1.31.2020

Od Ronana cd. Noah

Uh. Sprzeczka Adama i Noah przebiegała niemal szablonowo, a ja jak zwykle, w najważniejszych kwestiach, nie miałem nic do powiedzenia. Kłótnie takie jak ta, zdarzały się średnio cztery razy w tygodniu. Okazjonalnie dołączała do nich Blue. Ale ona raczej brała stronę Noah i starała się przerzucić “parę procent mojego czasu” na nie obydwie. Bo przecież musiały się dzielić tymi piętnastoma procentami. A ja tylko siedziałem. Bez prawa głosu. Upierdliwe.
Ponieważ tym razem skończyło się małym zwycięstwem Noah, musiałem jakoś udobruchać Adama, bo ten będzie później strasznie marudny. W końcu ucierpiała jego duma, a przynajmniej umiejętności kłócenia się. Dlatego nieco się odchyliłem i musnąłem ustami skórę za jego uchem, a potem wymruczałem najbardziej zmysłowo jak potrafiłem:
- Wynagrodzę ci to. - I znów go pocałowałem, tym razem w policzek.
- Fuj. - Skrzywiła się Noah. - Jesteś pewien, że chcesz mnie przekonać do jedzenia?
- Tak. - Pokiwałem głową i zerknąłem na Adama. Znów miał ten lekki uśmieszek. Czyli się udało. - Jedz, bo znikniesz.
- Mhm - mruknęła. - Jakbym zniknęła, moje piętnaście procent przechodzi na Blue!
***
- Wszystko dobrze? - Pacnąłem Noah w ramię, kiedy w końcu opadła na łóżko.
- Mhm. - Przytuliła się. - Jestem tylko zmęczona.
- Powinnaś bardziej o siebie dbać. - Przeczesałem jej włosy.
- A ty spędzać więcej czasu z Adamem. Od kiedy jesteś na studiach dziennych masz dla niego mniej czasu i jest zły. Blue ciągle narzeka. - Ziewnęła.
- Mogą się przespać, skoro tak bardzo się irytują - zaśmiałem się cicho i przykryłem dziewczynę kocem. - Poza tym, idę do niego jak już cię uśpię.
- Traktujesz mnie jak małe dziecko. - Nadęła policzki. - A jestem od ciebie starsza...
- Ciężko mi o tym pamiętać. - Ułożyłem ją wygodniej. - Jak tam… ty i Leo?
- Nie chcę o tym gadać. - Wtuliła się. - Teraz jest czas dla Podusi. Ale bez brokatu, bo za bardzo chce mi się spać.
- Pamiętaj, że noga Blue jest zawsze w pogotowiu. - Oparłem policzek o jej głowę. - A związki nie są proste.
- Ty i Adam jesteście szczęśliwi - powiedziała.
- Tak… - Zaciąłem się. - Ale czasami mam wrażenie, że… za bardzo naciskam. Albo coś. Niby to on zaproponował… ale wcześniej tego nie chciał. Nie wiem… czy się nie zmusza.
- Wnioskując po częstych dźwiękach zza ściany nie jest jakoś skrajnie niezadowolony. Szczególnie w nocy. - Znów ziewnęła. - Sądzę, że on raczej nie boi się Blue, która gotowa go zlać, czy coś.
- Może. - Przymknąłem oczy.
- Poza tym, zawsze masz nas. Jak miłość ssie, to zostają przyjaciele. - Owinęła mnie mocniej. - A ja cię nie oddam, bo mam przyjaciół w liczbie trzy.
- Ja, Blue i? - Uniosłem lekko brew.
- Sam - wymruczała. - A teraz daj mi spać.
- Okej. - Ułożyłem ją. - Jakby co, wołaj. Jestem za ścianą.
***
- Wszystko dobrze? Nie narzekałaś na śniadanie…
- Już dwa tygodnie temu stwierdziłam, że nie warto, bo Adam cię nie odciągnie - parsknęła. - Lepiej mieć to za sobą.
- Mądre. - Uniosłem lekko kącik ust.
- Aha. - Kiwnęła głową. - Jakieś plany na dziś?
- Cały dzień w mieście. - Przeciągnąłem się. - Muszę iść do szpitala, pogadać z kumplem, zrobić projekt… nuda.
- Szkoda. - Podeszła i się do mnie przytuliła. - Taki potencjał poduszkowatości stracić…
- Mówisz jak Yoda trochę. - Oddałem uścisk. - To co? Widzimy się jutro?
- Aha. - Pokiwała głową. - Jeśli nic innego nie wyskoczy.
- Oby. - Potarmosiłem jej włosy. - Do zobaczenia.
Przede mną jeszcze parę wyzwań tego dnia.

Nołe? Kiedy się zobaczymy?
516 słów

1.29.2020

Od Noah cd. Ronana

Adam zjadł szybko. Zbyt szybko. A potem przypomniał Ronanowi, że obiecał mu zakupy. Zły, okropny, najgorszy Adam.
- Ale miałam zjeść obiad z Poduszką! - Zaprotestowałam natychmiast. - A jeszcze nie zjadłam! - Pokazałam na swoją tackę, na której wciąż leżało całe opakowanie frytek i kawałek burgera. Oraz pół kubka soku pomarańczowego. - Nie możesz zabrać Ronana!
- Mogę. Tak jak ty mogłaś jeść szybciej. - Japończyk wzruszył ramionami, patrząc na swojego chłopaka. - Idziemy?
- Nie idziecie. - Przytuliłam się do ramienia Ronana. - Najpierw zjemy obiad.
- My zjedliśmy. - Adam oparł rękę na ramieniu Poduszki, kiwając lekko głową w stronę jego tacki. - Tylko ty się ociągasz. Zresztą pewnie specjalnie.
- Ja tylko jem obiad! - Nie dawałam za wygraną, choć miał trochę racji. - Do którego to Ronan mnie zmusza. Więc to nie moja wina. Poza tym obiad to moje piętnaście procent czasu Ronana!
- Czemu dzielicie się moim czasem bez mojej zgody? - Ro spojrzał najpierw na swojego chłopaka, a potem na mnie. - I czemu kłócicie się jakbym nie miał nic do powiedzenia?
- Bo nie masz. - Adam posłał mu szeroki uśmiech.
Ronan westchnął i znów spojrzał na mnie.
- Też uważam, że to niesprawiedliwe! - Wyrzuciłam ręce w powietrze. - Zaklepał dla siebie aż osiemdziesiąt pięć procent!
- To ja jestem jego chłopakiem, nie ty. - Przypomniał mi Mikaelson. To był jego koronny argument w każdej kłótni o Ronana.
- Tu akurat ma rację. - Zauważył Ro. - Co nie zmienia faktu, że nie powinniście się mną dzielić za moimi plecami.
- Ale nie mógłby podzielić się po równo?!
- Noah! - Upomniał mnie Poduszka.
- Nie mógłby. - Adam posłał mi zimne spojrzenie nad ramieniem Ro. - Bierzesz piętnaście, albo nic. Blue chętnie przejmie twój czas.
- Adam!
- Adam! Jesteś najgorszym chłopakiem jakiego miał Ro odkąd go poznałam! - Prychnęłam. - Wcześniej żaden mnie nie szantażował!
- Może dlatego, że jestem pierwszym chłopakiem Aniołka, odkąd go poznałaś. - Adam był dobry w kłótnie. - Więc tak naprawdę jestem jego najlepszym chłopakiem, bo pozwalam ci spędzać z nim tak dużo czasu.
- Chyba sobie jaja robisz.
- Uspokoicie się? - Ro lekko podniósł głos.
Tyle wystarczyło, żebyśmy na chwilę przerwali i spojrzeli na niego po czym zgodnie powiedzieli…
- Nie.
- Nie. Ten irytujący człowiek próbuje mi cię ukraść!
- To ty kradniesz mi moją Poduszkę! - Oburzyłam się. - Byłam pierwsza! Mam do niego większe prawa!
- Co takiego?! - Ronan znów się wtrącił, ale został zignorowany.
- Nie masz do niego żadnych praw! To mój chłopak! - Adam powtórzył się.
- Ale to moja Poduszka! - Przypomniałam mu.
- Dlatego możesz z nim przesiadywać. Czasami.
- Prawie nigdy!
- I tak zajmujesz mu za dużo czasu. Na dodatek marnujesz ten czas! Tylko siedzicie i bawicie się brokatem. A można byłoby spędzić w ciekawszy sposób. - Adam spojrzał na Ronana i poruszył znacząco brwiami.
- Ew! Obrzydliwe! - Skrzywiłam się.
Ronan też chyba lekko się zarumienił, a Adam posłał mi zadowolony z siebie uśmiech.
- Skończmy już. - Zaproponował Aniołek.
- Zgadzam się z Poduszką. - Powoli godziłam się z kolejną porażką.
- Więc jedź. - Pospieszył mnie, po czym spojrzał na Adama. - Poczekamy aż Noah zje, bo nie wierzę, że nie wyrzuci tego jedzenia.
Adam westchnął teatralnie. Czyli jednak coś wygrałam.
- Nie wyrzucam jedzenia. - Dojadłam burgera.
- Więc schowasz go na nigdy albo oddasz Blue. Już to przerabialiśmy, Jedz.
- I to szybko. - Dodał Adam. - I tak przeciągasz to już za długo.

Ronan? masz chujowego chłopaka
513 słów

1.28.2020

Od Ronana cd. Sebastiana

- Nie musisz panikować. - Wyciągnąłem ostatniego kleszcza z Sainta. - To normalne, że po spacerze w lesie dzieją się takie rzeczy. - Uśmiechnąłem się. - Proszę. Pacjent obsłużony.
Oparłem się łokciami o blat.
- Dziękuję, ja… - Wziął Sainta i zaczął go głaskać. - To pierwszy raz…
- Rozumiem. - Pokiwałem głową. - Mogę cię nauczyć jak je wyjmować, jeśli chcesz. To nie takie trudne.
- A ty potrafisz? - Zdziwił się.
- To proste, a kiedy masz całą poczekalnię pacjentów przyda się każda para rąk. - Zdjąłem rękawiczki. - Nico też potrafi. Szczególnie w lato się to przydaje, wtedy ludzie chodzą ze zwierzętami na długie spacery po lesie, więc potem przyjeżdżają do nas, żeby wyciągać kleszcze.
- Czyli nie tylko ja tak mam. - Uśmiechnął się lekko.
- Nie. - Pokręciłem głową z rozbawieniem. - Jeśli nie czujesz się pewnie, lepiej jechać do weterynarza. Albo znaleźć rzetelną stronę w internecie. Jak mieszkaliśmy w San Diego to co jakiś czas przychodziła do nas starsza pani ze swoim labradorem. Była kochana. W pewnym momencie tata stwierdził, że nie może brać od niej pieniędzy, więc przynosiła nam najlepsze ciastka czekoladowe jakie kiedykolwiek jadłem.
- Mieszkaliście w San Diego? - Uniósł brew.
- Jakiś czas. - Wzruszyłem ramionami. - Mieszkałem chyba w piętnastu różnych stanach. Tata często zmieniał pracę. No i nie za bardzo czujemy się tu jak w domu.
- To znaczy? - Przekrzywił głowę.
- Jestem Irlandczykiem - zaśmiałem się. - Co prawda urodziłem się tutaj, ale… to nie to się liczy.
- Masz tam jakieś dworzyszcze? - zawtórował mi.
- Ja nie, ale moja rodzina tak. - Uniosłem lekko kącik ust. - Rodzice planują tam wrócić, gdy Nico skończy studia. Nilsa też myśli o przeprowadzce… tu mamy tak właściwie tylko jeden dom. Teraz mieszkają w nim dziadkowie. Jak rodzice będą się przeprowadzać, zabiorą dziadków ze sobą i sprzedadzą go.
- A ty? - Popatrzył na mnie.
- Zobaczymy. - Wzruszyłem ramionami. - To zależy. Czy będę sam, czy z kimś czy…
- Myślałem, że ty i Adam… - Zaczerwienił się.
- Chciałbym, ale… nie chcę go tym obarczać. - Uśmiechnąłem się lekko. - Adam raczej… nie wybiega w przyszłość.
- Może niedługo zmieni zdanie. - Popatrzył na Sainta. - Na pewno nie trafi na nikogo lepszego.
Parsknąłem śmiechem.
- Miło wiedzieć, że tak uważasz. Staram się być dla niego. Ale nie będę go utrzymywał przy sobie, jeśli nie będzie tego chciał.
- Am… myślisz, że Blue… chciałaby czegoś… więcej?
Popatrzyłem na chłopaka. Skupiona mina oczekująca na werdykt, dłonie pewnie przytrzymujące psa i postawa “gotowa na wszystko”.
- Mam być szczery?
- Tak. - Przełknął ślinę.
- Nie sądzę, żebyście byli dobrani - powiedziałem. - Tak jak nie sądzę, żeby Blue chciała się bawić w związki na dłużej niż kilka nocy. Taka już jest. Lubi seks, związków nie za bardzo.
- Ale mogę spróbować. - Jego mina wyrażała determinację.
- Nie jestem kimś, kto może ci czegokolwiek zabronić. - Wzruszyłem ramionami. - Ale to Blue. Blue to ogień nie człowiek. A ogień pali.
***
- Co mogę kupić Blue na urodziny? - Sebastian stanął w drzwiach pokoju Adama. Szybko narzuciłem na nas koc.
- Puka się. - Fuknął Adam. - I spierdalaj.
- Oh, ja przepraszam, ja nie chciałem…
- Po prostu wyjdź, zaraz przyjdę. - Opadłem na poduszkę. - Szybko. - Kiedy za chłopakiem zamknęły się drzwi popatrzyłem na Japończyka. - I właśnie dlatego powinniśmy zamykać drzwi na klucz.
- Zamykalibyśmy, gdyby Jane go nie zarekwirowała po tym jak nie chciałem jej wpuścić po kłótni. Oboje byliśmy narąbani, a ona prawie wyważyła drzwi.
- Ograniczę wam potem alkohol. Ale potem. Teraz chyba wypada coś dokończyć, prawda? - Popatrzyłem wymownie w dół.
***
- Gdzie idziemy? - Sebastian zaczął rozglądać się po centrum handlowym.
- Blue jest artystką, wspomaga swój budżet swoimi pracami - powiedziałem. - Więc możesz jej kupić coś, co jej się przyda. Nici, materiał, szpilki, farby, ołówki, cienkopisy, kredki… mam całą listę tego, co jest jej potrzebne.
- Skąd?
- Za pięć dni jej urodziny, a ona nie przyjmuje bezużytecznych prezentów. - Wzruszyłem ramieniem. - Mam już słodycze i brokat, więc zostaje tylko coś, na czym będzie mogła pracować.

Bash? Gotowy na zakupy?
605 słów

Od Ethana do Shaya

Tyle pytań, a tak mało odpowiedzi, pomyślałem wpatrując się w rozłożoną na łóżku koszulę.
- Co się do jasnej cholery odkurwiło w moje głowie w trakcie zakupu tego czegoś? - Zawołałem przerażony, posyłając spanikowane spojrzenie w stronę laptopa, na którym prowadziłem wideo rozmowę z moją najlepszą przyjaciółką. Rozpikselowaną twarz Leah wykrzywił szyderczy uśmiech. Nikt nigdy nie mówił że internet w akademikach zawsze działał bez zarzutu.
- Naprawdę nie rozumiem o co ci chodzi. - Dziewczyna wrzuciła sobie do ust kolejną porcję karmelowego popcornu, nie przejmując się moim kryzysem egzystencjalno-ubraniowym.
Chwyciłem materiał, ignorując potencjalną możliwość jego zgniecenia i pomachałem nim przed kamerką.
- Granatowa koszula z małymi pyszczkami lisków, Leah! Lisków! - Dla podkreślenia swoich słów jeszcze raz pomachałem ubraniem.
- Po pierwsze, zacznij normalnie oddychać bo trzeszczy mi w słuchawkach! Po drugie, ta koszula jest urocza. Wiem, bo sama ci ją kupiłam na ostatnie święta, niewdzięczniku!
Momentalnie usiadłem, a moje całe ciało się zrelaksowało. Odetchnąłem z ulga i posłałem w stronę laptopa szeroki, pełen wdzięczności uśmiech.
- Czyli jednak nie straciłem dobrego smaku! Ratujesz mi życie. Odezwę się po randce i dam ci znać czy ta obrzydliwa koszula wystraszyła moją adoratorkę! - Nie przejmując się jakimkolwiek pożegnaniem, pochyliłem się żeby zakończyć połączenie i zamknąć laptopa. Zanim w pokoju zaległa cisza do moich uszu dobiegł jeszcze przeraźliwie wysoki pisk brunetki.
- Kurwa, nie chciałam zbliżenia na twoje bokserki na dobranoc, Ethan!
Wyszczerzyłem się radośnie, lekko współczując swoim uszom. Kto by przypuszczał, że taka mała istota jest w stanie wydać z siebie takie straszliwe dźwięki
***
Jedynym plusem tej przerażająco nudnej randki było niesamowite jedzenie i wino. Uniosłem kieliszek do ust, starając się w miarę dyskretnie rozejrzeć po restauracji. Vin Rouge zdecydowanie wyróżniało się z tłumu małych kameralnych restauracji i kawiarnii rozsianych po całym mieście. Nie mogłem jednak zdecydować czy moje zafascynowanie tym miejscem wynikało z jego nieodpartego uroku, czy moj mozg najzwyczajniej w świecie starał się znaleźć ucieczkę z nudnej konwersacji, w której nawet nie musiał uczestniczyć. Moja partnerka z czystą perfekcją prowadziła rozmowę w imieniu naszej dwójki, nawet nie dając mi szansy na wyrażenie własnej opinii. Nie żeby poruszane przez nią tematy wywoływały we mnie jakiekolwiek większe emocje poza ogromnym znużeniem.
- Ethan?
Moje imię wypowiedziane z lekką dozą zniecierpliwienia przywróciło mnie do świata żywych. Odstawiłem kieliszek i spojrzałem na siedzącą przede mną brunetkę. Nie można było zaprzeczyć temu, że była piękna. Długie, lśniące włosy sięgające do połowy pleców. Delikatne rysy twarzy i ogromne brązowe oczy oraz makijaż podkreślający jej naturalne wdzięki. Większość mężczyzn byłaby zafascynowana będąc na randce z taką kobieta, która poza niesamowitym wyglądem mogła się również pochwalić wysoką inteligencją. Problem musiał więc leżeć po mojej stronie, gdyż najzwyczajniej w świecie oglądanie rozgrywki bilarda wywoływało we mnie więcej emocji niż to spotkanie. Nie żeby to odkrycie było dla mnie czymś nowym. Rachel nie interesowała mnie ani romantycznie, ani fizycznie, ale tak samo jak była olśniewająca i inteligentna, nie brakowało jej również samozaparcia i uporu. Zaprosiłem ją na kolacje licząc że zauważy iż niewiele nas łączy i nasze ścieżki rozejdą się w miłej i przyjaznej atmosferze. Na ten moment nie wydawało się jednak, żeby ten plan okazał się sukcesem. Nie chciałem wyjść jednak na ostatniego kretyna bez uczuć, przynajmniej nie wcześniej, niż było to konieczne. Skupiłem więc swoje dwa ostatnie przytomne neurony i posłałem przyszłej pani adwokat najbardziej uroczy uśmiech na jaki było mnie stać.
- O co pytałaś?
- Co sądzisz o sytuacji politycznej Iranu? - Jedyną oznaką jej zirytowania było subtelne uniesienie brwi.
- Jeśli mam być szczery, nie interesuje mnie polityka i nie czuję się wystarczająco poinformowany w kwestiach tego, co naprawde dzieję się na świecie żeby wypowiadać się na ten temat. - Przyznałem zgodnie z prawda.
Idealnie wyregulowana brew powędrowała jeszcze wyżej, kiedy Rachel sięgnęła po swój kieliszek. Miałem nadzieję, że zaczęła sobie uświadamiać, iż to spotkanie nie było przykladem idealnej randki, czy nawet kolacji między dobrymi znajomymi. Dolałem sobie wina, mając wielka nadzieję że bedę mógł opuścić lokal zanim sam opróżnię butelkę tego słodkiego trunku. Chyba mój problem z alkoholem nie był dłużej tylko kwestią żartów, pomyślałem biorąc kolejnego łyka. Kiedy Rachel, nie przejmując się dłużej brakiem mojej odpowiedzi, ponownie podjęła temat swoich zajęć o stosunkach międzynarodowych, mój wzrok rozpoczął kolejną wędrówkę po sali, tym razem skupiając się na jednostkach ludzkich. Kilka młodych par wyraźnie bardziej zainteresowanych sobą niż nasza dwójka zajmowała w głównej mierze stoliki na środku sali. W rogu pomieszczenia miała miejsce jakaś kolacja biznesowa - sądząc po mowie ciała i wyraźnym skupieniu uczestników. Po drugiej stronie, tuż przy drzwiach, siedziała starsza para trzymająca się za ręce i posyłająca sobie rozanielone spojrzenia nad talerzami spaghetti. Natomiast przy jednym z większych stolików przy ścianie siedziały dwie kobiety z trójką dzieci, które z wielkim zaangażowaniem i radością w oczach ganiały upieczone kawałki ziemniaczków po talerzu. Uśmiechnąłem się mimowolnie, wygodniej opierając się o krzesło. W restauracji panowała bardzo przyjemna atmosfera i prawie czułem się winny jej zakłócaniu swoim znudzeniem i wyraźną apatią w stosunku do moje partnerki. Z moich dogłębnych rozważań wyrwał mnie dźwięk kroków. Mój wzrok powędrował ku dość wysokiemu kelnerowi, który akurat w tym momencie pochylał się nad stolikiem by usłyszeć zamówienie składane przez wyraźnie speszona ośmiolatkę, która musiała pojawić się w restauracji wraz z rodzicami w trakcie mojej kontemplacji otoczenia. Mężczyzna, jak każdy kelner w Vin Rouge, nosił czarne garniturowe spodnie i idealnie dopasowaną białą koszulę. Wziąłem kolejnego łyka wina, zastanawiając się nad źródłem mojej nagłej fascynacji tym człowiekiem, zwłaszcza że jedyne co widziałem to jego plecy. Skrycie liczyłem, że mężczyzna odwróci się w najbliższym czasie i będzie mi dane zobaczyć jego twarz. Kolejny łyk wina - miałem nadzieję, że nie sprawiałem wrażenia spragnionego alkoholika - i moje krótkodystansowe marzenie się spełniło. Ciemnobrązowe włosy chłopaka idealnie pasowały do jego czekoladowych oczu i mimo, iż nie wpisywał się w pospolity kanon piękna nie mogłem przestać się gapić. Brawo Ethan, pogratulowałem sam sobie. Kolejne dwadzieścia punktów do bycia dziwakiem. Musiałem wpatrywać się w nieznajomego dłużej niż to dopuszczalne, gdyż nie minęło parę sekund, a te ciemne oczy wpatrywały się we mnie z lekko uniesioną brwią sugerującą lekkie zmieszanie. Był… uroczy. Odstawiłem kieliszek i przełknąłem ślinę, nie odwracając wzroku. Nim zdążyłem się zastanowić, jakbym kiedykolwiek to robił, posłałem znaczące spojrzenie w kierunku wciąż zafascynowanej swoim głosem Rachel i ponownie spojrzałem na kelnera bezgłośnie mówiąc ‘Pomóż mi’.

1021 słów
To co? Drobna pomoc Shay?

1.27.2020

Od Ganseya cd. Skylar

- No no no Campbell, muszę przyznać, że tego się nie spodziewałam. - Głowa Blue wyskoczyła nad drzwiczki, gdy tylko Sky zniknęła za drzwiami stajni.
- Wątpiłaś we mnie? - Uśmiechnąłem się wesoło.
- Jak widać zapominam jacy są normalni ludzie. - Przewróciła oczami.
- Normalni czyli? - Uniosłem brew.
- Tacy, którzy lubią innych ludzi. - Wróciła do czyszczenia konia. - No leć do swojej księżniczki, bo zaraz skończą i będzie tragedia.
- Muszę wyczyścić jeszcze Garma. - Wskazałem na konia.
- To szybko, czas leci. - I zniknęła. Oczywiście nie dosłownie. Pewnie kucnęła. Niscy ludzie. Czasami są przerażający.
***
- Całkiem nieźle ci idzie. - Podszedłem do Sky po treningu. - Co prawda niewiele wiem o skokach, ale wygląda imponująco.
- Dzięki, ja… - Na chwilę zerknęła w bok i od razu odkręciła głowę. - Staram się.
- Ronan i Adam się miziają? - Uniosłem zaczepnie jeden kącik ust.
- Tak…
- Norma w ich przypadku. - Machnąłem ręką. - Większość uważa to za słodkie, ja twierdzę, że Adam robi to specjalnie.
- Słyszałem to Campbell! - Doszło do moich uszu.
- Wiem! Przekaż Ronanowi, że go kocham!
- Mówisz na poważnie? - Sky lekko przekrzywiła głowę.
Pochyliłem się do jej ucha i szepnąłem konspiracyjnie:
- Mamy sekretny, uczuciowy romans, bo Ro nie lubi seksu. - Potem puściłem jej oczko. - A tak na serio, to po prostu jesteśmy przyjaciółmi.
- Jest bardzo miły. - Uśmiechnęła się.
- I czarujący. - Ruszyliśmy w stronę stajni. - Ale niestety ma gorącego chłopaka…
- Czy ty myślisz tak o każdym? - zaśmiała się.
- Jak? - Popatrzyłem na nią zdezorientowany. - Po prostu stwierdzam fakty.
- To co powiesz o mnie? - Uśmiechnęła się promiennie.
- Że jesteś urocza, słodka i gorąca. - Puściłem jej oczko. - I ślicznie wyglądasz w okularach. Ale pewnie się powtarzam albo stwierdzam oczywistości.
- Czasami miło usłyszeć coś oczywistego. - Poprawiła okulary. - Masz… plany później?
- Miałem dzisiaj montować filmik, ale to nic pilnego. - Przeczesałem włosy.
- Filmik? - Wprowadziła konia do boksu.
- Czasami wrzucam coś na YT, rzadziej na Insta. - Oparłem się o drzwi. - Hobbystycznie i żeby dorobić. A że akurat testowałem nowy sprzęt, to pomyślałem, że coś nagram. No i jest Ronan z Beką, a to podbije oglądalność. Słodki chłopak z jeszcze słodszym kociakiem, czego chcieć więcej?
- Niczego - zaśmiała się Sky. - To co?
- Zapraszam do siebie. Oferuję ciasteczka, kawę, kakao lub herbatę i mnie. No i moją siostrę.
- Ciekawie. - Dziewczyna zaczęła zajmować się koniem. - Więc ruszymy jak tylko go oporządzę.
***
- Co, darowałeś sobie Ronana i masz nową dziewczynę? - Gin jak zwykle nie grzeszyła taktem.
- Nazywam się Sky i chyba można powiedzieć, że pretenduję do miana jego dziewczyny. 
- Wooooow, w końcu. - Młoda przewróciła oczami. - Nie ważne. Będę u siebie. I na wszelki wypadek głośno puszczę muzykę.
- Już nie przesadzaj, co? - Uniosłem lekko brew.
- NIE WAŻNE! - Usłyszałem trzask drzwi.
- Jak dobrze, że rodzice myślą nad przeprowadzką. - Potarłem skronie. - Pozbędę się tego gremlina. Jak nie, to ją tam wyślę. Z powrotem. Albo każę przenieść się do akademika.
- Nie wydaje się zła. - Sky siadła na kanapie. - Czemu tak właściwie studiujesz zaocznie?
- Chciałem mieć czas na akademię. - Poszedłem do kuchni oddzielonej tylko blatem od salonu. - Ale myślę nad przeniesieniem się na dzienne. Dałbym radę to ogarnąć.
- Ambitnie. - Poprawiła nieistniejącą nitkę. - Podoba mi się.
- Cieszę się. - Wstawiłem wodę. - Kawa, herbata, kakao?
- Herbata. - Po chwili podeszła do blatu. - Gotuje, prawi komplementy, opiekuje się siostrą, masz jakieś wady?
- Nie wiem, ale w tajemnicy powiem ci, że nieźle radzę sobie w łóżku. - Puściłem jej oczko. - Oczywiście to nie jest najważniejsze, ale istotne.
- Proszę, do tego szczery i otwarty - zaśmiała się. - Plusujesz.
- Przy tak cudownej księżniczce? - Zawtórowałem jej. - Staram się jak mogę.
- Książę jak się patrzy. - Przejęła ode mnie kubek.
- Cieszę się. - Wyjąłem z lodówki obiad. - Chcesz ryż z warzywami?
- Chętnie. - Wróciła do salonu. - O ile cię nie objem…
- Nie martw się, mam co jeść - zaśmiałem się. - Zaraz będzie gotowe.
Potem odwróciłem się do kuchenki i zacząłem wszystko przygotowywać. W końcu gotowałem dla Sky.

Sky? Kolacja!
606 słów

1.26.2020

Od Blue i Noah - dodatek

- BLUE! ŚPISZ? - Noah zapukała w ścianę dzielącą pokoje.
- NIE DRZYJ SIĘ, TYLKO CHODŹ! - Brązowowłosa odkrzyknęła tak, że zapewne słyszało ją pół akademii.
- TY CHODŹ! - Jeżozwierz zsunął stopy z łóżka, zbierając się w sobie przed nieuniknioną wyprawą za ścianę.
Blue westchnęła głęboko i wsunęła stopy w kapcie w kształcie corgich.
- IDĘ! - krzyknęła ostatni raz.
Wygrana! Noah uśmiechnęła się pod nosem, ponownie zarzucając stopy na materac, by po chwili zobaczyć w drzwiach swojego pokoju Blue w kigurumi w kształcie Totoro.
- Mam coś wziąć od siebie, czy nie? - Uniosła brwi, opierając się o drzwi.
- Pieska! Chcemy tulić coś, co nie gryzie po rękach! - Fioletowowłosa zamrugała oczami. - Jedzenie już mam.
- Lakier, kosmetyki, alkohol? - zapytała jeszcze.
- A chcesz pić? - Noah odbiła pytanie.
- Myślałam, że wyśmiejesz kosmetyki - zaśmiała się. - Pójdę po piwo.
- Weź też brokat, brokatu nigdy za wiele - odezwała się jeszcze starsza dziewczyna.
- To oczywiste. - I wyszła, by po chwili wrócić z dość sporym bagażem.
- Whoa… Dużo tego... - Starała się odróżnić od siebie poszczególne przedmioty, co w świetle tylko jednej, małej lampki nie było zbyt proste.
- Podkład, cienie, bazy, rozświetlacze, pędzelki, gąbki i brokat. To wszystko zajmuje miejsce szalona. - Położyła wszystko na podłodze i pozwoliła wejść psu. - No chodź Klio.
- Piesek! - Noah zaklaskała jak dwuletnie dziecko, jednocześnie przetaczając się po łóżku by zrobić miejsce dla przyjaciółki.
Blue dumnie siadła na wolnej przestrzeni i położyła obok siebie fanty.
- Nie Klio, zostajesz na podłodze. - Suczka popatrzyła się na nią błagalnie. - Nie działa.
Noah dołączyła do suczki, również posyłając szatynce proszące spojrzenie.
- Ale jest taka puszysta i ciepła!
- No i co ja mam zrobić, co? - Dziewczyna westchnęła cierpiętniczo. - No dawaj ją, jak chcesz.
- Klio, wskakuj! - Poklepała ręką materac. Gest ten był na tyle uniwersalny, że w mgnieniu oka na łóżku znalazła się nie tylko suka, ale i rozpędzona Dot. Blue zaśmiała się wesoło.
- Mogę ją pogłaskać? - zapytała.
- Jasne, nie powinna gryźć mocno - zaśmiała się Noah, przesuwając lisa w stronę Blue.
- Jak nie, to dasz buzi, żeby nie bolało. - Potem dziewczyna podstawiła lisowi rękę do obwąchania, a następnie zaczęła go głaskać.
- To można zorganizować. - Uśmiechnęła się, by po chwili wrócić do drapania szpica za uchem.
- Cieszę się. - Dziewczyna zaczęła miziać lisicę, co chyba za bardzo nie przeszkadzało zwierzęciu. - To co robimy?
- Przegląd brokatu? Możemy też pooglądać YouTube…
- Możemy coś obejrzeć. - Blue ułożyła się wygodniej. - Na przykład tutoriale make-up, to cię upaciam!
- Czy to to, co zwykle robisz z Adamem kiedy akurat nie ma Poduszki? - Noah przyjrzała się przyjaciółce, która już wpisywała coś niezrozumiałego w wyszukiwarkę.
- Dzień, w którym Mikaelson pozwoli mi się dotknąć do swojej facjaty, będzie najlepszym dniem jego życia - prychnęła i popatrzyła na dziewczynę. - Z nim drę się do anime.
- Ale my nie będziemy drzeć się do anime? - upewniła się.
- A znasz jakiś opening, ewentualnie ending? - Szatynka nastawiła odpowiedni filmik.
- Od kilku lat próbuję opracować swój ending, jednak jak widać kiepsko mi idzie - zażartowała Noah.
- Serio? Myślałam, że jesteś martwa od siedmiu lat. - Dziewczyna odwołała się do książki, którą zwędziły Amorkowi i czytały z podziałem na role kilka dni temu.
- To też nie najlepiej świadczy o moich zdolnościach, skoro po siedmiu latach wciąż tu jestem… może pojedziemy porwać moje zwłoki?
- Możemy cię co najwyżej porwać do Walmartu, bo pewnie zgłodniejemy, albo coś.
- To też jest niezły pomysł. - Odgarnęła z twarzy kosmyk włosów. - Więc co to za filmik?
- Z tutorialem. Ocenisz i powiesz, czy chcesz. Powinien być dobrany. - Blue była z siebie dumna.
- Chcę! - Dziewczyna była wyraźnie podekscytowana.
- No to odpalamy! - zaśmiała się. - Wybrałam ten z brokatem!
- BROKAT! - Klio, która dopiero co ułożyła się wygodnie, zerwała się rozglądając się, z której strony nadchodzi zagrożenie. - Przepraszam, Klio! - Podrapała sukę.
Zadowolony szpic wystawił język i widząc, że może trochę ugrać, zaczął się jeszcze bardziej przymilać. Blue tylko parsknęła śmiechem i wróciła do oglądania.
- Rozpuścisz mi ją - rzuciła jeszcze.
- To jedyne co umiem robić - Noah delikatnie przesunęła zwierzaka, by widzieć ekran laptopa.
Potem obydwie dziewczyny skupiły się na filmiku i piszczały, gdy pojawił się brokat.
- Też bym chciała mieć tyle kosmetyków - westchnęła Blue. - Ale na razie pozostaje mi kradzież kosmetyków Adama. Do tego tak, żeby się nie dowiedział.
Noah spojrzała na ich stertę na biurku. Była pewna, że nie potrafiłaby użyć nawet ⅓ z nich, a Blue wciąż było mało.
- Zdajesz sobie sprawę, że połowa tego pochodzi właśnie z tej kradzieży, tak? - Blue szepnęła konspiracyjnie.
- Nie - przyznała, mając w głębi duszy nadzieję, iż Adam nie zauważy braku swoich skarbów kiedy są one w tym pokoju. Chciała umrzeć, ale chyba nie w ten sposób.
- Spokojnie, dopóki liże się z Ro, to nie ma problemu. - Machnęła ręką dziewczyna. - A pojechali teraz na jakiś konwent, wrócą dopiero w poniedziałek rano, a ja odłożę je jak cię pomaluję.
Noah odetchnęła z ulgą. Blue miała rację, Adam z Ro to Adam zupełnie niegroźny dla otoczenia.
- Ale wiesz jak to robić? Bo ja pamiętam już tylko brokat...
- Spokojna twoja jeżowata, nie na darmo oglądałam takich filmików na pęczki. - Dziewczyna już zatarła ręce. - Zaufaj mi.
- Jesteś jedyną osobą w tym pomieszczeniu, której ufam - zapewniła. - Ale błagam, nie zawiedź mnie. Ro jest za daleko by przytulić.
- Mamy hektolitry płynu micelarnego jakby co. - Wskazała pokaźną butelkę. - Przy naszym kombinowaniu z Adamem, naprawdę mało zostaje.
Noah zaśmiała się, po czym ponownie spróbowała skupić się na filmiku. Zamiast dawki wiedzy o makijażu dostała jednak fragment piosenki, której nie można było pomylić z niczym innym, a na ekranie pojawił się szary guziec.
- IN THE JUNGLE THE MIGHTY JUNGLE A LION SLEEPS TONIGHT! - Blue bez ceregieli zaczęła śpiewać.
- Blue, Blue, Blue, BLUE?! Możemy obejrzeć bajkę?
- Najpierw make-up! - Zaklaskała w dłonie. - Ale w międzyczasie możemy puścić piosenki.
Włączenie soundtracka z Króla Lwa zajęło ułamek sekundy (no chyba, że wliczymy w to wrodzone opóźnienie procesorowe komputera) i po chwili obie dziewczyny śpiewały razem, nie zwracając nawet uwagi na wgrane na video napisy.
- Okej, okej. - Blue w pewnym momencie otarła łzy śmiechu. - Brokat. Teraz, albo nigdy.
- Więcej brokatu! - Fioletowe włosy spadły na twarz, by po chwili zostać bezpiecznie spięte w upośledzony kucyk na czubku głowy.
- Wyglądasz jak ufoludek - zaśmiała się Blue.
- Jestem zielona?! - Noah z teatralnym przerażeniem pomacała się po twarzy.
- No co ty. - Szatynka przewróciła oczami. - Ale masz czułek!
- Czy zatem zechcesz uczynić mi ten zaszczyt i sprawić, żebym zaczęła wyglądać jak człowiek? - Dziewczyna wyszczerzyła zęby w uśmiechu i zamrugała kilka razy.
- Wybierz kolor brokatu! - Blue zatarła rączki w iście szatańskim geście.
Noah ogarnęła wzrokiem ich połączone kolekcje plastikowego pyłu. Tyle kolorów! Tyle możliwości! TYLE BROKATU! Jak ma wybrać jeden?
- Niebieski! Ale nie ten, tamten między limonkowym, a pudrowym różem! - Patrzyła z zachwytem jak Blue bierze do ręki pojemniczek.
- Okej, to jeszcze jedna piosenka dla ciebie, bo muszę dobrać resztę kosmetyków. - Blue zagrzebała się w swoich (a raczej adamowych) fantach.
- Mam pomysł! - Już sam ton jej głosu zdradzał, że nie był to dobry pomysł, a kilka kliknięć sprawiło, że “nie za dobry pomysł” rozbrzmiał w ciemnym pokoju. - I’M BLUE DA BA DEE DA BA DAA! - Noah rzucała się po łóżku jak śledź wyciągnięty z wody.
Młodsza tylko się zaśmiała i po dość długiej chwili grzebania, znalazła odpowiednie kosmetyki.
- No to dawaj twarz. Mam nadzieję, że bladość twoja i Adama jest taka sama. - Uniosła kącik ust.
- One way to find out - zaśmiała się, próbując powstrzymać się od tańczenia, by nie ryzykować wkurzenia przyjaciółki ani utraty oka.
Blue tylko przewróciła oczami i maznęła jej policzek. Całe szczęście kolor pasował, więc już tylko czekała, aż tak uwielbiany przez jej utrapienie (potocznie zwane Ronanem) Jeżozwierz skończy śpiewać.
- Okej, jestem gotowa. - Muzyka ucichła i Noah się uspokoiła.
- To dajemy. - I Blue zaczęła swoje dzieło.
***
- WOOOW! To wciąż ja?!
- No raczej. - Blue zdmuchnęła pył z pędzla. - Nie jest źle.
- Mam wrażenie, że powinnyśmy teraz gdzieś iść skoro już mam twarz, ale jednocześnie bardzo nie chcę wychodzić.
- Po co wychodzić, możemy oglądać bajki! - Klasnęła w dłonie szatynka.
- Wygrałaś. - Noah się zaśmiała. - W nagrodę możesz wybrać pierwszą bajkę.
- Jakąś starszą? Książę? Biały koń? - Wyszczerzyła się. - Czy po prostu Król Lew?
- Jeśli za mało ci w życiu książąt, to możemy po jednego zadzwonić - zażartowała. - Król Lew. Zdecyduj tylko czy oryginał czy remake.
- Oryginał. Błagam cię. Potrzebuję Rafikiego - prychnęła szatynka.
- A więc jeden Rafiki specjalnie dla ciebie, kochana.
- Jej!
- Hej, internety… dajcie nam bajkę - poprosiła Noah wpisując w wyszukiwarkę tytuł filmu.
- Poczekaj. - Blue ruszyła tyłek z łóżka i zniknęła na chwilę w pokoju. - Mam cię! - Wróciła z triumfalną miną i bajką na płycie.
- Awwww! - Szatynka włożyła płytę do napędu urządzenia.
- Chodźcie do mnie traumatyczne wspomnienia - mruknęła pod nosem dziewczyna.
Komputer zabuczał i po dłuższej chwili na ekranie pojawiło się okienko odtwarzacza. Noah kliknęła przycisk play i położyła głowę na rękach.
- Obudź mnie jak się zacznie - poprosiła.
- Okej, ustawię i cię obudzę. - Popacała Noah po głowie.
Fioletowowłosa przeniosła ciężar ciała lekko w bok, tak by przytulić się do przyjaciółki i zamknęła oczy.
Po chwili brązowowłosa z zadowoleniem dźgnęła przyjaciółkę w bok, akurat wtedy, gdy zaczął się pokazywać zamek z czołówki. Noah zaś jeszcze przez kilka sekund nie otwierała oczu, jedynie nucąc pod nosem “Krąg życia”. Blue nie była tak subtelna. Ona śpiewała na cały głos. Szarooka roześmiała się, zastanawiając się czy jest sens przypominać jej, że za ścianą są ludzie. Okej, nie oszukujmy się, nie było. Potem zaczął się seans.
***
- Ja chcę jeszcze! - Blue podskoczyła jak oparzona.
- Król Lew II? Proszę, nie… nie zaniosę złamanych lwich serc. - Noah starała się utrzymać szklankę tak, by nie wylać jej zawartości na poduszkę.
- Nie Króla Lwa, co ty. - Machnęła ręką Blue. - Ale ładnym księciem możesz się pochwalić tylko ty, dlatego obejrzymy przygody jakiejś księżniczki. Z księciem. Na białym rumaku. Trochę jak Osioł ze Shreka.
- Osioł chyba nie był biały… - zauważyła.
- Cicho. Chcę księcia - zaśmiała się brunetka. - I nie Leo.
- Filip miał chyba białego konia.
- Filip? - Zmarszczyła brwi. - Mów do mnie po ludzku!
- Twój książe. Ten ze Śpiącej Królewny - roześmiała się, bo chyba po raz pierwszy to nie ona dopytywała kim jest jakaś postać.
- Aaaaa, ten. - Dziewczyna wzięła laptopa na kolana. - Więc szukamy Śpiącej Królewny!
Noah obserwowała jak przyjaciółka przekopuje internet w poszukiwaniu odpowiedniej bajki, jednocześnie otwierając kolejną paczkę żelków. Wyjęła jednego z kolorowych misiów, kilka razy ścisnęła go palcami, jakby sprawdzając czy jest wystarczająco żelkowy, po czym odgryzła mu głowę.
- Mam! - zakrzyknęła zadowolona. - Możemy oglądać!
***
- Pomalujmy konia Leo na biało! - Blue klasnęła w ręce, kiedy bajka dobiegła końca.
Noah potrzebowała chwili, żeby przetworzyć słowa przyjaciółki.
- Na biało? Ale jak?
- Farbą z puszki! - Szatynka natychmiast się podniosła i pociągnęła starszą do pionu. - Musimy jechać do Walmarta!
- Przecież to się nie zmyje! - Zaprotestował Jeżozwierz, szukając pod łóżkiem buta.
- To cokolwiek innego białego w puszce! - Blue zgarnęła kosmetyki. - Za dziesięć minut przy twoim samochodzie!
- Jasne! - Noah wyciągnęła w końcu buta i rozejrzała się po pokoju, ale Blue już nie było.
Cóż, pozostało się przebrać. Dziewczyna rozejrzała się po pomieszczeniu raz jeszcze, tym razem namierzając jakieś spodnie. Chyba nawet należały do niej, ale trudno powiedzieć ile z rzeczy w tym pokoju należało do fioletowowłosej, a ile do szatynki. Tak czy inaczej, Noah naciągnęła na siebie spodnie, olewając całkowicie fakt, że miała na sobie też górę od piżamy. Zarzuciła na nią tylko jakąś bluzę, zamknęła lisy i zabrała się za szukanie kluczyków od auta, po czym wyszła. W tym czasie Blue szybko odłożyła kosmetyki Japończyka na miejsce i wciągnęła na nogi ulubione jeansy, a na bluzkę od piżamy naciągnęła koszulkę zabraną kiedyś Ronanowi. Zastanawiała się, czy nie założyć jakichś dodatków, ale zrezygnowała. To były tylko zakupy w środku nocy, prawda? Nie musiała wyglądać fantastycznie. Kiedy już zawiązała swoje ulubione martensy, ruszyła na parking, gdzie już czekała Noah.
- Kierunek miasto, kierunek Walmart! - zawołała.
- Tak jest! - Starsza zasalutowała, starając się nie śmiać zbyt głośno i otworzyła drzwi przed Blue. Dziewczyna wskoczyła do auta, zapięła pas i zaczęła podskakiwać z ekscytacji. Noah obeszła samochód i również wsiadła.
- Nawet lisy siedzą spokojniej - zażartowała. - Poza tym, śnieg brudzi mniej niż farba…
- Może być. - Szatynka popatrzyła na kierowcę. - I nie będę spokojna, jak jestem podekscytowana!
- Wiem, wiem. - Noah przekręciła kluczyk w stacyjce, poklepując lewą dłonią kierownicę pojazdu. Jej też zaczęły udzielać się emocje Blue.
- Książę na białym koniu, książę na białym koniu - zaczęła nucić.
Fioletowowłosa uśmiechnęła się tylko szeroko, skupiając się na nie rozbiciu samochodu na jakimś drzewie. Kiedy już były na miejscu, młodsza dosłownie wystrzeliła z pojazdu i podbiegła pod drzwi sklepu.
- Chodź, chodź, chodź! - Klasnęła w dłonie.
Noah zamknęła samochód i truchtem dołączyła do przyjaciółki. Weszły do sklepu, biorąc największy koszyk jaki znalazły i ruszyły na poszukiwanie wszystkiego, co białe i czym można byłoby wysmarować konia.
- Hmmmm… popatrz. - Szatynka podjechała z koszykiem do jednej z półek. - Jest sztuczny śnieg! I to na przecenie!
- Nie wiem ile będzie nam potrzeba, więc proponuję wziąć wszystko. Jeśli coś zostanie, zawsze możemy… - Zawahała się. Przez chwilę miała powiedzieć "zwrócić", ale… - ...ozdobić coś jeszcze!
- Tak! - Blue zaczęła pakować puszki ze śniegiem do koszyka. - Biały koń, biały koń, białyyyy koooooń! I jak się uwali, to trzeba go będzie czyścić.
- Biedny Leo, będzie musiał to wszystko wyczyścić… - westchnęła cicho Noah, pomagając z puszkami.
- Eeee, ma ludzi. Albo pieniądze na ludzi. - Blue je podliczyła. - Powinno wystarczyć. I może upacamy tym włosy Adasia.
- Ronan chyba by nas zabił… A przynajmniej zabrał cały brokat…
- Ronan nie może się dowiedzieć! - Pokręciła głową. - Inaczej możemy pożegnać się z brokatem na wieczność.
- Ja potrzebuję brokatu. - Noah wrzuciła puszkę do koszyka. - Ty potrzebujesz brokatu. Koń potrzebuje brokatu. - Dwa kolejne brokatowe spraye wylądowały w koszyku.
- Proponuję wziąć brokat dla nas. W nagrodę. - Blue wyrzuciła ręce w górę. - Za genialny pomysł.
- Popieram. Należy nam się dużo brokatu! - Noah roześmiała się.
- Cudnie. - Wzięła koszyk i zaczęła go pchać. - Idziem po brokat i do kasy!
- Brokat! - Oczy Jeżozwierza zaświeciły się, gdy dziewczyna ruszyła za przyjaciółką.
Szatynka zaśmiała się i stanęła przed półką pełną brokatu. Tak duży wybór, tak mało pieniędzy… a może tak by pchnąć Noah do Leonarda i zmuszać go do regularnego kupowania ton brokatu? W końcu to książę, a brokat nie był aż tak drogi… albo poczekać aż Adam weźmie ślub z Ronanem i wtedy bez oporów wykorzystywać tego drugiego, żeby kupował dar bogów (albo chociaż dar przemysłu dekoracyjnego).
- Musimy wziąć ładny, ale nie za ładny, żeby nie było smutno kiedy Ro go weźmie - westchnęła.
- Może nie powiemy mu, że mamy brokat? - Noah naiwnie się oszukiwała. Nie było opcji by nie pobiegła prosto do Poduszki, by pochwalić się nową zdobyczą.
- Dasz radę? - Brwi Blue powędrowały do góry. - Jeśli tak, sama wręczę ci kolejną buteleczkę!
- Sprawiasz, że mam ochotę spróbować. - Fioletowowłosa uśmiechnęła się.
- Okej. - Niższa wpakowała dodatkową buteleczkę brokatu. - A teraz do kasy, bo inaczej Leo odkryje nasz niecny plan!
- Nie możemy nawet pooglądać? - Noah zrobiła smutną minę.
- Hm… - Zamyśliła się Blue i spojrzała na zegarek. - No dobra. Piętnaście minut czystego brokatu.
- Brokat! - Powtórzyła się Jeżozwierz, podskakując kilka razy w miejscu, po czym zastygając, by patrzeć się na ustawione równo na półkach pojemniczki.
- Dużoooo. - Blue wzięła jedną z kul śnieżnych stojących obok i potrząsnęła nią, jednocześnie podsuwając pod nos starszej.
- Mogę coś kupić?
- Tak. Jak masz pieniądze. - Blue popatrzyła tęsknie na brokat.
- Ja nigdy nie mam pieniędzy. - Noah zaśmiała się. - Ale wystarczy kupić mniej jedzenia. - Wzięła do ręki najtańszy.
- Musisz żreć, bez żarcia nie ma zachwycania się brokatem. - Popatrzyła na koszyk. - Żarcie jest okej. Dobra! Idziemy do kas!
***
- Ciszej! - Blue zatrzymała Noah. - Położyli sianoooo!
Fioletowowłosa z trudem powstrzymywała śmiech, skradając się wzdłuż boksów pod czujną obserwacją mieszkańców stajni. Co prawda nie było to konieczne, bo kto normalny byłby w tym miejscu i w tym czasie. Jednak Blue chciała zachować pozory. Jak najdokładniej.
- To który koń stanie się śnieżnobiały? - Odwróciła się do współtowarzyszki.
- Proponuję Attacka. - Noah powoli wychyliła się ponad drzwiczki boksu gniadego ogiera. - Ale uważaj, czasem straszy. - Delikatnie odsunęła zasuwkę.
- Spokooo, rękę do zwierząt mam po Ro - zaśmiała się i weszła do boksu.
Całe szczęście koń, nie wiedząc co go czeka i wyczuwając znajomą Noah, postanowił współpracować, co - w jego przypadku - oznaczało spokojne stanie. Albo spanie, Blue nie była pewna.
- Cześć koniku. - Noah przywitała się z ogierem, przekonując go do siebie kawałkiem marchewki znalezionym w odmętach kieszeni bluzy. W końcu w bluzie zawsze można znaleźć zaginione jedzenie, prawda? - Nie bój się, to tylko małe farbowanie.
- Nic ci nie będzie, tylko następne mycie będzie trochę dłuższe. - Blue szykowała puszki.
Fioletowowłosa wzięła jedną i psiknęła sobie na wierzch dłoni. Koń wzdrygnął się lekko, ale po chwili z zainteresowaniem obwąchał podstawioną pod nos dłoń.
- Widzisz? To nie takie straszne. - Noah czystą ręką wyciągnęła jakiś przysmak, który musiał spędzić w kieszeni już kilka dni. - Tylko trochę mokre i dziwne. Ale niegroźne.
Młodsza w tym czasie postanowiła psiknąć konia w okolicach złączenia szyi i grzbietu. Wymierzyła odległość, sprawdziła, czy dziurka w nakrętce jest z dobrej strony i prysnęła. Attack co prawda delikatnie się poruszył, ale nie wydawał się sabotować ich planu.
- Dobry koń. - Noah zaśmiała się cicho i również przyłączyła się do spryskiwania ogiera białą substancją.
- Hmmm… myślisz, że zdążymy? - Blue starała się równomiernie rozłożyć śnieg z wystawionym językiem, jakby mogło to pomóc.
- Jeszcze ciemno, chyba nie spodziewasz się zobaczyć Leo przed wschodem słońca, nie?
- W ogóle się go nie spodziewam - parsknęła śmiechem. - Czy on tu w ogóle przyjdzie?
- Powinien. - Skupiła się na malowaniu. - Przynajmniej obiecał. Mieliśmy wybrać się w teren po tym jak już uniknę śniadania z Ro.
- Żyjesz tą nadzieją? - Blue pokręciła głową. - Przecież on jest gorszy niż terroryści i specjaliści od PR Hitlera w jednym!
- Nadzieja umiera ostatnia. - Noah wzruszyła ramionami. - Ja nie żyję już siedem lat, a ona nadal się trzyma.
- Podziwiam ją. - Blue zmieniła puszkę, bo poprzednia już się skończyła. - Ja się zgadzam już na wszystko. Oszczędzanie energii. Mojej i jego.
- Ale on wymaga jedzenia zbyt dużo! I pilnuje, żebym go nie oszukała! - Wyższa
broniła się. - Kto normalny je trzy posiłki dziennie? I to takie duże?
- Statystyczny Amerykanin je więcej niż my obie razem wzięte. - Szatynka zatrzymała się wpół ruchu. - Noah?
- Taak? - Noah instynktownie znieruchomiała.
- Powiedz mi… ile obiadów musimy odpuścić, żeby wyżyć do końca miesiąca z tego, co zostało nam po zakupie tej farby?
- Nie wiem, niczego nie żałuję. - Fioletowowłosa nie przejęła się zbytnio. - Mam zapas czekolady i soku, brakuje tylko bułek do pełnowartościowych posiłków. I może to kolejny argument, by Ro mnie tak nie karmił - dorzuciła naiwnie.
- Dostaniesz od niego zaproszenie na obiad CODZIENNIE, jak tylko się o tym dowie. - Zironizowała młodsza. - Ale jakby co, też coś mam. Albo pójdziemy obrabować Adama z pocky i ramune.
- Brzmi fajnie, ale obrabowanie Adama to chyba najszybszy sposób, by Ronan się dowiedział. - Tym razem to Noah zmieniła puszkę.
- On już wie - szepnęła. - On zawsze wie więcej i szybciej. Jakby był pieprzonym telepatą. Albo chociaż Holmesem, czy czymś.
- Może jego konia też powinnyśmy przemalować? W zemście na zapas… - zaproponowała. - W końcu biel to istnie anielski kolor.
- Nie wystarczy nam puszek, a nie mamy hajsu na kolejne. - Skrzywiła się. - No i Hespero nie będzie taki spokojny.
- Nie kracz. - Noah upomniała młodszą, po czym prysnęła śniegiem na swoją dłoń i ostrożnie, omijając oczy, zaczęła smarować pysk Attacka.
- Na tego wystarczy. - Blue wzięła do ręki ogon. - To też?
- Jak malować, to wszystko - zaśmiała się.
- Okej. - Szatynka z uwagą pokryła również ogon, a potem grzywę konia. - Ładnie wygląda.
- Biały. - Noah uśmiechnęła się do przyjaciółki.
- To prawie jak izabelowaty albo gniady! - Klasnęła w ręce.
- Przecież był gniady. - Fioletowowłosa znów nałożyła śnieg na rękę, ale tym razem zamiast posmarować konia, zostawiła go na przedramieniu Blue.
- Tak? - Ta tylko jej oddała. - Nie wiem. Nie znam się. Wiem za to, że białe chujowo się czyści.
- Myślisz, że możemy się tu schować i patrzeć jak Leo będzie go czyścił?
- Ba! - zaśmiała się. - Obie jesteśmy małe, prawda?
- Tak! - Noah krzyknęła z entuzjazmem. - Masz może zegarek?
- Mam telefon. - Młodsza wyciągnęła urządzenie z kieszeni.
- Szlag, już po siódmej! - Tym razem w jej głosie nie było już entuzjazmu. - Powinnyśmy stąd spadać. - Zaczęła pakować puste puszki do kieszeni.
- Okej! - Blue szybko rzuciła się do pomocy. - Musimy znaleźć miejsce do obserwacji.
- Boks Kaliope? Hespero? - Noah szukała wzrokiem dobrego miejsca. - Tester stoi zbyt daleko. No i prędzej by nas zjadł, niż pozwolił przesiadywać z nim w boksie…
- Do Hespero prędzej czy później wejdzie Ro… zostaje Kaliope. - Zatarła rączki. - Jest w miarę okej. No i można się schować kucając.
Ostatni raz rozejrzały się dookoła, by mieć pewność, że wszystko zabrały i wyszły ukryć się w boksie klaczy. Pozostało czekać.
***
- Głowa w dół, Leo idzie! - Blue położyła dłoń na włosach Noah i zminimalizowała ryzyko odkrycia. - Kurwa. Rodo też!
Noah pozwoliła wcisnąć się w dół i podkradła się do szpary w drzwiach boksu. Nie była najlepsza i zawias nieco zasłaniał, ale przynajmniej była niewidoczna.
Blue kucnęła nad nią i również zaczęła obserwację. Stało się. Po chwili usłyszały tylko śmiech Adama.
 - Nie wiem kto to zrobił, ale dostaje ode mnie alkohol! Albo co tam woli.

Koniec bajki xD
3377 słów

Od Ronana cd. Noah

Wzięcie szczeniaka jako dom tymczasowy nie było najgorszą decyzją, jaką mogła podjąć w swoim życiu Noah. A przynajmniej tak podejrzewałem (właściwie to byłem przekonany, że ma na swoim koncie o wiele więcej złych decyzji niż ta). Ale sam fakt, że ją wzięła, ograniczał jej czas na sen, ewentualnie inną formę wypoczynku. Mniej aktywnego. A dobrze wiedziałem, że to jedna z tych dziedzin życia, które dziewczyna lekceważy. Dlatego teraz, kiedy Blake spała na moim ramieniu, to ja głaskałem Lunę, która grzecznie ułożyła łeb na moich kolanach. Zdziwiłem się, bo tym razem wziąłem ze sobą Nyx, ale kruk spokojnie siedział sobie na moim ramieniu i raz za razem pocierał dziobem o moją skroń. U niej to oznaczało: “Jestem człowieku i cię obronię”. Na chwilę przerwałem więc głaskanie psa i lekko potarmosiłem pióra pod dziobem ptaka. Luna podniosła łeb i niuchnęła nosem w powietrzu, ale jak znów położyłem dłoń i zacząłem głaskać, wróciła do drzemania. Nyx wykrakała dwa razy re i zamachała skrzydłami, co niestety obudziło Jeżozwierza. No cóż, nie można mieć wszystkiego.
- Nie spałam! - Przetarła oczy. - Wcale!
- Wcale. - Zaśmiałem się i jej również potarmosiłem włosy. - Ale Luna tak.
- Kradniesz szczeniaczka, nie ładnie! - Pogroziła mi palcem.
- Nie jest podpisany, więc jest niczyj. Jeśli jest niczyj, wcale go nie kradnę! - Wyszczerzyłem ząbki.
- Kradziej! - Pacnęła mnie w rękę, na co Nyx zakrakała ostrzegawczo. - Dobra, już dobra. Kradzieju!
- Mam ci przypomnieć, kto do tej pory zabierał sobie Edgara jak tylko przekraczał próg mojego domu? - Uniosłem zabawnie brew.
- A powiedzieć ci, kto ma oprócz psa jeszcze kota i kruka? Okazjonalnie dwa koty? - Zmarszczyła brwi.
- A wiesz, że masz dwa lisy? - Popatrzyłem na Flair i Dot, które (o dziwo) spokojnie spały w klatkach.
- To nie to samo! - Naburmuszyła się. - Oddawaj kluskę!
- Łeb kluski z własnej woli leży na moim kolanie, proszę mi tu nie jęczeć! - Zatrzymałem łapki Noah sięgające po psa. - I nie przeszkadzać.
- Ja ci zaraz… - Wygrzebała mi z kieszeni telefon i po paru ruchach wystukała coś na klawiaturze. Potem włożyła go z powrotem do kieszeni i zatarła rączki jak prawdziwy złoczyńca.
- Co ty… - Nie zdążyłem dokończyć, bo w drzwiach pojawił się Adam. Z szerokim uśmiechem w pozycji mówiącej: “No chodź tu Aniołku!”. Oczywiście nie wszedł do pokoju. Opierał się swobodnie o futrynę. Cholernik jeden.
- Blake, dzięki za oddanie chłopaka - rzucił.
Fioletowowłosa tylko się wyszczerzyła i zabrała Lunę z mojego kolana. Szczeniak oczywiście się obudził, ziewnął i liznął mnie na odchodne po ręce. Zostało mi tylko wstać (co też zrobiłem) podejść do Adama i z przyjemnością dać się pocałować, a potem iść na obiecaną przejażdżkę. Noah na odchodne pomachała mi energicznie, a ja tylko przewróciłem oczami.
- Więc jakie mamy plany po przejażdżce? - Uśmiechnąłem się swobodnie do swojego chłopaka. Choćbym nie wiem jak lubił zwierzęta, to Adam będzie na pierwszym miejscu.
***
- Ronan, nie chcę tego jeść! - Noah znowu odsunęła od siebie tacę z obiadem.
- Musisz jeść. - Przysunąłem go.
- Nie. - Założyła ręce.
Dyskusja trwała dobre piętnaście minut. Zaczynałem coraz bardziej się irytować. Żaden logiczny argument nie trafiał do tego upartego i zaciętego stworzenia. Wziąłem ostatni raz wdech…
- Noah…
- Nie! - Wystawiła mi język.
- Jedz to i nie gadaj! - Bardzo możliwe, że krzyknąłem trochę za głośno.
To jednak poskutkowało. Zaskoczona, ale nie przerażona Noah po prostu usiadła, wzięła sztućce i zaczęła jeść obiad. Cóż. Liczy się skutek. Prawdopodobnie ten sposób zadziałał tylko ten jeden raz, ale kto by się przejmował.
- Grzeczna dziewczynka. - Siadłem naprzeciwko i sam zacząłem zjadać swoje frytki i sałatkę. Burger z kurczakiem jeszcze chwilę poczeka. - To aż takie złe.
- Pfff. - Prychnęła między jednym kęsem, a drugim. - To był szantaż.
- Blue twierdzi, że ciągle ją szantażuję. - Przewróciłem oczami. - Więc ciebie pewnie też.
- Nadajesz się do polityki. - Fuknęła. - Jak nie zadziałają twoje skrzywdzone oczka, to siła perswazji i szantaż emocjonalny lub nieemocjonalny.
- Grunt, że działa. - Popatrzyłem na dziewczynę. - Słyszałem, że jesteś oficjalnie z Leo.
- Mhm. - Dźgnęła marchewkę widelcem.
- Nie daj się stłamsić, okej. - Pacnąłem ją w głowę. - I nie wahaj się kopać go w jaja, czy coś.
Zaśmiała się lekko.
- Nie wierzę, najbardziej pacyfistyczna Poduszka zezwala mi na rękoczyny? - Uniosła brwi.
- Nogoczyny bardziej. - Puściłem jej oczko. - Poza tym, zawsze możemy na niego nasłać Blue. Ale nie wiem, czy tego chcesz.
- Nie wiem, czy Blue tego chce. - Wsadziła sobie kolejną frytkę do ust.
- Jeśli dasz jej brokat, albo coś słodkiego, albo kolejną pomadkę, albo buziaka, można ponegocjować. - Wzruszyłem ramieniem i dobrałem się do burgera.
- Usłyszałam w jednym zdaniu brokat, słodycze, pomadka, buziak i negocjować. - Blue zmaterializowała się zza moich pleców. - Mów dalej.
- Ustalamy cenę za nogoczyny wobec Leosia. - Machnąłem ręką.
- Jeśli dostanę chociaż połowę, zrobię wszystko czego będziecie chcieli. - Podwędziła mi pomidorka. - Coś jeszcze ciekawego?
- Ronan i Adam mają dzisiaj romantyczną kolację. - Skrzywiła się Noah. - Radzę nam kupić zatyczki do uszu, jeśli nie chcemy być zniesmaczone.
- Spoko, mam u siebie, mnie Adam też uprzedził. - Blue wyszczerzyła się do mnie. - Powiedziałabym, żebyście uważali, ale z tego dzieci i tak nie będzie.
- To uważajcie, żeby żadnych chorób z tego nie było. - Zaśmiała się starsza.
- Ha, ha, bardzo śmieszne. - Przewróciłem oczami. - A co u ciebie Blue?
- Nie wiem. - Zamerdała w swojej herbacie. - Wisi ogłoszenie… kostiumograf w teatrze w Durham szuka pomocnika. Ale nie wiem ile płacą. A nie uśmiecha mi się rezygnować z roboty w barze, tylko dlatego, że… no wiesz. Kostiumografia.
- Nie możesz zachować obu? - Uniosłem lekko brew.
- Nie wiem. - Westchnęła i podebrała mi kolejną frytkę. - Musiałabym zrezygnować z dodatków pewnie.
- Jeśli wypłata w teatrze będzie większa niż dodatek, dlaczego nie? - Uniosła kubek z kompotem Noah. - Więcej pieniążków, mniej pracy, zawód, który lubisz.
- Pomyślę. - Brunetka oparła się o mnie. - Oho, zmierza Adam. Ja się zmyyyywam. - I faktycznie czmychnęła gdzieś w odmęty akademii.
- Nie było tu Jane, Aniołku? - Adam cmoknął mnie w policzek i nabrał na widelec trochę sałatki i frytek.
- Była, ale jej nie ma. - Noah uśmiechnęła się uroczo. - Widocznie ma instynkt samozachowawczy.
- Co tym razem? - Uniosłem brew.
- Puder i cienie. - Objął mnie w pasie i oparł brodę o ramię. - Musimy iść na zakupy. A potem ją dopadnę.
- Dobrze. - Dokończyłem burgera i podsunąłem mu tacę. - A teraz jedz. Bo pewnie znowu o tym zapomniałeś.
- Jasne mamo. - Zaakcentował drugie słowo, na co Noah parsknęła śmiechem.
- Dobrze, że nie sugar daddy. - Przewróciłem oczami.

Noah? Co ty na to?
1008 słów

1.25.2020

Od Sebastiana cd. Arleny

- Pójdziesz ze mną do samochodu i oddam ci pieniądze. - Podniosłem z ziemi białą reklamówkę Walmarta. - Powinienem mieć tam jakieś zaskórniaki. - Ruszyłem z nią do wyjścia z marketu, który dzisiejszą awarią narobi sobie wiele problemów. Zresztą… Po co mam się tym przejmować? Zrobiłem świąteczne zakupy, więc następnym razem pojawię się tutaj dopiero po Nowym Roku. Idealnie.
- Nie trzeba. - Delikatnie się uśmiechnęła. - To tylko dziesięć dolarów… Da się to przeżyć. - Nie przejmowała się zbędnym wydatkiem.
- Nalegam. - Pociągnąłem ją za nadgarstek. - Pięć minut i dług wyregulowany.
- No dobrze… - Zgodziła się na moją ofertę. - Ale serio, nie musisz mi nic oddawać. - Podeszła ze mną do czerwonej Skody. Przewracając na to oczami, odłożyłem jedzenie na tylne siedzenie pojazdu, a następnie zacząłem przeszukiwać jego przedni schowek. Cóż, trochę się przeliczyłem, gdyż znalazłem w nim jedynie pięć dolarów.
- Mam tylko pół. - Wcisnąłem jej do ręki podobiznę Abrahama Lincolna. - Resztę dam ci w akademii. Wiesz, zwykle płacę kartą, dlatego nie potrzebuję gotówki. - Podrapałem się po głowie.
- Rozumiem. - Machnęła na to ręką. - Jak już mówiłam, nic od ciebie nie chce.
- Yhym. - Oparłem się biodrem o drzwi auta. - Czym tu przyjechałaś? - Nie byłem pewien, czy dziewiętnastolatka posiada jakiekolwiek prawo jazdy.
- Autobusem. - Mruknęła pod nosem. - Może przed piątą pojawię się w pokoju. - Spuściła wzrok.
- Podwiozę cię. - Moje słowa bardzo ją zaskoczyły. - Pieniądze i podwózka… Będziemy kwita.
***
- I żebyś był zdrowy w nadchodzącym roku. - Łamanie się opłatkiem to chyba najgorsza część wigilii. Niby wszystko fajnie, ale jak masz wydusić z siebie kilka prostych zdań, to język ucieka ci do gardła. Finalnie i tak mówisz nawzajem, bo nie potrafisz wymyślić nic pożytecznego.
- Dziękuję. - Usiadłem na swoim miejscu. - Nie wiem czy wszystko dzisiaj zjemy. Jest tego za dużo. - Pol cicho się zaśmiał. - Taka prawda. - Sięgnąłem po półmisek z pieczonymi ziemniakami.
- To zabierzemy trochę do domu. - Na jego talerzu wylądował masywny łosoś. - Spokojnie, nic się tutaj nie zmarnuje.
- Jasne. - Zabrałem się za jedzenie. - Za ile musisz wyjść? - Podtrzymywałem rozmowę.
- Dwie godziny. - Spojrzał w stronę błękitnego zegara. - Chciałbym z tobą spędzić całą noc, ale zaproszeń nie wypada odrzucać.
- Uhu. - Dołożyłem sobie smażonych warzyw. - Nie będę cię przecież ograniczał. Masz tutaj przyjaciół. Im też wypada złożyć świąteczne życzenia. - Próbowałem wbić zęby widelca w przyrumienionego kalafiora.
- To prawda. - Wziął łyk herbaty. - Może zadzwonisz do Ronana albo Blue? Zapewne ucieszą się z tego, że o nich pamiętasz. - Chyba chciał znaleźć mi jakieś zajęcie.
- Składałem im życzenia przed wyjazdem. - Wzruszyłem obolałymi ramionami. - Wolę, aby spędzili ten czas z rodziną. - Na moje usta wpełzł niewielki grymas.
- No dobrze. - Zajął się spożywaniem wieczerzy. Nastała głucha cisza.
***
Kogo znowu niesie? - po pokoju rozniósł się głośny odgłos pukania. Nie spodziewałem się żadnych gości, dlatego dość niechętnie podniosłem się z łóżka. Ignorując rozpiętą koszulę, przeszedłem nad śpiącym Saintem, aby otworzyć skrzypiące drzwi. Stała za nimi Arlena, która najpierw spojrzała się na moją klatkę piersiową, a dopiero później odnalazła właściwą parę oczu.
- To ty? - Uniosłem jedną brew. - Myślałem, że spędzasz wigilię z Debby.

Arlena? 
477

Od Nino cd. Andrew

Nie mogłam zasnąć, nawet nie wiedziałam z jakiego powodu. To wcale nie tak, że przypomniałam sobie o nowej szkole, do której miałam zacząć chodzić w mieście. Nigdy w życiu!
Boże, na śmierć o niej zapomniałam. Gdyby nie mama, to chyba w ogóle bym nie pamiętała. Na dobrą sprawę jednak zaczął się weekend, więc miałam czas, żeby oswoić się z tą myślą. Najgorsze chyba było jednak to, że to nie Japonia, a Stany Zjednoczone. Angielski może i znałam tylko dzięki szkole, jak i prywatnym lekcjom narzuconym przez ojca, ale kultura kompletnie się różniła. Czułam się trochę dziwnie z wieścią, że nie będę nosiła mundurka szkolnego.
Dlatego większość nocy przeleżałam z Haną na mojej kołdrze, którą gładziłam po grzbiecie. Zwierzak sam chyba stresował się nowym otoczeniem, bo kiedy zamknęłam ją w klatce postawionej na komodzie naprzeciwko mojego łóżka, szalała jak tornado i nie chciała się uspokoić. No i żeby nie zrobiła sobie krzywdy, wzięłam ją do siebie. Jednak znając ją, rano już jej nie zobaczę przy sobie, tylko w jakiejś szczelinie, którą sobie zwiedzała. Mam nadzieję, że nie będę musiała znikąd jej wyciągać, bo się zaklinowała. Kilka razy tak było.
Po jakimś czasie w końcu zasnęłam, nie mam pojęcia, która to była godzina. Obudziłam się jednak zaraz po jedenastej. O mały włos uniknęłam spadnięcia z łóżka na ziemię.
Bezpiecznie oddaliłam się od brzegu i wstałam, siadając po turecku i opierając się o ścianę. Ziewnęłam, przeciągnęłam się i odgarnęłam blond kosmyki z twarzy. Na parapecie obok łóżka znajdował się czarny zegar elektroniczny, który wyświetlał godzinę na biało.
Spojrzałam na zwiniętą kołdrę, szukając w niej czarnej sierści szczurzycy. Nie znalazłam jej.
- Haanaa, gdzie jesteś – zagadałam, powoli zsuwając się do krawędzi materaca. Stanęłam już na nogach, ubrana tylko w piżamę z krótkim rękawem i szortami z Hefalumpem, słonikiem z „Kubusia Puchatka”. Przeszedł mnie chłodny dreszcz, przez który zgrzytnęłam zębami.
Wczoraj zdołały przyjechać jeszcze wszelkie moje kartony z ubraniami i innymi rzeczami, czy „duperelami” - jak to lubiła je nazywać moja mama. Zdążyłam zająć się tylko połową ubrań, bo potem zrobiło się zbyt późno. Pamiętam jednak, jak układałam część moich ciepłych dresów. Muszę je założyć.
Na szczęście szybko je odnalazłam. Ułożyłam je w górnej półce w komodzie. Nasunęłam szary materiał na nogi, o mało co się nie potykając i przewracając. Tylko cudem uniknęłam bliskiego spotkania z podłogą. I przyznaję, że dzięki temu dostrzegłam jasny ogon Hany, który wystawał z jednego z otwartych pudeł. Znalazłam ją!
Od razu podeszłam do kartonów i zajrzałam do szczurzycy, która wystawiła do mnie swój pyszczek.
- No cześć – rzekłam, biorąc ją na ręce. Zwierzak jednak zaczął skubać moją dłoń. Jej ząbki delikatnie szczypały moją skórę, co w zasadzie sprawiało, że mnie łaskotała.
Już chciałam się jej zapytać, co jest – jakbym oczekiwała, że mi odpowie – gdy odezwał się mój brzuch, oznajmiając mi swoim głośnym burknięciem, że jestem… głodna. Dobra, chyba sprawa wyjaśniona!
Zgarnęłam sobie Hane na ramię i narzuciłam na siebie jeszcze bluzę Naokiego, którą sam mi dał przed wyjazdem. A raczej… dowiedziałam się o niej, gdy wczoraj się rozpakowywałam. W kieszeni umieścił kartkę z napisem: „Żebyś pamiętała, że jestem przy tobie”. No i… pachniała jego perfumami!
Jezu, jak ja za nim tęsknie.
Wyszłam w końcu z pokoju i zeszłam na parter akademika dla uczniów. Szybko zjadłam jakieś śniadanie, znalazłam coś dla Hany i wróciłam do siebie. I wbrew pozorom, widziałam zaledwie dwie, może trzy osoby, ale i tak z nimi nie rozmawiałam.
Po wejściu do pokoju przypomniałam sobie o umówionym spotkaniu z Adrew o trzynastej. Kontrola czasu – dochodziła dwunasta.
Jeśli zbiorę się w mniej niż godzinę, to jeszcze ogarnę jakieś pudła. A więc pora się ubrać w coś normalnego.
Wczoraj wspominał o oprowadzaniu… ale nie sprecyzował czy pieszo, czy konno. Może nie powinnam ryzykować i ubierać spódnicy? Poza tym po sprawdzeniu pogody w telefonie stwierdziłam, że za zimno. Zdecydowanie spodnie!
Wzięłam więc te same dżinsy, które miałam wczoraj oraz fioletowy sweter z wyciętym kołnierzem w serek.
Porządnie umyłam zęby i twarz, zrobiłam lekki makijaż, a także rozczesałam włosy. Postawiłam na skarpetki z pyszczkiem kota i na moje Nike’i. Po dopakowaniu jeszcze do worka telefonu wraz z portfelem, chusteczkami, pomadką i gumą do żucia byłam gotowa. Jeszcze tylko kurtka i szal i mogę wychodzić!

Andrew?
693 słów

Od Sebastiana cd. Ronana

- Pójdę już. - Wsunąłem do ust ostatniego tosta. - Do zobaczenia później. - Odłożyłem tackę na swoje miejsce, a następnie wyszedłem na korytarz. To nie tak, że nie lubiłem Adama… Po prostu wolałem dać im nieco prywatności. Byli parą, a pary chyba nie lubią, gdy ktoś bezczelnie obserwuje każdy ich ruch. Kręcąc na to głową, wyciągnąłem z kieszeni komplet ośmiu kluczy, służących do otwierania różnych rzeczy. Trzeba w końcu skończyć projekt - odkluczyłem skrzypiące drzwi, co było pierwszym krokiem do spotkania puchatego niedźwiadka.
- Cześć mały. - Pogłaskałem go po łebku. - Tęskniłeś? - Zamknąłem drewnianą barierę. Na jego odpowiedź nie musiałem czekać zbyt długo, ponieważ jego piski i opieranie się o moje nogi, jasno wskazywały na to, iż pragnie zasłużonej uwagi. - No już, już. - Wziąłem go na ręce. - Dzisiaj dokończymy lisa, a jutro zaczniemy robić szkic gór dla wujka Pola. - Bernardyn zamerdał puchatym ogonem. Czasami serio wyglądał, jakby mnie rozumiał. Oh, co za kochana kluska. Po położeniu go na łóżku, podszedłem do niezbyt wysokiej szafy, z której wyciągnąłem swój postarzały szkicownik. Uważając na wypadające z niego kartki, usiadłem przy dębowym biurku. Na czym stanąłem? - odszukałem odpowiednią stronę. Ah, czas na cieniowanie.
***
- Saint, nie ciągnij. - Stanąłem przed wejściem do lasu. - Jesteś dzisiaj strasznie uparty. - Ruszyłem dalej, gdy szczeniak zaprzestał szarpaniny z plecioną smyczą. Odcinając się od trudów życia codziennego, przymknąłem sine powieki. Tak, niespanie od kilku dni miało kilka minusów, a jednym z nich było tragiczne zmęczenie. Dzieciaki z dwudziestki postanowiły zrobić sobie weekendową imprezę, która nie przypadła do gustu innym mieszkańcom akademika. Najśmieszniejsze w tym wszystkim było to, że pańtwo Lasamarie postanowili zainteresować się tym dopiero we wtorek. Ugh, czas znaleźć sobie wreszcie własne mieszkanie. Wyrzucając z głowy ową myśli, wróciłem do podziwiania dzikiej natury. Szumiący las wyciszał moje nerwy, a śpiewające w oddali ptaki, pobudzały znacznie moją wyobraźnię. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie nagły pisk bernardyna. Nie wiedząc co się dzieje, podniosłem miśka z ziemi, a moim źrenicą ukazał się niezbyt przyjemny dla oka widok. Dwa kleszcze wbiły się w opuszkę lewej łapy Sainta. Ogromny ból przelewał się przez jego ciało, a do mojego serca trafiło kolejne zmartwienie. Nie czekając ani chwili dłużej, wyjąłem z kieszeni spodni telefon, a następnie wybrałem numer do Ronana. W końcu kto inny ma ojca weterynarza?
- Ro? - Połączenie zostało odebrane po trzecim sygnale. - Twój tata jest dzisiaj w akademii? Chciałbym, żeby mi pomógł… - Starałem się, aby mój głos zbytnio nie drżał. Liczyło się teraz tylko to, aby mój pupil przestał cierpieć.

Ro?
401

Od Adama cd Ronana

“Hej, Aniołku ;* Jakieś plany na dziś?”
Wysłanie smsa do Ronana stało się już częścią mojej porannej rutyny. Nadal trudno było mi uwierzyć, że oficjalnie byliśmy parą, a już tym bardziej, że byłem tym, który to zainicjował. Nie tak miało to wyglądać. Miałem się nie angażować, traktowałem wszystko jak zabawę, unikałem nieuchronnego bólu… I wszystko to diabli wzięli. Albo raczej anieli. Niecałe trzy miesiące i proszę, już zachowywałem się jak nastolatka, pierwszy raz w związku z miłością swojego życia. No, może niezupełnie jak w pierwszym związku. W końcu, nie miałem lat czternaście, tylko dwadzieścia i nie panikowałem na myśl o głupim pocałunku. Wręcz przeciwnie, po głowie chodziło mi wiele innych zajmujących czynności, jakie można było wykonywać z partnerem, choć w tym wypadku, nie wszystkie mogły liczyć na spełnienie. Ale cóż, ta drobna niedogodność, choć wkurzająca, nie zniechęcała mnie w żadnym stopniu, lecz nawet potęgowała moje zainteresowanie osobą blondynka. Ech… Ja to lubiłem utrudniać sobie życie i związki. 
Dzień dobry ;). Jadę do miasta z rodzicami, chcesz dołączyć? :D
Cholera, nie tym razem. Na ten dzień miałem już inne plany, a ich częścią była Blue, więc nie mogłem się wymigać, bo zjadłaby mi twarz. Poza tym, kosztem dnia bez Ronana, miałem dostać całą noc z Ronanem, choć on sam jeszcze o tym nie wiedział. Pewnie domyślał się, że jego najlepsza przyjaciółka stalkerka, nie przepuści okazji na zorganizowanie mu urodzin, ale nie znał dnia ani godziny. 
“Oh, jak miło, że za mną tęsknisz ^^ Ale nie da rady :/ Mam dziś robotę u Blue do wykonania. Wiesz, kolejny genialny projekt krawiecki i robię za diabelnie przystojnego modela.”
Przewróciłem się na brzuch, a kołdra zsunęła mi się z pleców. Chyba powinienem się niedługo ubrać, bo wredna małpa mogła wpaść do mojego pokoju w każdej chwili. Nie żeby przeszkadzało mi paradowanie przed nią w bokserkach, ale nie chciałem dawać jej dodatkowych powodów do wkurwu, skoro już pewnie odwalało jej z powodu planowanej imprezy. Miała przecież tylko pół dnia na dopięcie wszystkiego na ostatni guzik. 
Uważaj na igły. Lubi nimi dźgać jak się wkurzy :*
Miał rację, o czym zdążyłem się już nie raz i nie dwa przekonać. 
“Lubi dźgać, niezależnie od nastroju xD”
Podniosłem się do siadu, odrzucając telefon na materac i rozejrzałem się za Yurio. 
Futrzak spał w pudle, które zostało mi jeszcze z dnia przeprowadzki do Akademii, a nie mogło zostać usunięte, bo paszczur uznał je za idealne leże. Cóż, wola kota, a mnie i tak bałagan w pokoju guzik obchodził. Istotniejsze było, że nie mogłem zostawić zwierzaka na cały dzień i noc, zamkniętego w pokoju, więc wstałem, by otworzyć mu okno na świat. Dołożyłem mu żarcia do miski, w ramach śniadania, gdy raczy się obudzić i dodałem trochę ekstra na zaś. Uzupełniłem mu też zapas świeżej wody, a resztę już sobie jakoś zorganizuje. Podejrzewałem, że i tak jak mu się znudzi, przejdzie się do domu Aniołka, odwiedzić swojego kociego amanta, więc nie musiałem się martwić o jego brak rozrywki, czy towarzystwa. 
To chyba ciebie ;* Mnie nie dźga igłami, nawet jak coś u niej mierzę ^^
“Cheater >.< To nie fair, że wszyscy obchodzą się z tobą jak z jajkiem, a mnie nawet mój własny kot nie oszczędzi T-T”
Na chwilę odłożyłem telefon na stolik nocny i poszłem do łazienki, by wziąć szybki prysznic i trochę ogarnąć się przed wyjściem. Narazie nie planowałem ubierać się w nic specjalnego, bo przygotowania do wieczoru zakładały jeszcze sporo pracy, w tym pieczenie tortu, ale woda pomagała się obudzić, a umycie włosów umożliwiało mi ich ujarzmienie po nocy. 
Z ręcznikiem wokół bioder uwijałem się po pokoju, by spakować do plecaka ciuchy na wieczór, trochę przyborów do makijażu i co tam miałem zabrać z zakupionych wraz z Jane rzeczy, po czym szybko ubrałem się w coś wygodnego. Biały T-shirt oraz luźna koszula w czerwoną kratę, nie rzucały się w oczy, ale wyglądałem w nich po prostu dobrze i mogłem je pobrudzić w razie czego. Oczywiście na samą imprezę przygotwałem coś bardziej wyjściowego.
Bo jestem słodki i cudowny i mnie kochasz ^^
“Nie fair. Nawet nie mogę się z tobą o to kłócić >w<”
Zaśmiałem się do siebie, pisząc odpowiedź i włożyłem telefon do tylnej kieszeni spodni, by włożyć plecak. Blue na pewno już była gotowa, więc mogłem równie dobrze wbić do niej pierwszy, zanim Aniołek opuści strategiczną pozycję.
***
- Ej, ludzie! Ogarniamy się! - zawołała Jane, klaszcząc w dłonie, by dodać sobie siły przebicia, jakby od kilku godzin nie rozstawiała po kątach wszystkiego i wszystkich. 
Dom udekorowany, tort upieczony, przekąski i napoje rozłożone w salonie, a prezenty ułożone w zgrabną górkę na środku pokoju. Wszędzie walały się nadmuchane baloniki, z helem lub bez, a wraz z nimi serpentyny ku uciesze kotów. W magnetofonie już włożona była płyta z przygotowaną przez samą organizatorkę składanką, na razie wyłączoną, by nie zepsuć niespodzianki. Plan zakładał, że gdy tylko Ronan wejdzie do domu, zaskoczymy go radosnym okrzykiem oraz eksplozjami brokatowego konfetti. Klasyczne i oklepane, ale wciąż dające dużo frajdy i to nie tylko Nico. 
- No ruchy, kuźwa mać! Już idzie! - Dziewczynę już rozsadzało z emocji, to też nikt nie zamierzał protestować. 
- Nie drzyj tak mordy, bo nici z niespodzianki - odparłem tak dla zasady, ale posłusznie schowałem się za sofę, kiedy posłała mi TO mordercze spojrzenie. 
Zaraz usłyszeliśmy klik klucza w drzwiach. Ze swojej pozycji nic nie widziałem, ale słyszałem szczęk klamki, szuranie butami i karmelowy głos mojego Aniołka.
- Jesteś pewien, że to będzie pasować? Przecież…
- NIESPODZIANKA! - wydarłem się z innymi w grupowym okrzyku i wyskoczyłem z ukrycia, by zobaczyć raczej nie zaskoczoną, a wystraszoną twarz blondynka.
- Wszystkiego najlepszego staruszku! - Blue jako pierwsza rzuciła mu się na szyję. Niech będzie, znała go w końcu najdłużej.
- Matko jedyna BB, mówiłem ci, że jeśli jeszcze raz tak wyskoczycie to zejdę na zawał. - Otulił ją i potargał jej włosy. - Możecie krzyczeć, ale nie skaczcie!
- Nie przesadzaj - odparła dziewczyna i pacnęła go w ramię. - Jeszcze raz wszystkiego najlepszego.
- Dzięki. - Uśmiechnął się szeroko, a ten szczery wyraz dodał mu uroku. Jakby już nie był idealny. 
- Dobra, już dobra, Jane. Miałaś swój moment, więc teraz moja kolej - rzuciłem, odciągając przylepę od swojego chłopaka, po czym mocno go przytuliłem. - Sto lat, mój Aniołku - życzyłem mu, zanim odsunąłem się tylko po to, by móc go pocałować. Krótko, by nie robić sceny, ale w dalszym ciągu z uczuciem. - Najchętniej zabrałbym cię gdzieś sam na sam, ale ta mała cholera uparła się na imprezę. 
- Podejrzewałem - mruknął konspiracyjnie i puścił mi oczko. - I dziękuję. Wrócę do ciebie, gdy reszta już mi złoży życzenia.

Ronan?
1060 słów

1.24.2020

Some people need a pat on the head with a hammer

Alvaro Mel
Imię i nazwisko: Shay Conrad Hayward
Wiek: 21 l.
Płeć: mężczyzna
Ranga: Intermédiaire
Grupa: III
Imię konia: Crossfire
Praca: Studiuje zaocznie inżynierię biomedyczną. Jest również kelnerem w restauracji Vin Rouge.
Miejsce zamieszkania: Shay dostał w spadku czteropokojowe mieszkanie znajdujące się na obrzeżach Durham. Tam też obecnie zamieszkuje.
Charakter: Shay to miły i pomocny mężczyzna, gotowy wyciągnąć dłoń do każdego potrzebującego. Niezwykle uczciwy oraz wrażliwy na cierpienie zwierząt. Nie potrafi przejść obojętnie obok bezpańskiego kundla, co jest winą jego zbyt miękkiego serca. Zwykle otwarty na nowe znajomości, ale przebywanie w zbyt dużym gronie zainteresowanych nim osób, wywołuje u niego ogromny stres. Nienawidzi kłamać, a jeśli już to robi, ma na swoją obronę kilka bardzo sensownych argumentów. Mimo swojego wieku, nadal kocha pluszaki i różnego rodzaju gry planszowe. Ze względu na swoją przypadłość często wpada w stan przygnębienia, a jego optymizm jest praktycznie równy zeru. Miewa spore problemy ze snem oraz koncentracją. Charakteryzuje go również ogromna słabość do wina, w którym czasami szuka pocieszenia. Stara się panować nad swoimi emocjami, ale zdarzają się chwile kiedy nie wytrzymuje i wypuszcza z siebie nadmiar negatywnej energii.
Aparycja: Shay to dość wysoki chłopak, mierzący sto osiemdziesiąt jeden centymetrów. Jego ciemnobrązowe włosy idealnie pasują do wiecznie zaspanych, czekoladowych oczu. Dzięki rygorowi ze strony brata jego BMI nigdy nie spada poniżej normy. Ma dość umięśnione ciało, przyozdobione kilkoma głębokimi bliznami oraz niewielkim tatuażem.
Historia: Urodził się w Oslo, jako drugi syn Caspiana i Daviny Hayward. Mimo spokojnego, bezpiecznego, norweskiego życia rodzina Shaya została zmuszona do przeprowadzki. Powodem była śmierć ojca Daviny, który w Nowym Orleanie pozostawił swoją niepełnosprawną małżonkę - Elizabeth. To właśnie w tym miejscu Conrad zaczął swoją przygodę z jeździectwem. W wieku siedmiu lat (za namową Arthura), zaczął regularnie uczęszczać na lekcje jazdy konnej. Jak się potem okazało, był to strzał w dziesiątkę. Idealne dzieciństwo Haywarda trwało do roku dwa tysiące trzynastego. Wtedy to zaczęły się pierwsze poważne kłótnie między jego rodzicami. W pewnym momencie spór pogłębił się do tego stopnia, że Caspian postanowił wywieźć synów do Chicago. Spędzili tam dwa lata, a następnie przeprowadzili się do Raleigh, gdzie zamieszkiwał brat Daviny - Cameron. W stolicy Karoliny Północnej Shay skończył liceum oraz zaczął zastanawiać się nad pierwszym kierunkiem studiów. Pech jednak zdecydował się utrudnić mu życie. Krzyk, pisk opon, krew. To tylko kilka rzeczy, które utkwiły mu w głowie na zawsze. W końcu kto by pomyślał, że niewinna wycieczka do kina może skończyć się wypadkiem samochodowym? I to takim, który wywoła u młodszego poszkodowanego PTSD? Rozdarte zwłoki Morgensterna do dziś prześladują dwudziestojednoletniego mężczyznę. Mogłoby się wydawać, że to już koniec, ale w życiu Conrada pojawił się nie kto inny jak Oliver. To dzięki niemu (nie licząc psychologa i psychiatry) Shay wyszedł do ludzi, a nawet odważył się na przeprowadzkę do Durham. Dzięki wsparciu ze strony brata zdecydował się wrócić na studia, a także rozpocząć naukę w pobliskiej akademii jeździeckiej - IHA. Co będzie dalej? To zweryfikuje czas.
Rodzina:
Caspian Hayward - ojciec Shaya, zapracowany biznesmen. Rozstał się z Daviną równe pięć lat temu. Obecnie mieszka w Danii, ale cały czas utrzymuje kontakt z synem.
Davina Morgenstern - matka Shaya, z wykształcenia pielęgniarka. Po rozwodzie z Caspianem, znalazła pocieszenie w ramionach Hope, swojej aktualnej partnerki. Obecnie mieszka w Kanadzie.
Arthur Hayward - starszy brat Shaya, kucharz, założyciel Vin Rouge. Jest dużym wsparciem dla Conrada. Wraz z żoną mieszka w Durham.
Hope Anderson - partnerka Daviny. Shay nie zna jej zbyt dobrze, ale uważa, że skoro matka jest szczęśliwa, to nie ma po co się w to wtrącać.
Cameron Morgenstern - wuj ze strony matki. Dwa lata temu zginął w wypadku samochodowym. Miał bardzo dobry kontakt z Shayem. Ba, był jego autorytetem.To właśnie on przepisał Haywardowi mieszkanie.
Orientacja seksualna: panseksualny
Partner/ka: brak
Pupil: Oliver
Inne:
- Zna trzy języki obce: norweski, szwedzki i francuski.
- Uwielbia słone rzeczy.
- Ma uczulenie na kiwi.
- Fan Star Warsów i The Originals.
- Cierpi na PTSD.
- Oliver jest psem serwisowym, co oznacza, że przebywa z Shayem 24/7.
- Oli na swoich szelkach ma wiele naszywek. Oto kilka z nich: X, X, X, X, X.
Właściciel: vassalord