więc podczas rozmowy siliłam się na udawanie, że jak najbardziej mi się podoba i jest ogólnie zajebiście. Ludzie nie byli zbyt przyjemni, czy rozmowni, a ja ostatnimi czasy miałam ochotę obracać się w milszym towarzystwie, niż gburowaty Hache, który już pierwszego dnia ozwał mnie Brzydulą, czego rzecz jasna mu nie popuściłam, to nie było w moim stylu.
*****
W poniedziałek rano zeszłam na śniadanie, całkowicie wyrwana z rytmu przez dwudziestominutowe opóźnienie. W pośpiechu złapałam suchy chleb, popiłam go jakimś niedobrym, niezydentyfikowanym sokiem, biegnąc do stajni na złamanie karku. Ostatnie czego chciałam, to spóźnić się na trening. Gdy ja wbiegałam do budynku, osoby z pierwszej grupy z niego wychodziły. Szybko chwyciłam szczotki do ręki, przeczyściłam powierzchownie klacz, nawet nie wyprowadzając jej z boksu, tylko pozwalając, aby chrupała w spokoju siano. W pośpiechu zarzuciłam na nią ogłowie, podpięłam wszystkie, poszczególne paseczki, a następnie ubrałam Danse Macabre czaprak i siodło, kompletnie zapominając o podkładce, która aktualnie prała się w pralni, a zastępcza została przetworzona w strzępki materiału przez końskie zęby. Podpięłam popręg, ku niezadowoleniu klaczy, po czyn popędziłam do szatni, aby się przebrać. Zrzuciłam spodenki, ubrałam bryczesy i oficerki, biorąc jeszcze toczek, rękawiczki i palcat pod pachę. Wybiegłam ze stajni w akompaniamencie kopyt odbijających się od podłoża. Weszłyśmy na ujeżdżalnie, od razu wsiadłam na koński grzbiet, ruszając stępem na długiej wodzy. Macabre przebierała niespokojnie nogami w miejscu, chcąc wyrwać się do przodu, jednak ja jej nie dałam, natychmiastowo ją zbierając. Rozprężyłam klacz przed treningiem robiąc zawiłe figury w każdym chodzie, przestawienia zadu i łopatek, ustępowania i wolty. W międzyczasie byłam zmuszona wysiedzieć kilka baranków i strzałów z zadu, a następnie zaczęła pracować nad tym, aby respektowała przeszkody, z czym było u niej ciężko i często było to głównym powodem przez który nie zajmowaliśmy pierwszych miejsc na zawodach. Pierwsze ślady potu pojawiły się na jej szyi, gdy zeszłyśmy z drągów i zaczęłyśmy pracować na kawaletkach. W końcu instruktorka nakazała najazd na pierwszą z przeszkód, oksera liczącego około siedemdziesiąt centymetrów. Pokonałyśmy go bez najmniejszego problemu, a po chwili ćwiczyłyśmy na przeszkodach ustawionych skok - wyskok. Na ostatniej przeszkodzie klacz przeniosła większość ciężaru na przednie kopyta, mocno się kuląc, przez co delikatnie straciłam równowagę, ale po chwili Macabre była zebrana i gotowa na kolejny najazd, tym razem metrową stacjonatę ustawioną pod kątem. Klacz zbytnio się rozpędziła, skutkiem czego była wolta kilka fouli przed przeszkodą. Druga próba poszła lepiej, nie skoczyłyśmy prostopadle, ale drągi pozostały nienaruszone. Pokonałyśmy dwa razy pełny parkur, nie strącając ani jednej przeszkody. Zadowolona poklepałam klacz po szyi, a ta zamachała radośnie głową, rozchlapując dookoła pianę sączącą się z pyska. W czasie krótkiego rozstępowania zauważyłam siedzącą na ławce niedaleko krótkowłosą, uroczą dziewczynę. Siedziała wygodnie z założoną nogą na nogę, a jedną ręką podpierała głowę, patrząc wprost na nasz trening. Nie wiedziałam jak długo tu była, ale uśmiechnęłam się do niej mimowolnie, bo wyglądała dosyć przyjaźnie. Odwzajemniła nadesłany jej gest, a ja zajęłam się moją klaczą. Szybko z niej zeszłam, idąc do stajni. Na miejscu Macabre napiła się, wyglądając na bardzo zadowoloną z siebie - ja również byłam i z siebie, i z niej. Zauważyłam sporą poprawę w naszej technice skoku i lekkość, z jaką nigdy jeszcze nie skakałyśmy. Wręczyłam jej zasłużoną marchewkę, którą zjadła ze smakiem, jednocześnie widząc, że wspomniana wcześniej dziewczyna wchodzi do stajni i kieruje się w stronę szatni. Postanowiłam nie wchodzić jej w paradę, tylko iść na kolejny trening z ujeżdżenia, któro było naszą piętą achillesa. Robiłyśmy trawersy, ciągi, ustępowania i kontrgalopy, wprowadzając od czasu do czasu piruety, które jednak wychodziły nam najgorzej, ale nie poddawałyśmy się, ćwicząc. Silnie zebrana przeniosła ciężar na tylne nogi, a przednie poruszyły się w bok, przestawiając. Wykonałyśmy kilka fragmentów z programu P, będąc wykończone, zresztą jak co dzień. Było ciężko i byłam skora myśleć, że trzy godziny pod rząd to było stanowczo za dużo dla jednego konia, jednak nie miałam na to wpływu, bo nie ja układałam nasz plan treningowy, nie zamierzałam w to ingerować dopóki nic złego się nie działo. Po skończonym treningu Danse Macabre została zamyta i wstawiona do solarium, a ja mogłam w spokoju zakonserwować i wyczyścić sprzęt, ten nowy, który dzisiaj przysłała mi babcia oraz ten z dzisiejszego treningu. Pochowałam derki, precyzyjnie je składając, przepocony czaprak został powieszony na dworze do wyschnięcia, a ja usunęłam brud i zaległe włosie ze szczotek. Po południu Danse została wyprowadzona na wybieg, a po kilku godzinach zabrana z powrotem, a ja, umyta i najedzona, po kolacji, zaszłam jeszcze do stajni z naręczem narzędzi pod pachą. Wyprowadziłam klacz z boksu, następnie przywiązując ją do koniowiązu, ustawiając stołek przy przednich, końskich kopytach błyszczących od smaru. Wzięłam do ręki grzebień i nożyczki, doprowadzając grzywę do stanu używalności, bo ostatnimi czasy stała się bardzo zaniedbana. Przemywałam ją gąbką, przerywałam, spryskiwałam sprejem, a następnie przycinałam, na koniec rozczesując. To samo tyczyło się także ogona, a więc podeszłam do niego od boku, spryskując, zakręcając, a następnie rozczesując jego nadmiar wraz z rozkręcaniem. Traf chciał, że klacz stała obok zamkniętych, stajennych drzwi, które nagle otworzyły się z hukiem, a do środka weszła dziewczyna z treningu. O ile Macabre nie była strachliwa, tak teraz odskoczyła gwałtownie, mocno uderzając mnie zadem. Potarłam ramię, przez które przepłynęła fala bólu, krzywiąc się. Uspokoiłam wiercącą się klacz, wprowadzając ją do boksu, a następnie zamiatając pozostałości włosia z podłogi. Dziewczyna stala w tym samym miejscu, a ja obdarzyłam ją tylko nieprzyjemnym spojrzeniem, przechodząc obok. Pierwszy raz była w stajni, że nie wiedziała jak się zachować? Bo jeśli tak, to był jej pierwszy i ostatni raz. Już miałam odejść bez słowa po sprzątnięciu bałaganu, jakiego narobiłam, gdy ta mnie zaczepiła.
Lucy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz