- Oby znowu nie było żadnych opóźnień – mruknąłem sam do siebie przypominając sobie ostatnie dni, w których akurat musiało wypadać jakieś głupie święto i dostawa książki miał dwudniowe opóźnienie. Obracając się na krześle obrotowym w swoim pokoju spojrzałem na zegar ścienny, który wskazywał godzinę dwunastą. Nasz nauczyciel zachorował, a reszta nie miała kiedy wziąć mojej grupy na zajęcia, więc mieliśmy tylko trening ujeżdżania, który był tak nudny jak flaki z olejem… Nigdy nie lubiłem tej dyscypliny sportu i nie zamierzałem polubić. Moim zdaniem to jak koś zmieniał chód na jakieś niedorzeczne akrobacje to idiotyzm, a prawdziwy sport to cross i skoki! Choć w sumie to jednak bardziej preferowałem cross, lecz to zależało od mojego dnia i nastroju… Jednego dnia chciałem tylko trenować skoki, a drugiego tylko cross więc miałem raczej taki wybiórczy charakter treningów zależny od moich humorków że tak to powiem.
Wzdychając na to wszystko ciężko postanowiłem ruszyć swoje szanowne cztery litery z wygrzanego przez siebie fotela o kolorze czarnym, a następnie ścieląc swoje łóżko, które czekało na to od samego rana gdy tylko wstałem, postanowiłem iż potrenuję nieco z ConterioZ. Niestety albo stety, kiedy chciałem wychodzić z pokoju nagle usłyszałem wibrujący telefon na swoim biurku, który zasygnalizował mi sygnałem dźwiękowym dodatkowo iż przyszła mi jakaś wiadomość. Zainteresowany tym podszedłem szybko do tego cuda techniki i wziąwszy go w dłoń zacząłem sprawdzać co ktoś ode mnie chce. Jak się okazało pisał do mnie mój przyjaciel z wojska Dan Foster.
- Hej Will, oddzwoń jak będziesz miał czas – przeczytałem szybko wiadomość, którą miałem na wyświetlaczu. Niewiele myśląc postanowiłem zadzwonić do tego jełopa, który dość często pakował się w kłopoty albo zwyczajnie najpierw coś robił, a później myślał. Chwilę czekałem aż odbierze i musiały minąć trzy sygnały zanim ruszył swoje szanowne dupsko by odebrać telefon, lecz w końcu kiedy to zrobił, mogłem usłyszeć jego… hm… zaryczany głos?
- Hej Dan… Co Ty ryczysz? - spytałem szybko słysząc jak ciąga nosem.
- Hej… Sorki że zawracam Ci głowę – zaczął, po czym usłyszałem jak smarka się w chusteczkę na co mimowolnie się skrzywiłem.
- Co się dzieje? - spytałem nieco zmartwiony stanem przyjaciela.
- Do dupy wszystko! Moi starzy się rozwodzą, Ty jesteś w cholerę daleko, a głupia dziewucha mnie rzuciła… Wszystko źle! - powiedział z mostu wyżalając mi się.
- Dany ale przecież Twoi starzy już od dawna mieli się rozwieść to czego teraz buczysz? Nie pasują do siebie to ich drogi muszą się rozejść… Wiem że łatwo tak mówisz ale stary sam pomyśl, chciałbyś być z taką głupią Trisz przez całe życie, która tylko szuka czy jej nie zdradzasz? - spytałem gdyż wiedziałem że rozwód jest z winy jego matki, a Trisz to była nasza dawna znajoma ze szkoły i co miała jakiegoś chłopak to ten zaraz ja rzucał, mając dość jej charakteru i kontroli.
- No nie chciałbym ale to i tak trudne… Będę mieszkać teraz ze swoim ojcem zrzędliwym – westchnął ciężko – Ale najgorsze jest to że ta cholerna flądra mnie rzuciła – dodał.
- Ta twoja dupa? Ta Megan? - spytałem dla pewności.
- Tak… - burknął cicho.
- Przecież mówiłem Ci że to pijawka i ladacznica pierwszej maści, to nie chciałeś mnie słuchać… Mówiłem że ją widziałem z innym facetem, to się na mnie obraziłeś baranie – burknąłem teraz ja przypominając sobie to jak urwał wtedy ze mną kontakt.
- No wiem, ile razy mam Cię za to przepraszać? - westchnął ciężko – Sam wiesz że serce nie sługa… - dodał ciszej na co przewróciłem jedynie oczami.
- Tak, tak… Daj se z nią spokój, pewnie znowu jak coś będzie źle albo tamten jej się znudzi, to przyleci do Ciebie! Nie daj się jej sterować chłopie – powiedziałem stanowczo.
- Staram się ale to i tak boli mimo wszystko jak cholera – odparł ponownie się smarkając w chusteczkę. Rozmawiałem z nim tak jeszcze jakiś czas i na szczęście udało mi się go pocieszyć, więc długo się nie mazgaił. Kiedy skończyłem z nim rozmawiać, okazało się że rozmawialiśmy godzinę! Wzdychając na to ciężko oraz czując ssanie w żołądku, które mówiło mi że jestem głodny, poszedłem do kuchni, gdzie zrobiłem sobie trzy tosty, które zaraz pochłonąłem, pozmywałem naczynia i ruszyłem w stronę stajni.
*********************************************************************************
Docierając do stajni zauważyłem że boks mojego koniska jest otwarty, a niego w nim nie było więc domyśliłem się że jest on na wybiegu, co nie za bardzo mnie zadowoliło w chwili obecnej. Wziąwszy kantar z lonżą ruszyłem na wybieg gdzie musiałem odnaleźć swojego rumaka, który zadowolony z siebie ścigał się z innymi końmi, robiąc co jakiś czas szalone bryknięcia i dzikie rżenie. Uśmiechając się na to lekko, cmoknąłem na niego ustami, po czym zawołałem go po imieniu, co poskutkowało tym iż stanął nagle w miejscu i nastawił uważniej uszy gapiąc się na mnie. - No chodź mały – powiedziałem do niego i pomachałem mu z daleka soczystą marchewką, na co niemalże natychmiast znalazł się obok mnie. Korzystając z okazji szybko założyłem mu kantar, a następnie pozwoliłem mu schrupać marchewkę z której był bardzo zadowolony i zaprowadziłem go do jego boksu, gdzie zacząłem go szczotkować i czesać, lecz niestety kiedy chciałem go osiodłać, nagle ujrzałem ścianę deszczu na dworze, przez co miałem ochotę palnąć się otwartą dłonią w łeb!
- Jasny szlak! Że też nie miało kiedy się rozpadać to coś – burknąłem niezadowolony, zamykając boks ogiera, który zaciekawiony tym na co tak zareagowałem wyściubił łeb z boku – Nie ma co patrzeć zajmij się sianem – mruknąłem mu, co o dziwo zrobił.
Zrezygnowany odniosłem cały ekwipunek ogiera do siodlarni, a następnie stanąłem przy drzwiach ku wyjściu ze stajni i oparłem się prawym ramieniem o futrynę obserwując tą ulewę, przez którą zrobiło się niesamowite błoto. Stałem tak z dobre pięć minut, kiedy nagle zobaczyłem jakąś dziewczynę z siodłem nad głową, próbującą jak najmniej się zmoczyć.
- W tym szaleństwie jest metoda – mruknąłem cicho do siebie, kiedy nagle mnie zauważyła i skinęła na mnie głową, co spowodowało uniesienie jednej z moich brwi ku górze w lekkim zastanowieniu. Cóż równie dobrze ulewa mogła trwać cały boży dzień, a mi nie było do śmiechu sterczeć tutaj tak długo, dlatego też zdecydowałem się ruszyć ku niej przez co nieco się zmoczyłem ale po chwili byłem obok niej pod siodłem, gdzie razem szybko zmierzaliśmy do akademika. Wbijając szybko kod dostępu, wparowaliśmy do środka niczym dwie błyskawice i zaczęliśmy się otrzepywań niczym z jakiegoś kurzu, a następnie oboje spojrzeliśmy na widok zza drzwiami, gdzie rozpadało się jeszcze bardziej.
- Nie miało kiedy zacząć lać… - burknąłem cicho pod nosem po czym spojrzałem kątem oka na dziewuchę – Dzięki – mruknąłem jeszcze trzymając do obcej dystans z zapoznawaniem się.
< Lucy? jednak udało mi się coś napisać dzisiaj xd >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz