10.21.2018

Od Rekera cd. Irmy

Kto mi mógł go ukraść? - pomyślałem siedząc na niezbyt wygodnym krześle znajdującym się w samym centrum biura akademii, do której na jakiś czas przyszło mi należeć. Pan i Pani Lasamarie za wszelką cenę chcieli się dowiedzieć kto zwinął mój drogocenny sprzęt, aby móc wyznaczyć temu komuś dość dużą karę. W końcu jak to się mówi pieniądze na drzewach nie rosną, a ta elektronika akurat pięćdziesiąt dolarów nie kosztowała. Zresztą i tak niedługo miałem zmieniać ją na nowszy model, ale jakiś zastępczy na ten czas musiał siedzieć mi w kieszeni.
- Reker! Reker! - usłyszałem nagle skrzekliwy głos panny Majers, która zaczęła wymachiwać mi przed oczami o dziwo moją własnością, którą siłą wyciągnąłem z jej dwumetrowych szponów - Irma ci go zabrała... Po plebsie zawsze się można takich rzeczy spodziewać! Nie stać ich to zabierają wszystko tym lepszym. Pewnie wywalą ją z akademii, bo złamała regulamin - zaczęła się puszyć oraz przymilać do mnie swoim ciałem, które skutecznie od siebie odepchnąłem. Przypominając sobie postać tej całej Irmy strasznie zwątpiłem w to, że mogła to zrobić. Taka cicha dziewczyna bojąca się opinii innych ludzi miałaby niby odwagę zrobić coś takiego? Nie możliwe.
- Jakoś ci nie wierzę - prychnąłem zrywając się na równe nogi - Wybacz, ale mam inne plany niż udawanie, że mnie nie wkurwiasz - posłałem jej chytry uśmiech, sprawiając tym samym, iż nastolatka wpadła w dość głęboki stan zakłopotania. Miałem już opuszczać przytulne dla większości osób pomieszczenie, gdy nagle przede mną jak z podziemi wyrosła postać Pana Davida, który z dużym niezadowoleniem zaczął wpatrywać się w swoją podopieczną.
- Domyślam się, że Stefani oddała ci już telefon? - zaczął z grobową powagą, na co skinąłem kilka razy głową. Nie bałem się go w żadnym stopniu. W końcu przyszło mi żyć przez czternaście lat z moim ojcem, którego warknięcia był o wiele, wiele gorsze - W takim razie idź teraz podziękować Irmie Enderfind za uczciwość, a my sobie porozmawiamy - mówiąc to zrobił mi przejście, z którego szybko skorzystałem, aby wymknąć się z tego wariatkowa. Nie wiedząc za bardzo gdzie mogę spotkać brązowowłosą, postanowiłem udać się do akademika i zapomnieć o całej sprawie, lecz jak na szczęście bądź nieszczęście owy obiekt poszukiwań musiał wpaść na mnie kiedy znajdowałem się w połowie schodów na pierwsze piętro. Przez kilka sekund patrzyliśmy na siebie w niemym grymasie, jakby nie mogąc uwierzyć, że nasze dwa istnienia mogą chodzić po jednej i tej samej planecie.
- Irma prawda? - zacząłem jako pierwszy nie chcą przeciągać całej tej sytuacji w nieskończoność - Dzięki, za znalezienie telefonu... Gdyby nie ty pewnie dostałby się w niepowołane ręce i miałbym spore kłopoty - podrapałem się nieco po karku próbując ukryć jakoś swoje zażenowanie obecną sytuacją. Przecież gdyby nie to, że źle zapiąłem kieszenie pewnie by do tego nie doszło, a Majersowa nie sprawiłaby jej zapewne jakiejś wziętej z kosmosu nieprzyjemności.
- Drobiazg - uśmiechnęła się delikatnie przyciskając jedną dłoń do swoich żeber - Miałeś szczęście, że żaden koń ci go nie zdeptał... Leżał na samym środku hali, a tam najczęściej są oddawane skoki - wyjaśniła z lekkim wahaniem, jakby obawiała się tego, iż na nią zaraz nakrzyczę - Miałam ci jeszcze przekazać, że dzwonił jakiś Jay. Chyba chciał powiedzieć ci coś ważnego - dorzuciła po chwili namysłu cofając się o jeden stopień do tyłu - Wybacz, ale muszę już iść...
- Rozumiem... Jeszcze raz dzięki... A co do twojego upadku to lepiej zgłoś się do pielęgniarki, bo mogłaś sobie zrobić krzywdę - poradziłem jej, a następnie wyminąłem ją szybkim krokiem chcąc dostać się jak najszybciej do swojego, prywatnego i nawet bezpiecznego lokum. Byłem ciekaw co takiego ten głupek chciał mi przekazać. Najpierw gada do mnie takim spokojnym głosem, a teraz mu się zachciało przeprosin? Co za głupol. Rzucając się na nieposłane od samego rana łóżko, postanowiłem czym prędzej do niego oddzwonić. Chociaż za pierwszym razem mi to nie wyszło, to nie miałem zamiaru się poddawać. Wybierając od nowa ciąg znanych na pamięć liczb, w końcu dodzwoniłem się do śpiącej królewny, która ledwie potrafiła dodać dwa do dwóch.
- Rek? - kaszlnął kilka razy marudząc nieco pod nosem - No w końcu... Ja tu do ciebie dzwonie, a mi jakaś laska odbiera, której nawet nie zaliczyłeś - w jego głosie było słychać dość duże oburzenie.
- Nie moja wina, że zginął mi telefon - przewróciłem oczami, przekręcając się na swój brzuch - Co mi chciałeś powiedzieć?
- Przyjeżdżam jutro do akademii.

<Irma? ;3>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz