Ronan
Wycieczka do Mount Rushmore była wyjątkowo męcząca. Trzygodzinny lot w jedną stronę, potem zwiedzanie i drugi lot… Jasne, było cudownie, ale nigdy nie przepadałem za przemieszczaniem się w powietrzu. Nic dziwnego, że po dość skromnej kolacji, ja i Adam padliśmy po prostu na łóżko i zasnęliśmy. Teraz, gdy się obudziłem, zdałem sobie sprawę, że pierwszy raz śpimy… mniej platonicznie niż zwykle. Adam leżał tyłem do mnie, ale moja ręka spoczywała w jego pasie. Czułem jak oddycha i to było niesamowite. Delikatnie wyplątałem się z mieszaniny kołdry, Adama i prześcieradła, a potem podniosłem się na łokciach i spojrzałem na zegarek. Siódma trzydzieści. Pięknie. Zakląłem pod nosem i sięgnąłem po bokserki. Niby nie musiałem, ale jakoś to była pierwsza rzecz, o której pomyślałem. Potem sięgnąłem po telefon i postanowiłem przejrzeć ciekawsze informacje. Wiedziałem, że nie zasnę. Kiedy znudzony przeszukiwałem twittera, natknąłem się na TO. Musiałem zatkać usta i całą swoją siłą woli zmusić się do milczenia. Chaotycznie odgarnąłem z siebie koc, pod którym spałem. Usiadłem na krawędzi łóżka i zacząłem delikatnie budzić swojego towarzysza.- Adam! - Potrząsnąłem nim. - Adam!
Chłopak wymruczał coś, odwracając się w moją stronę i popatrzył na mnie zaspanym wzrokiem.
- Co Aniołku? - Wymruczał.
Podstawiłem mu pod nos telefon i czekałem na reakcję. Popatrzył chwilę na telefon, mrugnął, a potem…
- Kurwa daj! - Odrzucił kołdrę i wyrwał mi telefon z ręki.
Gapił się z otwartymi ustami przez kilka chwil, a potem uniósł ręce do góry i…
- Yas! - Hawk by się nie powstydził. - Yas! Patrz! - Podstawił mi telefon pod nos. - Patrz! Yaaaaaaaas! - Potem opadł na łóżko i jeszcze chwilę poudawał bruneta z blizną. - Yaaaaaaas!... Ekhem, to… to tak. To twój… telefon.
- Dzięki. - Uśmiechnąłem się lekko i ułożyłem się na „swojej” części łóżka. - I przepraszam, że obudziłem, ale… no Laurent i Damen.
- Nie. - Wycelował we mnie palcem. - Nie przepraszaj. Jest. Piękna. Jest… boska. Cudowna!
Otwierałem już usta, ale ktoś mnie uprzedził, lekko uchylając drzwi.
- Wszystko w porządku chłopcy? - Mama Blue wsadziła głowę. - Słyszałam coś…
- Wszystko okej. - Uniosłem kąciki ust.
- Tylko uprawialiśmy seks. - Powiedział Adam w tym samym czasie.
Pani Branwell serdecznie się roześmiała i pokręciła głową. Zapewne spowodował to fakt, że nie istniała możliwość, żebyśmy robili coś więcej niż spanie i to było widać.
- To trochę ciszej, bo niektórzy jeszcze śpią. - I zamknęła za sobą drzwi.
Adam popatrzył na mnie porozumiewawczo.
- Wszyscy jeszcze śpią, tak? - Uśmiechnął się znacząco.
- W łazience mamy pistolety. - Wyszczerzyłem się. - Ty do Nico, ja do Blue, a potem reszta?
Położył mi rękę na ramieniu i z powagą odparł:
- Powodzenia! Jeśli umrzesz, zabieram twoje mangi. I „Zniewolonego księcia”.
- Jeśli ty umrzesz zabieram Yurio. - Odparłem tym samym tonem. - Ale kosmetyki oddam Blue.
- Deal. - Kiwnął głową.
Potem szybko ruszyliśmy do łazienki.
Adam
Nie było czasu na zakładanie ubrań. Nasza misja była zbyt ważna i nie cierpiąca zwłoki, więc nie bacząc na zimno, w samych bokserkach popędziliśmy do naszego małego arsenału po niezbędne wyposażenie. Broń już tam na nas czekała, załadowana i sprawdzona, gotowa do siania spustoszenia. Niczym komandor Rex, odbyłem dwóch pistoletów, zostawiając Ronanowi karabin i po porozumiewawczym skinięciu głową, wybiegłem z łazienki. Zwolniłem przy schodach, które niestety mogły zdradzić moją pozycję, jeśli nie stawiałbym ostrożnych kroków, więc bardzo wolno zszedłem na parter i niczym w filmie szpiegowskim, przypadłem plecami do ściany. Wstrzymując oddech, zerknąłem do salonu, upewniając się, że mój cel znajduje się tam, gdzie powinien, czyli na dużej kanapie przed telewizorem. Chłopiec leżał na boku niczego nieświadomy, tylko niedbale przykryty kocem, którego większa część zdążyła zsunąć się na podłogę. Oddychał spokojnie, z zamkniętymi oczami i lekko rozchylonymi wargami, opierając głowę na ramieniu. Podszedłem do niego, starając się przy tym robić jak najmniej hałasu, po czym wycelowałem w niego obie bronie i… Rozmyśliłem się. Zamiast strzelić, odłożyłem jeden pistolet na podłogę i wolną dłonią zakryłem dzieciakowi usta, by nie krzyczał.- Tylko spokojnie, młody. - Powiedziałem szeptem, kiedy Nico gwałtownie wyrwany ze snu wbił we mnie przerażone spojrzenie. - Chcesz mi pomóc oblać twojego brata? - Strach ustąpił zwykłemu zaskoczeniu, więc puściłem chłopaka i wcisnąłem mu w rękę pistolet.
- Chcesz zdradzić swojego chłopaka? - Słysząc to pytanie parsknąłem cicho śmiechem.
- Nigdy! - Odparłem, co było oczywiście zgodne z prawdą. - Chcę tylko oblać tego cudownego blondynka, który tak się składa jest twoim bratem, a moim prawie chłopakiem.
- Aha. - Powolne kiwnięcie i podejrzliwie spojrzenie zdradzało, że dzieciak nie zupełnie mi uwierzył.
- Albo mi pomożesz, albo będziesz ofiarą… - Wyjaśniłem, akurat w momencie gdy z piętra dobiegły nas krzyki.
- DOPADNĘ CIĘ CHAINSAW! - Jane miała naprawdę mocny głos. Pewnie obudziła innych.
- Trzymaj. - Wcisnąłem dzieciakowi w dłoń pistolet i sam sięgnąłem po ten wcześniej odłożony. - Krzyknij coś przekonującego i schowaj się przy schodach.
- Jasne, panie kapitanie! - Odparł cicho, wzmacniając swoje słowa salutem, po czym zerwał się z łóżka. - Aaaaa! Zostaw mnie Adam! To nie fair! - Wrzasnął głośno i pobiegł do schodów, na których po chwili pojawił się mój Aniołek, najwyraźniej uciekający przed wkurwioną dziewczyną. Z wiadrem. Jane… wzięła wiadro.
- Kurna mać, Jane! - Zrobiłem strategiczny odwrót za kanapę, byle tylko znaleźć się poza polem rażenia.
- Oszalała! - Wrzasnął Ronan, zeskakując z ostatnich stopni, prosto pod ostrzał rozradowanego Nico. - Nickolas! - W oczach chłopaka pojawiła się jednoczesna duma i furia. Potem, ignorując wodę z pistoletu, chwycił brata za ramiona i zrobił z niego żywą tarczę.
- To za każdy pieprzony lany poniedziałek! - Jane z szaloną radością i satysfakcją opróżniła zawartość kubła, nie patrząc kogo oblewa.
- Próbuj dalej! - Ronan, rzucił z uśmiechem i odwrócił się do mnie. - Czas na ciebie zdrajco! BB, zawieszenie broni?
- Ty go przytrzymaj, ja idę napełnić swoją sikawkę. - I wampirzyca czmychnęła do łazienki.
- Hej, hej po co te nerwy, dogadajmy się! - Uniosłem ręce w pojednawczym geście, bo cholera nie uśmiechało mi się oberwanie wiadrem. Blondynek wyglądał jednak na nieprzejednanego, a mój jedyny sojusznik leżał na podłodze przemoczony do suchej nitki. Miałem tylko dwie opcje. Spróbować uciec do któregokolwiek z pokoi z zamkiem po wewnętrznej stronie, albo walczyć do upadłego aż wszelka nadzieja umrze i nadejdzie mój koniec. Cóż… To drugie brzmiało bardziej widowiskowo. - Wcale nie chciałem cię zdradzić, ok? To miał być tylko żart, słowo. Nie spodziewałem się, że Jane to taka wariatka… - Mówiłem szczerze, ale tylko po to, by Aniołek skupił się na moich słowach, a nie rękach.
Zapewne łamiąc wszelkie zasady wodnej bitwy, która w końcu z nazwy była na wodę, chwyciłem jedną z poduszek i rzuciłem nią w chłopaka. Spodziewałem się, że zrobi unik, albo złapie pocisk bez większego problemu, ale była to tylko dywersja, mająca pozwolić mi na odbicie się od kanapy i skok w jego stronę. Efekt był dość spodziewany. Broń odrzucona na bok i nasza dwójka tarzająca się po podłodze, mocująca się o przejęcie kontroli nad przeciwnikiem.
- Blue, szybciej! - Krzyknął blondynek.
- Nico! Jeśli zatrzymasz tę psycholkę, załatwię ci cokolwiek będziesz chciał z tego głupiego serialu! - Rzuciłem do dzieciaka, starając się unieruchomić Ronana.
- Myślę, że to niewiele da. Blue skapitulowała, a Nico się poddał. - I niespodzianka. Nad nami stanęła Nilsa. Z dość sporym pistoletem. - Kto pierwszy?
- Spierdoliliśmy. - Wyrwało mi się, gdy zarówno ja, jak i Aniołek znieruchomieliśmy na widok nowego gracza.
Popatrzyliśmy po sobie i nie potrzebowaliśmy słów, by natychmiast zawiązać kolejny rozejm. Znajdowałem się teraz nad blondynkiem, więc bez ostrzeżenia rzuciłem się, by chwycić wycelowaną w nas broń. Oberwałem przy tym strumieniem wody, ale dałem towarzyszowi czas na sięgnięcie po nasz porzucony obok sprzęt.
- Może ty siostrzyczko? - Nilsa pisnęła zaskoczona naszą nagłą współpracą, a dwa wodne strugi poleciały w jej stronę. Musiałem przyznać, że chłopak miał cela, bo sam zostałem tylko lekko draśnięty zanim puściłem pistolet dziewczyny i odsunąłem się na bok.
- Świetny strzał, Aniołku. - Pochwaliłem sojusznika, cofając się do jego boku.
- Lata praktyki. - Puścił mi oczko, na co odpowiedziałem uśmiechem.
- DZIECIAKI! - Pani Chainsaw najprawdopodobniej zauważyła swoje najmłodsze dziecko. - Koniec! Do łazienki po ręczniki marsz! I przebierać mi się natychmiast! - Oj, teraz naprawdę spierdoliliśmy.
- Zawieszenie broni? - Spytałem, na co Ronan kiwnął głową i mimo wściekłego spojrzenia jego matki, jak na komendę parsknęliśmy śmiechem.
- Do następnego roku. - Pan Chainsaw pojawił się za żoną. - Nie chcemy ofiar choroby. A ranek się skończył.
- Mamy już doświadczenie w moknięciu, więc może jesteśmy odporni. - Zażartowałem, ale jednak posłusznie skierowałem się z Aniołkiem ku schodom. Może faktycznie wypadało się już ubrać. Ale wcześniej… - Ładny tatuaż. - Musnąłem palcami skórę na plecach blondynka, który szedł przede mną.
- Dopiero teraz go zauważyłeś? - Możliwe, że się uśmiechnął.
- Eeee zwykle moją uwagę przykuwały inne rzeczy… - Odparłem z tylko trochę głupim uśmiechem.
- Uważaj, bo się zarumienię. - Parsknął cicho i otworzył mi drzwi. - Tak czy inaczej, dziękuję.
- Veni, vidi, amavi… - Odczytałem napis wykonany eleganckim, odręcznym pismem na lewej łopatce. - Wydawało mi się, że inaczej brzmiała wersja Cezara… Ale ta bardziej do ciebie pasuje.
- Veni Vidi Vici. - Otworzył drzwi i wziął ręcznik z łóżka. - Nie zwyciężam. Kocham. Blue mówi, że to złe motto.
- Dlaczego miłość miałaby być gorsza od zwycięstwa? - Zapytałem.
- Bo boli bardziej. - Uśmiechnął się niemrawo. - I czasami prowadzi do przegranej. Wiesz. „Jak kochasz, to cię ranią”. - Przystanąłem na moment i odwróciłem wzrok, bo… Bo było w tym dużo racji i kto jak kto, ale ja przekonałem się o tym na własnej skórze.
- Wygrana czasem też boli - stwierdziłem cicho, biorąc ręcznik ze swojej walizki. Bo przecież wygrałem, a przynajmniej tak wszyscy myśleli. W końcu miałem nie tylko bogatych rodziców, ale też własną karierę, nie musiałem martwić się o nic, nie potrzebowałem studiów, by zarabiać pieniądze ani masy przesłuchań, aby dostać rolę w serialu, czy czym tam chciałem. Byłem popularny, byłem zawodowym aktorem i mogłem mieć wszystko… Miałem wszystko. I równocześnie wszystko straciłem.
- Więc tak… Blue mówi, że nieżyciowe motto. - Wytarł się. - Ale podoba mi się brzmienie. No i projekt zrobiła moja ówczesna dziewczyna.
- Miałeś dziewczynę? - Tak, akurat ta kwestia zwróciła moją uwagę. Nie żebym był zazdrosny, zważywszy na to, że… Byłbym cholernym hipokrytą.
- Nawet niejedną. - Założył luźną koszulkę z reaktorem łukowym Starka. - Aseksualista i biromantyk.
- Powinienem się martwić, że jakaś twoja była zechce się na mnie odegrać, czy coś? - zażartowałem z uśmiechem i rzuciłem ręcznik na łóżko, by poszukać w walizce czegoś do ubrania się. Miałem dość mały wybór w porównaniu do zawartości szafy w akademiku, ale pewnie i tak większy niż można się było spodziewać po bagażu normalnego chłopaka.
- Raczej nie. - Zaśmiał się. - To raczej one zrywały, a nie ja. Okej. Ja już. Po śniadaniu pewnie się spakujemy i będziemy wracać do Akademii. Mam nadzieję, że podobały ci się te święta.
- Nie mogły potoczyć się lepiej. - Skończyłem naciągać na siebie spodnie, ale z koszulki na chwilę zrezygnowałem, bo niektóre rzeczy mogły poczekać. Zerknąłem przez ramię, by upewnić się, że drzwi były przymknięte, po czym przyciągnąłem do siebie blondynka, obejmując go w talii i pocałowałem. Cokolwiek miało stać się w przyszłości, na ten jeden moment chciałem tylko być przy nim i nie myśleć.
Oficjalnie event został zakończony xDDDDD
1884 słowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz