5.22.2019

Od Adama cd Blue

- Głucha jesteś czy głupia? Pytanie ci zadałem! - Wrzasnąłem do Jane, bo chyba pocky odebrały jej tymczasowo zdolność słuchu. - Z kim miałaś najlepszy seks? - Byliśmy dorośli, więc mogliśmy zadawać poważne pytania, co nie?
- Hmmmm... - Zaczęła intensywnie myśleć. - Chyba miała na imię Jean... - Zagwizdałem, po czym wbiłem wzrok w dziewczynę po części z zaskoczenia jej odpowiedzią, a po części tym, że byłem w stanie gwizdać.
- Nieźle, nieźle... Więc grasz na dwa fronty? - Czy miałem coś przeciwko? Kurwa, że nie. Nie ogarniałem niektórych facetów, traktujących geji jak chorobę, a równocześnie uważających lesbijki za gorące, ale... Cholera z tym drugim nie mogłem się stuprocentowo nie zgodzić.
- Chuj mnie obchodzi kto co ma w spodniach. - Usiadła na podłodze opierając się o łóżko. - Jestem pan i dobrze mi z tym!
- Pan? Ok spodziewałem się bi, ale cholera masz rację. Powinniśmy wykrzyczeć światu, że coś poza homo istnieje - zgodziłem się z nią, po czym wpadłem na genialny pomysł. - Zróbmy tęczową imprezę. Pomalujmy Akademie na tęczowo i wszędzie wystawmy flagi, i wpierdalajmy skittlesy, i ogarnijmy jednorożce. Tak, potrzebne będą jednorożce. Trza znaleźć dziewicę...
- Hola hola rycerz! - Pomachała mi dłonią przed twarzą. - Najpierw ty i Ro potem coming out!
- A nie można tego połączyć? Dwie rzeczy za jednym razem - stwierdziłem, opierając się na łokciach, by lepiej widzieć dziewczynę, która wybuchnęła śmiechem bez opamiętania.
- Dobre! - powiedziała przez łzy. - Bardzo! Powiedz mu to. Poczekam na reakcję! - I znów zaczęła się śmiać.
- Wiedziałem, że mnie poprzesz, Jane! - Uśmiechnąłem się do niej szeroko i przysunąłem się, by położyć głowę na jej wyprostowanych nogach jak na poduszce. Ale śmiesznie wyglądała jej twarz z tej perspektywy... - Teraz ty. Pytanie!
- Hm... - Popatrzyła na mnie. - Czemu zrezygnowałeś z roli? - Kurwa. Odwróciłem wzrok na bok.
- Następne pytanie, proszę.
- Nie ma tak! Mów!
- Nie chcę! - wydarłem się, wygrywając jej z ręku butelkę Ramune, bo cholera musiałem się napić.
- Gówno mnie to deklu!
- Spierdalaj, Branwell! Za trzeźwy jestem na takie pytania!
- To pij! Tam jest winoooo!!! - Wskazała na butelkę stojącą na wierzyczce z mang, która wzięła się w moim pokoju z nikąd. Kiedy zdążyliśmy ją zbudować?
- Kurwa! Nienawidzę cię, idiotko! - wrzasnąłem i na czworaka podpełzłem po cenny eliksir. 

***

Lampa na suficie tak dziwnie się chybotała, latając w kółko nad moją głową, więc zamknąłem oczy. Podłoga była taaaka wygodna, że mogłem na niej zasnąć, ale ta kurewska dziewczyna, kopnęła mnie w żebra i coś ode mnie chciała.
- Kurwa, czego? - Wbiłem w nią nienawistne spojrzenie, a przynajmniej miałem nadzieję, że w nią, a nie jednego z jej klonów, które pojawiły się z nikąd.
- Masz odpowieeeedzieć, bo odwołam ci randkę! - I kolejny kop. Ale na co w ogóle miałem odpowiedzieć? Nie pamiętałem żadnego pytania... Chyba... O.
- Miałem ci powiedzieć o Jasperze, tak? - Wolałem się upewnić, bo coś mi mówiło, że nie mogę już ufać samemu sobie.
- Jakim kurwa Jasperze? - Popatrzyła na mnie.
- Jak to jakim? - Parskłem śmiechem, choć w cale nie było mi wesoło. Ale czemu? - Tym co się zabił! Przeze mnie. Jestem mordercą, wiesz? Ale nikt mnie nie ukarze, bo nie może. Śmiesznie nie? - Znów zachichotałem, zasłaniając dłonią oczy, które piekły mnie od tego cholernego światła. Albo nie światła? Kurwa, dlaczego miałem mokrą twarz?
- Nosz kurwa mać daj więcej alkoholu bo nie rozumiem. - Wyciągnęła rękę, chcąc odebrać mi moje kochane wino.
- Nie dam! Moje! - Przytuliłem do siebie butelkę, chcąc ochronić swój skarb. - Głupia jesteś, że nie rozumiesz! Jasper się zabił, bo mnie nie było! Bo grałem w tym jebanym serialu!
- To jak kurwa go zabiłeś jak cię nie było?
- Nie odebrałem jego telefonu! Wiedziałem, że coś jest z nim nie tak. Przestał pisać, ale miałem to gdzieś, bo nagrywaliśmy ostatnie odcinki. Obiecałem, że będę z nim. Że będę dla niego. Zawsze... - Głos zaczął mi się łamać i w końcu zorientowałem się, że płaczę. - Kurwa. Jestem żałosny.
- Chyba dlatego, że się obwiniasz! - Rzuciła mi chusteczki. - On był egoistą, bo cię ograniczał!
- Stul pysk, Branwell! - Teraz to mnie wkurwiła. - To ja byłem egoistą! To ja go zostawiłem! Nie obchodziło mnie, jak się czuje i co zrobi, bo jedyne o czym myślałem to o własnej karierze, a przecież kurwa nawet jej nie potrzebowałem. Potrzebowałem tylko jego. Jego miłości. Jego szczęścia. Mieliśmy razem iść na studia... - Puściłem wino i podkuliłem nogi, by oprzeć czoło na kolanach. - On miał talent. Malował tak pięknie...
- Bo związek to spełnienie marzeń jednej strony, tak? - Zironizowała. - Wiesz co Adam? Pierdol się. Jesteś debilem, który nie zasługuje na to, co Ronan chce ci dać. Wolisz nurzać się w poczuciu winy, twoja sprawa. Jesteś głupi, twoja sprawa. Tylko nie narzekaj, bo to też twoja sprawa.
- Czyli się zgadzamy, Jane - powiedziałem ze słabym uśmiechem. - Nie zasługuję na Ronana i nienawidzę siebie za to, że mimo wszystko go chcę. - Wstałem z podłogi, choć okazało się to trudniejsze niż mogłem się spodziewać, bo z jakiegoś powodu panele się ruszały. Chwiejnie podszedłem do łóżka i padłem na nie twarzą, zapadając się w miękkiej pościeli. - Czemu w ogóle cię obchodzę? - wymamtotałem w materac, nawet nie spojrzawszy na dziewczynę.
- Za wysoko się cenisz. - Chyba wypiła kolejny łyk. - Obchodzi mnie Ronan. I to, żeby nikt go nie ranił.
- Jesteś okrótna, wiesz? - Powoli odwróciłem ku niej głowę. - Ale jesteś też dobrą przyjaciółką dla Aniołka. Zazdroszczę mu tego. Tego jaki jest i jacy ludzie go otaczają. Ale cieszy mnie, że tak jest. Ja jestem żałosny, a on... On jest sobą. Dobrym sobą. I ty też jesteś dobra. Wkurwiająca i wredna, ale dobra.
- Sam sobie to robisz.
- Wiem - potwierdziłem ze smutnym uśmiechem, bo miała rację. Sam się raniłem, sam się karałem... Nikt inny nie widział, że to nie Jasper był winny, tylko ja. - Kurwa, zepsułem nam imprezę. Zróbmy coś głupiego, zanim sam się zabiję.
- Pierdol się Mikaelson, jest szósta, ja idę spać. - Sięgnęła po koc. - Ty też idź.
- Co ty pierdolisz? Dopiero czwarta była. - Zgarnąłem z szafki telefon i... O chuj, co było nie tak z czasem? - Kurwa, masz rację. - Rzuciłem smartfonem... gdzieś, po czym zanużyłem twarz w poduszkę. - Nienawidzę życia...

***

- Kurwa, Branwell! Wyłącz ten alarm! - Głowa bolała mnie jak cholera, a ten jebany dzwonek wwiercał mi się w czaszkę.
- Nie wrzesz na mnie, debilu! To twój telefon! - Dziewczyna jęczała w wyrazie protestu, więc niechętnie otworzyłem oczy, które zaraz poraziło ostre światło dnia.
- Kurwa. - Ignorując ogólny ból w sumie wszystkiego, zacząłem rozglądać się za głośnym urządzeniem, które z jakiegoś powodu znalazło się na podłodze pośrodku pokoju. - Ja pierdole, na cholere ten alarm?! - Usiłowałem wstać z łóżka, ale zaplątałem się w kołdrę i zaraz leżałem jak długi na panelach z uczuciem deja vu.
- Wyłącz to! - darła się Jane.
- Już! - odwrzasnąłem i rzucając pod nosem wiązankę japońskich przekleństw, wyplątałem się z pułapki, po czym dopadłem telefon. - Ej... - Wbiłem wzrok w małe literki na ekranie, usiłując zrozumieć ich treść. - Czemu tu pisze "Randka z Ro"?
- Kurwa nie wiem! Nie ja idę! - Nastała cisza, bo wyłączyłem alarm, aż nagle...
- Kurwa! - Zawołaliśmy, równocześnie zdając sobie sprawę z cholernie ważnego faktu.
- Za godzinę mam randkę z Aniołkiem!
- Cholera, trzeba cię ogarnąć! - Krzyknęła Blue, zarzucając z siebie kołdrę. - Wyglądasz jak trup!
- Dzięki, ty też! - skwitowałem jej komentarz z ironią w głosie.
- Ja nie idę na cholerną randkę! - odpowiedziała, po czym rzuciła się do mojej szafy i zaczęła przekonywać jej zawartość. - Znajdę ci ciuchy, a ty dzwoń do tego głupiego lodowiska - zarządziła, co w sumie miało sens, więc walcząc z bólem głowy, wyszukałem odpowiedni numer.
Po krótkiej rozmowie, podczas której starałem się brzmieć jak najmniej martwo, udało mi się załatwić najważniejszą część randki. Na szczęście kieszonkowe od rodziców były aż nadto wystarczające, by właściciel miejscówki potraktował moje życzenia na poważnie. Jane wybrała już dla mnie strój, który uznała za odpowiedni jak na jej gust, ale tak jak ufałem jej opinii, tak same ubrania nie wystarczą bym wyglądał znośnie. Byłem blady jak kreda, pod oczami miałem wory, a włosy śmierdziały mi alkoholem. Innymi słowy totalna porażka.
- Idę brać prysznic - stwierdziłem, po czym pędem udałem się do łazienki.
Po kilku minutach stania pod strumieniem ożeźwiająco zimnej wody, senność odeszła, a ja poczułem się choć trochę lepiej. Szybki makijaż też pomógł, bo choć Aniołek za nim nie przepadał, naprawdę potrzebowałem tego podkładu. Nie pierwszy raz miałem takiego kaca, więc można powiedzieć, że byłem przygotowany. Apteczka poza wszelkimi opatrunkami na wypadek kociego gniewu zawierała też sporo tabletek różnego zastosowania, w tym przeciwbólowego i trochę uzupełniających elektrolity. Wypicie duszkiem butelki wysoko cukrowej Ramune też zrobiło swoje i w końcu Jane uznała, że nadaję się do życia. Pozostało mi tylko zadzwonić po taksówkę, bo na kacu czy nie, nie zamierzałem sam prowadzić auta nawet gdybym jakieś miał. Choć swoje życie miałem gdzieś, Ronana zabić nie zamierzałem. 

1399 słów
Blue? Pamiętasz cokolwiek? xD

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz