- Sebastian - odpowiedziałem cicho, miętoląc w dłoniach długie wodze Glassa - Miło mi cię poznać - dorzuciłem niepewnie, unikając jego zazdrosnego wzroku. Czy ja na prawdę muszę wszystko zawsze schrzanić? Tylko się pojawię, a już robię wszystkim kłopoty. Nie wiedząc, jak dalej pociągnąć temat naszej rozmowy, wbiłem wzrok w niewielką kałużę, która odbijała egzotyczne rysy mojego nowego znajomego. Najprawdopodobniej pochodził z okolic Azji, ale nie zamierzałem go o to wypytywać, gdyż nie chciałem wyjść na wścibskiego.
- Adam - przedstawił się krótko, patrząc na mnie takim wzrokiem, jakbym zabił mu przynajmniej połowę rodziny. Dzięki Bogu z tej niezręcznej sytuacji wykaraskał mnie mój wujek, oznajmiający, że czas przerwy już dawno się skończył.
- Dalej, dalej! Nie mamy przecież całego dnia - pogonił nas, sprawdzając czy każdy z popręgów jest odpowiednio dociągnięty. Wzdychając na to cicho, wsadziłem powoli nogę w opuszczone na puślisku strzemię, aby po kilku energicznych podskokach, znaleźć się na grzbiecie nowego wierzchowca. Pamiętając o tym o nie spinaniu swoich mięśni, zebrałem w dłoniach wodze, przypominając sobie tym samym dawne lata jeździectwa rekreacyjnego - Nie będziemy dzisiaj skakać wysokich przeszkód, ale gdyby ktoś nie czuł się na siłach, aby jakąś pokonać, to może odpuścić - oświadczył, obracając się do nas plecami - Rozgrzejcie konie... Will poprowadź zastęp - wskazał ruchem ręki wysokiego blondyna, który bez słowa wysunął się przed koński szereg. Przez całą rozgrzewkę trzymałem konia na samym końcu kolumny. Początkowy stęp i kłus nie sprawiał mi żadnego problemu, ale gdy przyszedł czas na galopy, coś w mojej głowie zaczęło głośno krzyczeć dosyć! Doskonale czułem jak mięśnie ogiera chcą wprowadzić go w ten szybki tryb jazdy, ale mój strach spowodował jedynie zapieranie się w strzemionach. Czując na sobie wredny wzrok innych osób, skierowałem się do środka placu, gdzie po zagryzieniu zębów, ześlizgnąłem się powoli z brązowego siedziska - Sebastian, a ty gdzie się wybierasz? - zapytał zdziwiony, próbując powstrzymać mnie od zamierzonej czynności.
- Nie dam rady - mruknąłem jednie, hamując pod powiekami łzy poniżającej słabości. Zanim się obejrzałem, znajdowałem się już w swoim pokoju, w którym szczerze mówiąc, nie czułem się nawet w najmniejszym stopniu bezpiecznie. Mogłem się na to nie zgadzać... Mogłem nie wyjeżdżać - myślałem nerwowo, zakopując się pod grubymi fałdami ciepłej kołdry. Chociaż wszyscy wokół mnie twierdzili, iż moja trauma dawno minęła, to ja czułem się, jakbym przeżywał to wszystko na nowo. Skupiając się na obolałych żebrach, starałem się chwilowo odciąć od problemów współczesnego świata. Może to nieco egoistyczne z mojej strony, ale po prostu musiałem pomyśleć jedynie o swojej przyszłości. Miałem się ogarnąć, zapomnieć o przykrych wydarzeniach i zacząć żyć na nowo, co zdecydowanie mi nie wychodziło. Pogrążony w swoich nerwach, nagle poczułem, jak czyjeś silne ręce oplatają mnie na wysokości klatki piersiowej. Zdziwiony, zastygłem w nieruchomej pozie, aby po kilku sekundach wygrzebać swoją głowę na światło dzienne. Moim zaskakującym przytulakiem okazał się Ronan, który ze zmartwioną miną, zaglądał w głąb moich, zamglonych oczu.
- Wszystko dobrze? - nie wypuścił mnie z ucisku, który z każdą sekundą stawał się coraz to mocniejszy.
- Tak, musiałem... Musiałem... Musiałem odpocząć - odpowiedziałem, kryjąc pod rozczochranymi włosami lekki rumieniec - Nie przejmuj się mną, zaraz mi przejdzie.
- Bash nie kłam - spojrzał na mnie karcącym wzrokiem, mówiącym jasno, żebym mu się nie przeciwstawiał - Przecież widziałem, co zaszło. Chyba coś przed wszystkimi ukrywasz - wypuścił mnie ze swoich objęć, co pozwoliło mi na powolne, podniesienie się do siadu.
- To tylko mały wypadek z przeszłości. Wątpię, że chcesz się nim zanudzać - przetarłem zaczerwienione oczy, z których od jakiejś minuty nie wydobywała się już słona ciecz.
- Opowiedz mi o tym. Na pewno ci ulży - stał twardo przy swoim pomyśle, nie zamierzając od niego odstąpić.
- Eh... Pewnie uznasz, że jestem nawiedzony, ale mam poważne problemy ze strachem. Zanim zaproponowano mi wyjazd do akademii, miałem poważny wypadek na torze... Koń potknął się na ostatniej prostej, gwarantując sobie uśpienie, a mi kilkumiesięczna śpiączkę. Miałem przestać, bać się koni... Miałem wreszcie iść do przodu, ale jak zwykle wszystko spaprałem. Boję się ruszyć galopem, bo ciągle przed oczami mam ten cholerny upadek - ukryłem twarz w satynowym materiale poduszki, licząc na to, iż lokowany aniołek nie opuści tego pomieszczenia z okropnym śmiechem. Czując jak wstyd zjada mnie od środka, zacząłem opracowywać w umyśle szybki plan ucieczki. Co prawda, nie znałem dokładnie rozkładu całej akademii, ale od czego jest improwizacja prawda? Miałem już zrywać się do ostrego biegu, lecz moje plany zostały pokrzyżowane przez ręce Ro, które ponownie przyciągnęły mnie do jego ciała.
- Tutaj nic ci nie grozi. Nauczyciele na pewno pomogą ci zwalczyć traumę. Nie zamartwiaj się tym, dasz sobie tutaj radę! Wierzę w ciebie! - dodał mi otuchy słowami, a jego ciepły uśmiech spowodował, że momentalnie się rozchmurzyłem - Może chcesz poznać Nyx? To powinno poprawić ci początek dnia.
- Nyx? - zmrużyłem oczy, próbując dopasować to imię do jakiejś dziewczyny, którą spotkałem w czasie treningu, ale żadna mi do takiego imienia nie pasowała - To jakaś twoja przyjaciółka? Nie ma teraz przypadkiem lekcji?
- Można powiedzieć, że jest ptasią przyjaciółka - zaśmiał się cicho, zagarniając kilka niesfornych kosmyków za swoje lewe ucho - Nyx to kruk, wychowałem ją od małości - pochwalił się, nie tracąc przy tym świetnego humoru.
- Mój wujek też ma kruka - podłapałem temat, wyobrażając sobie czarne ślepia Verna, wpatrujące się w kawałek surowego mięsa, służącego mu jako obiad, bądź kolacja - Myślisz, że polubiłby się z Nyx? Nie znam się zbytnio na ptakach, ale chyba zbyt duża samotność im szkodzi...