10.23.2018

Od Irmy cd. Rekera

Nie za bardzo pamiętam co się ze mną działo... W jednej chwili czułam uderzenie za uderzeniem w głowę, a w drugiej słyszałam jakiś dziwny pisk i wrzaski, których znaczenia nie potrafiłam rozszyfrować. Jedynie co pamiętałam to to że widziałam tam Rekera i jego przyjaciela, którzy niestety przeze mnie też oberwali ale co ja miałam na to poradzić? Zawsze gdy ojciec wpadał w furię, to ranił każdego kogo tylko napotkał na swojej drodze, nie przejmując się zupełnie losem każdej z poszkodowanych osób. Było mi głupio i wstyd, bo wiedziałam że to teraz się bardziej rozniesie i ze będą o tym pisać w gazetach, a co za tym idzie całą szkoła się dowie, choć chyba gorsze było to że teraz miałam trafić do sierocińca wraz z siostrą! Koniec z wolnością, koniec z przyszłością pomyślałam smutno, leżąc na łóżku szpitalnym pośród pięciu innych pacjentów. Miałam potrenować z Flawią ale już nigdy jej nie zobaczę... Pewnie konisko nawet za mną nie tęskniło, bo zapewne dostał ją jakiś inny uczeń szkoły, który o nią bardzo dobrze dba. O czym ja w ogóle myślę? Idę po szpitalu do sierocińca, gdzie wszyscy będą nas gnoić i patrzeć jak spod byka, a ja się przejmuję co myśli jakiś koń... zganiłam się w myślach patrząc przez okno z łóżka.
Widząc jak w powietrzu przefrunęła spora ilość gołębi, miałam ochotę dołączyć razem do nich, choć nie miałam skrzydeł. Leżałam na tym już tydzień, na tym samym łóżku, na tym samym oddziale, na tej samem sali, gdzie byłam tylko ja i panująca wokoło mnie cisza. Inni pacjenci najczęściej spali, a ja rozmyślałam na temat mojego nic nie wartego już życia. W akademii mogłam się poczuć kimś jeżdżąc na koniu, tak samo jak moja siostra, a teraz moje życie było jednym wielkim znakiem zapytania. Nadal ledwie mogłam się ruszać, a w dodatku byłam taka słaba... W dodatku ta ciągła samotność mnie przytłaczała, tak samo jak obawa o siostrę, która zapewne była już w sierocińcu, a ja nie mogłam jej wesprzeć!
Jestem żałosną siostrą... pomyślałam zła na siebie I po cholerę ja się pchałam do tej pracy w tym głupim mieście? Gdyby nie to, to teraz mogłabym dalej żyć w akademii pomyślałam jeszcze. Mając już serdecznie dość tej bezczynności, starałam się jakoś ruszyć swoje jakby sflaczałe i poobijane mięśnie oraz krucze kości, co niemiłosiernie mnie bolało, lecz jakoś udało mi się podnieść do pozycji siedzącej. Niestety albo i stety zaraz dopadł mnie lekarz, który zaraz mnie stanowczo położył z czego nie byłam zadowolona, ale widząc jego skwaszony wyraz twarzy odpuściłam sobie i zaraz odwróciłam od niego wzrok. Nie jednokrotnie widziałam już ten wyraz twarzy u nie jednego człowieka... Był to wyraz twarzy obrzydzenia i niechęci do mojej osoby. W końcu nie byłam nawet ubezpieczona, więc zapewne szkoda im było na mnie leków... Poczułam ponownie tą straszną przykrość w sercu na takie zachowanie innych. Co ja im takiego zrobiłam niby? To moja wina że pochodzę z takiej a nie innej rodziny? To moja wina że musiałam tam żyć? Moja że ojciec nas lał do krwi i często do nieprzytomności? Przecież się uczyłam i zawsze starałam się być miła dla każdego oraz zawsze starałam się by nikomu nie naprzykrzać.
Nie miałam kolegów ani koleżanek jak inni ludzie w moim wieku, nigdy nie miałam faceta jak inne dziewuchy, które w moim wieku to potrafiły być już w dwunastym związku jak nie więcej. Widząc że lekarz szybko odszedł do jakiś papierów, nawet nic nie mówiąc postanowiłam znowu zacząć się patrzeć zza okno, gdzie niebieskie niebo nie zmieniło się do tego czasu w ogóle... Kiedy myślałam że zaraz zwariuję, nagle poczułam czyjąś rękę na swojej, na co się wzdrygnęłam mimowolnie i spojrzałam spłoszonym spojrzeniem na tego kto mnie dotknął. Ku mojemu wielkiemu zdumieniu, była to moja nauczycielka, która zawsze mi pomagała!
- Witam Irmo... Jak się czujesz? - spytała szeptem, siadając obok mnie na krześle tak by nie zakłócić spokoju innym pacjentom na sali.
- Źle - powiedziałam cicho z wyraźnym smutkiem - Co tu pani robi? Marnuje tylko pani na mnie czas... - dodałam.
- Boli Cię coś? - spytała ze zmartwieniem, którego nie potrafiłam u niej zrozumieć. Przecież miała na pewno przeze mnie kłopoty! A ona tak sobie spokojnie do mnie przychodzi jakby nigdy nic?
- Boli ciągle ale się przyzwyczaiłam - mruknęłam cicho, oczekując odpowiedzi na moje poprzednie pytanie.
- Zaraz Ci coś podadzą... Przyszłam Cię odwiedzić więc nie marnuję czasu drogie dziecko - odparła spokojnie zdejmując z szyi swój pomarańczowy jesienny szal.
- Przepraszam... narobiłam pani tylko problemów... - powiedziałam ze skruchą - Teraz już nic nie będzie mieć sensu - dodałam patrząc w kołdrę.
- Nie mów tak... Wszystko będzie dobrze Irma - próbowała mnie pocieszyć.
- Nic dobrze już nie będzie! Trafię z siostrą do sierocińca, a Ci co tam trafiają nie mają żadnej przyszłości - powiedziałam szybko swoje obawy i żale.
- Będzie dobrze... Nie traficie do sierocińca - mówiła łagodnie ciągle, a ja nie potrafiłam zrozumieć jej spokojnego tonu głosu.
- Przecież nie mamy opiekuna żadnego, bo matka się nas wyrzekła gdy byłyśmy małe - poinformowałam ją.
- To nie ma znaczenia.... Adoptowałam Ciebie i Sarę - powiedziała nagle a mnie totalnie zamurowało!
♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣♣
Minęły kolejne dwa tygodnie, podczas których oswajałam się z myślą że mam nową rodzinę z siostrą. Poznałam partnera mojej opiekunki prawnej, bo matką ją nazwać nie mogłam, choć oczywiście traktowała mnie lepiej niż niegdyś moja biologiczna matka. Dziwnie mi po prostu było, gdyż zawsze była moją nauczycielką, a teraz tak jakoś nie mogłam się odnaleźć w tej nowej sytuacji, choć to ponoć miało niedługo minąć. Miałam opiekę psychologa podobnie jak Sara, lecz ja nie miałam zamiaru mu się zwierzać ze swoich problemów życiowych i niech się wypcha! Swoje przeżyłam, ale nie chciałam by moje wspomnienia i emocje trafiły do jakiś kart, które nie daj co mógłby ktoś jeszcze inny odczytać i miałabym problem.
Nigdy nie ufałam lekarzom ani policji, ze względu na to jak nas kiedyś traktowali gdy byłyśmy z Sarą małe. Dla mnie to byli ludzie kompletnie bez emocji i uczuć, a w dodatku patrzący tylko na to, kto ile kasy ma w torebce i ile może od danej osoby wydoić. Wracając jednak do tematu, to właśnie jechałam z moją nową "matką" do akademii, po trzytygodniowym pobycie w szpitalu, gdzie czekała ponoć na mnie jakaś niespodzianka. Nie wiedziałam za bardzo o co chodzi i nie rozumiałam za bardzo takich niespodzianek, ale jeśli miała być miła to być może polubiłabym takiego typu rzeczy. Dość dziwnie mi się jechało samochodem osobowym, aczkolwiek było to nawet miłe doświadczenie, choć z początku nie byłam pewna czy do tego małego czegoś w ogóle wchodzić...
Kiedy dojechałyśmy na miejsce było już dość po godzinie osiemnastej, więc większość uczniów siedziała już w swoich pokojach, co mnie cieszyło. Moja twarz wróciła już do normalności, więc nie miałam żadnych siniaków, a kości się pozrastały, lecz blizny na ciele pozostały, tak samo jak moja pamięć o tym wszystkim. Odpinając pas i ciągnąć delikatnie za klamkę w samochodzie, wysiadłam z niego, a następnie się rozejrzałam. Jesień była już bardzo widoczna, zwłaszcza przez opadające liście z drzew i chłodnym powietrzu.
- Chodź Irma - pogonił mnie głos opiekunki, na co mimowolnie lekko westchnęłam i ruszyłam za nią, ku mojemu wielkiemu zdumieniu, do stajni dla koni prywatnych. Miałam ochotę stanąć w miejscu, gdyż pomyślałam że jej się coś pomyliło, bo ja przecież zawsze jeździłam na Flawii ale to w stajni tej dla uczniów! Czując jednak jak kobieta mnie mocno ciągnie, postanowiłam się na razie nie odzywać, a wchodząc do wypucowanej na błysk stajni, gdzie wszystko było na bogato, poczułam się lekko nieswojo... Od razu w oko wpadły mi dwa konie Rekera oraz dwa konie w boksach obok gniadosza. Widać było od razu że to najbogatsze konie w całej stajni, a ja wolałam się do nich nie zbliżać, lecz niestety moja opiekunka zaprowadziła pod boks, gdzie obok zaraz znajdował się czarny jak smoła ogier, który także należał do tego bogatego dzieciaka. Oni mają kasy jak lodu... pomyślałam szybko, a następnie spojrzałam na skarogniadego ogiera, który wychylił swój łeb zza drzwiczek boksu by mnie obwąchać zaciekawiony kim że jestem.
- Polubił Cię! Ładny prawda? - spytała szeroko się uśmiechając, a ja odruchowo pogłaskałam konia po chrapach, co najwidoczniej bardzo mu się spodobało.
- Tak jest na prawdę łady - mówiąc to także lekko się uśmiechnęłam - Do kogo należy? - spytałam przenosząc wzrok na nią, a z jej twarzy ani na trochę nie schodził szeroki i jakże ciepły wyraz twarzy.
- Spójrz na drzwiczki boksu, a się dowiesz - powiedziała tajemniczo, nie chcąc mi zdradzić nic a nic.
Podążyłam od razu wzrokiem za jej wskazówkami i nie mogłam wyjść z ogromnego szoku i zdumienia jakie w tej właśnie chwili mnie ogarnęło! Nie potrafiłam wydusić z siebie zupełnie nic, tylko patrzyłam się na plakietki boksu, gdzie były wszystkie dane konia i jego właściciela.
Touch Down
Wiek: 5 lat
Płeć: Ogier
Rasa: Holsztyńska
Właściciel: Irma Enderfind
Spojrzałam ponownie na swoją dawną nauczycielkę i obecnie swoją opiekunkę ze zdziwioną i zapewne głupkowatą miną, gdyż ta zaczęła się lekko śmiać, nie mogąc już wytrzymać, po czym poczochrała mnie po głowie robiąc mi artystyczny nieład.
- Wszystkiego najlepszego! Spóźniony prezent ale jest - powiedziała zadowolona z siebie.
- Ale... Jak? Nie mogę go przyjąć... - powiedziałam zmieszana szybko, gdyż to na pewno nie był od taki tani sobie konik, a jego utrzymanie to już w ogóle był zapewne kosmos! 
- Nie ma żadnych ale i nie chcę tego słyszeć... Jest Twój i dbaj o niego i niczym innym się nie przejmuj - powiedziała klaszcząc lekko w dłonie zadowolona - Jego ekwipunek cały masz w siodlarni, a opłatami się nie przejmuj... - dodała, na co skinęłam bardzo powoli i niepewnie głową.
Ponownie spojrzałam na skarogniadosza, który przekręcił śmiesznie głowę na bok, co mnie niezmiernie rozbawiło i sama lekko się zaśmiałam oraz dużo pewniej zaczęłam go głaskać po głowie. Był na prawdę przepiękny! Maść skarogniada była raczej rzadka w tej rasie, gdyż bardziej przeważało kare umaszczenie, czy też maść siwa jabłkowita oraz siwa. 
- To Ci się podoba czy nie? - spytała rozbawionym głosem.
- Bardzo! Dziękuję! - powiedziałam wniebowzięta i się do niej przytuliłam, co zaraz odwzajemniła.
- Bardzo mnie to cieszy! - usłyszałam jej głos ponownie w którym dało się wyczuć lekką ulgę - A teraz zaniesiemy Twoje rzeczy do pokoju, nadal masz ten sam, a wszystkie formalności już dawno załatwiłam, więc o to nie musisz się martwić - poinformowała mnie.
- A co z Sarą? - spytałam z niepokojem.
- Też tu jest nie martw się - odparła idąc ze mną do samochodu po mój plecak, gdyż więcej rzeczy nie miałam, a przynajmniej mi się tak zdawało, gdyż kobieta ponownie mnie zaskoczyła otwierając bagażnik samochodu, gdzie miała dwie wielkie walizki! Spojrzałam na nią niezrozumiałym wzrokiem na co znowu lekko zachichotała, po czym wyjęła dwie różowawe walizki.
- To Twoje rzeczy kochana... Książki i ciuchy, które Ci kupiłam i tylko mi już nie marudź, bo nie chcę słyszeć żadnych słów sprzeciwu - pogroziła mi palcem jak to miała w zwyczaju, gdy jakiś uczeń nieco na lekcjach jej marudził.
- No dobrze - poddałam się rozbawiona unosząc ręce w pokojowym geście, a następnie przerzuciłam plecak przez ramię oraz wzięłam jedna z walizek, które tak mało w cale nie warzyły! Ile ona tam tego napchała? pomyślałam ciągnąc to ku akademikowi. Wspinaczka po schodach nie była prosta, lecz jakoś dotarłam do swojego celu, gdzie postawiłam szybko walizkę obok szafy na ubrania, a plecak położyłam na pościelonym ładnie łóżku. Po chwili dołączyła do mnie moja opiekunka, która postawiła ostatnią walizkę obok mojej i rozejrzała się szybkim wzrokiem po pokoju.
- Bardzo ładny pokój... - stwierdziła spokojnie - Irmuś ja muszę się już niestety zbierać, bo muszę zrobić jeszcze parę sprawdzianów dla uczniów... - westchnęła lekko - W walizce masz też słodycze w razie czego - dodała zadowolona na co skinęłam lekko głową i się pożegnałam z nią mocno się do niej tuląc.
- Dziękuję za wszystko jeszcze raz... - powiedziałam wdzięczna za to wszystko co dla mnie zrobiła podczas tych trzech długich tygodni, a czego nie zrobiła moja matka przez wiele lat mieszkania z nią kiedyś.
- Nie ma za co kochanie... Trzymaj się i pamiętaj dobrze się ucz - mówiąc to ponownie pogroziła mi jakże strasznym palcem na co skinęłam lekko głową i wyszła zamykając za sobą brązowe drzwi. Ciekawe o jakich słodyczach mówiła pomyślałam ciekawsko i zaczęłam szybko przeszukiwać dwie walizki w ich poszukiwaniu. Nie minęła chwila, a zaraz natrafiłam na 5 opakować ciastek Oreo, 5 czekolad Milki, 2 opakowaniach pianek oraz żelków Haribo. Zadowolona tym od razu sięgnęłam po swoje dwa co przysmaki czyli czekoladę oraz ciasteczka, lecz zaraz sobie przypomniałam że wypadało by jakoś przeprosić chłopaków za to co przeze mnie im się stało! Co prawda nie wiedziałam pod jakim numerem mieszkał kolega chłopaka, ale wiedziałam za to pod jakim numerem on mieszkał, więc wzięłam jedną czekoladę w rękę, a następnie czmychnęłam bardzo cicho korytarzami. Chwilę mi to zajęło, ale gdy dotarłam pod odpowiednie drzwi, rozejrzałam się uważnie czy aby na pewno nikogo nie ma, a następnie wsuwając cicho opakowanie czekolady pod drzwiami do pokoju chłopaka, czmychnęłam ponownie do swojego pokoju, gdzie zaczęłam rozpakowywać swoje nowe rzeczy, którym zaczęłam się uważniej przyglądać.

< Reker? ;3 zauważysz czekoladę Milki? xdd >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz