5.17.2019

Od Rekera cd. Anthony'ego

- Powiedzmy - prychnąłem, odpychając od siebie zielonookiego chłopaka, którego jeszcze tutaj nie widziałem - Lepiej patrz, jak chodzisz śpiąca królewno. Przyjechałeś się tutaj uczyć, a nie malować paznokcie - poprawiłem na sobie wyprasowany frak, żeby następnie ruszyć ponownie do rozbudowanej stajni, gdzie o tej porze dnia czekał na mnie półsenne koniska. Dochodziła właśnie godzina dziewiętnasta, dlatego po sprawdzeniu stanu swoich pokrak, zamierzałem natychmiastowo wrócić do akademika, aby wziąć prysznic i udać się na spoczynek, który był mi niezwykle potrzebny do pełnej regeneracji. Pomijając już samo to, że poziom dzisiejszych treningów był o wiele wyższy niż ostatnio, to późnym popołudniem zabrano mnie także na godzinny teren, gdzie przypadkowo obiłem sobie nieco nogi. Na szczęście skończyło się jedynie na drobnych siniakach, a nie złamanych kończynach, co pozwoliło mi na odczucie lekkiej radości, związanej z tym dziwnym wyczynem - Cześć Demonie - rzekłem radośnie, wchodząc pewnym krokiem do boksu Residenta - Znowu wszystko rozwaliłeś? - dorzuciłem, podnosząc z ziemi siatkę z sianem, do której dostała się niewielka ilość leżących na ziemi trocin - Kiedyś ci to zabiorę i nie będzie podjadania - zawiesiłem poliestrowe szaleństwo z powrotem na przeznaczonym do tego haczyku. Nie chcąc, żeby ten głupek znowu dopiął tego czynu, zawiązałem sznurek na dwie pętelki, co uniemożliwiło polimerowi poruszanie się wzdłuż wygiętego kawałka metalu. Po sprawdzeniu wszystkich nóg gniadosza, byłem gotowy na spotkanie z Tornadem, który przez swój młody wiek ucieszył się bardziej na mój widok, niż ten stary zgred, który ostatnio sprawiał mi coraz więcej problemów. Doskonale wiedziałem, iż był zazdrosny o mojego drugiego wierzchowca, ale cóż, musiał się z tym jakoś pogodzić... Z czasem i tak kupiłbym zastępczego konia, nadającego się na chwilowego zmiennika dla skoczka, gdyby ten nie daj Boże, doznałby jakiejś kontuzji. Miałem już wychodzić z końskiego domostwa, lecz w ostatniej chwili mój wzrok napotkał nieznanego mi karusa. Zapewne należy do tego nowego patałacha - pomyślałem, wyciągając przed siebie otwartą dłoń, na której leżał niewielki kawałek jabłka - Śmiało - powiedziałem, obserwując jego nerwowe ruchy, które z każdą sekundą zanikały coraz bardziej. Zadowolony z takiego obrotu spraw, poczułem, jak Chacco poderwał owoc z mojej dłoni, aby następnie przepchnąć go do swojego żołądka - Więcej nie mam - wzruszyłem ramionami, żeby po niecałej sekundzie się od niego odsunąć - Poproś swojego właściciela o więcej - dorzuciłem na koniec, ruszając żwawym krokiem w stronę dworu, gdzie nadal utrzymywała się wyśmienita pogoda. Rozmarzony wizją jutrzejszego dnia, wróciłem na ślepo do swojego pokoju, w którym dzięki zimnemu prysznicowi doprowadziłem się do względnego porządku. Nie odczuwając jeszcze potrzeby snu, pokusiłem się o włączenie pustego Skype'a. Znowu nie dajecie znaku życia - westchnąłem w umyśle, spoglądając kątem oka na zdjęcie mojej szczęśliwej rodziny. Odkąd trafiłem do IHA, minął praktycznie rok, a oni ani razu mnie jeszcze nie odwiedzili. Godząc się powoli z myślą, iż nie jestem im potrzebny, wylogowałem się z niebieskiego komunikatora, co zezwoliło mi na zapadnięcie w płytki sen.
❖❖❖❖❖
- Jak to ktoś nowy będzie w drużynie? - zmarszczyłem brwi, zgniatając przy tym w rękach dwukolorową piłkę - Wiem, że Castiel ma kontuzją, ale damy sobie radę... Wróci przecież za kilka tygodni - starałem się usunąć ten pomysł panu Lasamariemu z głowy, lecz ten nadal uparcie twierdził, że znalazł nam idealnego kandydata na rezerwowego. Zrezygnowany, machnąłem jedynie na to wszystko ręką, przez co uniknąłem niepotrzebnej, niezbyt zrozumiałej dla innych kłótni. 
- Jest nowy, dlatego nie bądźcie dla niego niemili. Dajcie mu szansę, to na prawdę miły chłopak... Przyjdzie tu za niecałe piętnaście minut - ciągnął dalej swoją mowę, zapewne uważając, iż coś to da - Będę się już zbierał. Mam nadzieję, że się nie pozabijacie - wyszedł z hali, pozostawiając naszą siódemkę sam na sam.
- Sądzisz, że ten świeżak da sobie radę? - zapytał Jay, siadając na ławce obok mnie - Musimy mieć kogoś zastępczego w drużynie. Nigdy nie wiadomo, jak potoczą się wydarzenia na zawodach... Uważam, że powinniśmy dać mu szansę - poklepał mnie po plecach, ale ja zamiast odwzajemnić ten gest, wolałem pogrążyć się w swoich myślach, dotyczących najbliższego meczu. Jako kapitan naszej drużyny nie miałam prawa zawalić. To ja musiałem opracować wszystko tak, abyśmy wygrali te zawody. W końcu jeden zły ruch i już na zawsze możemy pożegnać się z akademickimi półfinałami. Nie mogłem na to pozwolić! Oj nie mogłem!
- Nie wiem czy to dobry pomysł. Może wszystko nam  zepsuć - westchnąłem, wywołując jednocześnie naszą ofiarę, którą okazał się chłopak z wczorajszego wieczora - No ładnie... - dodałem dla samego siebie, starając się nie ulec narastającej w moim wnętrzu presji.
- Cześć - przywitał się pewnie, otrzymując przywitanie od reszty drużyny. Nie mając zamiaru się odzywać, wbiłem wzrok w ziemię, oczekując zniknięcia pasożyta z mojego terenu - Dyrektor kazał mi tutaj przyjść... Ponoć szukacie kogoś do drużyny? - mówił spokojnie, rozglądając się po nieznanej jeszcze przestrzeni.
- Pójdę już, sami sobie wyznaczcie ćwiczenia - zmieniłem temat naszej rozmowy, która i tak dążyła jedynie do bezsensownej paplaniny - Mam nadzieję, że Anthony umie chociaż odbijać porządnie piłkę... Jeśli zniszczysz nam mecz, wylecisz stąd na zbity pysk.

<Anthony? ;3 Postaraj się nie zabić xd>
789 słowa. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz