2.07.2020

Od Ronana cd. Leonarda

- Prosiiiiimy! - Komitywa Nico i Adama była mi bardzo nie na rękę. Westchnąłem cierpiętniczo i wysiadłem z samochodu, żeby zaraz ruszyć do cukierni po “coś słodkiego”. Nico miał mieć niedługo urodziny, więc stwierdziliśmy z Adamem, że uszczęśliwimy dzieciaka. Dlatego byliśmy dzisiaj na torze rolkowym, w salonie z grami wideo, księgarni, sklepie artystycznym, a teraz wysyłali mnie na zakupy. Potem mieliśmy wrócić do domu i robić rzeczy. Prawdopodobnie związane z obsesją młodego na punkcie Dance Revolution, więc… Panie, bądź łaskaw.
- Poduszka! - Tego się nie spodziewałem. - Wybawiciel!
- Cześć Amorku! - Blue i Noah omotały mnie swoimi rękami i siłą zaciągnęły do stolika. - Ratuj mnie przed tym jebanym bucem, albo obiecuję, że ktoś tu padnie martwy i nie będzie to Noah!
- Nie kazałem ci iść z nimi do kina - zauważyłem.
- Miałam zostawić biedną Noah na pastwę księcia, w życiu - parsknęła. - Solidarność jajników, czy coś. Ale nie wiedziałam, że ten imbecyl nie rozumie słowa nie! I próbuje wcisnąć się w nasz brokatowy handel!
Popatrzyłem na Noah, która nic sobie z tego nie robiąc wisiała na moim ramieniu. O ile kradła czas Adamowi, chyba nic jej nie przeszkadzało. No prawie nic.
- Podbródek wyżej kochanie. - Uniosłem kącik ust.
- Ciebie też miło widzieć. Może tęczowego gofra? - Postawił tacę na stole.
- Nie, ja tu tylko po prowiant dla siebie, Nico i Adama. - Uniosłem dłoń. - One mnie tylko zaatakowały. - Popatrzyłem w kartę. - I znam miejsca, gdzie gofry są tańsze.
- I lepsze. - Blue nieufnie patrzyła na talerzyk. - Zapłaciłeś za to mości książę?
- Tak? - Uniósł brew.
- Czyli to należy do ciebie, tak teoretycznie? - Wyciągnęła lekko głowę.
- Tak teoretycznie. - Pokiwał powoli głową.
- Okej, nie lubię marnować żarcia, ale nie zostawiłeś mi wyboru. - Szatynka wzięła gofra i wpakowała go w twarz zdziwionego Windsora. - Jeśli kobieta mówi nie, uszanuj to. Następnym razem to może nie być gofr z bitą śmietaną. Ro, słońce, kupuj co masz kupić i odwieź mnie do akademii.
Popatrzyłem na nią z wyrzutem. Oczywiście zbyła go wzruszeniem ramion i wyjściem z cukierni.
- Przepraszam, Blue jest… impulsywna - westchnąłem. - Jakoś to załatwimy, ale teraz serio nie mogę…
- Mi tam się podoba. - Noah z zadowoleniem powtórzyła ruch szatynki. - Do twarzy ci w tęczy. - I pobiegła za Blue. Pięknie. Teraz będę musiał jechać do akademii…
- Chyba rozumiem czemu masz chłopaka Chainsaw. - Leo dystyngowanie wziął serwetkę i otarł sobie twarz. - Mniej problemów.
- Możliwe. - Podałem mu kolejną. - Jakoś to… rozwiążemy, ale teraz serio muszę kupić słodycze, bo Adam będzie niepocieszony. Szczególnie, że do samochodu wpadły jeszcze Blue i Noah.
- Okej. - Wziął głęboki wdech i nawet się uśmiechnął. - To tylko bita śmietana na twarzy.
Oddałem grymas i w końcu ruszyłem do lady. Trzeba kupić coś ekstra, bo inaczej Adam mi nie wybaczy…
***
Listopad był chłodny w tym roku, albo to wina mojego samopoczucia. Nie sądziłem, że tak bardzo będzie mi brakować Ganseya, naprawdę. Poleciał tylko na parę dni z Leonardem na inny kontynent. Gadaliśmy nawet kilka razy przez Skype’a. Chyba powinienem z nim pogadać. Ale nie teraz. Teraz siedziałem z Gin na lotnisku i czekałem na samolot z Londynu. W końcu książę wracał do Ameryki. Nie wiedziałem za bardzo co się działo, bo Gans nie był skory do zwierzeń, ale… to chyba lepiej dla wszystkich.
- O, idzie szkarada. - Gin jak zawsze była czarująca.
- Jakim cudem wy jesteście rodzeństwem? - Uniosłem rozbawiony brew.
- Połowa genów w jedną, połowa w drugą. - Uśmiechnęła się uroczo. - Chodźmy, bo te debile nas nie widzą.
Pokręciłem głową i ruszyłem za dziewczyną. Chociaż zaprzeczała temu solennie, rzuciła się bratu na szyję. Podszedłem więc do Leo.
- I jak wycieczka do domu? - Uniosłem lekko kącik ust.
- Nie najgorzej, ale ty wyglądasz strasznie - zauważył. - Adam nie daje ci spać?
- Każdy miewa gorsze dni Windsor. - Przeczesałem włosy. - Chodźcie. Odwiozę was do domu. Powinniście się wyspać.
- To tyczy się też ciebie Greywarenie. - Gansey oparł na mnie swój ciężar ciała. - Wyglądasz jak trup.
- Pogadamy o tym później. - Uśmiechnąłem się. - No już, do samochodu.

Leo? Jak wyjazd do Anglii?
629 słów

2.06.2020

Od Noah cd Leonarda

- Kelpie. Chyba… - Wyjrzałam przez okno.
W Teksasie była suka kelpie. Czekoladowa, mała, zwinna. Uwielbiałam oglądać ją przy pracy. Świetny pies, doskonale radził sobie z bydłem.
Na wystawie nie zabawiliśmy jakoś specjalnie długo. Za to w drodze powrotnej Leo uparł się, by pojechać na jakiś fast food. Pomimo moich protestów. Czy on kiedyś zacznie mnie słuchać? Nawet Ro potrafił uszanować moje nie, i od czasu do czasu odpuścić mi jakiś posiłek. No i nie wymagał jedzenia pięciu posiłków dziennie.
Czułam się źle z tym, ile zjadłam. Wiedziałam, że nie powinnam tyle jeść, ba, nie byłam nawet głodna. Ale do Leo nie docierały logiczne argumenty. Na szczęście odwiózł mnie do akademika. Jeszcze chwila i będę mogła zwrócić tą obrzydliwie wielką porcję jedzenia, którą we mnie wmusił. Odjechał, a ja weszłam do budynku, kierując się do swojego pokoju.
***
Została tylko jedna sprawa do zamknięcia. Leo. Spojrzałam na ekran telefonu, po raz tysięczny chyba czytając wiadomość, którą przed chwilą wysłałam. „Musimy porozmawiać, jesteś w akademii?”. Cisza. Odłożyłam telefon, aby po kilku sekundach znów wziąć go do ręki i sprawdzić czy Leo odpisał. Nie odpisał. Jeszcze raz zostawiłam urządzenie w spokoju, tym razem wstając i nerwowym krokiem robiąc kilka niewielkich kółek po pokoju.
Ciche buczenie poinformowało mnie o nowej wiadomości. Natychmiast zawróciłam, wracając po komórkę. „Właśnie wróciłem z zajęć, jestem w stajni”. Tym razem wepchnęłam urządzenie do kieszeni.
- Dasz radę, Noah – rzuciłam do swojego odbicia w lustrze.
Kilka minut później dotarłam pod drzwi stajni przeznaczonej dla prywatnych koni. Obejrzałam się za siebie, choć wiedziałam, że odwrót nie wchodził w grę. I tak odkładałam to tak długo jak to możliwe. Poza tym, Leonard właśnie mnie zauważył. Przywołałam na twarz coś co miało być uśmiechem i podeszłam do stojącego obok swojego boksu Attacka.
- Jak było na treningu? – pogłaskałam ogiera po szyi.
Jasne… odkładaj to, co nieuniknione jeszcze bardziej.
- Nie było cię – Leo zaczął spokojnie czyścić swojego wierzchowca.
- Nie czułam się najlepiej – przyznałam. – Ale już mi przeszło – kłamstwo. Byłam jakiś milion razy bardziej zdenerwowana niż jeszcze dwie godziny temu.
- Mówiłaś, że chcesz porozmawiać… coś się stało? – w jego głosie można było usłyszeć nutkę zmartwienia.
- Właściwie to tak – wzięłam głęboki wdech, starając się ułożyć to, co chciałam powiedzieć w sensowne zdanie. – Ostatnio sporo myślałam… o nas… i… chcę to zakończyć - powiedziałam wreszcie. – Przepraszam, ale… już cię nie kocham.
Leonard na kilka sekund przerwał szczotkowanie grzbietu Attacka, jakby potrzebował tej chwili na upewnienie się, że nie żartowałam. Nie dało się też nie zauważyć, iż moje słowa sprawił mu ogromny ból, co z kolei sprawiło, że moje serce poddało się i rozsypało w drobny mak. Naprawdę miałam nadzieję, że uda mi się to skończyć bezboleśnie… Głupia, naiwna Noah. Zawsze tylko wszystkich ranię.
- Leo… naprawdę przepraszam… - próbowałam za wszelką cenę powstrzymać drżenie głosu. – Tak będzie lepiej.. dla nas obojga. Błagam, wybacz mi…
Albo znienawidź… będzie ci łatwiej… Tylko… powiedz coś.
Ale jedyne co usłyszałam to ciche rżenie gniadego ogiera. Przez ułamek sekundy chciałam powiedzieć coś jeszcze, cokolwiek, byleby szatyn zareagował, jednak ostatecznie tylko odwróciłam się i wyszłam udając, że wszystko jest w porządku. W końcu uciekanie i kłamstwa to jedyne co potrafiłam.
Nie jestem pewna czy zrobiłam to by przekonać Leo, że nie żartuję, ale widząc przechodzącą obok stajni Blue, złapałam ją za rękę i przyciągnęłam do siebie. Zanim zdążyłam się zastanowić złączyłam nasze usta w pocałunku, który ku mojemu zdziwieniu szatynka odwzajemniła, przysuwając mnie jeszcze bliżej za talię. Kiedy odsunęłyśmy się od siebie, by złapać powietrze jeszcze przez kilka sekund patrzyłyśmy sobie w oczy. Pierwszy raz od kilku dni poczułam jak cały towarzyszący mi stres opada.
- Cóż, to o wiele milsze niż cześć… - jedno musiałam przyznać, Blue znacznie lepiej niż ja potrafiła panować nad mięśniami twarzy. Jej mina nie wyrażała nawet cienia zdziwienia.
- Cześć piękna – posłałam jej szeroki uśmiech. – Gdzie tak pędzisz?
- Cześć szalona – odpowiedziała mi w ten sam sposób, przyciągając mnie do siebie, by raz jeszcze musnąć moje usta swoimi. – Przyprowadzić Kaliope z pastwiska. Przejdziesz się ze mną?
- Z tobą nawet na koniec świata – splotłam nasze palce.
- Naprawdę nie mam nic przeciwko takim niespodziankom, ale masz świadomość, że twój chłopak to widział? – Blue przeszła przez ogrodzenie pastwiska, wołając swojego wierzchowca.
- Myślę, że właśnie z nim zerwałam, więc nie masz się o co martwić – obserwowałam jak bułana klacz podchodzi do właścicielki.
- Lubię kiedy nie trzeba się martwić – zaśmiała się lekko, przypinając uwiąz do kantara zwierzęcia.
Otworzyłam jej bramę, a gdy szatynka wyprowadziła konia z pastwiska upewniłam się, że również dokładnie ją zamknęłam. Ganianie stada koni biegających gdzie tylko chcą nie jest najlepszą rozrywką.
- Czemu zabierasz Kaliope?
- Jadę z Sebastianem w teren – Blue zaczekała aż ją dogonię.
- Czy to randka? – podkreśliłam ostatni wyraz.
- Jesteś zazdrosna?
- Może trochę? Z kim będę się całować jak będziesz miała chłopaka? – zrobiłam przesadnie smutną minę.
- Nie będę miała chłopaka. Poza tym nie widzę problemu w małej sesji całowania raz na jakiś czas – puściła do mnie oczko.
- Mi pasuje – pocałowałam ją w policzek. – Bawcie się dobrze.
***
- Jestem tylko zmęczona - skłamałam. Nie tylko. - Poza tym zerwałam z Leo - przyznałam szybko, a po drugiej stronie na chwilę zapadła idealna cisza.
- Gdybyś chciała pogadać zawsze możesz zadzwonić. Do mnie albo do Sary, ona lepiej zna się na zrywaniu z chłopakami.
Uśmiechnęłam się nieznacznie. Wiedziałam, że mogę. Tak jak wiedziałam, że nie zadzwonię. Prawdopodobnie już nigdy. Poczułam jak moje oczy stają się coraz bardziej wilgotne, więc żeby Sam tego nie zauważył przysunęłam do twarzy kubek z parującą kawą.
- Masz wolne, ale i tak pijesz kawę? - zdziwił się. - Kim jesteś i co zrobiłaś z Noah? Prawdziwa Noah nie znosi kawy.
- Porwałam ją, wywiozłam na koniec świata i zmusiłam do pracy po dwanaście godzin dziennie. - Zaczęłam wyjaśniać. - Sporo tego czasu spędzała w kawiarni robiąc kawę, kawę, kawę… Masz pojęcie ile różnych kaw wymyślili ludzie? W końcu musiała pić ją, żeby jakoś funkcjonować i chyba się przyzwyczaiła. I naprawdę musi już lecieć. - Spojrzałam przepraszająco w stronę kamerki laptopa. - Do zobaczenia?
- Do wieczora. - Sam uśmiechnął się, a jakieś zakłócenie sprawiło, że właśnie wtedy obraz zamarzł na chwilę, a potem zniknął.
A ja w końcu mogłam sobie pozwolić na płacz.

1018

2.05.2020

Od Leonarda cd. Ronana

- Planujemy z Noah iść do kina. - Wzruszyłem ramionami. - Do repertuaru weszło „Sekretne życie zwierzaków domowych dwa”. Obiecałem Blake, że pojawimy się na pierwszym seansie.
- Pójdziemy z wami. - Ronan pokazał światu swoje białe zęby.
- Nie potrzebujemy przyzwoitek. - Zmarszczyłem brwi. - To prywatne wyjście. - Próbowałem postawić na swoim.
- A kino to miejsce publiczne. - Strzelił knykciami. - Wyluzuj… I tak każdy płaci za siebie. - Spojrzał w stronę znudzonej Blue.
- Yhym. - Próbowałem opanować swoją złość.
- No dobrze zakochańce. - Mrugnął kilka razy oczami. - Tylko się drażniłem. Róbcie co chcecie. - Wstał z niebieskiego krzesła, gdyż w drzwiach stołówki pojawił się zmęczony popołudniem Adam. Nie zwracając na niego uwagi, wyjąłem z kieszeni wibrujący telefon, który sygnalizował mi, że ktoś próbuje nawiązać niezapowiedziane połączenie. Ojciec - przeczytałem migający na wyświetlaczu napis. Odrzuć - przesunąłem palcem po czerwonej słuchawce.
- Leo? - Fioletowowłosy anioł trącił moje ramię. - Możemy już iść? Chciałabym się zobaczyć z Testerem. Nie widziałam go przed śniadaniem, więc wypada nadrobić zaległości.
- Oczywiście. - Skinąłem głowa. - Przy okazji zobaczę się z Royalem i Attackiem. - Ruszyliśmy w stronę wyjścia.
Zachowując drętwą ciszą, od razu udaliśmy się do ogromnej stajni, która ostatnimi czasy została powiększona o nowe boksy. Uważając na kręcących się niedaleko nas stajennych, podeszliśmy do „mieszkania” (niezadowolonego z naszej wizyty) ogiera.
- To ty uważaj na palce, a ja pójdę po nowe siniaki. - Zażartowałem, pocierając lewe ramię. - Jakbyś czegoś potrzebowała to krzycz.
***
Siedzenie między Blue, a Noah przez bite dwie godziny potrafiło solidnie wymęczyć. Ciągłe śmiechy, szturchańce, rzucanie się popcornem… Do kompletu brakowało jeszcze słynnego brokatu i kolorowego jednorożca. Kręcąc na to wszystko głową, zdecydowałem, że zabiorę je na słodki podwieczorek. Może chociaż przez chwilę się uspokoją, a moja głowa nie rozpadnie się na milion kawałków.
- To na co macie ochotę? - Przepuściłem je w drzwiach.
- Coś na co nas stać. - Nołe usiadła przy pierwszym lepszym stoliku. - Może jakieś gofry? Albo deser lodowy? - Zaczęła przeglądać szare menu.
- Przecież ja stawiam. - Usiadłem naprzeciwko nich. - Byle bez żadnych dziwactw. To świecące się dziadostwo, nie pasuje do każdego jedzenia. - Blue posłała mi krytyczne spojrzenie, które w żaden sposób mnie nie zraniło. Miałem swój rozum i raczej nie zamierzałem go zmieniać.
- Nie masz gustu. - Branwell oparła brodę na otwartej dłoni. - Zresztą jak każdy Brytol. - Próbowała nadepnąć mi na odcisk.
- Tak, tak. - Spojrzałem w spis łakoci. - Tęczowe gofry pasują? - Spojrzałem na zamyśloną Blake.
- Drogie… - Przygryzła dolną wargę. - Nie sądzę…
- Czyli tak. - Wyjąłem z portfela kartę kredytową. - Ty też chcesz? - Zwróciłem się do markotnego kurdupla.
- Nie. - Fuknęła z oburzeniem. - Poradzę sobie sama. - Skrzyżowała nogi.
- Czyli też chcesz. Kobiety. - Nie wchodząc z nią w dalszą rozmowę, udałem się do kas. Przede mną stało kilku ludzi, dlatego na spokojnie mogłem sprawdzić wszystkie wiadomości, które trafiły na mój telefon, kiedy przesiadywaliśmy na filmowym seansie. Czego on chce? - spojrzałem na listę nieodebranych sygnałów. Normalnie przejmował się jak nigdy. Nie chcąc rozmawiać z nim głosowo, napisałem mu krótkiego SMS-a. I weź już nie dzwoń - schowałem iPhone’a do kieszeni.
Po zapłaceniu za trzy porcje jedzenia, prędko wróciłem do naszego stolika, przy którym siedział ktoś jeszcze. Blond loczki, damskie rysy, długie palce… Czyżby to był…
- Podbródek wyżej kochanie. - Tak to ewidentnie Ronan.
- Ciebie też miło widzieć. - Poprawiłem rozczochrane włosy. - Może tęczowego gofra?

Ro?
513

Od Ganseya cd. Leonarda

Chyba następnym razem powinienem lepiej przemyśleć to, na co się zgadzam. Leonard tylko latał po całym Londynie i zachwycał się architekturą. Ugh, jasne, stare budynki może i miały swój urok, ale dla architekta. Albo konserwatora zabytków. Ale nie dla mnie. Żeby nie było, gdy byłem w Rzymie narzekałem jeszcze bardziej. Co prawda historia była ciekawa, ale na kartach książki. Nie byłem fanem zwiedzania. I jeszcze te frytki. Z rybą.
- Zdajesz sobie sprawę, że mam uczulenie na cytrusy? - Uniosłem lekko brew.
- No i? - Książę nie widział w tym chyba problemu.
- Oni polewają te twoje fish&chips właśnie sokiem z cytryny! - Wyrzuciłem ręce w górę. - Jeśli mam gdzieś umrzeć, to na pewno nie na środku Londynu!
- Nie dramatyzuj. - Westchnął tamten.
- Nie dramatyzuję, w końcu nie jestem tobą. - Prychnąłem i stanąłem z założonymi rękami. - Wróćmy do hotelu i po prostu zamówmy coś z restauracji. Coś, co nie zawiera cytryny.
- Jesteś gorszy niż małe dziecko. - Przewrócił oczami.
- I kto to mówi. - Zironizowałem, ale posłusznie ruszyłem za księciem do hotelu.
***
- Myślisz, że zjem naleśniki z nutellą i orzechami laskowymi, lasagne, dwa kawałki mega serowej pizzy i bezę na deser? - Spojrzałem znad karty na Leonarda. - I zapiję to colą?
- To według ciebie jest jedzenie? - Znowu śmiesznie uniósł brew.
- Jedzenie to jedzenie. - Wzruszyłem ramionami. - To jest po prostu słodkie.
- Nie tak jak ty. - Rzucił ironicznie.
- Ojej, dziękuję za ten nie-komplement z twoich ust. - Roześmiałem się. - Czuję się zobowiązany do rzucenia czegoś podobnego.
- Daruj sobie. - Pokręcił głową. - Po prostu zapisz mi to, co chcesz zamówić.
- Okej. - Wziąłem kartkę i długopis z logo hotelu i nabazgrałem na szybko zamówienie.
Potem podałem kartkę Leo i wyszedłem na balkon. Oczywiście hotel był pięciogwiazdkowy, a my mieszkaliśmy w apartamencie o najwyższym standardzie. Przecież książę nie może mieszkać byle gdzie. Podejrzewałem, że nawet mnie mogą przerosnąć koszty mieszkania tu przez parę dni. Ale czego się nie robi dla przyjaciół? Ronan kazał mi zabrać Leo na kilka dni poza Akademię, więc to zrobiłem. Nie do końca znałem powód i konieczność tak szybkiej ewakuacji, ale ufałem chłopakowi. To, co stało się parę dni temu, jego załamanie… nie zapomnę tego. Zawsze uważałem go za niesamowicie silną i opanowaną osobę. I czego jak czego, ale płaczu się po nim nie spodziewałem. Może nie płaczu, tylko bezradnego szlochu. Nie chciałbym oglądać tego nigdy więcej. Nie u Ronana.
- O czym myślisz? - Książę pojawił się obok mnie.
- Niczym konkretnym. - Zmierzwiłem swoje włosy. - O Greywarenie, studiach, życiu…
- Grey co? - Uniósł brew.
- Ronanie. - Zaśmiałem się. - Greywaren. Glendower. Nie czytałeś Kruczego Cyklu, nie?
Obruszył się, jakbym zaproponował mu co najmniej orgię z połową gejowskiego klubu. Właśnie... 
- Książę ty mój. - Uśmiechnąłem się szeroko. - Czy wiesz może, gdzie znajdę tu klub dla ludzi równie tęczowych co ja?
- Insynuujesz, że wiem, gdzie w tym mieście są kluby dla gejów? - Uniósł brwi.
- Nie tylko dla gejów. - Obruszyłem się. - Tęcza ma więcej odcieni!
- Co? - Chyba nie zrozumiał.
- Nie ważne. - Westchnąłem. - Wiesz, gdzie jest tu jakiś tęczowy klub, czy mam szukać w internecie.
- Dlaczego w ogóle chcesz tam iść, co? - Uniósł brew.
- Mam powiedzieć wprost, czy owinąć w puszystą bawełnę? - Odwróciłem się i oparłem łokcie na barierce.
- Mów wprost, co mi szkodzi? - Przewrócił oczami.
- Mam ochotę zaliczyć jakiegoś faceta. - Uniosłem kącik ust. - Albo się z nim pomiziać. Zależy jaki będę miał nastrój.
- To dla ciebie normalne? - Chyba go zszokowałem.
- Nie jestem w związku, jestem daleko od domu, a ty nie jesteś chętny, więc czemu nie? - Zdziwiłem się. - Ta, mam kogoś na oku, ale to nie przeszkadza. - Wzruszyłem ramionami.
- Więc szukaj, bo ja nie znam takich miejsc. - Wrócił do pokoju.
A ja miałem jeszcze trochę czasu. W końcu zamówiłem górę żarcia, nie?

Leo? Idziesz?
592 słowa

2.03.2020

Od Ronana cd. Leonarda

- Dasz sobie radę. - Cmoknąłem Adama na odchodne i ruszyłem ku stajni.
Zaraz zaczynał się trening skoków, ja byłem już po ujeżdżeniu, a zachwycony Nico siedział w stajni i czekał aż przyjdę, żeby móc pójść zająć się Arotem. Jednak po drodze wpadłem na Leonarda.
 - Nie przepadam za taką formą upubliczniania wizerunku. - Skrzywiłem się. - Na swoim koncie mam tylko zwierzaki. Czasami jestem na zdjęciach u Nico, więc… rób jak chcesz.
 - Dobra, w takim razie zrobię jeszcze jedno. Bez ciebie. - Książkę znowu użył telefonu, a ja poszedłem do boksu Hespero.
 - O! Jesteś! - Nico wybiegł z boksu zaraz za Jamesem. - Okej, możemy iść do stajni dla koni stajennych!
 - Okej! - Zawołał młodszy Windsor. - Leo! Idę z Nico do drugiej stajni!
I już ich nie było.
- Poradzą sobie? - Leo spojrzał na mnie sceptycznie.
- Dlaczego mieliby nie? - Uniosłem lekko brew. - James nie jest idiotą, a Nico potrafi poradzić sobie z koniem.
- No dobrze. - Westchnął. - Czemu tak wcześnie skończyliście?
- Dzisiaj trenerka skupiła się na Blue, więc mieliśmy trochę wolnego. - Wzruszyłem ramieniem.
- Czyli ta malinka to nie z nocy. - Popatrzył wymownie na moją szyję.
- Cholera, znowu? - Położyłem dłoń, tam gdzie znajdował się teoretyczny znak. Patrząc na minę Leo, trafiłem. - Chyba lubi podkreślać to, że…
- Jest twoim chłopakiem?
- Tak. - Moje policzki zapiekły, więc chyba się zaczerwieniłem. - Ja… w sumie to pierwszy raz. Kiedy ktoś… jest taki… otwarty.
- Albo zazdrosny. - Windsor uśmiechnął się pod nosem.
- Skoro już jesteśmy przy związkach. - Wszedłem do boksu Hespero i zacząłem zajmować się koniem. - Ty i Noah… też jesteście ze sobą oficjalnie.
- Tak - pokiwał głową i oparł się o drzwiczki. - To źle?
- Nie. - Odsunąłem łeb konia, który ciągle mnie trącał licząc na to, że dam mu smakołyk. - Tylko to… Noah. Musisz na nią uważać.
- To ma być coś w stylu przemowy starszego brata? - Parsknął śmiechem.
- Tak - powiedziałem poważnie i odwróciłem się do Windsora. - Jeśli coś jej zrobisz, ja zrobię coś tobie. Nie żeby sama nie potrafiła. Po prostu ja po niej poprawię. Albo przygotuję jej drogę. Zależy jak wyjdzie.
- Nie ma potrzeby, jesteśmy szczęśliwi i się kochamy. - Leonard jakby się wyprostował.
- Tak? - Uniosłem lekko brew. - Ale zdajesz sobie sprawę, że związek to relacja między dwoma osobami, prawda? I że mówimy o Noah?
- Do czego zmierzasz? - Uniósł lekko brew.
- Nie powinieneś mówić za nią. - Poprawiłem nieco uwierający mnie but. - I nie powinieneś jej ograniczać. Ani niczego narzucać. Ani naciskać.
- Nie naciskam jej! - Uniósł ręce. - Przynajmniej nie celowo…
- Więc dowiedz się, kiedy robisz to nie celowo.
- Chcesz powiedzieć, że ty nigdy przez przypadek nie naciskasz Adama? - Leonard wiedział jak zaakcentować odpowiednie słowa.
- O nie. Przez przypadek nie. - Pokręciłem głową. - Celowo mi się zdarza. Z Noah też. Ale o ile wiem, przypominanie o jedzeniu jeszcze nikogo nie zabiło. Hm. Odnalazłbym się w Korei z tym dbaniem o posiłki… ale nasz związek polega na komunikacji. A przynajmniej mam taką nadzieję.
Windsor pokiwał głową i wszedł do boksu swojego konia. Dzięki czemu mogłem skupić się na Hespero i w końcu poświęcić mu tyle uwagi, ile powinien dostać od początku.
***
- Dlaczego ty wszystkich potrafisz sobie ustawić, co? - Blue zerknęła na Leonarda, który właśnie siedział z Noah przy stoliku.
- Sama mi ciągle powtarzasz, że jestem najlepszym manipulatorem na świecie…
- Bo jesteś. - Przewróciła oczami. - Ale jakim cudem? Znaczy wiem jakim, ale czemu ja tak nie potrafię?
- Mam odpowiedzieć szczerze? - Wziąłem łyka coli.
- Tak, tak. Jestem wredna, niemiła i straszę każdego, kto do mnie podejdzie. - Wystawiła mi język. - Nie musisz mi przypominać, że jestem złą wiedźmą.
- Uroczą, złą wiedźmą - zaśmiałem się. - I zazdrosną o naszego ducha.
- Ej! Z tobą nie mogę fangirlować brokatu. - Położyła głowę na splecionych dłoniach. - No i nie lubię Windsora tak ogólnie.
- Nie jest zły. - Podsunąłem jej pod nos kawałek ciastka. - Chcesz?
- Ba! - Zaczęła je wcinać, a przy naszym stoliku zmaterializował się Leo i Noah.
- Ona nie chce jeść - powiedział ten pierwszy.
- A on myśli, że Ro to zmieni.
- Czekaj. Mamy drugie śniadanie, prawda? - Popatrzyłem na Blue.
- Adam jeszcze nie wstał, więc tak. - Pokiwała głową.
- Noah na pewno zjadła pierwsze. Do obiadu jeszcze trochę… - Zerknąłem na fioletowowłosą. - Zjadłaś coś podczas siedzenia z Leo?
- Wmusił we mnie wafel ryżowy. - Wzdrygnęła się, jakby to było co najmniej w połowie zgnite jabłko.
- Więc nie musisz jeść. - Wzruszyłem ramionami. - Ale obiad to inna sprawa.
- Żywieniowy terrorysta. - Zmrużyła oczy, odwróciła się na pięcie i wyszła.
- Dlaczego jej na to pozwoliłeś? - Leo chyba był zły.
- Bo to drugie śniadanie. - Znowu upiłem łyk napoju. - Jest dobrze, jeśli zmuszę Noah do pierwszego i obiadu. Czasem kolacji. O drugie śniadanie i lunch już nie walczę. Na razie.
- Pieprzony manipulator - mruknęła Blue.
- Jakieś plany na wieczór? - Zignorowałem ją i popatrzyłem na Windsora.

Leo? Plany?
750 słów

2.02.2020

Od Leonarda cd. Ganseya

- Powinieneś ubrać spodnie. Raczej w bokserkach do samolotu nie wejdziesz. - Zmarszczyłem brwi.
- Zakład? - Ziewnął, przysłaniając przy tym usta. - Chciałbyś, aby inni pasażerowie też mnie podziwiali? - Ruszył w kierunku szafy.
- Wolałbym oszczędzić im tego widoku. - Przewróciłem oczami. - Poza tym, ściągnąłbyś na nas niepotrzebną uwagę. - Zauważyłem, co spotkało się z jego śmiechem.
- Jasne, jasne. - Wyciągnął pierwsze lepsze spodnie. - Będą mi pasować? - Wyszczerzył się głupio.
- Myślę, że tak. - Przyjrzałem się, leżącym na biurku książkom. Coś ze studiów, coś ze studiów… Czy ten człowiek żyje samą nauką? Przecież to nie ma najmniejszego sensu. No dobra, jakiś tam ma, ale ciągle uważam, że powinien znaleźć sobie jakieś ciekawsze zajęcie.
- Świetnie. - Założył granatową koszulkę. - Pozwolisz mi zjeść, czy postawisz mi obiad w pięciogwiazdkowej restauracji? - Poruszył śmiesznie brwiami.
- Żryj. - Usiadłem na obrotowym krześle. - Zanim dolecimy do Londynu, będzie już po dziewiętnastej. Nie mam zamiaru zeskrobywać cię z pokładu samolotu, bo zrobi ci się słabo.
- Czyli się o mnie martwisz? - Potraktował swoje ciało dezodorantem.
- Powiedzmy. - Przetarłem zaspane oczy. - Rób to śniadanie i się zmywamy. - Pogoniłem go.
- Jasne, jasne. - Opuścił pokój, do którego po chwili wtargnęła niezadowolona Ginevra.
- A ciebie co ugryzło? - Wymacałem dłonią jeden z podręczników. Może będą miały fajne obrazki.
- PRZEZ WAS SIĘ SPÓŹNIĘ! - Parsknęła i zgarnęła z biurka chłopaka część długopisów, dwa podręczniki i to, co akurat wziąłem. - Cholera, Nico już czeka!
- Nico, czy państwo Chainsaw? - Rzucił Gansey, by po chwili pojawić się w drzwiach i podać młodej śniadanie. - Tylko zachowuj się tam. Inaczej Greywaren mi o wszystkim doniesie.
- Nie jestem tobą. - Złapała paczkę i wybiegła z mieszkania.
- Tak szybko dorasta. - Campbell otarł niewidzialną łzę i zajął się jedzeniem śniadania. Pięknie.
***
- Mówiłeś coś o niezwracaniu na siebie uwagi? - Richard zasiadł po mojej prawicy.
- Nie będę cisnął się w ekonomicznej. - Poprawiłem rozczochrane przez wiatr włosy. - Poza tym, biznesowa to nie aż takie luksusy. Zawsze mogłem poprosić o prywatny samolot. - Zapiąłem granatowe pasy. Jak to się mówi… Bezpieczeństwo to podstawa, prawda?
- Oczywiście. - Spojrzał na widoki, rozciągające się za oknem. - Podbródek wyżej kochanie. - Dorzucił, gdy byliśmy już blisko startu.
- Przestań. - Posłałem mu karcące spojrzenie. - Ludzie się na nas gapią.
- I dobrze. - Przeciągnął się. - To gdzie na początku pójdziemy? - Zmienił temat naszej rozmowy.
- Zobaczysz. - Westchnąłem, przybierając obojętny wyraz twarzy. - Niespodzianek się nie zdradza.
- A więc to niespodzianka? - Zatarł dłonie. - Nie mogę się doczekać.
- Powiedzmy, że ci wierzę. - Wbiłem głowę w zagłówek miękkiego fotela. - A teraz cicho. Patrz przed siebie i słuchaj stewardessy.
***
Na lotnisku znaleźliśmy się równo z wybiciem godziny dziesiątej. Londyn był tak samo piękny, jak go zapamiętałem. Oświetlony Big Ben, odbijał się w mrocznej Tamizie, dodając jej tym samym jasnych barw.
- Leoś zadowolony? - Gansey trącił mnie łokciem.
- Bardzo. - Skierowałem swój wzrok ku London Eye. - Zamów ubera. Pojedziemy do hotelu, aby odłożyć walizki, a potem pójdziemy na miasto. - Zdecydowałem za naszą dwójkę.
- Niech ci będzie. - Wyjął z kieszeni telefon. - Jakieś jeszcze życzenia?
- Daj mi się nacieszyć Anglią. - Klasnąłem w ręce. - Tu jest pięknie. - Zachwycałem się najmniejszą, głupią rzeczą. Tak, stanowczo powinienem tutaj pojawiać się częściej. Zbyt długa rozłąka z ojczyzną, źle na mnie wpływała.
- Yhym. - Wybrał odpowiedni numer. - Baw się, baw. - Zadzwonił po naszą podwózkę.
***
- Daleko jeszcze? - Campbell wcielił się w Osła, z znanego na całym świecie “Shreka”. - Idziemy chyba już z pół godziny. - Poskarżył się.
- Jeszcze kawałek. - Poprawiłem czarny plecak. - Uwierz mi. Będziesz zadowolony. - Spojrzałem w jego zmęczone podróżą oczy.
- Nie chce mi się. - Zmarszczył nos.
- Zamknij się. - Złapałem go za nadgarstek. - Podziwiaj! Victoria Memorial! - Ruchem głowy wskazałem na wspaniałą fontannę.
- Jest nawet ładna. - Oparł się o moje ramię. - Wolałbym iść jednak na kolacje. - Zepsuł cały klimat.
- Jesteś okropny. - Nasze spojrzenia się skrzyżowały. - Nie potrafisz być nawet w najmniejszym stopniu romantyczny. - Zbadałem wzrokiem niezmieniający się nigdy pałac.
- Chcę jeść. - Jęknął niczym zagłodzone na śmierć dziecko.
- Fish and chips? - Zrobiłem typowego facepalma. - Znam miejsce gdzie smakuje najlepiej.

Gansey? 
618

Od Shaya cd. Ethana

I dwadzieścia minut zapasu - pchnąłem drzwi przeznaczone dla obsługi, co było pierwszym krokiem do usłyszenia cichych pisków Meghan i Kate. No tak, Oli od wieków robił wokół siebie wiele szumu. Nie ważne czy było to wyjście do kina, na uczelnie, do pracy… Zawsze temu wszystkiemu towarzyszyły odgłosy radości oraz silnego podniecenia.
- Was też miło widzieć. - Dziewczyny spłonęły krwistym rumieńcem. - Jaki mamy dzisiaj ruch?
- Wystarczający. - Przy moim boku pojawił się sam Arthur. - Co tam młody? Jak samopoczucie? - Rozczochrał moje włosy. Nadal nie mogłem pojąć dlaczego mnie tutaj zatrudnił. Po śmierci wujka byłem beznadziejny nawet w zbieraniu truskawek, a on od tak postanowił zaciągnąć mnie do swojej restauracji.
- Jest okej. - Rozpiąłem granatową kurtkę, pod którą skrywałem swój wieczorowy strój. - Wszyscy są, czy ktoś wziął wolne? - Wolałem wiedzieć na czym stoję.
- Komplet. - Spojrzał na skupionego bordera. - Karmisz go w ogóle? Biedaczek, jest taki wychudzony. - Załamał bezradnie ręce.
- Je lepiej ode mnie. - Przewróciłem czekoladowymi oczami. - Żadnego dokarmiania. - Powiesiłem odzienie na odpowiednim wieszaku.
- I głaskania? - Uniósł prawą brew. Znał odpowiedź. - Dobrze, już dobrze. - Poklepał mnie po ramieniu. - Przypudruj nosek i sio do pracy. Zamówienia same się nie zbiorą!
***
Tak, ewidentnie gapił mi się na tyłek - posłałem blondynowi zmieszane spojrzenie. Nie, że uważałem go za jakiegoś pedofila, ale obserwowanie cudzych ruchów było dość… Przerażające? Chcąc wyrzucić z głowy ową sytuację, próbowałem zaszyć się w bezpiecznej kuchni. Niestety, przeszkodził mi w tym błagalny wzrok mężczyzny, który bez dwóch zdań trafił na niezbyt zadowalającą partnerkę. Spokojnie Shay, Oliver jest blisko - podszedłem do przystrojonego stolika. Eh, najwyżej wyjdzie z tego klops.
- Wszystko dobrze? - Zwróciłem się do ofiary tego tragicznego spotkania.
- Trochę mi słabo. - Rozpiął dwa górne guziki koszuli. - Mógłby mnie pan wyprowadzić na zewnątrz? Nie wybaczyłbym sobie, gdybym kłopotał tym Rachel. - Podniósł się z dębowego krzesła.
- Oczywiście. - Wziąłem go pod ramię. - Jeśli zacznie kręcić się panu w głowie, proszę od razu mnie o tym powiadomić. - Oliver trącił mnie nosem w łydkę. - Spokojnie. - Wyjąłem z jego pyska plecioną smycz. - Do wyjścia. - Trzylatek zaczął dreptać w stronę restaruacyjnego ogrodu. Zachowując kompletną ciszę, skupiłem się na prowadzeniu zagubionej owieczki, której perfumy drażniły mój czuły nos. Jak czekoladowe ciasteczka - ominęliśmy kwiecistą kolumnę, oddzielającą część jadalnianą od recepcji.
- Ratujesz mi życie. - O Boże czy on pił półsłodkiego bulgariusa prestige? Kurwa, też chcę. - Zanudziłaby mnie na śmierć. - Zaśmiał się cicho.
- Mówisz? - Wyszliśmy w końcu na upragniony dwór, - Wydawała się…
- Miła? Inteligentna? Uprzejma? - Skinąłem niepewnie głową. - Cóż, ona to wszystko ma. - Podrapał się po kościstym karku. - Ale nie jest w moim typie.
- Rozumiem. - Pogłaskałem psa po aksamitnym łbie. - Będziesz potrzebował wsparcia, czy mam wrócić do środka? - Otrząsnąłem się z nieprzyjaznego zimna.
- Hm… Zostań? - Usiadł na niezbyt wygodnym stoliku. Mimo wewnętrznego konfliktu wartości, postanowiłem nie reagować. Nie ukrywajmy, zimną (a tym bardziej wieczorem) w ogrodach nie przesiadywali żadni klienci, więc po co miałbym go ograniczać? Jeśli niczego nie niszczy, niech robi to, co mu się żywnie podoba.
- Dobrze. - Nie odrywałem wzroku od zaniepokojonego Oliego. Czyżby wyczuwał kolejny atak paniki? Obym się mylił. - Zamierzasz w ogóle do niej wrócić? Wiesz… Do tej Rachel.
- Pożegnam się i tyle. - Był pewien co do swojej decyzji. - Myślałem, że na teren Vin Rouge nie można wprowadzać zwierząt. - Zmienił temat naszej rozmowy.
- Oliver może tu przebywać, ponieważ jest psem serwisowym. - Piegus przekrzywił uroczo głowę. - Pomaga mi z chorobą. Bez niego jak bez ręki. - Chyba rozumiał powagę sytuacji.
- Czyli nie mogę go pogłaskać? - Po zauważeniu odpowiedniej naszywki, na twarzy wielkoluda pojawiła się ogromna podkówka.
- W sumie to możesz… Na razie nic mi nie grozi, ale proszę, nie rozkojarz go zbytnio. Jest na służbie. - Mój nowy kompan natychmiast pojawił się obok mnie. - Tak w ogóle to jestem Shay. Shay Hayward. - Wyciągnąłem do niego dłoń.
- Ethan Mason. - Ścisnął ją, a następnie zaczął obmacywać zdziwionego bordera. - Jest mięciutki.
- Prawda? - Nie puszczałem smyczy swojego pupila. - Wydajesz się fajny. Może wymienimy się numerami i spotkamy się jutro? - Może i zrobiłem z siebie idiotę, ale jak to mówią: kto nie próbuje, ten nic nie zyskuje!
Nie minęła minuta, a na jego twarzy wykwitło ogromne zdziwienie. Ugh, chyba nie spodziewał się, że jakiś debilny kelner zaproponuje mu przyjaźń. Co ja niby sobie wyobrażałem? Pewnie go tylko wystraszyłem i zniechęciłem do interesu brata. Głupi, głupi Conrad! Wszystko popsułeś!

Ethan?
Patanie time?
687