawdę bardzo pyszne.
- Dobrze. - Pociągnąłem go za rękę. - Chodź.


Adam
Obiecałem żadnego dotykania i flirtu, ale jak mogłem się powstrzymać, gdy Aniołek aż się o to prosił? Dlatego ulegałem pokusie jaką był jego urok i bawiłem się z nim trochę, dopóki byliśmy razem w pokoju, bez nikogo kto mógłby nas zobaczyć. Tylko Jane mogła wparować do środka bez pukania, ale akurat jej zdanie mnie nie obchodziło nawet w najmniejszym stopniu. Nie żebym jej nie lubił, wręcz przeciwnie, uważałem ją za naprawdę fajną osobę, jakkolwiek to by dziwnie nie brzmiało po tym jak poszliśmy ze sobą do łóżka. No właśnie, uprawialiśmy seks zatem kto jak kto, ale ona nie mogła mi wypominać moich cóż, bardziej niezobowiązujących akcji z Ronanem.
- Dzięki, że pozwoliłeś mi darować sobie to całe wyjście do kościoła rano. - Powiedziałem do chłopaka, gdy schodziliśmy na parter. Słyszałem świąteczną krzątaninę na dole, szczęk zastawy, wydawane polecenia oraz rozmowy i czułem zapach przygotowywanego śniadania, przez który aż zaburczało mi w brzuchu. Ku rozbawieniu mojego towarzysza.
- Spałeś słodko jak niemowlak, nie miałem serca. - Uśmiechnął się szeroko i uwiesił na przechodzącym Nico. - Wszystko gotowe, czy pomóc?
- Gotowe! - Zawołał dzieciak. - Tylko jeść!
- Ekstra - skomentowałem, wchodząc do jadalni, gdzie przy stole siedziała już praktycznie cała rodzina. Tylko Pani Chainsaw oraz babcia Ronana były jeszcze w kuchni, wykańczając ostatnie talerze, by wszystko prezentowało się idealnie. Chyba wszystkie mamy tak miały. - Cześć - rzuciłem do Jane, zajmując miejsce obok niej tak jak poprzedniego wieczora. - Widzę, że nie tylko Aniołek się odstawił. Wyglądasz zjawiskowo w tej sukience. - Materiał w kolorze intensywnego błękitu pasował zarówno do jej imienia jak i urody, choć osobiście sądziłem, że w zielonym i złotym prezentowałaby się jeszcze lepiej.
- Komplementy zostaw swojemu kochasiowi. - Uniosła kącik ust. - Ale dziękuję. - Po tym nachyliła się i szepnęła mi na ucho. - I tak wyglądam lepiej niż ty.
- Może spytasz blondynka o opinię? - Uśmiechnąłem się, nic sobie nie robiąc z jej uwagi. Można nawet powiedzieć, że ta lekka zazdrość była dla mnie satysfakcjonująca.
- Nie liczy się. - Wystawiła mi język. - Jest w tobie zakochanyyyy i jego opinia nie jest obiektywna.
- Przyznaj, że po prostu jesteś zazdrosna. - Mój uśmiech stał się szerszy i bardziej w stylu Kevina.
- Przyznaj, że się zabujałeś to pogadamy. - Moje rozbawienie znikło, gdy tylko usłyszałem jej odzywkę.
- Kiedy zdążyłaś walnąć się w głowę, Branwell?
- Kiedy ty straciłeś wzrok, że nie widzisz oczywistego?
- Kiedy ty…
- Cofnęliście się do poziomu przedszkola? - Wtrąciła się siostra Ronana, urywając naszą sprzeczkę, a mi automatycznie zrobiło się głupio. Miałem szczęście, że dziadkowie Aniołka nic nie słyszeli.
- Ugh, on mnie prowokuje. - Jane zaczęła się bawić wisiorkiem. - To nie moja wina!
- To ty mnie podpuszczasz! - Założyłem ręce i wbiłem w nią oskarżające spojrzenie.
- A ty się dajesz!
- Głupia jesteś!
- Nie głupsza niż ty!
- Spokój! - Podniesiony głos pani Chainsaw sprawił, że automatycznie wyprostowaliśmy się na krzesłach. - Wydawało mi się, że to Nico jest tutaj dzieckiem.
- Mamooooo. - Chłopak zajęczał. - Mam już 13 lat!
- I intelekt większy nić ta dwójka. - Mruknął pod nosem Ronan, czym automatycznie sprowokował Jane.
- Ty nie jesteś lepszy od tego idioty! - Odezwała się urażona dziewczyna. - Oboje jesteście ślepi!
- Nie obrażaj mojego Aniołka, wariatko! - Od razu stanąłem w obronie blondynka.
- Ekhem! - Wystarczyło zbiorowe chrząknięcie pana Chainsawa i Branwella, by wszyscy umilkli, a do stołu dołączyli dziadkowie.
- Zawieszenie broni? - Spytałem Jane szeptem.
- Do końca śniadania, debilu. - Odparła ze skinieniem, a moja kolejna obelga pod jej adresem została zagłuszona przez dziadka Ronana.
- No dzieci, wstajemy i każdy bierze pól jajka. - Starszy mężczyzna pokazał talerz. - Składamy życzenia, nie próbujemy zjeść jajek innych, chyba ze chcemy oddać, wtedy dajemy komuś kto chce. - W tym momencie zacząłem czuć się bardzo niezręcznie.
Sięgnąłem po jajko tak jak inni, ale nie za bardzo wiedziałem co mam ze sobą zrobić, gdy wszyscy po kolei zaczęli się przytulać, życząc sobie jak najlepiej. Na dobrą sprawę nawet nie znałem połowy tych ludzi zanim tu przyjechałem. Co miałem im życzyć? Stosować sztywne formułki jak z kartek urodzinowych? Blue i Ronan od razu zostali zaczepieni przez rodzinę, a ja stałem zdezorientowany, zastanawiając się co w ogóle robię w tym domu…
- Adaaaam! - Przede mną zmaterializował się Nico. - W sumie to nie wiem czego mam ci życzyć... Masz karierę, chłopaka i w sumie to chyba fajnie... więc... zdrowia? Mama zawsze życzy zdrowia. I odpałów. I żeby nie bolało. Cokolwiek. I żebyś sobie jeździł na Kelpie i wygrywał. Ale nie z Ro. Wybacz. To jednak brat... - Uśmiechnął się. - I tak ogólnie to wszystkiego najlepszego. Żeby ci się dalej podobało. - Słuchałem tego potoku słów, starając się nadążyć i mimo lekkiego zażenowania, po prostu musiałem odpowiedzieć uśmiechem.
- Dzięki, dzieciaku. - Rozczochrałem mu włosy wolną ręką. - Też nie wiem co ci życzyć. Masz wspaniałego brata i rodzinkę taką, że można pozazdrościć… O, wiem. Słyszałem o twoich planach wyjazdu na obóz. - Przypomniałem sobie moją rozmowę z Aniołkiem w dniu przyjazdu. - Życzę ci, by były to najlepsze wakacje twojego życia, byś wyniósł stamtąd masę cudownych wspomnień, poznał świetnych ludzi i każdego dnia bawił się tam jak najlepiej. - Schyliłem się, by uściskać młodego i zredukowałem głos do szeptu. - Jeszcze nie jest moim chłopakiem, ale dzięki za wsparcie.
- Jeszcze! - Roześmiał się Nico i odsunął, po czym natychmiastowo został odciągnięty przez Nilsę.
- Cześć. - Uniosła kącik ust.
- Hej. - Odparłem w lekkim zdenerwowaniu, skubiąc koronkę przy nadgarstku. - To ten… Wszystkiego najlepszego? Wybacz, ale ta cała szopka z życzeniami uświadomiła mi, że nie nadaję się do rodzinnych imprez. - Parsknąłem cichym śmiechem.
- Nie tylko ty tak masz! - Roześmiał się. - Noam tez najpierw czuł się niezręcznie. Ale tak. Szczęścia. Trochę farta. - Zerknęła na Ronana. - Jak go nie skrzywdzisz to tyle ci wystarczy. I ogólnie. Najlepszego.
- Skrzywdzenie go to ostatnia rzecz jakiej bym chciał. - Wyrwało mi się, zanim pomyślałem, przez co zaraz uśmiechnąłem się niezręcznie. - Także ten… Powodzenia w karierze. I mam nadzieję, że nie będziesz prowadzić żadnej sprawy przeciwko mnie. - Zażartowałem, po czym przytuliłem ją krótko. Z lekkim oporem, ale jednak.
- Też na to liczę. Ale jakbyć potrzebował prawnika to Ro ma numer. - I odeszła, a na jej miejscu zjawiła się Blue.
- Branwell - powiedziałem z powagą.
- Mkaelson. - Zaczęliśmy mierzyć się wzrokiem jak wkurzone koty, które spotkały się na granicy swoich terytoriów. Chwilę to trwało, ale w końcu zamiast skoczyć sobie do gardeł, jak na komendę wybuchliśmy śmiechem.
- Najlepszego, Jane. - Życzyłem jej szczerze, przytulając ją, mimo naszych wcześniejszych pseudo kłótni, bo oboje wiedzieliśmy, że żadna z nich nie była zupełnie na poważnie.
- I tobie Mikaelson. - Uniosła kącik ust, a potem dodała szeptem: - Tylko Ro to zalicz w Akademii.
- Mam większe łóżko niż ty, więc nie powinno być problemu - odparłem rozbawiony.
- Dobrze. - Zaśmiała się i niemal w podskokach podeszła do swojego ojca.
- Świetnie się dogadują. - Głos Aniołka zadźwięczał tuż obok.
- To dziwne? Ty też zdajesz się mieć co najmniej niezły kontakt z rodzicami. - Odparłem, odwracając się w jego stronę.
- Pan Dean nie jest biologicznym ojcem Blue. - Uniósł lekko kącik ust. - Jej mama mówiła mojej, że się o to bała, ale jak widać nie miała po co. - Zwrócił swój wzrok na mnie, a ja odruchowo się uśmiechnąłem. - Także ten. Powodzenia w rysowaniu komiksu i jeździe na Kelpie. I spełnienia marzeń. - Przyszło mi do głowy, że w tym ostatnim mógłby mi pomóc, ale darowałem sobie głupi komentarz. Zamiast tego przytuliłem go, dłużej i mocniej niż resztę.
- Na ten moment najbardziej chciałbym by spełniły się twoje. - Odpowiedziałem i zaraz poczułem, że się rumienię, bo zabrzmiało to strasznie filmowo. Na szczęście chłopak nie skomentował mojej głupoty tylko lekko się uśmiechnął i sam oblał purpurą.
- Na pewno masz swoje. - Zerknął za siebie. - Wiesz, że możesz na chwile czmychnąć do łazienki, jeśli czujesz się niezręcznie?
-Tak bardzo to po mnie widać? - Udałem zdziwienie, po czym pokręciłem głową. - Nie chcę psuć atmosfery. Już wystarczająco się popisałem poprzednią ucieczką.
- Nie musisz robić nic wbrew sobie. - Wzruszył ramionami.
- Nie jest źle… To znaczy jest naprawdę miło tylko… Muszę się przyzwyczaić. Z tobą przy boku i nawet z tą cholerną Jane jest łatwiej, więc… Dzięki. - Nie ściskałem go już, ale delikatnie musnąłem palcami jego dłoń, co w obecnym zamieszaniu przeszło niezauważone.
- Cieszę się. - Chyba chciał coś dodać, ale dorwał go Nico, a do mnie podeszła ich mama.
- Wszystkiego najlepszego Adamie. - Jej matczyne otulenie ramionami było… niespodziewanie miłe i ciepłe. - Samych sukcesów i zdrowia. No i żeby z Yurio było wszystko dobrze.
- Dziękuję, pani Chainsaw… I życzę pani, by… - Myśl Adam, myśl. - By Nico i Ronan nie sprawiali pani za dużo problemów. Szczególnie młody, bo na Ronanie można polegać. - Uśmiechnąłem się na samo wspomnienie o chłopaku. - I jeszcze mam nadzieję, że zawsze będzie pani wyglądać tak młodo. - Nie był to pusty komplement, bo kobieta naprawdę jak na swój wiek cieszyła się dojrzałą urodą.
- Dziękuję. - Zaśmiała się szczerze i jakby z przyzwyczajenia poprawiła kosmyk moich włosów.
- Nie. To ja dziękuję, że mogłem do was tu dołączyć. To dość niezręczne i nowe dla mnie ale… bardzo miłe.
- Ah, to nic takiego, kochanie. - Jej uśmiech przypominał mi ten Nico. - Mam nadzieję, że to nie ostatni raz.
- Też mam taką nadzieję. - Odpowiedziałem szybko i w tym momencie to było dokładnie to, co czułem.
Tylko, że… Nauczyłem się już z doświadczenia, że chęci i życzenia nie wystarczają. Nic nie było pewne, a w moim przypadku mogłem spodziewać się tylko najgorszego. Brawo ja i moje pozytywne myślenie. Mimo to, gdy podszedł do mnie tato Aniołka, przywołałem na twarz wyuczony uśmiech i wymieniłem się z nim uprzejmymi życzeniami oraz męskim uściskiem dłoni. Podobnie było z rodzicami Jane i mężem Nilsy. Dopiero przy dziadkach zrobiło się cholernie dziwnie.
- Wszystkiego dobrego Adasiu. - Babcia Ronana po babcinemu pogłaskała mnie po głowie. - Żeby ci się dobrze układało i żebyś był szczęśliwy. No i zdrowy. - Adasiu? W takich chwilach dziękowałem swojej aktorskiej edukacji.
- Dziękuję - odpowiedziałem ciepłym tonem i z lekkim uśmiechem. - Również życzę pani zdrowia. I jeszcze wielu chwil pełnych radości oraz czasu spędzonego w otoczeniu bliskich.
- Oh, jaki z ciebie miły chłopiec. - Starsza pani cała się rozpromieniła. - Na pewno szybko znajdziesz sobie jakąś mądrą i piękną dziewczynę. A może masz już jakąś, jak to mówi młodzież, na oku?
- Umm… - Na to nie byłem przygotowany. Zerknąłem na blondynka, szukając pomocy ale był zajęty składaniem życzeń ojcu. Musiałem poradzić sobie sam. - Niestety nie. - Odparłem, pocierając dłonią kark, by udać zażenowanie. - Można powiedzieć, że robię sobie przerwę od związków, by skupić się na nauce i rysowaniu. - Ostrożnie odbierałem słowa, by za dużo nie nakłamać.
- Możesz nie słuchać mojego gadania, ale powiem ci że nie warto. - Kobieta ciepło się uśmiechnęła i poklepała mnie po dłoni. - Oczywiście to ważne, ale miłości nie da się niczym zastąpić. - Potem odwróciła się do męża i pozwoliła mu stanąć przede mną.
- Panu również życzę wszystkiego najlepszego - powiedziałem uprzejmym tonem.
- Pozwolę sobie powtórzyć życzenia żony, jeśli pozwolisz. - I już wiadomo po kim uśmiech miała pani Chainsaw i Nico. - Bo chyba nic więcej nie trzeba. - Potem nieco ciszej dodał. - Chociaż z tego co wiem teraz to się raczej partnera życzy, a nie dziewczyny. - Zaśmiał się ku mojemu zaskoczeniu. Może jednak nie było powodu, by tak bardzo panikować i pilnować każdego słowa.
- Miłość to miłość, proszę pana. Nigdy nie wiadomo na kogo trafi, a wtedy… - Wzruszyłem ramionami i mimowolnie spojrzałem w stronę Aniołka. - Nic innego nie ma znaczenia.
- Święta prawda. - Mężczyzna podążył za moim spojrzeniem. - Miłość nie wybiera. A Ronan potrafi kochać cały świat. - Potem już normalnie dodał: - No, tylko uważajcie tam. Na siebie. - I usiadł koło żony, a ja wciąż z cieniem uśmiechu, wróciłem do stołu, by usiąść między przyjaciółmi.

Ronan
Składanie życzeń wyszło… lepiej niż myślałem. Adam wytrzymał do końca i nawet teksty babci nie zrobiły na nim wrażenia. Prawdopodobnie. Teraz usiedliśmy w końcu do stołu, a na moim talerzu wylądowały nadprogramowe jajka. Blue, Nico, taty, dziadka, pani Branwell i… Adama.
- Żarełko. - Klasnąłem w dłonie i zacząłem zjadać pierwsze jajko.
- Nie rozumiem jak możesz to jeść. - Blue przewróciła oczami i wzięła kawałek chleba.
- Blue, zaraz żurek, nie jedz suchego chleba! - Pani Branwell skarciła ją lekko.
- I tak ją zjem… - Przewróciła oczami.
- Jesteś cudowny i uwielbiam cię, ale zgodzę się z Branwell. Ohyda. - Adam szepnął na tyle cicho, żeby nie usłyszała nas babcia.
- Nie znacie się. - Zjadłem kolejne jajko. - Są pyszne. Czyste białko!
- Larwy podobno to też czyste białko. - Ciągle miał wzrok, który wyrażał najwyższą odrazę.
- Nie mów o larwach przy stole. - Blue się skrzywiła. - Ja chcę jeszcze coś zjeść!
- Gdzie larwy? - Włączył się Nico. - Jadłem kiedyś, ale mama mi zabroniła…
- Bo znalazłeś je na podwórku. - Zauważyłem sceptycznie.
- E tam. - Wzruszył ramionami. - Czyste białko!
- Jadłem koniki polne. Ze sklepu i pieczone, ale chyba się liczy co nie? - Zapytał Adam.
- Czy ja wiem? - Zamyślił się Nico. - Jadłeś robaki z piaskownicy?
- Albo z drzew? - Zawtórowała Blue.
- Teoretycznie nawet nie wiemy, ile owadów zjadamy, bo podczas snu możemy połykać pająki. - Zaczął Adam.
- DZIECIAKI! - Mama w końcu postawiła głośniej talerz. - Żurek, a nie robale!
- Tak mamo… - powiedzieliśmy ja i Nico.
- Tak pani Chainsaw… - powiedział Adam i Blue.
- Cieszę się. - I każde z nas dostało swój talerz.
Popatrzyłem na Adama.
- To nie jest trujące, wiesz? - Wziąłem łyżkę. - I jest dobre.
- Tak jak nadziewane jajka? - Uniósł sceptycznie brew.
- Nie. - Uniosłem łyżkę do jego ust. - Powinien ci zasmakować. Otwórz buzię.
- Zastanawiam się, czy powinienem się obrazić, że chcesz mnie otruć, czy cieszyć, bo mnie karmisz? - Oczywiście na twarzy pojawił mu się ten głupi uśmieszek.
- Po prostu szerzej otwórz usta i spróbuj nowych smaków. - Zachichotałem. - Kwestią zniewolenia zajmiemy się potem.
- Jeśli to obietnica, to ok. - Jego uśmiech stał się szerszy, po czym posłusznie otworzył usta.
- Zasmakuje ci. - I pozwoliłem, by pierwsza łyżka żurku trafiła do przewodu pokarmowego Japończyka.
***
- To czas na pisanki! - Klasnęła w dłonie Nilsa.
- Ale czy wszyscy mają? - Zapytał zdezorientowany Nico. Wyraźnie patrzył na Adama.
- To nic. - Mama pogłaskała go po głowie. - Nasza wina, powinniśmy uprzedzić o tej małej tradycji. - Spojrzała przepraszająco na Adama.
- Właściwie to… Mam coś. Może to nie pisanka, ale tylko tyle zdążyłem zrobić - powiedział chłopak z niezręcznym uśmiechem. - Tylko muszę na chwilę skoczyć na górę.
- Nie tylko ty. - Blue wzięła w dłonie sukienkę i ruszyła do naszej „sypialni”.
Na miejscach zostali tylko dziadkowie i rodzice Blue, reszta rozeszła się po domu. Poszedłem za Blue, obok ciągle mając Adama.
- Idziesz podglądać co dla ciebie mam? - Zapytał zadziornie.
- Chciałbym, ale wiesz. - Nachyliłem się i dodałem konspiracyjnym szeptem. - Moja walizka jest w tym samym pokoju co twoja, a tam są moje pisanki.
- Ukartowałeś to - stwierdził z powagą, która zdecydowanie była udawana.
- Kto wie. - Przygryzłem wargę i wyprzedziłem Blue, żeby otworzyć jej drzwi. - Move, he’s gay, Blue!
- On? Serio Amorku? - Uniosła brwi. - Z tego co wiem, to bawi się dobrze nie tylko z facetami…
Odwróciliśmy głowy, gdy naszą uwagę przykuł lekki hałas. Adam się potknął, ale chyba nie wymagał pomocy. Miałem taką nadzieję. Ale się śmiał. Niemal umierał ze śmiechu. Okej, wszystko było dobrze.
- Coś cię bawi? - Uniosła brwi Blue, tuż przed dumnym wkroczeniem do pokoju. - A może kłamię?
- Sugerujesz, że Adam jest bi? - Wszedłem za nią, bo chłopak ciągle stał i się śmiał.
- Ja to wiem Amorku. - Wygrzebała z walizki jajka.
- Skąd? - Popatrzyłem na nią.
- Nie ważne… - Wciął jej się przed słowo Adam. - To gdzie są…
- Intuicja. - Puściła mi oczko. - Zaufaj jej.
- Dziewczyny mają bi-radar? - Uniósł brwi.
- Bardzo możliwe Mikaelson. - Wyszczerzyła się. - Czasami mogą też ocenić, czy ktoś jest dobry w łóżku, ale to ewenement.
- Taki jak ty? - Uniosłem brwi.
- Taki jak ja. - Zaśmiała się.
- I co myślisz o mnie w tej kwestii? - Adam podjął grę.
- Myślę, że Ronana i tak nie zadowolisz! - Wystawiła język i ruszyła na dół.
- Dzięki BB, serio! - Krzyknąłem za nią. - Cudownie.
Potem nachyliłem się do walizki i wyjąłem z niej wytłoczkę do jajek.
- Całe. - Uśmiechnąłem się lekko.
Adam z zaangażowaniem przeglądał swoją walizkę w poszukiwaniu… czegoś. Usiadłem na łóżku i obserwowałem chłopaka. Miało to w sobie coś… niesamowitego. Szkoda, że chłopak znalazł zgubę i się wyprostował.
- Więc tym razem nie wciągnął go portal do innego wymiaru? Miło. - Stwierdził z zadowoleniem, po czym podszedł ze swoim szkicownikiem do biurka i z pomocą linijki, sprawnie wyrwał z niego kilka kartek. - Gotowe. - Powiedział, odkładając parę z nich na bok, po czym chwilę przyglądał się tym trzymanym w rękach, jakby nad czymś się zastanawiał. W końcu uśmiechnął się i z lekkim rumieńcem na policzkach podszedł do mnie. - Będzie to bardzo niestosowne jeśli dostaniesz swój prezent teraz? Jest… Cóż, chyba trochę zbyt… Gejny? - Parsknął nerwowym śmiechem i wcisnął mi w dłonie plik kartek. - Nie mogłem się zdecydować, więc możesz sobie wybrać. Albo wziąć wszystkie… W sumie to i tak zrobiłem je bez pozwolenia, więc powinny być twoje.
- Cóż… Wow. Ja… - Popatrzyłem na kartki. Pełne szkiców, skończonych lub nie, na każdym… Byłem ja. To zaskakujące jak bardzo szczegółowe oko miał Adam. Był szkic, gdzie głaskałem Yurio i Hammera, z Nyx na ramieniu, przy Hespero, nawet śpiąc. - Są piękne.
- Więc nie jesteś zły? Ktoś postronny mógłby uznać mnie za stalkera, czy innego psychopatę. - Zażartował, przeczesując włosy między palcami. Gdy się denerwował nie wiedział co zrobić z rękami.
Podszedłem do niego i złapałem go za palce. Wreszcie popatrzył mi w oczy, a nie gdzieś obok, czy na własne stopy. Uspokoił się. Trochę. Nadal się rumienił, co przy jego zwykle śmiałym podejściu i flircie, było dość niespotykane. Uśmiechnąłem się i musnąłem jego usta.
- Jestem zaskoczony, że jesteś tak dobrym obserwatorem. Ale nie, nie jestem zły. A stalker… nie sądzę. - Zaśmiałem się cicho.
- Z początku nie planowałem cię rysować, ok? Po prostu jakoś tak samo wyszło. Rysuję to co siedzi mi w głowie, a ty… - Uśmiechnął się i sięgnął dłonią do mojego policzka.
- Odbiorę to jako komplement. - Uśmiechnąłem się szeroko. - Też coś dla ciebie mam.
- Więc też jestem dla ciebie kimś ważnym? - Niemal zacytował Nico, a jego zawstydzenie zaczęło ustępować ciekawości. Był jak dziecko, gdy chodziło o prezenty. Nie mógł się ich doczekać.
- Chyba parę razy już to mówiłem. - Zaśmiałem się i pociągnąłem go do łóżka. Potem wyciągnąłem zielone jajko ozdobione na srebrno. - Proszę. Jajko Ślizgona.
- Wow… Dzięki. - Ostrożnie wziął ode mnie pisankę, byle nie zrobić jej krzywdy i obracał w dłoni, oglądając ją z każdej strony. Jego wyraz zachwytu po chwili ustąpił łobuzerskiemu uśmiechowi. - Skoro dałem ci więcej niż jeden prezent to mogę mieć jeszcze małą prośbę?
- O ile nikt nie będzie cierpiał. - Westchnąłem. - No i zaraz musimy iść na dół.
- Przecież nie poproszę cię o pomoc w morderstwie. Prędzej w ukryciu ciała! - Roześmiał się. - Nie sądzę, by ktoś miał ucierpieć. - Odłożył jajko na nocny stolik i przysunął się do mnie bliżej. Przez moment przyglądał się mojej twarzy, z uwagą i podziwem, oczami artysty przyglądającymi się dziełu sztuki. - Jednak mam dwie prośby - stwierdził po chwili. - To jest pierwsza. - Wsunął swoją dłoń w moje włosy i przyciągnął mnie, by pocałować. Nie zdziwiło mnie to, bo cóż nie był to pierwszy raz, ale… Teraz było jakoś inaczej. Adam był inny. Bardziej delikatny, ostrożny. W tym pocałunku nie było pośpiechu, pragnienia i otoczki zabawy tylko… Nawet nie byłem pewien, jak to określić. Uczucie? Owinąłem ręce wokół jego talii i rozchyliłem usta. Przesunąłem dłonie na jego boki i zacisnąłem palce na jego koszulce. Pocałunek był gorący, głęboki i powalający. Odpowiadałem na niego i miałem nadzieję, że nie spłoszę tym chłopaka. Wyrwało mu się ciche westchnięcie i poczułem, że się uśmiecha, a mocniejszy chwyt na moich włosach uznałem za dobry znak. Jego druga dłoń powędrowała na moją klatkę piersiową, a później w dół, aż zahaczyła o krawędź koszuli. Zadrżałem, gdy chłodne palce musnęły mi skórę.
- Glonojady rozejść się! - BB stanęła w drzwiach. - Mam nadzieję, że to nie jest prezent od któregoś z was, bo nie uśmiecha mi się całowanie z Amorkiem. - Popatrzyła na Adama. - I to nie jest Akademia!
- Możesz uczynić nam tę przyjemność i spierdalać, Branwell? - Wymruczał Adam, przerywając pocałunek i opierając czoło na moim obojczyku. Chyba wciąż próbował uspokoić oddech i byłem pewien, że jego serce bije równie szybko co moje.
- Nie, bo macie zejść na dół. JUŻ! - Wskazała nam drzwi.
- Zaraz zejdziemy. - Popatrzyłem na nią porozumiewawczo. Jednak zejście teraz byłoby dość niebezpiecznym i jednoznacznym… dowodem, że… lubiłem Adama.
- Dwie. Minuty. - Wysyczała.
- Jakbyś ty potrafiła się w tyle ogarnąć… - Chłopak powstrzymywał śmiech.
- Może nie w dwie minuty, ale nie potrzebowałam do tego też trzech godzin. - Wyszczerzyła się. - Poza tym, to tylko całowanie. Założę się, że nie robiłeś tego pierwszy raz Mikaelson.
- Tak jak i innych rzeczy, ale ty też nie! - Odparł, po czym westchnął cierpiętniczo i odsunął się, by spojrzeć na dziewczynę z wyrzutem. - Zejdziemy jak tylko nie będzie to wyglądać tak… Tak, że babcia dostanie zawału - zażartował.
- Proponuję, żebyś zaczął od wyjęcia ręki spod ciuchów Ro. - I wyszła.
- Może jeszcze pięć minut…- Wymruczał, znów się do mnie przysuwając.
- Nie przeginaj. - Położyłem dłonie na jego ramionach. - Jakie jest drugie życzenie?
- Od razu przechodzisz do konkretów, co? - Uśmiechnął się, po czym chwycił moje nadgarstki i odsunął je, by mimo mojego wcześniejszego protestu jeszcze raz musnąć moje usta. Tym razem krótko, ale jednak. Potem wciąż się uśmiechając, popatrzył mi w oczy. - Umówisz się ze mną. Na poważnie.
- Myślałem, że… nie chcesz… na poważnie. - Popatrzyłem na niego z pytaniem w oczach.
- Nie chciałem. Nie sądziłem, że mogę, ale… - Widziałem w jego spojrzeniu wahanie i cień smutku, gdy odwrócił wzrok na ten jeden moment, jedno bicie serca. Zmagał się z czymś i nie wiedziałem na ile jest w stanie z tym wygrać. Nie wiedziałem, bo mi nie mówił. - Chciałbym spróbować. Nie wiem, czy to wyjdzie. Nie wiem… Nie wiem nic. - Parsknął krótkim śmiechem. - Ale… Ile będziemy w stanie to tak ciągnąć? To? Nas? Nie dziwię się, że Blue ma nas za idiotów.
Pokiwałem głową, nie wiedząc co mógłbym powiedzieć. Z reguły nie za bardzo wiedziałem, co powiedzieć. Szczególnie o uczuciach.
- Cóż, jeśli to jest to, czego chcesz to… będę szczęśliwy próbując. - Mruknąłem.
- Jeśli nie wyjdzie to… - Zaczął, ale nie pozwoliłem mu skończyć.
- Nie myśl. - Uśmiechnąłem się lekko. - Po prostu… nie myśl.
- To może lepiej zadziałam… - Przysunął się do kolejnego pocałunku, ale…
- Bluuuuuu, co ty tak stoisz pod tymi drzwiami, a nie do nich pukasz? - Kolejną rzeczą były otwarte drzwi. - Oooooooo… ale może to po śniadaniu. Mama mówi, że macie przecież samolot i trzeba zejść na dół już.
- Blue! - Krzyknęliśmy równocześnie, odskakując od siebie jak oparzeni.
- Jesteś martwa, Jane! - Wrzasnął wkurzony Adam, rzucając się w stronę dziewczyny, której szeroki uśmiech szybko zmienił się w panikę.
- Chciałbyś Milaelson! - Rzuciła w niego pierwszą rzeczą, którą miała pod ręką, czyli ręcznikiem, który - czystym łutem szczęścia - zakrył twarz Adama.
- Mała, wredna, cholera! - Chłopak odrzucił ręcznik na bok, po czym w biegu zabrał z torby buta i miotnął nim w cel. - Nie dostaniesz ode mnie nic!
Niestety dziewczyna jako żywej tarczy użyła Nico i to jego trafił but. Chłopakowi lekko zaszkliły się oczy, ale Blue już rzuciła mu z pomocą i otuliła go.
- Już, to tylko chwilę poboli. - Powiedziała mu na ucho. - Nawet nie będzie guza.
Podszedłem do nich i wyplątałem chłopaka z ramion BB.
- Chodź, w zamrażalce powinien być lód. - Odwróciłem się w drzwiach i posłałem im karcące spojrzenie. Nikt nie będzie ranił mojego brata. No chyba, że ja.

Adam
- Kurwa mać, Jane! Zasłaniać się dzieckiem?! - Dziewczyna wkurwiła mnie bardziej niż kiedykolwiek.
Nico może i bywał namolny, ale zdążyłem już polubić go jako młodszego brata, którego nigdy nie miałem. Za nic w świecie bym go nie skrzywdził z premedytacją, a już na pewno nie tak! Branwell przesadziła w cholerę i teraz naprawdę miałem ochotę jej wjebać. Powstrzymywało mnie tylko własne poczucie winy, bo nie pomyślałem, że podczas naszych wojen może ucierpieć ktoś postronny. No, może Ronan. Ale ten akurat wiedział na co się pisze, przebywając z nami w jednym pomieszczeniu.
- Nie pomyślałam, że rzucisz BUTEM! - Warknęła. - Normalni ludzie tak nie robią!
- Normalni ludzie nie robią tarcz z dzieci! - Odpowiedziałem z oburzeniem w głosie.
- Czy ja twierdziłam, że jestem normalna?! - Warknęła. - Dobra! Idziemy na dół, bo się spóźnicie na ten cholerny samolot!
- A ja twierdziłem, że ja jestem? - Odparłem z ironią w głosie. - Kurwa… Nie tak miał wyglądać ten ranek. - Gdybym nie stał na środku pokoju, pewnie walnąłbym pięścią w ścianę. - Czekaj… - Powolny wdech i wydech, po czym obserwowany przez zdenerwowaną dziewczynę podszedłem do biurka i sięgnąłem po pozostałe mi rysunki. - Masz. - Wcisnąłem jej w dłonie prezent, wymijając ją w drzwiach, nawet nie czekając na reakcję.
- Co to… - Dalej nie usłyszałem, bo zszedłem na dół i wszedłem do kuchni, gdzie Ronan przykładał lód do czoła Nico i ocierał jego pojedyncze łzy.
- Jak sytuacja z młodym? - Powoli zbliżyłem się do rodzeństwa, czując się jak ten zły, choć cholera, to nie była tylko moja wina. - Przepraszam, Nico. Naprawdę mi głupio.
- Jest ok. - Pociągnął nosem.
- To dobrze. - Westchnąłem i podałem dzieciakowi jeden z dwóch rysunków. - Może to nie jest „Dance Revolution”, ale mam nadzieję, że również ci się spodoba.
Nie miałem wiele czasu na szkice. W zasadzie nie miałem go w ogóle. Nie planowałem tych wszystkich prezentów, ale gdy postanowiłem oddać Aniołkowi jego portrety, przypomniałem sobie o jajku od Nico. Chciałem jakoś wynagrodzić mu to, że się starał, a ja potraktowałem go wtedy no cóż… nie najlepiej. Więc sięgnąłem po szkicownik, a wtedy pomyślałem jeszcze o Jane i o państwie Chainsaw i… Finalnie nie spałem przez większą część nocy.
Nie rysowałem wcześniej młodego, więc szkic był czysto improwizowany, ale wydawało mi się, że w miarę dobrze ująłem najważniejsze szczegóły. Dzieciak na kartce miał tarczę Kapitana Ameryki, a obok stał Steve Rogers w kostiumie i uśmiechając się, tarmosił mu włosy.
- Jest… jest… cudowny! - Jego oczy momentalnie się osuszyły, a sam chłopak zgniótł mnie w uścisku.
Ronan uśmiechnął się lekko i włożył mrożone brokuły do zamrażalki, a ja odwzajemniłem gest młodego.
- Dziękuję. - Odsunął się. - Ale… twoje jajko… chyba zostało w domu…
- Nie szkodzi. Wezmę je jak wrócimy. Naprawdę mi się podoba, po prostu… Przepraszam, nie chciałem byś wtedy pomyślał, że go nie chcę. - No i znowu się tłumaczyłem, nie mogąc wprost powiedzieć w czym leży mój cholerny problem.
- Okej. - Pokiwał głową. - Chodźmy, bo muszę dać inne.
- Też mam jeszcze jeden prezent, więc… - Popatrzyłem na Ronana z lekkim uśmiechem. - Dołączmy do reszty zanim Blue znów się wkurzy.
- Okej. - Ronan ruszył w stronę salonu, a Nico lekko pociągnął mnie za rękaw.
- Co tam młody? - Przystanąłem, by zwrócić wzrok na dzieciaka. - Nadal cię boli? Nie powinniśmy cię faszerować prochami, ale może znalazłbym jakieś tabletki, czy coś…
- Nie. - Pokręcił głową. - To nie to. - Ściszył głos. - Znaczy… ekhem… to jesteś już z Ro czy nie? - Parsknąłem śmiechem, słysząc to pytanie, bo… Tak? Nie? Jeżeli randka liczy się jako bycie razem, to chyba tak, ale z drugiej strony… Cholera.
- Chyba? - Byłem lekko skonfundowany, a nie chciałem mu kłamać. - Idziemy na randkę.
- Nie idźcie do tej nowej restauracji w Durham. - Nico ruszył przed siebie. - Ro lubi pizzę. Ale bez szpinaku. I zieleniny. Lubi pepperoni. I nie lubi ananasa na pizzy. Ale kurczak może być. I kebab. I nie lubi cebuli…
- Ok ok ok, na chwilę cisza, jasne? - Położyłem mu dłonie na ramionach i lekko nim potrząsnąłem, przerywając ten potok słów. Naprawdę mieliśmy teraz ważniejsze sprawy niż to, jaką Aniołek lubi pizzę. Znaczy to też było ważne, ale później. W sumie to… - Potem, ok? Pomożesz mi zaplanować idealną randkę, co ty na to? Tylko na razie spokój, bo Jane znów zacznie rzucać przedmiotami. Teraz specjalnie w nas obu.
- Okej. - Uśmiechnął się i wszedł do salonu. - Uuuuu! Jajko od mamy! - I podbiegł do swojego miejsca, a ja, nieco wolniej, podążyłem za nim.
Nie chciałem się wtrącać w tę rodzinną scenkę, gdy wszyscy obdarowywali się pisankami, więc czekałem. Po prostu stałem obok, obserwując radość malującą się na ich twarzach, spojrzenia pełne miłości oraz wyrazy zachwytu nad ozdobnymi jajkami. Ściskałem za plecami ostatnią pracę, której poświęciłem najwięcej czasu, ale równocześnie byłem z niej najmniej zadowolony. Nie miałem problemu, gdy chodziło o sylwetkę Aniołka, bo widziałem go w swoich myślach i niektórych snach. Tak, Adam to się nazywa obsesja. No a Jane oraz mały Nico często towarzyszyli nam czy to w domu blondynka, czy w Akademii. Problem stanowili jednak państwo Chainsaw oraz Nilsa, którą spotkałem dopiero podczas tych świąt. Starałem się jak mogłem, ale i tak miałem wrażenie, że coś poszło źle, więc ciągle poprawiłem rysunek, aż w końcu zastanawiałem się nad wyrzuceniem go do kosza. Ale coś musiałem, chciałem im dać.
-Adam? Wszystko w porządku? - Mama Ronana najwyraźniej zauważyła moje zdenerwowanie, bo w jej głosie pojawiła się nuta rodzicielskiej troski.
- Tak. Tak, jest ok. Tylko… - Zebrałem się w sobie i zrobiłem kilka kroków, by podejść do kobiety, po czym przekazałem jej kartkę. - Nie wyszedł tak jak chciałem, ale nie zdążyłem zrobić nowego. To tylko szkic, więc nie jest zbyt dokładny, a zwykle rysuję innym stylem i musiałem trochę improwizować i… - Westchnąłem. - Zrozumiem jeśli się Pani nie spodoba.
- Jesteś kochany. - Objęła mnie i pogłaskała po włosach. Potem zaczęła się przypatrywać szkicowi. - Pogrążając trochę moje dzieci stwierdzę, że jest to najlepszy rysunek jaki kiedykolwiek dostałam. - Zaśmiała się. - Jest śliczny. I chyba jako jedyny uchwyciłeś to, że Lorcan i Ronan mają identyczną mimikę. - Popatrzyła na swojego męża i syna. - Może nie jest idealny dla ciebie jako autora, ale dla mnie, jako odbiorcy jest idealny. No i jestem pod wrażeniem, jak mocno widać podobieństwo.
- Ja… Ano… - Czułem, że się czerwienię, więc wbiłem spojrzenie w podłogę, pozwalając by przydługawe już włosy choć trochę zasłoniły mi twarz. - Dziękuję. - Nie wiem, czy powinienem w tej sytuacji być tym, który dziękuje, ale słowa kobiety, choć nie uważałem je za zasłużone, bardzo mnie ucieszyły. Jej uśmiech znaczył, że moja praca jednak nie poszła na marne.
- Wszyscy obdzieleni? - Pan Chainsaw klasnął w ręce. - Bo nasz samolot nie będzie czekał.
- Powinniśmy coś zabrać? - Stanąłem przy Aniołku, który w przeciwieństwie do mnie miał chyba jakiś plan tej wycieczki.
- Wszystko spakowane. - Uniósł kącik ust. - To tylko kilka godzin.
- Zawsze przygotowany, co? - Uśmiechnąłem się, trącając jego ramię, niby w przyjacielskim geście, ale tak naprawdę z jakiegoś powodu czułem, że potrzebuję tego kontaktu. Chciałem trzymać go za rękę, przytulać… Kurde, brzmiałem jak nastolatka z cruhem. - Jedziemy ja, ty i twoi rodzice, tak?
- Tak. I to mama jest gotowa ze wszystkim. - Oparł się na moim ramieniu, w równie niezobowiązującym geście. - Ale weź bluzę.
- Którą? - Zażartowałem, bo wcale nie zabrałem z akademika trzech. - Wezmę też szkicownik, jeśli nie masz nic przeciwko. Pewnie i tak nie będzie czasu na rysowanie, ale… Nigdy nie wiadomo, co przykuje moją uwagę.
- Cienką. - Odgarnął włosy z oczu. - Bo będzie chłodno pod wieczór. - Czyli ta z panoramą Night Vale będzie idealna.
- W razie czego możemy się nawzajem ogrzać - rzuciłem, zniżając ton do szeptu.
- Nie wolałbyś kocyka? - Uśmiechnął się figlarnie.
- Jako dodatek do ciebie bardzo chętnie - stwierdziłem rozbawiony.
- I czekolada? - Odwrócił się twarzą do mnie.
- Czytasz mi w myślach, Aniołku. - Gdyby nie obecni dookoła ludzie, z chęcią zmniejszyłbym odległość między nami jeszcze bardziej. Nie sądziłem, że jedna rozmowa, jedno pytanie i odpowiedź na nie sprawi, że zdam sobie sprawę z tego jak bardzo chcę… Jego.
- Chłopcy! Przebrać się, po bluzy i na zewnątrz. - Zarządziła mama Ro, co trochę przywróciło nas do rzeczywistości. Do rzeczywistości, gdzie czas istniał i samolot mógł odlecieć bez nas.
- Tak jest, pani Chainsaw. - Zasalutowałem że śmiechem, po czym chwyciłem chłopaka za nadgarstek, by pobiec z nim na górę.
- To będzie super dzień.

Tak kończy się wielkanocne śniadanie xD
10763 słowa
Masz swoje 10000 słów Reku xd

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz