2.01.2019

Od Leonarda cd. Noah

- Zdaje się, że w tym miejscu mają prawo przebywać wszyscy - rzuciła zirytowana, nie mając ochoty pozostawać tutaj ani chwili dłużej. Wzdychając na to głośno, zacząłem sprawnie przeczesywać zawartość swojej kieszeni, z której po chwili wyciągnąłem pobłyskującą błyskotkę - Skąd to masz?! Matka cię nie nauczyła, że nie kradnie się cudzych rzeczy?! - wysyczała, wyrywając mi owy przedmiot z rąk.
- Nie ukradłem, tylko znalazłem - burknąłem, rozmasowując swoją obolałą rękę - Gdybym na niego nie nadepnął, pewnie wylądowałby w oborniku - nie zwracając uwagi na jej minę, odwróciłem się do niej plecami, a następnie bez żadnego marudzenia, na nowo udałem się w stronę otwartej siodlarni. W końcu miałem coś do zrobienia prawda? Błyskawicznie odnalazłem cały sprzęt należący do moich wierzchowców, co zezwoliło mi na rozważanie w czym lepiej zaprezentuje się mój kasztanowaty ogier. Po jakiś dziesięciu minutach, zdecydowałem się w końcu na czarno-złoty zestaw, brązowe siodło oraz tego samego koloru popręg, ogłowie i napierśnik. Nie zapomniałem także o podkładce żelowej, która już od kilku lat zaliczała się do moich najpotrzebniejszych rzeczy, jeśli chodzi oczywiście o jeździectwo, bo na co komu to diabelstwo w codziennym życiu? Nie kłopocząc się żadnymi szczotkami, wróciłem prędko do rozbrykanego Royala, który w pierwszych chwilach naszego spotkania, nie chciał wpuścić mnie do swojego boksu - Cholera z ciebie niesamowita - przyznałem otwarcie, przesuwając dłonią po jego lewym boku - No, nie najgorzej, nie najgorzej - skomentowałem pracę jednego ze stajennych, który dostał zadanie wyczyszczenia tej paskudy - Jak zabiorę cię do Londynu to poczujesz się sto razy lepiej - gadałem sam do siebie, w między czasie zarzucając na grzbiet swojego wierzchowca ulubiony czaprak. Kiedy wszystko było już na swoim miejscu, bez najmniejszego zawahania wyprowadziłem "małego" z jego tymczasowego domu. Zważywszy na ujemną temperaturę, postanowiłem zrobić sobie trening na hali, bo w końcu kto mi zabroni zająć ją na jakąś godzinę? Jestem księciem, a ten marny lud powinien oddawać mi cześć! Znowu zbyt mocno fantazjuję - pomyślałem, brodząc po kostki w śniegu, którego teoretycznie nie powinno tu nigdy być.
- Pan nie dotykaj mojego konia brudzi sobie buty w kałużach śnieżnych? - irytujący, kobiecy głos, jaki miałem zaszczyt poznać dzisiaj rano, po raz kolejny spowodował u mnie nagły spadek humoru. Czego ona może znowu ode mnie chcieć? Oddałem jej ten pieprzony wisiorek, więc niech się w końcu ten głupi tampon ode mnie odklei. Nie ma do zrobienia przypadkiem czegoś ważnego? No nie wiem, przykładowo mogłaby po smrodzić swoją kulturą Ameryki Północnej, gdzieś na obrzeżach Nowego Jorku.
- Jeśli nazwa "pan nie dotykaj mojego konia" ci się znudzi, to przeżuć się na zwykłe Leonard - fuknąłem w odpowiedzi, przenosząc część ciężaru ciała z lewej nogi, na prawą. Eh... Przez ten głupi wypadek w młodości raczej nigdy nie odzyska ona wszystkich sił, ale kto by się teraz tym przejmował? Nie słysząc żadnego komentarza, dotyczącego moich słów postanowiłem odezwać się ponownie - Masz coś ważnego do przekazania? Nieco się śpieszę.
- Chciałam ci tylko podziękować. Ta rzecz jest dla mnie bardzo ważna - wyjaśniła, utrzymując między nami dość spory dystans, który jak najbardziej był mi na rękę.
- Ta... Nie ma za co? - uniosłem jedną brew w podejrzliwym geście, gdyż wyczuwałem, że w tej sprawie coś więcej niż zwykłe podziękowania - Jeśli panna Blake chce mnie jeszcze o czymś poinformować, to zapraszam o szóstej do lasu. Jak umiesz strzelać z łuku to możesz się przyłączyć - wytłumaczyłem swoje zamiary, nie związane z jakimikolwiek gwałtami. Nie mając czasu na czekanie, za jej odpowiedzią, pociągnąłem rudzielca za wodze, co pozwoliło zniknąć mi razem z nim za wrotami oświetlonej hali, przeznaczonej do skoków.
➼➼➼➼➼➼➼
Mrok otaczający moją postać, co jakiś czas przerywany był niewysokimi lampami działającymi na porę nocy. Niby miejsce publiczne, a jednak nikt tu nigdy nie przebywa... Może to i dobrze? Przynajmniej nie muszę na okrągło użerać się z ludźmi, których nienawidzę. Szczerze mówiąc to miałem dzisiaj rozmawiać z rodzicami, ale po tym co im odjebało, zdecydowałem się zrezygnować z internetowego spotkania. Nie mając teraz głowy do myślenia o zwariowanej rodzinie Windsorów, po raz kolejny dzisiejszego wieczoru napiąłem cięciwę swojego łuku. Skupiając się na wyblakłym dziku, uspokoiłem prędko drżącą rękę, która uniemożliwiała mi oddanie celnego strzału. Mi seppellire lassù in montagna - zanuciłem w myślach, wypuszczając strzałę na wolność. Jak na nieszczęście, ta zamiast trafić w pole punktowe znajdujące się w okolicach serca piankowego zwierzaka, postanowiła wbić się mu między oczy.
- E le genti che passeranno Mi diranno Che bel fior - zacisnąłem swoje usta w wąską kreskę, okazując tym samym duże niezadowolenie, pochodzące od źle wymierzonego konta oddania strzału. Nie wyczuwając już żadnych strzał w swoim kołczanie, z dużą niechęcią zbliżyłem się do sztucznego knura, z którego wyjąłem swoje piękności. Niedługo miały przyjść do mnie z Londynu ich nowe siostry, lecz tym razem zamiast czerwono-czarnych lotek, miały pojawić się moje długo wyczekiwane srebrzaki. Zamyślając się nad tym nieco dłużej, nawet nie usłyszałem kroków zbliżającej się do mnie osoby. Nastąpiło to dopiero po tym jak podniosłem się z klęczek. Miałem właśnie wracać do pierwszego celu, jaki stał się dzisiaj moją ofiarą, ale w tym samym momencie wpadłem na fioletowowłosego, amerykańskiego kurdupla - Czyli jednak zdecydowałaś się przyjść? 

Noah?
Chodź na krówki i łuki xd
820 słów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz