10.19.2018

Od Rekera cd. Irmy

- Cześć... - odmruknąłem wsiadając na skarogniadego ogiera, który z nudów zaczął rozgrzebywać zbitą ziemię jednym ze swoich przednich kopyt. Muszę przyznać, że lot dziewczyny był dość zabawny, przez co prychnąłem cichym śmiechem, ale widząc jak się kraczy z bólu postanowiłem nieco się opanować. Sam nie raz zaliczyłem poważne uderzenie o przeszkodę, które prawie połamało mi kręgosłup, otwierając mi delikatnie furtkę do niepełnosprawności. Widząc jak sylwetka niebieskookiej znika coraz bardziej w gąszczu budynków należących do akademii, postanowiłem poprawić strzemiona swojego brązowego siodła, które idealnie komponowało się z moimi nowymi bryczesami - Czas się zabawić mały - poklepałem Blackiego po szyi zatrzymując go na równi z prowizoryczną linią startu. Biorąc głęboki wdech, zacisnąłem ciut mocniej ręce na dopasowanych wodzach, a w mojej głowie jak zwykle brzmiało zabójcze odliczanie do startu. Rozgrzany już od dawna ogier, wręcz palił się do szaleńczego biegu, od którego ciągle był powstrzymywany. Dochodząc w umyśle do liczby zerowej, pogoniłem konia do galopu kierując się na pierwszą przeszkodę będącą niczym innym jak kłodą. Przeskakując ją z dużym zapasem, zacząłem kierować się przed siebie do zielonej jak trawa wiosną hydry. Uważając na dość ostry zakręt, przejechałem szybko blisko lekko łysego drzewa, aby móc wpakować się w sam środek kolejnej kłody. Cały trening składał się z dwudziestu jeden przeszkód, które zostały pokonane przeze mnie w taki sposób, aby nie doprowadzić do sytuacji, polegającej na zajechaniu mojej szkapy. Cross, zresztą jak każda dyscyplina naszego cudownego jeździectwa nie był zabawą w berka. Wystarczyło jedno złe posunięcie, jeden zły najazd na przeszkodę, a ja mogłem już zamawiać sobie miejsce na cmentarzu. Nawet mimo kasku, kamizelki, ochraniaczy i innych bajerów mających zapewnić mi oraz mojemu wierzchowcowi bezpieczeństwo, nikt nigdy nie był pewien czy nagle nie pójdzie coś nie tak. Jak to mówił często mój dziadek... Nic w życiu nigdy nie zagwarantuje nam stuprocentowej ochrony przed wypadkiem bądź śmierciom. Otrzepując swoją głowę z brudnych myśli, pochwaliłem Blackiego za dobrą współpracę, a następnie dzięki dobrej koordynacji ruchowej, szybko ześlizgnąłem się prawym biodrem po tybince siodła - Dobra robota dzikusie - podwiązałem odpowiednio pierwsze strzemię, pamiętając cięgle o mocnym trzymaniu wodzy swojego demona. W końcu kto wie co mogłoby mu strzelić przez tę minutę swobody do głowy? Nie zwracając uwagi na otaczający mnie świat, przeszedłem ze spokojem pod szyją rumaka, aby dostać się na jego prawą stronę. Jak się okazało ta sytuacja miała nieść za sobą podwójne skutki.
- Nareszcie znalazłam tego naszego ucznia - kobiecy głos nie mający już nic z barwy nastolatki zaatakował mnie od tyłu niczym wróg polujący na osamotnionego żołnierza - Reker prawda? - dorzuciła podczas mojego oglądania się za siebie. Była to oczywiście droga pani Lasamarie, z którą pierwszego dnia miałem zaszczyt jedynie wymienić się spojrzeniami. Cóż, jak widać jej mąż nie lubi dopuszczać jej do papierkowej roboty, jaką musiał wczoraj uregulować mój ojciec.
- Niestety tak - załatwiłem sprawę z drugim strzemieniem, które już nie miało prawa obijać się o bok czujnego pięciolatka - Czego pani ode mnie chce? Nie mam humoru na żadne pogaduchy - dorzuciłem, nie chcąc poświęcać tej paniusi zbyt dużej uwagi. Była właścicielkom i co mnie to ma niby obchodzić? I tak za kilka dni spierdzielam z tej budy zabitej deskami na krzyż.
- Nie bądź już takim ponurakiem - starła się zarazić mnie promienistym uśmiechem - Może to jeszcze zbyt krótki okres czasu, ale jak podoba ci się twój nowy dom? Słyszałam, że nie pojawiłeś się na treningu z ujeżdżenia i crossu... Coś się stało? - w jej tonie głosu wyczułem delikatne zmartwienie, co nieco mnie zaskoczyło, ale nie okazałem tego nawet najmniejszym drgnięciem mięśni twarzy.
- Nie podoba mi się... - fuknąłem od razu ukazując po raz kolejny swój wybuchowy charakter - Nie było mnie, bo się źle czułem, a co mi jest to niech panią nie interesuje. Sam sobie umiem poradzić - uzupełniłem swoją wypowiedź twardo akcentując każde wypowiedziane przez siebie słowo. Chcąc oderwać się nieco od tej monotonii, zacząłem szukać po kieszeniach swojego telefonu, którego o zgrozo nigdzie nie było! Przecież brałem go ze sobą do stajni - pomyślałem szybko wkładając całe dłonie do "skrytek" znajdujących się z przodu bryczesów, lecz nic nie dało się wyczuć.
- Coś ci zginęło? - czterdziestoośmiolatka spojrzała na mnie podejrzliwym wzrokiem najwidoczniej domyślając się o jaki gadżet techniki może mi w tej chwili chodzić.
- Telefon... Srebrny Iphone X... Brałem go ze sobą więc nie wiem gdzie zniknął - wyjaśniłem pośpiesznie zawracając konia w stronę miejsca gdzie znajdował się jego wyczyszczony na błysk boks - Wątpię, że mi wyleciał... Zawsze mam go przy sobie - starałem się na nowo przeanalizować całą sytuację, nie wskazującą na żaden błąd padający z mojej strony.
- Spokojnie, znajdzie się. Idź odprowadzić konia do stajni, a ja popytam czy nikt go przypadkiem nie widział - zadecydowała, nie licząc się nawet w najmniejszy sposób z moim zdaniem.

<Irma? ;3 Gdzie telefon? xd> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz