3.31.2019

Od Sebastiana cd. Ronana

- Nie gniewaj się Aniołku - głos nowego kompana zabrzmiał po raz kolejny w mojej podświadomości, rujnując zaistniały w niej ład. Zdając sobie sprawę, że od dłuższej chwili im przeszkadzam, cofnąłem się w zamiarze ucieczki o kilka kroków, lecz czujne oko Ronana, koniec końców nie pozwoliło mi na planowaną od kilku sekund czyn - Jak ma na imię nasz nowy kolega?
- Sebastian - odpowiedziałem cicho, miętoląc w dłoniach długie wodze Glassa - Miło mi cię poznać - dorzuciłem niepewnie, unikając jego zazdrosnego wzroku. Czy ja na prawdę muszę wszystko zawsze schrzanić? Tylko się pojawię, a już robię wszystkim kłopoty. Nie wiedząc, jak dalej pociągnąć temat naszej rozmowy, wbiłem wzrok w niewielką kałużę, która odbijała egzotyczne rysy mojego nowego znajomego. Najprawdopodobniej pochodził z okolic Azji, ale nie zamierzałem go o to wypytywać, gdyż nie chciałem wyjść na wścibskiego.
- Adam - przedstawił się krótko, patrząc na mnie takim wzrokiem, jakbym zabił mu przynajmniej połowę rodziny. Dzięki Bogu z tej niezręcznej sytuacji wykaraskał mnie mój wujek, oznajmiający, że czas przerwy już dawno się skończył.
- Dalej, dalej! Nie mamy przecież całego dnia - pogonił nas, sprawdzając czy każdy z popręgów jest odpowiednio dociągnięty. Wzdychając na to cicho, wsadziłem powoli nogę w opuszczone na puślisku strzemię, aby po kilku energicznych podskokach, znaleźć się na grzbiecie nowego wierzchowca. Pamiętając o tym o nie spinaniu swoich mięśni, zebrałem w dłoniach wodze, przypominając sobie tym samym dawne lata jeździectwa rekreacyjnego - Nie będziemy dzisiaj skakać wysokich przeszkód, ale gdyby ktoś nie czuł się na siłach, aby jakąś pokonać, to może odpuścić - oświadczył, obracając się do nas plecami - Rozgrzejcie konie... Will poprowadź zastęp - wskazał ruchem ręki wysokiego blondyna, który bez słowa wysunął się przed koński szereg. Przez całą rozgrzewkę trzymałem konia na samym końcu kolumny. Początkowy stęp i kłus nie sprawiał mi żadnego problemu, ale gdy przyszedł czas na galopy, coś w mojej głowie zaczęło głośno krzyczeć dosyć! Doskonale czułem jak mięśnie ogiera chcą wprowadzić go w ten szybki tryb jazdy, ale mój strach spowodował jedynie zapieranie się w strzemionach. Czując na sobie wredny wzrok innych osób, skierowałem się do środka placu, gdzie po zagryzieniu zębów, ześlizgnąłem się powoli z brązowego siedziska - Sebastian, a ty gdzie się wybierasz? - zapytał zdziwiony, próbując powstrzymać mnie od zamierzonej czynności.
- Nie dam rady - mruknąłem jednie, hamując pod powiekami łzy poniżającej słabości. Zanim się obejrzałem, znajdowałem się już w swoim pokoju, w którym szczerze mówiąc, nie czułem się nawet w najmniejszym stopniu bezpiecznie. Mogłem się na to nie zgadzać... Mogłem nie wyjeżdżać - myślałem nerwowo, zakopując się pod grubymi fałdami ciepłej kołdry. Chociaż wszyscy wokół mnie twierdzili, iż moja trauma dawno minęła, to ja czułem się, jakbym przeżywał to wszystko na nowo. Skupiając się na obolałych żebrach, starałem się chwilowo odciąć od problemów współczesnego świata. Może to nieco egoistyczne z mojej strony, ale po prostu musiałem pomyśleć jedynie o swojej przyszłości. Miałem się ogarnąć, zapomnieć o przykrych wydarzeniach i zacząć żyć na nowo, co zdecydowanie mi nie wychodziło. Pogrążony w swoich nerwach, nagle poczułem, jak czyjeś silne ręce oplatają mnie na wysokości klatki piersiowej. Zdziwiony, zastygłem w nieruchomej pozie, aby po kilku sekundach wygrzebać swoją głowę na światło dzienne. Moim zaskakującym przytulakiem okazał się Ronan, który ze zmartwioną miną, zaglądał w głąb moich, zamglonych oczu.
- Wszystko dobrze? - nie wypuścił mnie z ucisku, który z każdą sekundą stawał się coraz to mocniejszy.
- Tak, musiałem... Musiałem... Musiałem odpocząć - odpowiedziałem, kryjąc pod rozczochranymi włosami lekki rumieniec - Nie przejmuj się mną, zaraz mi przejdzie.
- Bash nie kłam -  spojrzał na mnie karcącym wzrokiem, mówiącym jasno, żebym mu się nie przeciwstawiał - Przecież widziałem, co zaszło. Chyba coś przed wszystkimi ukrywasz - wypuścił mnie ze swoich objęć, co pozwoliło mi na powolne, podniesienie się do siadu.
- To tylko mały wypadek z przeszłości. Wątpię, że chcesz się nim zanudzać - przetarłem zaczerwienione oczy, z których od jakiejś minuty nie wydobywała się już słona ciecz.
- Opowiedz mi o tym. Na pewno ci ulży - stał twardo przy swoim pomyśle, nie zamierzając od niego odstąpić.
- Eh... Pewnie uznasz, że jestem nawiedzony, ale mam poważne problemy ze strachem. Zanim zaproponowano mi wyjazd do akademii, miałem poważny wypadek na torze... Koń potknął się na ostatniej prostej, gwarantując sobie uśpienie, a mi kilkumiesięczna śpiączkę. Miałem przestać, bać się koni... Miałem wreszcie iść do przodu, ale jak zwykle wszystko spaprałem. Boję się ruszyć galopem, bo ciągle przed oczami mam ten cholerny upadek - ukryłem twarz w satynowym materiale poduszki, licząc na to, iż lokowany aniołek nie opuści tego pomieszczenia z okropnym śmiechem. Czując jak wstyd zjada mnie od środka, zacząłem opracowywać w umyśle szybki plan ucieczki. Co prawda, nie znałem dokładnie rozkładu całej akademii, ale od czego jest improwizacja prawda? Miałem już zrywać się do ostrego biegu, lecz moje plany zostały pokrzyżowane przez ręce Ro, które ponownie przyciągnęły mnie do jego ciała.
- Tutaj nic ci nie grozi. Nauczyciele na pewno pomogą ci zwalczyć traumę. Nie zamartwiaj się tym, dasz sobie tutaj radę! Wierzę w ciebie! - dodał mi otuchy słowami, a jego ciepły uśmiech spowodował, że momentalnie się rozchmurzyłem - Może chcesz poznać Nyx? To powinno poprawić ci początek dnia.
- Nyx? - zmrużyłem oczy, próbując dopasować to imię do jakiejś dziewczyny, którą spotkałem w czasie treningu, ale żadna mi do takiego imienia nie pasowała - To jakaś twoja przyjaciółka? Nie ma teraz przypadkiem lekcji?
- Można powiedzieć, że jest ptasią przyjaciółka - zaśmiał się cicho, zagarniając kilka niesfornych kosmyków za swoje lewe ucho - Nyx to kruk, wychowałem ją od małości - pochwalił się, nie tracąc przy tym świetnego humoru.
- Mój wujek też ma kruka - podłapałem temat, wyobrażając sobie czarne ślepia Verna, wpatrujące się w kawałek surowego mięsa, służącego mu jako obiad, bądź kolacja - Myślisz, że polubiłby się z Nyx? Nie znam się zbytnio na ptakach, ale chyba zbyt duża samotność im szkodzi...

Ro? ♥
Pseplasam, że takie meh :c *daje ciasteczko*
923 słówek. 

Od Diego CD Venus

Dojeżdżając do miejsca zamieszkania Alicji byłem szczęśliwy, że dłużej nie będę musiał siedzieć już w samochodzie, szczególnie, że teraz prowadziłem, a ręka nawalała mnie jak stąd do wieczności. Dodatkowo spójrzcie na to, że prowadziłem tylko tą cholerną ręką, która ma mnie najczęściej w dupie. Owszem pomagałem sobie czasami prawą, ale dużo nie zrobię mając to cholerstwo plastikowe na ręce. 
Zaparkowałem samochód po czym wysiedliśmy z niego, gdzie ja chciałem zabrać dziewczynie torbę, jednak spotkałem się z krzywym spojrzeniem, kiedy miałem wykonać ten ruch. 
Co za los... 
Zabrałem więc tylko swoje rzeczy i ruszyłem za Venus.
Niestety nasza podróż i przynajmniej moja nadzieja na chwilę odpoczynku legła w gruzach widząc dziewczynę idącą w naszą stronę. 
Szczerze miałem straszną ochotę aby przedstawić się pełnym nazwiskiem ale ugryzłem się w język i skróciłem moją wypowiedź do słów "Diego Alves". 
Alice zaczęła nas wypytywać jak nam minęła podróż, czy jesteśmy zmęczeni, oraz pytała Venus od kiedy mnie zna i skąd ja w ogóle jestem, bo nie wyglądam jak amerykaniec. Przepraszam, że jestem z Bazyli?! To aż tak dziwne? 
Westchnąłem cicho i wsłuchiwałem się w rozmowę, czasami udzielając się w niej. Choć czułem, że takie tematy to nie dla mnie. 
Kiedy dziewczyny skończyły swoją pogawędkę, został nam wskazany pokój, do którego ochoczo ruszyliśmy. Nie czekając długo na rozpakowywanie rzeczy położyliśmy się na wygodnym łóżku i poszliśmy spać. Nasza drzemka nie trwała długo lecz wystarczająco aby przywrócić swój organizm do stanu używalności.
Zeszliśmy na dół rozmawiając ze sobą na jakieś ciekawe tematy, po czym zasiedliśmy do obiadu, następnie ruszyliśmy na zewnątrz, gdzie ku mojemu zdziwieniu siedział Manuel z Gabrielem. Nie miałem pojęcia, że chłopak przybędzie z bratem Alicji, choć widząc po jego twarzy, nie był z tego faktu zbyt zadowolony. Z resztą on jest trochę dziwny, ale za to przystojny. 
***
Spędziliśmy z chłopakami trochę czasu rozmawiając na temat ślubu i wszelkich planów, które również jego dotyczą. 
Następnie przyszła Alice, która stwierdziła, że pokaże nam okolicę. Cóż nie mieliśmy tutaj wyjścia, gdyż coś czuję, że ta dziewczyna zaciągnęła by nas siłą. 
Alice pokazywała nam okolice, która była faktycznie ładna, ale to nie to samo co gorąca Brazylia, gdzie widoki potrafią kraść tlen. 
Widzieliśmy biegające zwierzaki, które przechadzały się nieopodal.
- Ładna okolica - wtrąciłem, kiedy Gabriel wraz z Venus byli zajęci opowiadaniem sobie jakiś chorych historii. 
- Kiedyś tutaj było ładniej póki nie zaczęli stawiać niedaleko wszelkich domów i apartamentowców. 
- To widzę, że podobnie jak u mnie w kraju, ale ja mieszkam na takiej wsi, że tam nawet asfaltu nie ma przez jakiś czas. Tam jest z dnia na dzień coraz cieplej, a tutaj pogoda bawi się z ludźmi. 
- Co ty tam w ogóle robisz? 
- Znaczy, ja od dłuższego czasu tam już nie mieszkam, a w Karolinie północnej, gdzie mam posesję robię praktycznie to samo. Przeważnie hoduje byki na zawody, czasami zdarzy się, że konie, ale to nie zawsze. Poza tym trenuję. Niestety, kiedy nie przebywam w domu, to muszę jeździć na treningi, gdzie ujeżdżam byki, choć już dawno tego nie powinienem robić - lekko się uśmiechnąłem w kierunku dziewczyny i zobaczyłem jej zdziwioną twarz. 
- To musi być niebezpieczne, przecież zawsze możesz sobie coś zrobić.
- To jest niebezpieczne już się kilka razy uszkodził, od kiedy ponownie jeździ - wtrąciła Venus. 
- Narzekacie, ja mam z tego frajdę i pieniądze - westchnąłem. 
- A ja przechodzę zawał.. - syknęła Ves, która spojrzała na mnie morderczym wzrokiem. 
- Kochanie, nie przesadzaj.. - rzekłem łapiąc ją w pasie od tyłu i przytulając, gdzie kolejnym moim krokiem był buziaczek w policzek.
- Aww - usłyszałem za sobą Alicję, a zaraz po niej Gabriela, który stwierdził, że będzie rzygał tęczą, za co dostał kuksańca od Manuela.  
Zakończyliśmy naszą wspaniałą podróż po dobrych dwóch godzinach, więc stwierdziłem, że ukradnę dziewczynę do pokoju, co też uczyniłem. 
- Idziemy się wykąpać, czas najwyższy - lekko się uśmiechnąłem do niej i obserwowałem jej twarz,na której po chwili pojawił się delikatny uśmiech. 
- Idź pierwszy - rzekła, na co ja od razu zaprzeczyłem i zabrałem dziewczynę na ręce, przez co zostałem lekko pobity i skrzyczany, ale jakoś nie robiło to na mnie dużego wrażenia. 
- Diego! - krzyknęła kiedy postawiłem dziewczynę na posadzce. 
- No tak mi mówią - wyszczerzyłem się, a następnie pozbyłem się z siebie wszystkich ubrań, prócz bokserek. Następnie rzeczy odłożyłem na szafkę. 
Przylgnąłem ciałem do Venus, która opierała się o ścianę, łącząc nasze usta. Słyszałem pomruki, które wydobywały się z jej ust co jakiś czas, więc przystąpiłem do dalszej części. 
Zacząłem powoli pozbywać się z niej ubrań, aby na końcu pozbyć się z niej i siebie bielizny. 
Następnie weszliśmy do kabiny prysznicowej, gdzie ciepła woda, zaczęła spływać po naszych nagich ciałach, dając przy tym piękną atmosferę. Kochałem tą dziewczynę jak cholera, tylko ona była w stanie powiedzieć kiedy mam coś skończyć, czy też coś zmienić, choć jeśli chodzi o ujeżdżanie, to w tym się jej nie słuchałem. Chciałem po prostu robić to co uwielbiam. 
Zaczęło się robić gorąco, przez co po chwili nogi Venus, oplotły moje uda, a jej plecy były oparte o ścianę. Byliśmy tak pogrążeni w pocałunkach, że żadne z nas nie widziało co się dzieje na zewnątrz. Każde z nas było zafascynowane tą chwilą i nic się już nie liczyło. Tylko my.
***
Kolejny dzień, przesiedzieliśmy z chłopakami grając w jakieś głupie gry planszowe czy też chodziliśmy po okolicy. Choć ja bardziej wsłuchiwałem się w głos Venus, która komentowała prawie każdy kamień czy też liść, albo zwierzę. Zachwycała się małym zającem, który przeszedł nam drogę. 
Co za dziewczyna..
Poza tym Alice nie miała dużo czasu, gdyż biegała jeszcze po mieście ze swoimi koleżankami czy też druhnami. Nie znam się na tych sprawach, z resztą wiem, tylko, że Nico ma mieć wieczór kawalerski a Alice panieński..

924
Ves? ^_^ 
Nie wyszło jak chciałam.

Od Noah cd Ronana

- Umm... Nie, dzięki - zdecydowałam. - Skoro mam być grzeczna do końca tygodnia to lepiej żebym nigdzie nie wychodziła z tobą - dodałam, na co Poduszka posłał mi oburzone spojrzenie.
- Niby to ja cię demoralizuję? - zaśmiał się.
- Mhm - mruknęłam usiłując zachować powagę. - Zabierasz brokat! - rzuciłam niemal oskarżająco. - To jest złe! - nie wytrzymałam widoku rozbawionego Ro i również się roześmiałam.
- Więc idziesz z nami? - spytał, gdy trochę się już uspokoiłam.
- Nie mogę, muszę być grzeczna i iść do pracy - napotkałam na standardową strategię Poduszki w takich sytuacjach - smutne spojrzenie tych uroczych brązowych oczek. Na szczęście gdy patrzył w dół były nieco mniej przekonujące. - Nie rób tak! Naprawdę nie mogę! Sam mówiłeś, że mam być grzeczna... - przypomniałam mu. Z tym nie mógł się kłócić. - Bawcie się dobrze - wstałam, zabierając ze sobą naczynia i wyszłam z gabinetu.
***
- Nooah. Noooaah... daj lisaa... - Ro stał, trzymając w dłoni szelki i obserwując jak Dot świetnie bawi się podchodząc do niego i uciekając, gdy tylko spróbuje ją złapać. - Daaaj lisaaa...
Zaśmiałam się obserwując jego próby zaklinania lisicy.
- To nie fair! - zaprotestował, gdy kita Dot po raz kolejny przeleciała mu przez palce. - Musiałaś oszukiwać! Wybrałaś latwiejszego lisa! Albo był już ubrany! - rzucił, starając się brzmieć możliwie najbardziej oskarżająco.
- Może to twoja magia się zepsuła? - zasugerowałam, gdy wziął ode mnie smycz Flair, oddając mi jednocześnie rzeczy Dot. - Chodź tu mała - zwróciłam się do zwierzaka, który posłusznie do mnie podszedł i pozwolił sobie założyć zarówno szelki jak i obrożę przy pierwszej próbie.
Zaśmiałam się widząc minę Ro. Cóż, nawet Poduszka nie jest najlepszy we wszystkim. Choć jest bardzo kompetentną Poduszką.
- Idziemy? - wstałam, otrzepując spodnie z sierści.
- Tak, ale... daj lisaa - Ronan potraktował mnie tym swoim słynnym spojrzeniem, wpędzającym jego ofiarę w ogromne wyrzuty sumienia, tak długo jak blondyn nie dostanie tego czego chce. A teraz chciał lisa.
- Może weźmiesz je na stałe? - zaproponowałam, podając mu smycz. Chętnie skorzystałabym z przerwy od wiecznie biegających po całym pokoju zwierzaków, choć jednocześnie nie potrafiłam sobie już wyobrazić życia które nie rozpoczynało by się od lisa na twarzy o 4 nad ranem.
Tym razem napotkałam na wzrok mówiący, że chyba mnie mocno pochrzaniło w okolicach mózgu od tego całego brokatu. Skwitowałam to jedynie krótkim "bu." przesyconym sztucznym fochem i otworzyłam drzwi do pokoju, przez co lisy wystrzeliły w stronę korytarza, zmuszając Poduszkę do podążenia za nimi. Dlatego też jedyne co mi pozostało to zamknięcie pokoju na klucz i dogonić Ro, który aktualnie przemieszczał się truchtem w stronę schodów.
- Więc gdzie planujesz je zabrać? - Poduszka zwolnił na klatce schodowej, dzięki czemu udało mi się nadrobić trasę bez zbędnego biegania.
- Zależy gdzie one zabiorą mnie - rzucił, ponownie przyspieszając gdy tylko skończyły się schody.
Jak się okazało zabrały nas przez pastwiska pod sam las. Jak prawie zawsze, gdy ktoś pozwolił im wybierać trasę. Zwykle w takich okolicznościach standardem było stanie pod ścianą drzew w oczekiwaniu aż lisy dokładnie zapoznają się z każdym milimetrem kwadratowym powierzchni.
- Okej - sięgnęłam do kieszeni - czas zmusić te maleństwa do czegoś innego niż wąchanie. Łap! - rzuciłam w stronę Poduszki wyjęty z kieszeni kliker.
Ro złapał plastikowe urządzenie od razu zakładając przyczepiony do niego rzemyk na nadgarstek. Nie było wątpliwości, że miał już kontakt z tym "narzędziem tortur". Zdjęłam saszetkę wypełnioną po brzegi kawałkami mięsa i podałam ją blondynowi, biorąc od niego jednocześnie smycz Flair, z którą próba jakiejkolwiek pracy znacznie częściej kończyła się pogryzieniami.
- Sprawdzimy czy nadal umiesz czarować zwierzęta? - usiadłam na ogrodzeniu pastwiska.

Ro? Naucz Dot czegoś xd
558

Od Ronana cd Wiktora

Co prawda nie byłem specjalistą w dziedzinie tresowania psów (w sumie w tresowaniu czegokolwiek…), ale – jeśli wierzyć wszystkim książkom mamy – psy nie powinny warczeć. Ewentualnie… jeśli się przestraszyły lub wyczuły zagrożenie. Ale dlaczego miałyby czuć się zagrożone przez Adama. Albo jego Kelpie. Szczególnie, że były przyzwyczajone do koni. Tak podejrzewałem. Chociaż… były psami obronnymi. Może to był jakiś inny tryb szkolenia… nie ważne.
Adam siedział na koniu, który zdecydowanie był zdenerwowany. Parskał, ruszał łbem i lekko grzebał przednimi kopytami w ziemi. Z kolei Adam wyglądał jakby z całych sił trzymał się siodła. Podejrzewałem, że jego biała jak śnieg karnacja też nie wróży nic dobrego. Powoli podszedłem do konia z wyciągniętą ręką, niczym Czkawka w pierwszej części swoich przygód i delikatnie położyłem ją na łbie konia.
– Spokojnie, nic się nie dzieje. – Powiedziałem cicho i pogłaskałem go. – Adam? Możesz zejść?
– Może najpierw użyjesz swoich magicznych sztuczek na tych dwóch chole… psach. – Wyglądał na, delikatnie mówiąc, spiętego.
– Wybacz Mały Demonie, moje sztuczki działają tylko na koty. – Uniosłem lekko kącik ust, ale odwróciłem się do Wiktora. – Mógłbyś je zabrać? Koń Adama jest jeszcze młody i nie przywykł do… piesków.
Chłopak pokiwał lekko głową i wołając psy, odszedł kawałek. Podejrzewałem, że wrócił na mostek, na którym siedzieliśmy wcześniej.
– Teraz zejdziesz? Czy mam ci obiecać, że będziesz mógł pogłaskać Nyx? – Zerknąłem na niego lekko.
Kruk z zadowoleniem załopotał skrzydłami. Reagował na każde „pogłaskać”.
– Tylko Nyx? – Wyglądało na to, że ciśnienie spadło, bo przynajmniej się uśmiechnął.
– Zobaczymy. – Zaśmiałem się cicho. – Nieładnie będzie tak zostawić Wiktora samego.
– Myślę, że nie zaszkodziłoby mu, gdyby potrenował ze swoimi pieskami ich… posłuszeństwo. – Prychnął.
– No dalej Adam, nie wierzę, że boisz się psów! – Przewróciłem oczami. Chłopak wymownie milczał. – Ty… serio się boisz psów? Ou. – Pogłaskałem szyję konia.
– Też byś się bał, gdyby jeden prawie cię zagryzł. – Rzucił niby obojętnie.
Podszedłem do niego i położyłem dłoń na jego dłoni.
– Spokojnie. To się nie powtórzy. – Uniosłem kącik ust. – Jedź do stajni. Przyjdę później do ciebie i pójdziemy do mamy. Może da nam jakąś mądrą radę.
– Tak bardzo chcesz się mnie stąd pozbyć? – Zapytał z wesołymi ognikami w oczach.
– Nie, ale wypada wrócić do Wiktora, skoro z nim rozmawiałem. – Uniosłem jego dłoń do ust i lekko musnąłem, jednocześnie łaskocząc. – Więc się mnie posłuchaj, okej? Obiecałem, że przyjdę później.
– Tylko jeśli nagrodzisz później moją cierpliwość. – Wyszczerzył się i odjechał. A ja wróciłem do Wiktora.
– Znacie się? – Chłopak popatrzył na mnie uważnie, gdy znowu siadłem obok.
– Coś w ten deseń. – Uniosłem kącik ust. – Ale na pewno znam go lepiej niż ciebie.
– Miałem wrażenie, że cóż… jesteście kimś więcej. – Popatrzył na mnie.
– Nie! – Zaśmiałem się. – Znamy się parę dni! Znaczy, jasne… jest hot. Ale… no nie. On… nie chce nic więcej niż… przyjaźń.
– Okej, nie ważne. – Popatrzył na swoje psy. – Ja chyba go nie przekonałem.
– Podejrzewam, że z dużymi, warczącymi psami to nie będzie łatwe. – Przesadziłem Nyx na kolano i pogłaskałem jej skrzydła. – Ma uraz. Pies. Zęby. On. Nic pozytywnego.
– Nie wspominał. – Zmarszczył brwi.
– Nie lubi przyznawać się do porażek. Tak sądzę. – Zamyśliłem się. – Nikt nie lubi.
W tym momencie Hespero poruszył uszami i chrapami. Podszedłem do niego i pogłaskałem po szyi. Potem popatrzyłem tam, gdzie on.
– Nicholas! – Założyłem ręce. – Czy ty nie powinieneś być w szkole?
Wiktor wstał i podszedł do mnie patrząc na Nico.
– A ty jak zawsze… jesteś gorszy niż mama. – Podszedł i zatkał mi usta ręką. – Albo tata.
– Serio? W lesie? Sam? – Odciągnąłem jego dłoń. – Miałeś dziś sprawdzian z matmy!
– Nie ważne! – Popatrzył na mnie i na Wiktora. – Wyrywasz coraz więcej ludzi. Blue, potem ta laska z jeżem, potem ten Japończyk, o którym mówiła mama, a teraz ten?
– Wiktor – powiedziałem. – I, dla twojej wiadomości, laska z jeżem to Noah, a Japończyk to Adam.
– To twój brat? – Wiktor postanowił się dołączyć.
– Niestety. – Powiedzieliśmy razem, a Nico oberwał między żebra.
– Ale on jest za mały do Akademii, więc czasem tu pomaga. – Uniosłem lekko kącik ust. – Chociaż czuję, że po dzisiejszej ucieczce może mieć szlaban!
– Zdraaajacaaaa! – Zawołał młody.
– Jasne, jasne. – Przewróciłem oczami. – Lepiej się zmywaj, może zdążysz na sprawdzian.
Nico prychnął i z wielką obrazą majestatu ruszył w stronę Akademii.
– Hej, młody! – Zawołałem.
– Co?! – Krzyknął, bo był już kawałek dalej.
– Podwieźć cię? – Poklepałem siodło Hespero.
– Okej! – Zrobił się jakby weselszy.
– Ciekawa rodzina… – zauważył Wiktor w międzyczasie.
– Całkiem. – Pokiwałem głową i poczekałem na brata.
Rodzina sobie pomaga, prawda?

Wiktor? Niestety musieliśmy wyjść z lasu :C
710

Od Manuela CD Gabriela

Obserwowałem znikającego chłopaka za horyzontem przez pewnie czas, aż do momentu kiedy ten faktycznie zniknął całkowicie z mojego pola widzenia.
Wyjąłem z reklamówki paczkę chesterfieldów, którą od razu otworzyłem. Musiałem zapalić. Miałem tego dość, co to w ogóle była za akcja z tą policją! 
Odpaliłem papierosa, zapalniczką, wyjmując ją wcześniej z dziurawej kieszeni.
Czekają mnie kurwa wydatki. 
Zaciągnąłem się dość mocno, aby następnie podziwiać dym ulatniający się z moich ust. Piękny widok, ale jak Gabriel by mnie zobaczył z papierosem, to nie wiem czy bym przeżył. Najwyżej kiedyś zginę. 
Wzdychając ciężko, schowałem zakupy pod siedzenie, a następnie wcisnąłem na głowę mój stary, porypany kask. Chcąc schować moje szlugi dostrzegłem więcej przetarć czy też dziur w kurtce. Najwidoczniej będą mnie czekały sensowne zakupy, gdyż nie posiadam nawet spodni na quada czy też butów.
Odpaliłem maszynę i pociągnąłem w dół manetkę, aby ruszyć, lecz mój kierunek nie był wcale tak oczywisty. Wybrałem się do sklepu motoryzacyjnego, gdzie jestem w stanie kupić wszystkie mi potrzebne rzeczy. Z resztą powiedzmy sobie szczerze.. i tak wezmę fakturę na ojca. Chociaż tak da mi to zadośćuczynienie.  
Zaparkowałem dość ostro, bo tył mojego pojazdu poleciał lekko w górę przez co tylko westchnąłem ciężko. 
Dobra Manuel. nie możesz tak tego robić, bo się kiedyś faktycznie zabijesz. Z resztą już było blisko. 
Odkładając kask na siedzenie, ruszyłem do sklepu, gdzie utknąłem w wielkim zamyśle. Nie wiedziałem co ja konkretnie chcę. Przeważnie ludzie biorą wszystko pod kolor swojego maleństwa, lecz ja się zastanawiam czy go ponownie nie pomalować. Cóż mam czasami głupie pomysły.
Stanąłem przy wieszakach i przeglądałem kurtki, było tak dużo kolorów, że sam nie wiedziałem na co się zdecydować. Może porwę się na jakiś żółty z niebieskim, albo różowy z czarnym, choć nie. Różowy odpada, będę się czuł jeszcze bardziej pedalsko niż faktycznie jestem. 
W końcu w moje ręce wpadła kurtka w moim rozmiarze, co jak co, ale była koloru czarnego z drobnymi detalami o barwie czerwonej. W sumie, jak by pomalować raptorka na czarno, a zderzak i błotniki na czerwono, to wyglądałby dość ładnie. Ruszając dalej wybrałem do kompletu, spodnie oraz buty po czym moje kroki skierowały się w stronę kasy, lecz mój wzrok przykuł piękny kask. Znaczy tak, dla zwykłych wyjadaczy chleba, to zwykły kask, ale dla mnie to jest majstersztyk! 
Białe oko na kasku mnie urzekło! Przecież jest śliczny! 
Kładąc wszelkie rzeczy na ladę, poprosiłem pracownika, aby podał mi czerwone gogle z czarną gumą, oraz chciałem żeby kolor soczewek był ciemny. 
Bez problemu mężczyzna ruszył na poszukiwania sprzętu.
Kiedy wrócił, lekko się uśmiechnąłem i poprosiłem fakturę, gdyż ojciec będzie musiał za to zapłacić. Nie będę przecież płacić za to, co przez niego straciłem. 
Gość podał mi wszystko i ruszyłem do wyjścia, gdzie schowałem wszystko pod siedzenie, choć swój kask rozwaliłem do końca, następnie go wyrzucając. Na cholerę mam go wozić ze sobą, jak on ledwo do czego się nadaje?
***
Podjechałem pod budynek akademii, parkując swój sprzęt. Zabrałem wszystko co przywiozłem ze sobą, po czym ruszyłem do pokoju, gdzie wrzuciłem starą kurtkę do szafy, a resztę nowych rzeczy włożyłem do pudła, które tym razem postawiłem na szafie. 
Pozbywając się z siebie ubrań ruszyłem do łazienki, aby wziąć chłodny prysznic, który choć na chwile będzie dla mnie miły, bo kiedy spojrzę na swoją nogę mam jej dość. Zaczynam na nowo zastanawiać się dlaczego ja jeszcze w ogóle żyje. 
Myjąc dokładnie swe ciało nagle mnie olśniło, że nie przywitał mnie w ogóle Proteo, więc wyszedłem dość szybko spod natrysku przepasany tylko ręcznikiem.
Zacząłem rozglądać się po pokoju jednak nie dostrzegłem zwierzęcia.
-Proteo?-powiedziałem z nadzieją, lecz nie dostrzegłem żadnego ruchu czy też odpowiedzi w postaci szczekania.
Wyjąłem z szafy czyste ubrania, przebierając się we właściwe ciuchy. Następnie ruszyłem na poszukiwania psa.
-Proteo?-chodziłem po korytarzu, lecz nadal nie było mi dane dostrzec mojego zwierzęcia.
Moje kroki były coraz szybsze, chciałem mieć z głowy poszukiwanie tego worka pchieł. W końcu wyszedłem na dwór i zobaczyłem tam zwierze biegające za patykiem.
Zrobiłem jeszcze kilka kroków do przodu, aby zobaczyć kto zaintersował się moim psem, lecz nikogo nie widziałem. Dziwne.
-Proteo!-krzyknąłem, przez co zwierze spojrzało w moim kierunku.
-Chodź tu-warknąłem, na co ten ruszył w moim kierunku.
Nie myśląc długo ruszyłem w kierunku pokoju wraz z moim pupilem, gdy nagle ktoś zasłonił mi oczy.
Przez chwilę zdębiałem, lecz doskonale wiedziałem kto to. Znałem jego perfumy, zapach. Z resztą smak też.
Odwróciłem się w stronę gościa, który stwierdził, że stanę się ślepym mnichem.
-Film nadal aktualny?-uśmiechnąłem się lekko w jego stronę.
-A nie zrobiłeś sobie krzywdy?-popatrzył na mnie badawczo.
-Gabriel, błagam...nie zaczynaj tego tematu. Po prostu chciałem się oderwać od siedzenia tutaj.
-Nie możesz poczekać?
-Nie Gabriel, nie mogłem-westchnąłem ciężko, po czym ruszyłem z psem do siebie.
-Przyjdź za chwilę-usłyszałem jego głos za sobą przez co kiwnąłem tylko dla siebie głową.
Wchodząc do pomieszczenia wziąłem miskę zwierzęcia i nalałem do niej czystej  wody.
Pogłaskałem zwierze, po czym zabrałem kupione rzeczy, ruszając do pokoju obok, gdzie już znajdował się chłopak.
Przeszedłem przez te cudowne drzwi z Ikei i spojrzałem na Gabrysia, który czekał z laptopem.
-Wybrałeś coś?-zapytałem usadawiając się obok niego.
-Możemy zobaczyć jakiś horror albo Batmana.
Spojrzałem na chłopaka z litością. Tylko nie batman! Ten gościu w czarnych rajtuzach nie przypadł mi do gustu, ewidentnie wole filmy Marvela, o czym też świadczy mój piękny kubek, który zmienia swój napis.
-To może horror?-zaproponowałem aby uniknąć faceta nietoperka.
-Dlaczego nie Batman?-zapytał lekko zaskoczony.
-Nie lubię DC-westchnąłem-ale mogę obejrzeć jeśli ci na tym zalezy.
-To będziemy losować.-rzekł.
Popatrzyłem na niego, po czym modliłem się aby to nie było nic głupiego.
Najlepsza była mina chłopaka, który znalazł jakimś cudem film pod tytułem "Sala Samobójców"
-Sa..Sla..co to jest? Jak to przeczytać?
-Sala samobójców.- rzekłem bez zająknięcia.
-To po tym języku dziwnym?
-Dokładnie.
-To coś innego..
Szukaliśmy filmu, przez większość czasu, więc udało nam się wpałaszować żelki jak i wypić piwo, które przywiozłem ze sklepu, przec co trochę zaczęło nam się w głowach mieszać.
-Słuchaj, ale ja ci mówię, że dom był zakluczony na klucz-zaśmiałem się, kiedy zaczęła znikać powoli wódka, która jakimś cudem znalazła się na szafce wraz ze szklaneczkami.
-A okno zamknięte na klamke?-zaśmiał się patrząc na mnie z dołu, gdyż siedziałem mu na biodrach.
-Dokładnie tak!-po tych słowach chciałem dopowiedzieć resztę głupiej historii, lecz Gabriel mnie pocałował. Czule i z nutką zachęty.

1056
Przepraszam.
Gabi?

3.30.2019

Od Venus CD Diego

-Co tam robisz?- usłyszałam głos chłopaka.
Odwróciłam się w jego stronę i zobaczyłam rozwaloną wargę i usztywnioną rękę.
-To nieźle cię ten chuj załatwił. Normalnie wykastruję go tępymi narzędziami i wsadzę jaja do gardła.
-Co, skąd wiesz?- spytał zdziwiony.
-Gabryś zasłyszał, że przyszedł ktoś kto się podawał za twojego chłopaka.
-Oh.
Przysunęłam się do chłopaka i objęłam go ramionami za szyję przytulając. Po chwili poczułam ręce na talii i to jak chłopak ściąga mnie do siebie.
-Czego od ciebie chciał?- spytałam.
-Żebym do niego wrócił.
-Nie zrobisz tego?
-Nie, musiałbym zwariować.
Wtuliłam się mocniej w chłopaka i splątałam nasze nogi. Moją pierwszą myślą jak go zobaczyłam było mu wypomnieć, że w ogóle rozmawiałam z Francisem, ale patrząc na jego stan zrozumiałam, że teraz potrzebuje tylko wsparcia. Widać po nim było, że coś jeszcze się wydarzyło, lecz próbował to zamaskować. Mogłam z niego wyciągać co się stało, ale ufałam mu, a jeśli będzie chciał powiedzieć co się stało to po prostu to zrobi. Poleżeliśmy tak jeszcze chwilę po czym zarządziłam, że pora wstawać i iść na trening. Trening czyli w tym przypadku Diego wsiądzie na Almę, a ja na Asa. Oczywiście chłopak sprzeciwiał się, że da radę wsiąść na ogiera, ale po jakimś czasie udało mi się go przekonać do kobyłki. Ubraliśmy się w odpowiednie rzeczy i wyszliśmy do stajni. Diego poszedł sprowadzić sobie Almę z wybiegu, a ja wyprowadziłam ogiera na stanowisko.
-Twój właściciel znowu się uszkodził, wiesz? Ale za niedługo będzie sprawny i już Ci nie da spokoju- mówiłam do konia.- Jedziemy w teren. Zadowolony?
Koń jakby wszystko zrozumiał parsknął zadowolony. Gdy skończyłam go czyścić akurat do stajni wszedł brunet ze swoim drugim wierzchowcem, który był w miarę czysty. Szybko się osiodłaliśmy i wyjechaliśmy na jedną z dużych łąk, na której nie stały konie. Rozstępowaliśmy konie, a następnie zakłusowaliśmy. Nie miał być to teren, teren tylko raczej trening w terenie. Obydwa konie chodziły bardzo dobrze, a Asowi o dziwo nie odwalało zbyt mocno co nie znaczy, że nie pokusił się o jednego czy dwa barany. Po klusie przeszliśmy do galopu gdzie robiliśmy koła, wolty i tym podobną magię. Po około godzinie przeszliśmy do stępa i pojechałam na bezpieczną odległość do chłopaka.
-To może teraz pojedziemy się rozstępować do lasu?- zaproponowałam.
-Okej.
Wyjechaliśmy z łąki i zaczęliśmy jechać jedną ze znanych nam ścieżek. Jechaliśmy w ciszy, którą po chwili przerwał głos chłopaka:
-Francis mnie pocałował.
-Nic więcej Ci nie zrobił?
-Nie. Nie jesteś zła?- spytał niepewnym głosem.
-Nie, to on cię pocałował, nie ty jego, a ufam Ci, że tego nie odwzajemniłeś.
Chłopak uśmiechnął się i zaczęliśmy rozmawiać na różne tematy. Po około trzydziestu minutach wróciliśmy do stajni. Konie zostały wystawione na dwór, a my wróciliśmy do akademii. Przebrałam się w jeansy i kowbojki i powiadomiłam Diego, że wrócę za dwie godziny i zaczniemy się pakować. To już jutro rano będziemy jechać na ślub, a wolę się już spakować niż potem się martwić, że czegoś nie mamy. Weszłam do stajni i skierowałam się do boksu Rimy. Pogłaskałam klacz po ganaszu i dałam smaczka po czym wyprowadziłam z boksu. Nie miałam kompletnie pomysłu co bym mogła zrobić na treningu, a Patricka nie było, więc tylko przeczyściłam klaczy kopyta i założyłam halter na pysk. W rękę wzięłam cordeo i udałam się przed stajnie. Wskoczyłam na grzbiet klaczy i zadowolona ruszyłam. Rima miała tak miękki chód i była mało wykłębiona dzięki czemu nic mnie nie bolało. Wjechałam na halę i ruszyłam kłusem. Dziewczynka dobrze reagowała na sygnały, gdy chciałam skręcać czy zmienić tempo, więc pozbyłam się haltera i założyłam cordeo. Podobnie jak wcześniej klacz chodziła super, miała tylko lekki problem z zabieraniem zadu przy spinie. Godzinę później skończyłam jazdę i wypuściłam klacz na łąkę. Został mi tylko Casper, jednak dzisiaj nie miałam ochoty na niego wsiadać, więc wzięłam halter, pas do lonżowania i lonżę po czym poszłam na round pen. Nie robiłam niczego niezwykłego, jedynie popracowałam nad prawidłowym wygięciem i utrzymaniem tempa. Po pół godzinie skończyłam pracę i Casper poszedł na tą samą łąkę co Rima. Odłożyłam swoje rzeczy do siodlarni i wróciłam do pokoju gdzie się umyłam i ogarnęłam. Po tym poszłam do pokoju chłopaka, który siedział nad walizką i pakował ubrania. Po spytaniu jak mu idzie odparł, że prawie wszystko ma już gotowe, jedynie musi jeszcze spakować kosmetyczkę. Gdy to zrobił jeszcze raz upewniliśmy się, że wszystko jest i poszłam do siebie również się pakować. Gdy to zrobiłam zanieśliśmy auta do torby i poszliśmy spać, by nie być zmęczonym w drodze.

×××

Byliśmy już w drodze do domu Alicji, a właściwie zostało nam ostatnie dwadzieścia minut. Cała droga minęła nam szybko na rozmawianiu i śpiewaniu. Również zmienialiśmy się co jakiś czas dzięki czemu nie byliśmy jakoś mocno zmęczeni. Po wyjściu z auta przywitała nas Alicja mówiąc, że jej narzeczony wróci późno, bo jest w pracy. Oczywiście nie obyło się bez przytalusów i długiej rozmowy. Diego poznał się z Alicją i wyglądało na to, że raczej się polubią. Po dwóch spędzonych godzinach siostra Gabriela zagoniła nas do jednego z pokojów gościnnych gdzie mieliśmy się przespać co też uczyniliśmy. Nasz drzemka trwała w miarę krótko bo trochę ponad godzinę. Po wstaniu zeszliśmy na dół gdzie zjedliśmy obiad, a potem zaczęliśmy się rozpakowywać. Do ślubu mieliśmy jeszcze dwa dni co znaczyło, że do tego czasu Alicja zabierze nas parę razy na zwiedzanie. Tego nigdy nie mogła sobie odpuścić. Po skończeniu jedzenia ubraliśmy się i wyszliśmy na podwórko gdzie siedział również Gabriel z Manuelem. Zdziwiłam się widząc tego drugiego, bo do końca myślałam, że jednak się nie przełamie i nie pojawi, ale jednak to zrobił. Usiedliśmy na przeciwko nich i złapaliśmy kubki z ciepłym napojem w dłonie. Zaczęliśmy rozmawiać o tym jak ma wyglądać ślub, kto będzie i co będzie oraz obgadaliśmy, że zrobimy im po drodze bramę. Oczywiście nie tylko my mieliśmy taki plan, lecz warto było wspomnieć. Wkrótce również się pojawił Nico- narzeczony Alicji. Okazał się całkiem sympatyczną osobą, był bardzo energiczny, ale potrafił być też spokojny. Po skończeniu napojów zostaliśmy wszyscy wyciągnięci na spacer. Muszę przyznać, że to miejsce znacznie różniło się od Karoliny. Widoki były wręcz olśniewające. Mijaliśmy dużo barwnych roślin, a czasami nawet można było dojrzeć jakiegoś zwierzaka.

Diego?
1018 słów.
Takiego shitu jeszcze nigdy nie napisałam.
Mozesz opisać wszystko tylko ślub zostaw mi.

3.28.2019

Od Diego CD Venus

Wyjście w góry okazało się dla mnie męczarnią. Nie lubiłem nigdy gór, wolałem siedzieć w domu i trenować. Z resztą widząc jak wysoko byliśmy, chciałem się cofnąć. Nienawidziłem wysokości, szczególnie w górach! Nie ma problemu abym usiadł na klifie i patrzył w dół, lecz będąc w górach czułem się źle, nieswojo. Z resztą ja miałem przeczucie, że zaraz na mnie jakaś lawina zleci czy inne cholerstwo, ale nie zawróciłem. Chciałem spędzić ten czas z Venus.
Wchodząc do pokoju moim oczom ukazała się siedząca tyłem sylwetka. Cóż jak bym mógł, to dźgnąłbym tego kogoś kijem od miotły, lecz nie miałem go pod ręką.
- Czego tu? - warknąłem zmęczony całym dniem.
- Czy ty jesteś na tyle głupi? Myślisz, że ode mnie tak łatwo uciekniesz? Jestem o wiele lepszy niż ta twoja Venus, ja chcę tylko porozumienia. Chciałbym abyś ponownie wrócił do domu, został tam ze mną - rzekł spokojnie nie odwracając się.
Będąc tak zmęczonym zacząłem się zastanawiać kim jest ten gość, ale nie mogłem tego głosu przyczepić do żadnej znanej mi osoby.
- Co Alves, nie wiesz kim jestem? Już zapomniałeś? Jak tak mogłeś, przez wiele lat uczyłem cię wszystkiego, nigdy nie był byś tak przystojny. Znając ciebie chodziłbyś dalej w jakiś beznadziejnych ubraniach - prychnął po czym wstał z łóżka i odwrócił się w moją stronę zapinając guzik dopasowanej marynarki.
W tej chwili zbladłem, a mój wzrok utkwił na jego twarzy. Nie chciałem go więcej znać, był niby moją ochroną przez tyle lat, a okazał się tyranem, jest taki sam jak swój ojciec. Kochałem tego gościa, a teraz jest zmorą, przeszłością, która kroczy za mną gdzie tylko się spojrzę. Widziałem go już na zawodach, lecz gdy kończyłem zmagania się z bykami, to ten znikał. Miałem wtedy gęsią skórkę. Owszem, wyglądam na gościa, który zmierzy się ze wszystkimi demonami przeszłości i przyszłości, ale tak wcale nie jest. Mam pewne blokady, których nie mogę się pozbyć. Jedną z nich jest właśnie Francis.
- Jak tutaj wszedłeś - zapytałem ochryple, gdyż zaschło mi w gardle.
- Nie jest trudno powiedzieć, że jest się chłopakiem Diego Alvesa - na jego twarz wdarł się niecny uśmieszek, który zaczął mnie wręcz przerażać.
- Czego tutaj szukasz? - powiedziałem składając dłonie w pięści.
- Oj Diego, co ty chcesz niby zrobić? Ja przyszedłem tylko dlatego, że się stęskniłem.. i to cholernie - mruknął podchodząc do mnie, po czym przejechał dłonią po moim policzku.
Stałem jak kołek, gdyż moje ciało odmówiło mi jakiegokolwiek posłuszeństwa.
Patrzyłem w te parszywe oczy i zastanawiałem się co on ode mnie chce.
- Chodź tutaj.. - usłyszałem cichy głos. Nie zdążyłem zareagować, a jego usta połączyły się z moimi. Nie odwzajemniałem, byłem zbyt zaskoczony tym co zrobił, ale po chwili oprzytomniałem.
- Wyjdź - powiedziałem stanowczo, kiedy tylko ten zakończył torturowanie moich ust. - wynoś się - powtórzyłem kiedy chłopak nic z tego sobie nie zrobił.
- Dlacz... - w tej chwili miałem dość. Marzyłem tylko aby się położyć i wyspać, a teraz miałem jebanego gnoja na głowie. Walnąłem Francisa jak najmocniej umiałem w tej chwili, lecz nic dobrego z tego nie wyszło. Również oberwałem od niego po czym zeszliśmy do parteru, gdzie jebany chuj uklęknął mi na prawej dłoni.
- Co, teraz jest ci przyjemnie? - warknął patrząc na mnie z wymalowaną złością na twarzy.
Próbowałem wydostać dłoń spod jego ciężaru, lecz gdy tylko chciałem to zrobić ten uciskał bardziej moją dłoń.
Chciałem go walnąć tak mocno aby zapamiętał tę chwilę na dobre, lecz lewą ręką nie jestem w stanie tego zrobić. Starałem się mu coś zrobić wolną ręką lecz to nie działało. Ten chuj zdarł ze mnie koszulkę, a następnie przywarł do moich ust.
Wkurwiony wyrwałem się do przodu, przez co chłopak zaliczył spotkanie z moim czołem, ale niestety takie poderwanie się miało jeden cholerny skutek. Coś strzeliło mi w nadgarstku i zaczęło cholernie boleć, ale nie chciałem się tym specjalnie przejmować więc uderzyłem chłopaka z prawej ręki, która bolała mnie jak cholera.
Zaczęliśmy się okładać. Raz ja obrywałem, a raz on. Ja tylko broniłem twarzy. Nie chcę aby wyszło na ślubie, że jestem jakimś dresem, który tylko i wyłącznie będzie się wtryniał w bójki.
***
Po dobrej półgodzinnej sprzeczce jak i szarpaninie, wygnałem go za drzwi.
Czy to coś da? Zobaczymy.
Oberwał dość mocno, a ja sam też niestety ucierpiałem, lecz nie chciałem już iść do żadnej pielęgniarki, więc ruszyłem pod szybki prysznic, po którym położyłem się zmęczony do łóżka, przed tym zamykając na klucz pokój.
Otwierając oczy nad ranem miałem wrażenie, że zaraz urwę sobie bolącą mnie głowę, lecz nie miałem co tak leżeć. Skierowałem swe kroki do łazienki i przejrzałem się w lustrze. Wiedziałem, że powinienem się ogolić, jednak nie miałem na to najmniejszej ochoty.
Gdy już umyłem zęby, co było cudem, bo moja ręka nie odmówiła mi posłuszeństwa i mogłem je dokładnie wyszorować.
Kiedy skończyłem poranną toaletę, zabrałem się za wybieranie ubrań. Wciągnąłem czarne dresy, do tego dobierając koszulkę do bicia żony w kolorze pomarańczowym.
Wyszedłem z pokoju z chęcią pójścia do stajni, lecz mój nadgarstek nie dawał mi spokoju, więc udałem się do tutejszej pielęgniarki, która wysłała mnie bez namysłu do szpitala, bo stwierdziła, że taka opuchlizna może świadczyć tylko o tym, że złamałem nadgarstek i muszę wykonać prześwietlenie.
Świetnie kurwa! Venus mnie zabije..
Udałem się we wskazane miejsce z wymalowanym cierpieniem na twarzy, bo musiałem jakoś prowadzić ten wóz, a lewą ręką jest.. cóż dość ciężko.
Zarejestrowałem się i czekałem na swoją kolej. Niestety byłem chyba ostatnią osobą, jaką by tutaj chcieli zobaczyć. Byłem w cholerę zmęczony. Miałem podkrążone oczy, lekko rozciętą wargę i napuchnięty nadgarstek.
***
Po dwóch godzinach wszedłem w końcu do gabinetu, gdzie zrobili mi zdjęcie rentgenowskie, a następnie wyprosili mnie.
Czekałem na wynik przez dobre piętnaście minut i następne półtora godziny straciłem na kłótni z lekarzem, który po pierwsze stwierdził, że jestem nielegalnym imigrantem i chciał jak na złość wsadzić mi nadgarstek w gips.
Przekonałem w końcu tego debila, że chcę tylko usztywniacz na co niechętnie się zgodził, ale jak przedstawiłem mu sytuację, że na ślub nie chcę iść z gipsem, to jednak przyznał mi rację.
Wyszedłem z dokumentami, a następnie udałem się jeszcze do sklepu po jakieś żelki.
Kiedy byłem już po zakupach, poszedłem zobaczyć co u Venus.
Usłyszawszy pozwolenie aby wejść uśmiechnąłem się lekko pod nosem i podszedłem do niej kładąc się na łóżku obok.
- Co tam robisz? - mruknąłem przyglądając się dziewczynie z wyczekiwaniem, co ona powie na rozwaloną wargę i nadgarstek. Coś czuję, że wcale miło nie będzie..


1046
Zabij za badziew, ale głowa mnie coś nawala :/

Od Venus CD Diego


Wymęczeni wróciliśmy po zakupach do akademii. Tyle latania, a skończyło się na tym, że Diego wziął zwyczajny, czarny garnitur, w którym i tak wyglądał bosko. Chłopak poszedł do siebie, a ja do siebie. Po wejściu do pokoju położyłam gdzieś torbę z zakupami i rzuciłam się na łóżko. Po chwili poczułam jak drobne łapki naciskają mi na plecy w oczekiwaniu aż wezmę samicę na dwór.
-Daj mi pięć minut.- sapnęłam.
Jakoś te pięć minut przerobiło się w godzinę. Nie wiem kiedy zasnęłam. Suczka obudziła mnie szczekaniem i lizaniem po twarzy. Odepchnęłam zwierzę od siebie.
-Spadaj paskudo.
Taboulet zadowolona pomachała ogonem i szczeknęła. Wzięłam do ręki obrożę, którą jej założyłam i przypięłam smycz. Zwierzę grzecznie usiadło przy drzwiach i czekała aż ją przypnę. Szybko przebrałam się w luźniejsze ubrania i wyszłam z psem na dwór. Oddaliliśmy się trochę od akademii i spuściłam ją. Psia dziewczynka ruszyła przed siebie aż się kurzyło. Zrobiła tak parę długości po czym wróciła do mnie z patykiem w pysku, który ją po chwili latał służąc jej za zabawkę. Po parunastu rzutach suczka była cała spocona co znaczyło, że pora wracać. Zawołałam Taboulet i zapięłam ją idąc w stronę akademii.

***

Wstałam zadowolona z faktu, że mamy dzisiaj niedzielę co się łączy z brakiem jakichkolwiek zajęć. Ubrałam się w wygodne ubrania i poszłam do pokoju Diego. Chłopak był już ubrany i siedział przy biurku robiąc coś na laptopie.
-Idziemy w góry- powiedziałam.
Chłopak podniósł głowę do góry patrząc się na mnie jak na wariata.
-No pakuj się. Idziemy.
-Co mam wziąć?- spytał się lekko się śmiejąc.
-Jakaś woda, kurtka, wygodne buty, a reszta bierz co chcesz.
-A jedzenie?
-Kupimy w schronisku. Wychodzimy za godzinkę. A i ubierz coś ciepłego, bo na górze będzie zimniej.
Chłopak kiwnął głową co uznałam za znak, że mogę wyjść. Wróciłam do pokoju gdzie spakowałam potrzebne rzeczy i wygrzebałam specjalne szelki dla psa. 
Mniej więcej tą godzinę później byłam gotowa. Zapukałam do pokoju chłopaka, który również był gotowy do wyjścia. Poszliśmy do auta, gdzie wsiadłam za kierownicę.
-Gdzie jedziemy?- spytał brunet.
-W góry.
-Serio? Nie wiedziałem- powiedział ironicznie.
-Najbliżej mamy Grandfather Mountain. 
-Okej.
Po około pół godzinie samochód stał już na parkingu. Zapięłam psa i plecak po czym ruszyliśmy. Jak na osobę, która na co dzień nie ma do czynienia z górami to muszę przyznać, że Diego sobie dobrze radził. Pierwsze zwątpienie wystąpiło w niego dopiero po drugim kilometrze. Usiedliśmy przy drodze robiąc sobie przerwę.
-Ile będziemy iść?- spytał brunet.
-Mamy jeszcze dziesięć kilometrów.
Chłopak jęknął z niedowierzaniem i wywrócił oczami.
-A i czeka nas noc po gołym niebem- dodałam.
-Przecież mamy ubrania tylko na jeden dzień- zdziwił się.
-Wzięłam ci do przebrania.
-Aha?
Jeszcze chwilę przegadaliśmy i ruszyliśmy dalej. Zaczęliśmy iść najtrudniejszym kawałkiem trasy. Nogi mi wysiadały, a co ma mówić Diego. W pewnym momencie usiadł na trasie i powiedział z foszkiem, że dalej nie idzie. Na szczęście parę przekupstw i minut później udało się go ruszyć. Parę męczących minut później doszliśmy do łagodnej części szlaku. Schronisko było już na horyzoncie, więc z uśmiechami na twarzach szliśmy w jego kierunku. I prawie doszliśmy, gdy spojrzałam się w bok i zobaczyłam cudny widok. Po lewej stronie na łące stało stadko małych, słodkich owieczek. Posłałam lekki uśmiech Diego i podeszłam do stada. Dałam jednej z owieczek rękę do powąchania i jak się upewniłam, że nie ucieknie zaczęłam ją głaskać. Szczególnie milusia była taka jedna szarawa kulka. Futerko miała lekko poplątane, ale nadal miękkie i puszyste. Przechodziłam tak od jednej do drugiej każdą głaszcząc. W pewnym momencie usłyszałam nad sobą głos, który należał do właściciela owiec. Z uśmiechem zaproponował mi czesanie owiec. Oczywiście się zgodziłam i z radością zaczęłam rozczesywać i czyścić owce. Na plecach czułam wzrok chłopaka, który się uśmiechał. Gdy doszłam do jednej z większych owiec przypomniało mi się ujeżdżanie owiec jeszcze w jego ośrodku. Ciekawa przygoda, jednak tutaj wolałabym tego nie powtarzać. Po wyczesaniu wszystkich zwierzaków i przy okazji wygłaskaniu ich poszłam do właściciela futrzaków. Podziękował mi za pomoc i wręczył jeden z większych oscypków. Zadowolona z siebie wróciłam do chłopaka.
-Przepraszam, ale nie mogłam się powstrzymać- zaśmiałam się.- Mam za to oscypek. Nie będziemy głodować- wyrzuciłam ręce w górę.
Doszliśmy do schroniska wymieniając się najgorszym sucharami jakie kiedykolwiek słyszeliśmy. Usiedliśmy na ławce w środku i ściągnęliśmy buty dając odpocząć stopom. Zdecydowanie jedno z najlepszych uczuć. Gdy już w miarę odpoczęliśmy podeszłam do recepcji skąd wzięłam kluczyk do jednego z pokoi. Chwilę później się tam udaliśmy i pierwsze co zrobiłam to położenie się na łóżku. Było tak wygodne, że niemal od razu zasypiałam. Jednak nie pozwoliły mi na to ręce, które się oplotły dookoła mnie.
-Musimy się umyć- powiedział głos z charakterystyczną chrypką.
-Jutro.
-Dzisiaj.
-Ughh.
Podniosłam się z łóżka i poszłam za chłopakiem do łazienki. Wyrzuciłam go za drzwi mówiąc, że jak razem będziemy się myć to nie skończy się tak bezwinnie. Rozebrałam się i weszłam pod gorący prysznic, który a bardzo przyjemny sposób rozluźniał mięśnie. Umyłam się dokładnie i przebrałam w piżamę umywszy wcześniej zęby. Gotowa wróciłam do pokoju i położyłam się.
-Zaraz przyjdę- powiedział brunet.
-Okey dokey.
Gdy chłopak wrócił to już byłam w stanie przed snowym. Poczułam jak oplata mnie rękoma i przybliża do siebie. Wtuliłam się w jego klatkę piersiową i już po chwili odpłynęłam.

***

Obudziły nas promienie słońca, które chamsko wpadały przez okno. Przeciągnęłam się ziewając tym samym budząc Diego. W miarę szybko ogarnęliśmy się i zjedliśmy śniadanie. Przy okazji przepłukałam Taboulet łapy i ruszyliśmy w drogę powrotną. Muszę przyznać, że o wiele łatwiej się wchodzi niż schodzi w dół. Przy mocniejszym zejściu myślałam, że palce od stóp mi odpadną pomimo tego, że miałam dopasowane buty. Jednak powrót trwał krócej więc już po dwóch godzinach siedzieliśmy w aucie.
-Zrobiłeś dwadzieścia kilometrów. Jak się z tym czujesz?
-Czuje się zmęczony jak nigdy.
-I poprawnie.
Odpaliłam auto i wyjechałam z parkingu. Droga podobnie jak wcześniej zajęła nam koło pół godziny. Zaparkowałam auto i wzięłam swoje rzeczy oraz wypakowałam psa. Razem z Diego udaliśmy się do swoich pokoi, gdyż uznaliśmy, że należy to odespać. Wzięłam szybki prysznic i jak trup od razu usnęłam. Obudziłam się następnego dnia uświadamiając sobie, że już za trzy dni Alicja ma ślub. Jak ten czas szybko leci. Jeszcze nie dawno była zima, a ślub nawet w planach nie był. Podniosłam się z łóżka i ubrałam się w jakieś luźne ubrania. Dzisiejszy dzień miałam zamiar spędzić z laptopem i zrobić sobie mini spa. Przygotowałam sobie wszystkie potrzebne rzeczy i zaczęłam robić to co miałam w planach.

Diego?
1070 słów.
Przepraszam, że tak mało i mogą być błędy.

3.26.2019

Od Diego CD Venus

Siedziałem na łóżku dziewczyny i zastanawiałem się dlaczego ja muszę tak cierpieć. Nienawidzę zakupów, szczególnie takich, gdzie muszę mieć coś dopasowanego. Dobra, pomijając moje koszule czy marynarki, bo nie mam problemu z wyborem, gdyż zazwyczaj pada na kolor czarny czy też szary, a wiem doskonale jaki posiadam rozmiar. Teraz to zadanie będzie utrudnione. Ja widząc garnitur, cofam się o stosowne dziesięć kroków, gdyż czuję się jak więzień. Mam tylko nadzieję, że Venus nie będzie kazała mi iść w jakimś krawacie, bo prędzej na nim się właśnie powieszę, niż go założę. Nie chcę wyglądać jak prezes jakiegoś banku. Do szczęścia mi to nie jest potrzebne, choć wiem, że na tym ślubie, na który idziemy muszę wyglądać jak człowiek, a nie jak jakiś murzyn, czy debil jeżdżący wesoło na krówkach.
Dlaczego los mnie tak pokarał? Nie będę tam praktycznie nikogo znał, no pomijając Venus i Gabriela, bo on to na pewno będzie.
Wiele nowych osób, więc zmuszony będę zachowywać się grzecznie i kulturalnie, co ostatnio sto u mnie pod wielkim znakiem zapytania.
Czy ja jeszcze umiem być taki.. poukładany? Mam nadzieję, że nie walnę tam jakiejś głupoty przez co będę żałował, że się w ogóle urodziłem.
- Poważnie, musimy iść na te zakupy? - spojrzałem na nią błagalnie.
- Tak, nie masz garnituru, a ja sukienki.
- A...
- Nie ma ale. Czas najwyższy coś wybrać, będziesz tam tak długo aż nie wybierzesz odpowiednich rzeczy.
- Nie lepiej po prostu zamówić?
- Nie.
Wywróciłem ponownie oczami, po czym westchnąłem ciężko.
- Oglądamy coś, czy masz jakieś inne plany? - mruknąłem patrząc w jej piękne oczy, które uwielbiałem. Miałem do nich po prostu słabość, której nie umiałem sensownie wyjaśnić. Widziałem w niej cały świat, choć kiedyś on wyglądał całkiem inaczej. Nie traktowałem kobiet z myślą, że jakaś będzie kiedyś ze mną w związku, a jednak Venus nie umiałem się oprzeć.
- Masz celibat, na nic nie licz - zmrużyła oczy patrząc na mnie poważnie.
- Mam nadzieję, że chociaż na to mi pozwolisz - powiedziałem zmysłowo, po czym złączyłem nasze usta. Ten pocałunek wyrażał wszystko. Chciałem po prostu przekazać przez to, że jest mi głupio, gdyż nie powiedziałem jej o moim nagłym wyjeździe. W tym pocałunku również znajdowało się pożądanie, czy błaganie abyśmy nie szli na żadne zakupy.
Przez te trzynaście dni, brakowało mi jej jak cholera. Uwielbiam spędzać z nią czas choć wiem, że nie zawsze ona ma na to ochotę.
Wisiałem nad dziewczyną i patrząc na jej twarz, byłem po prostu zakochany jak mały dzieciak.
- Nie ma więcej - rzekła z wielkim uśmiechem na twarzy.
- Jak tak możesz mnie ranić? - powiedziałem robiąc smutną minkę.
- Już mówiłam, że masz celibat.
- Dobrze księżniczko - pocałowałem ją w czoło z zamiarem odpoczynku, ale niestety w mojej kieszeni odezwał się telefon. Sprawdziłem kto dzwoni i westchnąłem zrezygnowany. No to sobie odpocząłem.
- Dlaczego mnie tak nienawidzicie? - westchnąłem pod nosem i odebrałem.
Na wyświetlaczu widniało nazwisko mojego menagera.
- Alves - syknąłem, bo nie miałem ochoty na żadne rozmowy.
- Gdzie ty się podziewasz? Masz trening!
- Dopiero co wróciłem, dajcie mi żyć..
- Neymar, albo się zjawisz, albo wylatujesz.
Nienawidzę tego człowieka. Nie dzierżę.
Mam go po dziurki w nosie!
- Będę za jakieś trzydzieści minut.
- Nie trzydzieści, masz już być!
- Czy ja coś poradzę na korki w mieście?
Rozłączył się, a ja zrezygnowany wstałem z łóżka.
- No to tyle z naszego oglądania i lenienia się.. muszę jechac na trening.
- Chyba cię pogibało - spojrzałem na nią ze smutkiem, bo wiem, że martwi się tym wszystkim, a to nie ma sensu.
- Przepraszam, wrócę jak tylko zaliczę jedną jazdę.. nie potrwa to długo. Obiecuję.
Dziewczyna chciała jechać ze mną lecz wybiłem jej to od razu z głowy.
Po co ja mam ją ze sobą ciągnąć na coś co zaraz się skończy, a ona będzie musiała to oglądać. A jak coś mi nie wyjdzie? Nie jest powiedziane, że zaliczę trening za pierwszym razem. Z resztą kilka dni temu Obrey pisał, że wynalazł mi jakiegoś niesamowitego człowieka, który zgodził się ze mną trenować. Co za palant. Ja doskonale wiem co robię, na cholerę mi jakiś trener personalny.
Dopinając koszulę zarzuciłem na swoje barki kurtkę, którą zgarnąłem ze swojego pokoju wraz z kapeluszem.
Chcąc wsiąść do pojazdu usłyszałem jej irytujący głos.
- Gdzie się wybierasz o tej godzinie.
- Nie powinno cię to obchodzić.. - warknąłem i wsiadłem do pojazdu, następnie odpalając mój piękny, zastany samochód.
- Mogę jechać z tobą?
- Nie - powiedziałem stanowczo, jednak ona mnie nie posłuchała, tylko wsiadła mi do wozu bez żadnego be czy też me.
- Możesz stąd wysiaść. Jestem spóźniony.. - syknąłem patrząc w jej stronę, jednak ta tylko zapięła pas.
Boshe pizgnij ją jakimś piorunem!
Wkurwiony zamknąłem drzwi i ruszyłem w stronę stadionu.
Chciałem milczeć przez całą drogę, jednak nie było mi to dane, gdyż katarynka się włączyła.
- Na jaki trening jedziesz, przecież siłownie mamy w akademii.
- Ja jeżdżę...
- Konie też tam są, przecież to jest głupie, abyś jechał na jakiś trening przez miasto.
- Ja jeżdżę..
- Tak wiem, że jeździsz. Ja też.
- Kurwa! Nie przerywaj mi! Jeżdżę na bykach, więc zastanawiam się na chuj tutaj ze mna jedziesz..
***
Wyszedłem spod zimnego prysznica o godzinie dwudziestej trzeciej czterdzieści. Byłem cholernie zmęczony, bo Joe przetyrał mnie przez.wszyatkie jego techniki. Dostałem nową linę, którą wyrzuciłem po dwóch pierwszych jazdach, przez co on nie był zadowolony. W ogóle zezwał mnie, że jeżdżę na lewą rękę. Co za debil. Wiem wszystko co powinienwm wiedzieć, a gość zachowuje się jak by zjadł wszelkie rozumy.
- Jak tam sinaki? - wszedł akurat do szatni, kiedy ubierałem koszulę.
- Przeżyję.. z resztą nie spadłbym gdybyś mnie nie rozpraszał jakimiś idiotyzmami.
- Neymar..
- Mówię to enty i ostatni raz.. jestem kurwa Diego.
- Na koszuli startowej masz N.Alves, więc milcz, poza tym startujesz w zawodach za tydzień.
- Nie myśl o tym. Mam plany, których nie mogę odwołać.
- Co, dziecko ci się rodzi? - zapytał krzyżując ręce na piersi.
- Nie.
- W takim razie wszystko inne przełożysz.
- Idę na ślub.. - warknąłem.
- Zawsze możesz nie iść. Zawody Neymar są ważniejsze.
- Wiesz co? Wsadź sobie w dupe swoje gadanie i zasady, które są beznadziejne. Kto normalny ćwiczy do tej godziny. Miał byc szybki trening. Cały ten czas nie mogłem odebrać nawet telefonu, gdzie dobijała się do mnie najważniejsza osoba, bo stwierdziłeś, że się rozpraszam, kiedy mam przy sobie telefon, więc wyjąłeś mi go z kieszeni, a teraz wybacz, ale idę się wyspać - powiedziałem przez zęby patrzac na niższego, grybszego gościa.
- Jesteś jak dziecko, próbujesz zawsze własnych sztuczek, które przestaną się w końcu sprawdzać.
- Jak jesteś mądry to skończ jak ja i wróć na czołowe miejsca - syknąłem, spoglądając na trybuny, gdzie siedziała znudzona Stella. Po co ona się tu ciągnęła. Mówiłem jej, że jak chce to może zamówić sobie taksówkę i wracać, ale nie chciała, więc ruszyłem z nią do samochodu i wróciliśmy do akademii o pierwszej w nocy, przes jakiś jebany wypadek na drodze.
Widziałem wiele nieodebranych połączeń od Venus, przez co moje serce ponownie krwawiło, ponieważ nie miałem jak nawet dać jej sygnału, że wszystko dobrze i wróce późno.
Nie myśląc długo wszedłem do jej pokoju po cichu, bo nie zamknęła drzwi. Spała, więc nie chciałem jej obudzić. Moje kroki były lekkie, a ruchy przemyślane.
Pozbyłem się koszuli oraz jeansów po czym wszedłem pod kołdrę i przytuliłem dziewczynę.
Wiem, że oberwę za ten czas co nie odpisywałem, ale musi zrozumieć, że nie miałem jak tego zrobić. Nie miałem na,wet chwili przerwy.
***
Wstałem koło szóstej, przez co otworzyłem oczy jako pierwszy. Mój cel to kuchnia.
Bez namysłu zrobiłem jajecznice i tosty, a do picia kawę. Tak zrobiłem sobie kawę. Musiałem się ocknąć, bo byłem nadal padnięty. Wziąłem tacę i ruszyłem do pokoju dziewczyny. Odłożyłem tace, następnie udając się do siebie. Ubrałem na siebie bordową koszulkę, dobierając do tego szare jeansy. Przy okazji jeszcze się ogarnąłem i wróciłem do mojej śpiącej królewny, która właśnie wstała.
- Hey skarbie - powiedziałem i otworzyłem jeszcze ciepłe śniadanie podając do łóżka.
- Smacznego - rzekłem uśmiechając się i jedząc jedną z porcji.
- O której wróciłeś?
- Późno. Spałaś już.
- Dlaczego nie odbierałeś? - popatrzyła się na mnie próbując wyczytać coś z mojej twarzy.
- Nie miałem nawet przerwy. Pomijając to jak zeskakiwałem ze zwierzęcia. Nie mogłem mieć telfonu przy sobie. Przepraszam.. - powiedziałem prawdę i jakoś odechciało mi się jeść, więc odłożyłem naczynie, zabierając przy tym kubek z kawą.
***
Po treningach, kiedy  byliśmy już czyści stwierdziliśmy, że pojedziemy w końcu na te zakupy, ale już przed wyjazdem z popsesji pojawiła się "sprzeczka", którym samochodem jedziemy.
W końcu sam ustąpiłem i powiedziałem, że jak chce to jedziemy jej.
Teraz czeka mnie męka.
Przez całą drogę Ves, próbowała mnie przekonać na krawatu, na który kategorycznie się nie godziłem, przez co zła wyszła z pojazdu. Czyżby znaczęły się te dni?
Westchnąłem i ruszyłem za nią, gdzie zaczęliśmy błądzić po sklepach.
Venus patrzyła za sukienkami, a ja zmuszony byłem aby patrzeć na garnitury, które były dziwne. Jedne miały jakieś paski inne kropki. Co się stało z tym światem?!
Popatrzyłem na dziewczynę z politowaniem, kiedy zapiąłem guzik jednego z garniaków.
- Wyglądasz ślicznie.
- I czuje się jak jeleń.
- Dlaczego?
- Jest on dziwny i tak trochę mały.. - chciałem się wywinąć z dalszej części tej zabawy, jednak nie było mi dane.
Szukaliśmy dalej, aż w końcu dostałem odpowiedni garnitur, tyle, że był biały.
- Nie ma innych kolorów? - zapytałem kobiety stojącej za biurkiem.
- Niestety.
- Venus, wychodzimy.. błagam..
- Jeszcze są cztery sklepy.
- Ja mam już dość. Jeszcze mi powiedz, że mam iść w tych śmiesznych butach od garnituru.
- A co myślałeś? W trampkach cię nie puszczę.
- Może glany?
Dziewczyna parsknęła śmiechem i wciągnęła mnie do kolejnego sklepu, gdzie spędziliśmy kolejne pół godziny.
- Błagam powiedz, że mogę mieć czerwoną muchę.
- Krawat.
- Mucha.
- Krawat.
- Mucha.
- Krawat.
- Venus, nie jesteś w stanie go namówić do krawatu - odezwał się mój brat, który akurat miał chwilę i wpadł do galerii, a my na niego, jakies pięć minut temu.
- Widzisz, nawet Silva wie, że nie wezmę krawatu.
- Jako Neymar lepiej byś wyglądał w krawacie
- Milcz..
- Ale jako Diego, to mucha. Mniej dostojne imię, to mucha będzie pasować.
Dziwczyna chyba miała dość, bo usiadła na ławce i patrzyła na mnie z politowaniem.
No tak. Ona już miała sukienę, a ja chodzę od kilku godzin za głupim garniturem i jeszcze krytykuję. Dobra koniec. Idziemy kupić czarny gładki garniak, białą koszulę, muchę i zobaczy się co z butami.
- Chodź do ostatniego sklepu. Jak tam nic nie będzie to się wrócę gdzieś po garnitur i tyle.. po prostu niech będzie gładki.. - westchnąłem zrezygnowany i ruszyłem z Ves dalej. Przy okazji zostawiając mojego brata...

Venus?
Więcej nie piszę na tyle :D
1703

3.24.2019

Od Ronana cd Leonarda

Miałem iść do mamy, ale moje plany pokrzyżował Adam i Yurio. Pierwszy raz widziałem, żeby kot tak spokojnie leżał w ramionach właściciela. Szczególnie ten kot.
– Mały Diabełek i jego pupil. – Podszedłem do nich powoli. – Coś się stało?
Kiedy Adam usłyszał mój głos, uniósł gwałtownie głowę, a jego wzrok powędrował z Yurio na mnie. Płakał. Brunet płakał, a na policzku miał zadrapanie. Zdecydowanie kocie. Podszedłem bliżej i zobaczyłem, że na jego białej koszulce widać czerwone plamy i kocią sierść. Nie wyglądało to za dobrze.
– Ronan... Ja... poszedłem go szukać, bo znowu uciekł i znalazłem go tutaj... Nie wiem co się stało. Jest ranny, krwawi... Pewnie pogryzł go jeden z tych przeklętych psów... Nie chciał dać się dotknąć, podrapał mnie, ale w końcu się uspokoił... Chyba jest źle. Nie mogę go stracić... – Mówił urywanym głosem, co pogłębiało panikę. Jego podbródek trząsł się od ledwo powstrzymywanego płaczu.
– Hej, spokojnie. – Położyłem dłonie na jego ramionach. – Wyjdzie z tego. Chodź do taty, on na pewno nam pomoże. Będzie okej. To Yurio.
Delikatnie oparłem czoło o jego czoło i tak stałem aż chłopak nie pokiwał głową. Potem ruszyliśmy do gabinetu mojego taty. Oby nie było tak źle, jak myślałem.
***
– Ronan? Mama nie kazała ci iść pomóc z kartami? – Tata lekko się zdziwił.
– Teraz mamy inny problem. – Odsunąłem się i pokazałem Adama z Yurio.
– Co się stało? – Tata założył rękawiczki i gestem nakazał podejść nam do stołu.
Też wziąłem je z pojemnika i podszedłem do szafek z przyrządami. Nie pierwszy raz będę pomagał tacie. Popatrzyłem na Adama, który ciągle trzymał kota na rękach. Westchnąłem cicho, bo wiedziałem, że jest w szoku i raczej nam to nie pomoże.
– Coś go pogryzło, tyle wiemy. – Zerknąłem na tatę. – Adam znalazł go na zewnątrz…
– Połóżcie go tu. – Ojciec przybrał ten poważny, „weterynaryjny” ton.
– Adam. – Dotknąłem go nadgarstkiem w ramię, żeby nie ubrudzić rękawiczek. – Połóż Yurio, tata musi go zobaczyć.
Chłopak lekko skinął głową i delikatnie położył go na blacie. Popatrzyłem na rodziciela.
– Bandaże, gazy i hydrożel. – Dostałem polecenia. – Igła, najcieńsza jaką znajdziesz i szwy do niej. – Uniósł głowę. – Mamy mu podać znieczulenie zastrzykiem, czy w inny sposób?
– To Yurio. – Adam powiedział tylko tyle.
– Może być agresywny. – Zauważyłem, powoli układając wszystko na tacce. – Ale ma rany, więc nie wiem, czy igłą przejdzie. Poza tym, zawsze mówisz, że wziewna ma mniejsze ryzyko.
– Naprawdę nie wiem czemu poszedłeś na studia artystyczne synu. – Tata pokręcił głową. – Dałbyś sobie radę na weterynarii. – Uśmiechnął się lekko, a ja wiedziałem, że i tak mnie akceptuje. – Więc przygotuj narkozę.
***
Yurio był już poskładany, pozszywany, a jego łapy i część brzucha przykrywały bandaże. Spał już, bo spał, a nie pod narkozą, a tata i ja myliśmy ręce. Adam siedział obok kota i głaskał go delikatnie.
– Jestem z ciebie dumny. – Uśmiechnął się. – Mam wspaniałego syna.
– Dzięki tato. – Uniosłem kącik ust. – Co teraz?
– Pewnie krótka rekonwalescencja. – Popatrzył na Adama. – Zostanie u nas w domu, jeśli twój kolega się zgodzi. No i szczepienie przeciw wściekliźnie. W końcu był pogryziony.
– To musiał być pies z Akademii. – Zamyśliłem się. – Szanse na to, że to była znajda są małe.
– Niemniej, wolę go zaszczepić. – Tata wytarł ręce i zajrzał do kart, prawdopodobnie chcąc uzupełnić tą należącą do kota. – Przezorny zawsze ubezpieczony.
– Okej. – Pokiwałem głową. – Powiem to Adamowi. – Spojrzałem na chłopaka. – Masz zwykły sprej antyseptyczny? Dla ludzi? I plastry?
– Tam gdzie go schowaliśmy. – Uniósł lekko kącik ust. – Opatrz chłopaka.
Pokiwałem głową i po zaopatrzeniu się w potrzebne rzeczy, podszedłem do bruneta. Podniósł na mnie wzrok.
– Dziękuję. – Szepnął. – Tak bardzo dziękuję.
– Podziękujesz jak cię opatrzę. – Powiedziałem poważnie i położyłem bandaże obok nogi chłopaka. – Nie chcemy drugiej ofiary.
Adam z zaskoczeniem popatrzył na swoje ręce i chyba dopiero teraz zorientował się, że jest ranny.
– Może oficjalnie powinieneś zostać moją pielęgniarką? – Zapytał z lekkim uśmiechem.
– Jasne Mały Demonie. – Podniosłem jego rękę i spryskałem płynem, na co lekko syknął. – Już lecę.
– Nie zdziwiłbym się, gdybyś miał też skrzydełka Aniołku. – Mruknął zadowolony.
– Jasne. – Przemyłem ranę, wyczyściłem i nakleiłem plaster. – Druga.
Chłopak posłusznie podał mi dłoń i pozwolił na wznowienie czynności. W tym samym czasie zadzwonił telefon.
– Byłbyś łaskaw odebrać? – Zerknąłem na niego. – Lewa, tylna kieszeń.
– Teraz pozwalasz? – Uśmiechnął się szerzej, ale wziął telefon.
Całe szczęście głośność była na tyle wysoka, że usłyszałem głos po drugiej stronie: Leo.
– Ro? Gdzie wy macie ten gabinet weterynaryjny?
– Aniołek jest zajęty mną, a kto mówi? – Adam rzucił lekko z głupim uśmieszkiem na twarzy.
– Adam! – Parsknąłem. – To może być ważne.
– Nie obchodzi mnie to! – Usłyszałem wzburzenie w głosie szatyna. – Gdzie macie gabinet.
– Powiedz mu, że jest niemal naprzeciwko stajni, jak pójdzie od stajni w kierunku torów, to powinien trafić. I zapytaj czemu pyta.
Adam ze spokojem i znudzeniem w głosie odpowiedział chłopakowi, a ja w międzyczasie zdążyłem zająć się jego twarzą. Skrzywienie, jakim mnie obdarzył, wydawało się logiczne, skoro używałem czegoś na kształt wody utlenionej.
– Aniołku, mógłbyś być bardziej delikatny. – Zauważył Japończyk. Oczywiście, że Leonard ciągle był na linii.
– Nie dostaniesz buziaka, tak jak zakładałem. – Wyszczerzyłem się. I trochę głośniej zapytałem. – Podbródek wyżej kochanie, pamiętaj! Nie zgubiłeś się?
– Mogłeś powiedzieć, że masz kogoś zanim byliśmy w łóżku! – Głos Adama był pełen udawanej pretensji.
– LeŁoś śpi z Jeżozwierzem! – Warknąłem i odebrałem mu telefon, przyciskając go do ucha ramieniem. – Zlokalizowałeś?
– Tak, ale przestań z tym kochaniem. – Prychnął. – To źle brzmi.
– Och, po prostu przypominasz mi Lokiego. – Zaśmiałem się. – A jak nie kochać Lokiego?
Skończyłem opatrywać rany Adama i mimo wcześniejszych gróźb, musnąłem ustami jego policzek. Gdyby nie rozmowa z Leonardem, pewnie skończyłoby się to inaczej, a tak odniosłem wszystko na miejsce, a w drzwiach stanął Windsor. Z sokołem. Rozłączyłem się.
– Szalejesz kochanie. Podbródek wyżej, mówiłem! – Uśmiechnąłem się uroczo. – Nawet ja nie mam takiego drapieżnika.
– Musisz mi z nim pomóc. Albo ty i twój tata. – Chłopak wyciągnął do mnie ptaka.
Westchnąłem i odbiłem się od blatu, na którym ciągle spoczywał kot.
– Poczekaj, musimy przenieść Yurio. – Poszedłem do gabinetu taty. – Taaaaatoooo, kolejny pacjent.
– Kolejny kot? – Zaśmiał się lekko.
– Nope. – Pokręciłem głową. – Sokół.
– Sokół? – Zdziwił się.
– Sokół. – Pokiwałem głową. – O ile atlasy ptaków mówią prawdę, a raczej tak.
– Ta Akademia chyba nie przestanie mnie zadziwiać. – Założył nowe rękawiczki i rzucił mi moje. – Co tym razem?
– Znalazłem go w śmieciach – powiedział LeŁoś. – Ale nie może latać.
– Czyli pewnie złamane skrzydło. – Westchnął tata. – Ronan? Przenieś kota na tamtą kozetkę i pomóż mi. Masz rękę do ptaków.
– Raczej one mają dzioba do mnie. – Zaśmiałem się i z pomocą Adama przeniosłem Yurio w bezpieczne miejsce. – Poczekaj, ogarniemy sokoła i pogadamy o toygerze.
– Okej. – Popatrzył na mnie i szeptem dodał. – Ale wiesz, że Tom jest bardziej hot?
– Jesteś niereformowalny. – Pokręciłem głową i wróciłem do taty, sokoła i nie-Lokiego, jednocześnie zakładając rękawiczki. – Więc sokół?
Leonard pokiwał głową. Popatrzyłem na niego, a mając w pamięci wszystkie lekcje z Nyx, podszedłem do małej lodówki i wyciągnąłem kawałek surowego mięsa. Podałem je zwierzęciu i już po chwili posiłek znikł całkowicie. Teraz, już na spokojnie, dotknąłem jego skrzydła i najdelikatniej jak umiałem, rozłożyłem je.
– Cóż, nie wygląda tak źle. – Stwierdził tata. – Myślę, że wystarczy zwyczajne usztywnienie. Za dwa tygodnie powinien wrócić do sprawności. – Popatrzył na Leonarda. – Załóż rękawiczki i przytrzymaj skrzydło, żeby Ronan mógł pójść po bandaże.
– Oczywiście. – Pokiwał głową i już za chwilę mogłem zacząć buszować po półkach.
Za to lubiłem pracę rodziców. Mogła cię pozytywnie zaskoczyć.

LeŁoś? Czy to cię satysfakcjonuje?
1187

Od Venus CD Diego

-Witaj skarbie- usłyszałam.
Odwróciłam się w stronę fotelu, na którym siedział pan "spierdolę sobie bez słowa, a kto mi zabroni". Obrzuciłam go wzrokiem i zauważyłam nowy tatuaż na szyi. Powróciłam do szafy gdzie przebrałam się w piżamę nie dbając o to, że miałam wciąż jego wzrok na sobie. Przebrana już zgasiłam światło w łazience i wywiesiłam ręcznik żeby wyschnął.W końcu odwróciłam się w stronę chłopaka, założyłam ręce i powiedziałam:
-Masz celibat za karę.
-Co?
-Celibat, za nie mówienie mi o wyjeździe.
-No chodź tu- wyciągnął ręce do przodu.
Podeszłam do chłopaka i usiadłam mu na kolanach wtulając się jak małpka.
-Jesteś dupkiem, wiesz?
-Wiem.
-Ale i tak cię kocham.
-Ja ciebie też.
-A teraz idź się umyć, bo śmierdzisz i idziemy spać.
Podniosłam się z kolan chłopaka i wsunęłam się pod kołdrę. Nie musiałam długo czekać, gdyż już po parunastu minutach poczułam jak kołdra się podnosi i żywy kaloryfer się do mnie przytula. Obróciłam głowę w jego stronę i lekko go pocałowałam mówiąc dobranoc. Na sen czekać długo nie musieliśmy.

***

Obudził mnie budzik, który niemiłosiernie głośno dzwonił. Znalazłam go na oślep i wyłączyłam. Delikatnie wyplątałam się z jego ramion i zaczęłam się ubierać. Chłopak oprócz tego, że obrócił się na drugi bok praktycznie w ogóle nic nie zrobił, nawet nie otworzył jednego oka. Ubrałam się w strój do jazdy i wyszłam z Taboulet z pokoju. Po chwili byłam na dworze i konsultowałam z Patrickiem co dzisiaj robimy. Stwierdziliśmy, że postawimy na trail. Osiodłałam Rimę i już po chwili byłam na hali. Trener akurat skończył wtaczać mostek na halę i zaczął mi tłumaczyć schemat. Na początek był slalom z lewej, następnie musiałam otworzyć i zamknąć bramkę, potem galop dookoła beczki, zatrzymanie i kłusem wjechać do L. Po L znowu robiliśmy kłusem koło dookoła beczki, a następnie side pass przez drąga. Po drągu miałam przejechać drągi w kłusie, na mostek stępem i na koniec obrót 360, a potem 270 w kwadracie. Na początku nie szło nam zbyt dobrze, gdyż ja byłam rozkojarzona przez co koń też. Jednak za drugim razem poszło już wszystko ładnie i gładko, jedynie z L miałyśmy problem. Jazdę zakończyłyśmy krótkim terenem, który był stępo-kłusem. Po nim rozsiodłałam klacz i odprowadziłam na łąkę. Już powoli robiło się ciepło i przyjemnie. Wiosna nadchodziła pełną parą co mnie cieszyło. Jedynym minusem jaki był to owady, które są wszędzie. Odłożyłam swój sprzęt na miejsce i wróciłam do pokoju. Zastałam tam Diego, który siedział na łóżku rozciągając się.
-Pan wstaje i się ogarnia. Jedziemy w teren.
-A miałem nadzieję na dzień cały w łóżku.
-Wstawaj i nie marudź- puściłam mu oczko.- Za pół godziny masz być w stajni.
Po tych słowach wyszłam z pokoju i wróciłam do stajni. Osiodłałam Caspera i wzięłam się za Asesino. Ogier jak zawsze na początku miał ze sobą problem, jednak po chwilowym szaleństwie w boksie się uspokoił. Po wyjściu z boksu również zaczął skakać jednak, gdy zobaczył drugiego konia, który stał grzecznie to lekko zszedł z tonu. Szybko go przeczyściłam i zaczęłam czyścić. Po dopięciu popręgu chłopak wszedł do stajni i podszedł do nas.
-Nic ci nie zrobił?- spytał.
-Grzeczny jak aniołek. Z resztą jak zawsze- prychnęłam.- Bierz go i jedziemy.
Brunet zapiął kask i wsiadł na konia co również uczyniłam. Wyjechaliśmy poza teren stajni i stępem przemierzaliśmy leśną ścieżkę.
-Jeździłaś go jak mnie nie było?
-Tak, śmieszny jest.
-W sensie?
-Jak zaczął brykać to nie zeskoczyłam i miał genialną minę.
-Mam nadzieję, że nie dał mocno popalić.
-Nie było źle, ale aniołkiem to on nie jest.
Przyśpieszyliśmy do kłusa, a Taboulet wyskoczyła do przodu nie patrząc na to, że zniknęła nam z pola widzenia.
-Wyspałeś się?
-Yup.
-O której wstałeś?
-Po dziesiątej jakoś.
-To musiałeś trochę poleżeć w łóżku.
-Na to wychodzi.
-Ścigamy się do końca łąki?- zaproponowałam.
-Okej.
Policzyliśmy do trzech i rzuciliśmy się galopem. Konie szły w miarę równo, jednak to As był szybszy i przodował. Lecieliśmy szybkim tempem dość długi kawałek. Kończyła nam się łąka, więc krzyknęłam:
-Zwolnij, tam jest pastuch!
Chłopak skręcił konia i zaczął zwalniać tak, że po chwili był obok mnie. Obydwa konie były spocone, więc stwierdziliśmy, że im starczy i pora wracać. Oczywiście powrót nie był spokojny jak planowaliśmy. Nie obyło się bez galopów i kłusów. Dlatego po powrocie musieliśmy odziać wierzchowce w derki. Diego powiedział, że jeszcze zaliczy trening z masłem. Ja w tym czasie cofnęłam się do pokoju gdzie wzięłam szybki prysznic i ubrałam czyste ubrania. Położyłam się na łóżku i złapałam laptop, na którym odpaliłam jakiś horror. Niestety horrorem tego nazwać nie można było. Była to bardziej komedia romantyczna. Laska ciągle umierała powtarzając ten sam dzień i przy tym miała problemy z chłopakiem, rodziną i znajomymi. Chociaż się trochę uśmiałam choć nie to miałam na celu. Odłożyłam laptop na biurko i usłyszałam jak drzwi od pokoju się otwierają. Wszedł przez nie pan Diego i klapnął obok mnie. Rozpięłam mu koszulę lekko ją zsuwając i zaczęłam się przyglądać jego tatuażowi. Z daleka wyglądał ciekawie jednak z bliska przypominał Jezusa z pióropuszem. Przynajmniej miał fajną brodę. Skończyłam obczajać tatuaż i chwilę po tym zawibrował telefon. Spojrzałam na telefon i przypomniało mi się co miałam powiedzieć chłopakowi.
-Pamiętasz jak ci mówiłam o tym ślubie?
-Tak, co z nim?
-Jest w przyszłym tygodniu.
-Już? Myślałem, że później.
-Jakoś tak wyszło. A wiesz co to znaczy?
-Nie, chyba.
-To, że jedziemy jutro na zakupy.- uśmiechnęłam się.
Chłopak przewrócił na to oczami. Jednak coś czuję, że dłużej spędzimy czasu na szukanie garnituru, gdyż sukienkę już miałam namierzoną.

Diego?
906 słów.


Od Diego CD Venus

Po skończonej rozmowie z Venus, wiedziałem, że źle zrobiłem nie mówiąc chociażby głupiego cześć", lecz sam nie wiedziałem jak do tego podejść. Co ja miałem jej powuedzieć? "Słuchaj Venus, wyjeżdżam nie wiem kiedy wrócę, elo"?
Bezsens.
Stałem z taczką na środku stajni i czekałem na zbawienie, które nadeszło w ostatniej chwili, bo już miałem sobie robić maseczkę z gnojówki, gdyż mój organizm nie wytrzymał przeciążenia.
Nie zjadłem nic od momentu kiedy tutaj przyjechałem, bo jakoś nie pociągało mnie do jedzenia. Chciałem po prostu zrobić wszystko jak najszybciej, ale to miało swoje konsekfencje. Padłem prawie na twarz, lecz zatrzymały mnie dłonie Carlosa, który akurat wszedł do pomieszczenia.
- Alves, kurwa.. - to były ostatnie słowa, które usłyszałem. Miałem tyle jeszcze do zrobienia, a mój organizm postawił mi na środku wielki czerowny wykrzyknik mówiący, że jest przeciążony.
***
Otwierają oczy zobaczyłem małe skaczące gówno siedzące na mojej klatce. Zwierzak trącał mój polik łapką, a na dodatek machał zadowolony ogonkiem.
- Sanches, cholero mała.. - powiedziałem ochryple i spojrzałem na stolik przy łóżku, gdzie stała karteczka wraz z talerzem kanapek. Podniosłem się do siadu i spojrzałem na jedzenie, na które jakoś nie miałem ochoty, choć wiedziałem, że wypadałoby coś przegryźć.
Spojrzałem jeszcze raz na wyrwaną stronę z notesu, sprawdzając co tam jest napisane.
"Masz to zjeść kurwiu" ~ Carlos ^.^
Widzę, że wyostrzył mu się język, ale lubię takich pracowników, którzy potrafią mnie czasami zezwać, bo wiem, że mam wady, bądź czegoś po prostu nie przemyślę.
Żeby zregenerować osłabiony organizm, chwyciłem kanapkę i zacząłem ją powoli jeść, sorawdzając przy tym która jest godzina.
Trzynasta. Świetnie, miałem wszystko ogarnąć, pomóc młodemu, a przywiozłem ze sobą tylko kłopoty.
Cały ja! Zawsze zrobię coś głupiego.
Kiedy skończyłem jeść, nakarmiłem fenka, po czym ruszyłem szukać chłopaka, lecz to nie przynosiło żadnych skutków, więc stwierdziłem, że wezmę się  za wszystkie papiery i rachunki, które leżały na biurku dłuższy czas.
Wszedłem do pomieszczenia, uśmiechając się lekko pod nosem. To było moje królestwo, zawsze lubiłem tutaj orzebywać, a co najważniejsze, czułem się jak jebany król, który miał władzę nad wszystkim, co dzieje się w jego życiu. Czy faktycznie tak było? Raczej nie, nigdy nie umiałem zaplanować sobie odpowiednio dnia, aby wyrobić się ze wszystkim czasie. To był niestety mój minus.
Usiadłem w dużym, czarnym, skórzanym fotelu, przy solidnym, dębowym biurku i zacząłem przeglądać wszelką dokumentacje, która mnie zaczęła przytłaczać, po tym jak zobaczyłem rachunki. Nie były one małe, patrząc szczególnie na to, że zazwyczaj wszystko było podpięte do prądu. Czasami zdarzało nam się po prostu nie wyłączać światła, czy pozwolić aby maszyna chodziła za długo, więc nie mogłem narzekać, że to wina Carlosa, który i tak był zmęczony tym wszystkim.
Zacząłem dalej otwierać koperty, wypisywać druki, czy niszczyć dokumenty, które nie będą mi do szczęścia potrzebne.
Wstałem z fotela, skąd skierowałem się do pokaźnej biblioteczki, z nadzieją, że znajdę odpowiedź na jedno z drążących mnie pytań.
Potrzebowałem informacji o ziemi, która należy do mnie, gdyż znalazłem w umowie kilka rzeczy, które mi nie odpowiadają i będę musiał to sprawdzić.
Nie zgadza się powierzchnia, lecz staram się już nie wkurzać na to, że kiedyś mnie wychujali z powierzchnią.
Teraz mogę jedynie gryźć siebie w dupę.
Skończywszy wszelkie poszukiwania czy też ogarnianie papierów usłyszałem krzyk.
Wyszedłem spokojnie z pomieszczenia rozglądając się. Mordują kogoś czy jak?
- Alves! Pomocy! - usłyszałem głos Carlosa, który wbiegł właśnie na piętro.
Mina chłopaka była niepokojąca, gdyż widziałem w jego oczach strach.
- Co się dzieje? - zapytałem patrząc lekko zaniepokojony.
- Przyjechał.. Pan..Pan Storm.
Na te słowa zmarszczyłem brwi.
Nie lubiłem gnoja, zawsz tylko podpuszczał mnie do sprzedawania mu najlepszych zwierząt, a dodatkowo tylko drażnił.
- Tylko dlatego krzyczałeś?
- Wlazł do byków..
No co za chuj. Ziemia jest moją własnośćią, jak on w ogóle śmie wchodzić na mój teren bez mojej zgody czy wiedzy.
- Zajebie gnoja..
Wziąłem wiatrówkę, która wisiała dumnie nad drzwiami i ruszyłem za chłopakiem. Podziwiałem tylko wozy transportowe, które on chciał bardzo wypełnić moimi zwierzętami, choć widziałem, że stało tam już kilka zwierząt.
Wszedłem do byków twardą nogą i popatrzyłem na starszego mężczynę.
- Wypierdalaj - rzekłem, przeładowywując broń.
- Też cię miło widzieć Neymarze - rzekł mając moje słowa w głębokim poważaniu.
- Po co znowu pan tu jest. Tutaj nic nie jest na sprzedaz - warknąłem.
- Tym razem to ja, drogi panie Alves, przyjechałem z chęcią aby sprzedać panu zwierzę.
Marszcząc brwi, miałem tylko w głowie jedno zdanie. "Kim ty kurwo jesteś i co zrobiłeś ze Stormem?"
- Co takiego, mam ograniczoną ilość miejsc.
- Myślę, że na jednego kawalera będziesz miał miejsce. Chodź ze mną.
Mężczyzna bez żadnego więcej słowa ruszył do samochodu, pokazując mi byka.
- To Hocus Pockus, będzie nowym championem zawodów, lecz brakuje mu doświadczenia.
- Nie - odpowiedziałem od razu. Doskonale wiedziałem o co mu chodzi, a sam też nie chcę się poturbować do przyszłych zawodów.
- Nie usłyszałeś jeszcze mojej oferty.
- Wiem o co chodzi. Mówię nie. Ja stąd zaraz wyjeżdżam. Nie mam czasu na takie rzeczy.
- Chciałem zaproponować dobrą cenę - rzekł pewny siebie.
- Jaką?
- dziewięćdziesiąt dwa tysiące.
- Nie. To jest moje ostateczne słowo. Nie kupię kota w worku, który mi tego może nie zwrócić.
- W takim razie żegnaj, ale pamiętaj, więcej razy takiej oferty nie dostaniesz.
- Mówi się trudno - rzekłem patrząc jak mężczyzna wsiada do samochodu i zabiera się z mojej ziemi.
- Następnym razem nie krzycz tak, bo gość pomyśli, że masz coś nie teges pod czachą, a teraz idę szukać ci pomocy.

*Trzynaście dni później*

Przez poprzednje dni byłem pochłonięty pracą, choć wyskoczyłem pare razy do miasta, w kilku sprawach, choć głównie pilnowałem i tłumaczyłem wszystko osiemnastolatkowi, który przybył do nas na okres próbny.
Chłopak jest ciekawy świata, ciekawy wszystkiego co się tutaj dzieje. Na dodatek nie boi się wyzwań. Kiedy miał gdzieś wejść robił to bez zbędnego myślenia.
Nie męczyłem go też tak bardzo, gdyż wszystko robiliśmy w trzech, przez co Greg nie wiedział jak to będzie, kiedy zostanie sam z Carlosem.
Obawiałem się wyjazdu, bo co jeśli chłopaki nie dadzą sobie rady? Będę zmuszony znowu wracać, ale nie chce przegapić wiekszej ilości treningów, bo czuję, że będę zmuszony wziąć dodatkowe lekcje.
Stojąc przed lustrem, pstrzę na swoje odbicie, a dokładniej na szyję, na której znajduje się kolejne dzieło. Nie wiem dlaczego wybrałem to miejsce, ale coś mnie podkusiło, aby tatuaż umieścić po lewej stronie mojej szyi.
Tatuaż był czarny, przedstawiał indianina. Zawsze chciałem mieć coś co będzie się rzucało w oczy i w końcu to mam.
Skrzydła, które posiadam są równie piękne, ale zazwyczaj zakrywam je koszulką, więc nie ma kto na to patrzeć. Pomijając Venus, która widzi je praktycznie każdej nocy.
Nie czekając dłużej zarzuciłem na siebie czarną jak smoła koszulę i podpiąłem się pod samą szyję.
Lubię tak chodzić. Nie czuję się przynajmniej jak dzieciak.
Do tego wciągnąłem spodnie, tego samego koloru, które niestety musiałem potraktować szelkami, gdyż jedyny pasek, który został mi w szafie, był koloru zielonego.
Wychodząc z łazienki, zabrałem się za ubieranie butów, gdzie następnie zabrałem plecak ze stolika.
Idąc na dół tłumaczyłem chłopakom, że w każdej chwili jestem pod telefonem, ale oni doskonale wiedzą co mają robić.
Po wymienieniu jeszcze kilku zdań, wyszedłem z domu, gdyż czekała już na mnie taksówka.
Podałem adres, a następnie ugrzązłem w świeciw muzyki, aż do momentu, kiedy przed moimi oczami ukazała się akademia.
Zapłaciłem kierowcy, a następnie ruszyłem do budynku.
W końcu wróciłem, choć szkoda, że dopiero o tej godzinie, ale musiałem ugadać jeszcze kilka spraw, więc to też pochłonęło trochę czasu.
Spojrzałem na telefon i zobaczyłem godzinę pierwszą w nocy, cóż pogrzało mnie z przyjazdem o tej godzinie.
Już miałem iść do swojego pokoju, lecz cofnąłem się aby zobaczyć czy Venus, ma otwarte drzwi. Owszem miała, a sama właśnie brała prysznic, przynajmniej tak wynikało z tego co słyszałem w łazience.
Zobaczyłem zadowolonego psa, więc ją pogłaskałem, następnie usiadłem w obrotowym fotelu tyłem, a gdy tylko wyszła odwróciłem się tak jak w tych wszystkich filmach.
- Witaj skarbie - lekko się uśmiechnąłem do niej, z małą nadzieją, że nie dostanę zaraz wjeb.

1297
Łap i mnie zabij.;)

3.21.2019

Od Blue do Sebastiana

Byłam w Akademii już parę ładnych dni i – odpukać w niemalowane drewno – na razie nie było najgorzej. Co prawda musiałam dzielić się Ronanem z Adamem, ale nie powinnam narzekać. Amorek wydawał się być zadowolony, a to sprawiało, że ja też jestem. Chociaż nie uważałam Adama za najlepszą partię, mogłam się mylić. W końcu… dla mnie mógł być nieco inny niż dla niego. I wiele wskazywało, że tak jest naprawdę. Bo jak inaczej wytłumaczyć, że Ronan chciał jego towarzystwa, skoro sam nie był zainteresowany czymś więcej niż całowaniem? Nie wiedziałam, ale  cichaczem pilnowałam naszych dwóch chłopców, bo nigdy nie wiadomo, czy pan pół-Japończyk nie zechciałby zdeprawować mojego przyjaciela. A do tego nie dopuszczę! Przynajmniej taką miałam nadzieję. Kaliope, która szła spokojnie obok mnie, delikatnie przystanęła. Ze zdziwieniem podniosłam głowę i poszukałam przyczyny takiego zachowania u klaczy. I je znalazłam. Byliśmy na miejscu, a ja niemal wpadłam na jakiegoś chłopaka. Dzięki niech będą za tego konia.
– Przepraszam. – Powiedziałam, bardziej z przyzwyczajenia niż faktycznej chęci przeproszenia, po czym ścisnęłam lekko wodze klaczy. – Czasami nie patrzę, gdzie idę.
– Nic się nie stało. – Chłopak wydawał się speszony. – Zatrzymałaś się, prawda?
– Kaliope, nie ja. – Uniosłam lekko kącik ust. – To ona uważa na mnie, a nie ja na nią.
– Dość ciekawe. – Zauważył.
– Raczej wymowne. – Zaśmiałam się. – Właściwie to się nie przedstawiłam. Blue Jane Branwell.
– Blue? Dość… nietuzinkowe imię. – Chłopak uniósł nieco kącik ust. – Ja jestem zwykłym Sebastianem Russo.
– Skoro Russo to nie taki zwykły. – Zauważyłam lekko zgryźliwie. – Ale spokojnie. Do Blue ci trochę brakuje.
Sebastian uśmiechnął się lekko i pokiwał głową.
– Miło wiedzieć – powiedział.
– Wybacz ten brak skromności, ale nie przywykłam. – Westchnęłam lekko. – Od kiedy tu jesteś?
– Parę dni. – Powoli wsiadł na konia. – Jeszcze nie za dobrze się tutaj orientuję…
– To trochę jak ja. – Dosiadłam Kaliope i z przyjemnością ustawiłam ją koło konia chłopaka. – Tylko mam kogoś kto pomaga mi się ogarnąć.
– Tak? – Zdziwił się lekko.
– Ronan. – Uniosłam kącik ust. – Taki chłopak z krukiem.
– Znam Ronana, nie znam kruka. – Zauważył. – Myślałem, że tylko mój wujek jest zafascynowany tymi ptakami.
– Amorek jest zafascynowany wszystkimi żywymi stworzeniami. – Uśmiechnęłam się wesoło. – Od swojego kruka, kota i konia po żuczki i robaki. Jak byliśmy mali złapał węża. Jeden, jedyny raz, bo dostał potem ochrzan od ojca, bo w końcu węże mogą być niebezpieczne. Chociaż po tym fakcie nauczył się odróżniać te groźne od tych do łapania.
– To czemu więcej ich nie złapał? – Zainteresował się chłopak.
– Dostał wtedy papużki nierozłączki. – Zamyśliłam się. – Albo chomika. Miał już tyle tych zwierząt, że nie wiem co było po czym.
– Znacie się dłużej niż inni tutaj. – Popatrzył się na lejce.
– Nie da się ukryć. – Po chwili wahania szturchnęłam go lekko w bok. – Mieliśmy chyba osiem lat jak się poznaliśmy. Mama kazała mi go oprowadzić po szkole.
– To musiało być… ciekawe. – Powoli ruszyliśmy wokół ogrodzenia.
– Trochę. – Poklepałam lekko Kaliope. – Wiesz. Miałam osiem lat, a przede mną zmaterializował się mały, jeszcze słodszy niż teraz, aniołek. Oczywiście, że byłam zauroczona.
– Byłam? – Lekko przyspieszył.
– Tak. – Pokiwałam głową. – Potem poznawaliśmy się coraz lepiej. Zostaliśmy przyjaciółmi i stwierdziliśmy, że nie ma nic fajnego w byciu parą. Wytrzymaliśmy trzy dni i stwierdziliśmy, że przyjaźń jest lepsza. Ale może winien temu był fakt, że mieliśmy wtedy dwanaście lat i „związki” to ostatnie co nam się podobało.
– A teraz? – Nie wiem czy pytał z grzeczności, czy chciał się czegoś dowiedzieć o Ronanie, albo o mnie.
– Teraz… – Zamyśliłam się. – Teraz znamy się za dobrze. Może. Wiem o nim dużo rzeczy, których nikt inny nie wie. No i o ile akceptuję go w pełni jako przyjaciela, niektóre rzeczy irytowałyby mnie w związku. Ale tam… nie ważne. Amorek ma swojego Japończyka, a ja sobie coś tam znajdę. Teraz czas na ciebie.
– Czas... na mnie? – Zdziwił się.
– No tak. – Uniosłam kącik ust. – Możesz coś powiedzieć. O sobie na przykład.

Sebastian? Co ty na to? (Tak, tak, Blue jest TROCHĘ ciekawska...)
620