- Nam ciebie też Leo - rzekła Sara, delikatnie się przy tym uśmiechając - Jesteście pewnie głodni i zmęczeni. Noah, skarbie, idźcie do pokoju nieco odpocząć. Zawołamy was na obiad - wskazała ruchem ręki schody, które raczej nie widziały w najbliższych latach porządnej renowacji. Zachowując kompletny spokój, ruszyłem za swoją przewodniczką, uważając przy tym, aby jej przypadkowo nie nadepnąć. Pokój w jakim mieliśmy urzędować przez nadciągający tydzień, nawet w najmniejszym stopniu nie przypominał królewskiej komnaty. Blade, opustoszałe ściany powoli tęskniły za starymi plakatami, a podniszczone biurko zapomniało już o stosie książek, jakie kiedyś dźwigało. Stawiając torbę z naszymi ubraniami na ziemi, dźgnąłem Noe palcem w lewy bok, na co ta automatycznie oprzytomniała.
- Męczą cię wspomnienia? - zapytałem, siadając na sprężystym łóżku, gdzie mogłem chociaż na chwilę odpocząć po męczącej podróży - Fajnie tu masz... W Bagshot Park wszystko jest takie sterylne... Nie pozwalają istnieć nawet najmniejszej plamie, a uwierz, że życie w takim obsesyjnym świecie męczy - wygiąłem się w łuk, rozluźniając coraz to nowsze partie mięśni. Było mi tutaj tak dobrze, że gdyby nie muczące na dworze krowy, zasnąłbym tutaj w momencie pierwszego kontaktu z poduszką.
- Jakieś tam są - podeszła do mokrego okna, skąd miało się widok na najbliższą okolicę - Nie śpij. Nie wiadomo kiedy zawołają nas na jedzenie Leo. Obiecuję ci, że jak zjemy będziesz mógł spać ile chcesz - usiadła obok mnie, zaczynając dźgać moją osobę po zarysowanych żebrach. Nie mogąc wytrzymać ze śmiechu, zacząłem się wiercić po całym posłaniu, zwalając przy tym kilka poduszek - Książę ma łaskotki co? - uśmiechnęła się lekko, chowając przygnębiony wyraz twarzy do niewidzialnego pudełka po butach.
- Taaaaak - spadłem z legowiska, skazując się na mocny ból pleców - Nie mów do mnie książę... To dziwne... Wystarczy Leo - odrzuciłem w kąt tytuł szlachecki, co jeszcze kilka miesięcy temu było wręcz nie do pomyślenia - Co zwykle jecie na obiad?
- Hm... Stek? To dość popularne w Teksasie - zastanowiła się przez moment - Ale różnie bywa. Zobaczymy co przyrządzą - pstryknęła mnie w nos, wywołując u mnie małe kichnięcie - Zdrowie - roztrzepała moje włosy, aby następnie popaść w ponowną zadumę. Martwiąc się jej stanem, sam zacząłem obserwować umarłe dawno temu ściany, licząc, iż odpowiedzą one na krążące mi w głowie pytania. Może znowu powiedziałem coś złego? - pomyślałem, przygryzając ostrożnie dolną wargę swoich ust.
- Noe... Jeśli masz jakiś problem to ci pomogę - pogłaskałem ją po policzku, zyskując tym samym jej wymęczone spojrzenie - Chcę cię wspierać... Być z tobą kiedy mnie potrzebujesz... Zaufaj mi, przecież wiesz, że cię kocham - ścisnąłem jej dłonie, licząc na nieco dłuższy dialog na temat naszych zagmatwanych uczuć.
- Noah! Leonard! Obiad na stole! - krzyknął z dołu Sam, przeszkadzając nam we wspólnie spędzanym czasie. Kiwając na to z lekka głową, pomogłem swojej Amerykance wstać oraz zejść do jadalni, gdzie czekał na nas wyczekiwany od dawana posiłek.
➼➼➼➼➼➼➼
Następnego dnia pogoda panująca na zewnątrz prezentowała się dużo lepiej. Nie mając zamiaru gnić całego dnia w łóżku, wyciągnąłem pannę Blake na krótki spacer po nieznanej mi dotąd farmie. Dziewczyna pokazała mi różne zwierzęta, które kiedyś mogłem zobaczyć w dzieciństwie. Hektary ziemi należące do państwa Jones zamieszkiwały krowy, koty, psy, a nawet kilka sztuk koni. Przedzierając się przez coraz to ciekawsze zakamarki gospodarstwa, w pewnej chwili dołączył do nas Sam, który chciał nam nieco potowarzyszyć.
- Noah, skarbie chodź tu na chwilę - głos matki naszego kompana, przywołał moją dziewczynę do niewielkiego składziku znajdującego się w przeciwległym kącie podwórka.
- Zaczekamy za tobą - rzuciłem automatycznie, puszczając jej wygrzaną rękę. Rozumiejąc, że jest bezpieczna, przetarłem ostrożnie swoje oczy, które zdawały się nie wybudzić jeszcze z letniego snu.
- Twoi rodzice zgodzili się, żebyś tutaj przyjechał? - zażartował dwudziestotrzylatek, siadając na rozciągającej się za nim drewnianej ławeczce - Sądziłem, że tacy jak wy są trzymani z daleka od "normalnych" ludzi - namalował w powietrzu cudzysłów, co zapewne miało nadać całej tej sytuacji jeszcze większej komiczności.
- Gdyby się oni chociaż trochę mną przejmowali to byłoby dobrze - westchnąłem, zajmując miejsce obok niego - Pewnie cieszą się tym, że mnie przy nich nie ma... Mają święty spokój od dziecka, które im się nie podobało od zawsze.
- Twoi rodzice cię nie tolerują? - zdziwił się, nie wiedząc zapewne co o tym dokładniej sądzić.
- Widziałeś kiedyś, jak wygląda książę Edward i księżna Zofia? Nic z nich nie mam. Całe życie próbuje sprawić, aby byli ze mnie dumni to słyszę tylko słowa ochrzanu. Przestałem już nawet prosić o powrót do Londynu, bo mi wiecznie na to nie pozwalają. Pewnie gdybym umarł to nie posiadaliby się ze szczęścia - pociągnąłem nosem, starając się przy tym ukryć swoje uczucia - Czasami mam dosyć tego ciągłego dołowania. Zerwałeś z dziewczyną, przerwałeś szkołę wojskową, zainteresowałeś się jazdą konną, przynosisz nam wstyd Leonardzie - powtórzyłem znajomą śpiewkę, odbijającą się echem w mojej podświadomości.
- Nie sądziłem, że... - nie zdążył dokończyć swojego zdania, gdyż dość brzydko mu je przerwałem.
- Wiem, nie gniewam się. Jestem do tego przyzwyczajony. Przynajmniej ty i Noah macie w miarę normalną rodzinę... Dziękuję, że się nią zająłeś, to wiele dla mnie znaczy - powiedziałem równocześnie z pojawieniem się roześmianej Nouś, niosącej w naszą stronę koszyk pełen czerwonych truskawek.
- Coś się stało? - spytała wiedząc moją zbitą minę, która natychmiastowo rozpromieniała.
- To nic - zapewniłem ją, robiąc jej miejsce na rozchwianym drewnie - Sam zaproponował mi zobaczenie krów z bliska. To na prawdę interesujące.
- Noah, skarbie chodź tu na chwilę - głos matki naszego kompana, przywołał moją dziewczynę do niewielkiego składziku znajdującego się w przeciwległym kącie podwórka.
- Zaczekamy za tobą - rzuciłem automatycznie, puszczając jej wygrzaną rękę. Rozumiejąc, że jest bezpieczna, przetarłem ostrożnie swoje oczy, które zdawały się nie wybudzić jeszcze z letniego snu.
- Twoi rodzice zgodzili się, żebyś tutaj przyjechał? - zażartował dwudziestotrzylatek, siadając na rozciągającej się za nim drewnianej ławeczce - Sądziłem, że tacy jak wy są trzymani z daleka od "normalnych" ludzi - namalował w powietrzu cudzysłów, co zapewne miało nadać całej tej sytuacji jeszcze większej komiczności.
- Gdyby się oni chociaż trochę mną przejmowali to byłoby dobrze - westchnąłem, zajmując miejsce obok niego - Pewnie cieszą się tym, że mnie przy nich nie ma... Mają święty spokój od dziecka, które im się nie podobało od zawsze.
- Twoi rodzice cię nie tolerują? - zdziwił się, nie wiedząc zapewne co o tym dokładniej sądzić.
- Widziałeś kiedyś, jak wygląda książę Edward i księżna Zofia? Nic z nich nie mam. Całe życie próbuje sprawić, aby byli ze mnie dumni to słyszę tylko słowa ochrzanu. Przestałem już nawet prosić o powrót do Londynu, bo mi wiecznie na to nie pozwalają. Pewnie gdybym umarł to nie posiadaliby się ze szczęścia - pociągnąłem nosem, starając się przy tym ukryć swoje uczucia - Czasami mam dosyć tego ciągłego dołowania. Zerwałeś z dziewczyną, przerwałeś szkołę wojskową, zainteresowałeś się jazdą konną, przynosisz nam wstyd Leonardzie - powtórzyłem znajomą śpiewkę, odbijającą się echem w mojej podświadomości.
- Nie sądziłem, że... - nie zdążył dokończyć swojego zdania, gdyż dość brzydko mu je przerwałem.
- Wiem, nie gniewam się. Jestem do tego przyzwyczajony. Przynajmniej ty i Noah macie w miarę normalną rodzinę... Dziękuję, że się nią zająłeś, to wiele dla mnie znaczy - powiedziałem równocześnie z pojawieniem się roześmianej Nouś, niosącej w naszą stronę koszyk pełen czerwonych truskawek.
- Coś się stało? - spytała wiedząc moją zbitą minę, która natychmiastowo rozpromieniała.
- To nic - zapewniłem ją, robiąc jej miejsce na rozchwianym drewnie - Sam zaproponował mi zobaczenie krów z bliska. To na prawdę interesujące.
Nołeeee? ^.^
Chodź na krowy, bo on nie wie, że to robi muuuu xd
959 słów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz