All the right moves, hey
Yeah, we're going down
All the right moves, hey
Yeah, we're going down
Ostatnie nuty piosenki zadrgały w powietrzu, a stopy Ronana w całości dotknęły podłogi. Strój był dla niego jak druga skóra. Lubiłam patrzeć jak trenuje, chociaż on… nie. Nie lubił mówić, myśleć, a tym bardziej przyznawać się, że żyje baletem. Ciągle tańczy, chociaż nie jest to już czysta forma. Dodaje coś od siebie. Swoje uczucia i swoją muzykę. Chociaż ciągle widać to zacięcie, ten ideał. Mogliby go przyjąć teraz i nie odstawałby od innych…
– Nie wyszedłeś z wprawy. – Usiadłam obok niego.
– Podobno. – Napił się wody.
– Powiedz mi, kiedy ty masz na to wszystko czas? – Zapytałam się.
– Niektóre obowiązki przy koniu wymagają użycia tych samych mięśni. Albo jak mam wolne. Albo jak nikt nie patrzy. – Westchnął. – No chyba, że ty się przypałętasz.
– Podejrzewam, że od kiedy jesteś z Adamem ćwiczysz rzadziej? – Uniosłam brew.
– Raczej wstaję wcześniej. – Odłożył butelkę na taras. – Albo kładę się później.
– Nie możesz sobie darować, prawda? – Oparłam głowę o jego ramię.
– Pytasz, jakbyś nie znała odpowiedzi. – Westchnął. – Oglądałem z młodym Dance Revolution. Wiesz… nie da się tak udawać. Arthur naprawdę się w nim bujał.
– Ale Adam w nim nie. – Popatrzyłam na niego. – Teraz też nic nie czuje.
– Tja. – Ronan znów wstał i włączył na nowo All the right moves.
Popatrzyłam na niego z zachwytem. Nie grał na pianinie ani skrzypcach nawet w połowie tego, jak tańczył. O tej jednej rzeczy wiedziałam tylko ja i jego rodzina. Nienawidził tego, że wyleciał za to, że jest za wysoki. Potem już nie chciał wracać w żadnym innym mieście. Tańczył sam. I robił to cholernie dobrze, chociaż pewnie nie spełniał ścisłych wymogów. Miałam to gdzieś.
I know we've got it good
But they've got it made
And the grass is getting greener each day
I know things are looking up
But soon they'll take us down
Before anybody's knowing our name.
Przeszły mnie ciarki. Do dziś nie wiedziałam czemu wybrał akurat tę piosenkę, ale nie mogłam powstrzymać uczucia, że jest genialna. Ronan miał do tego nosa. Obserwowałam go uważnie. Ani jednego niekontrolowanego ruchu. Potrzebował tylko jednego – partnera. Takiego, który nie tylko dopasuje się do jego wizji, ale też odczuje ją. I odpowie na jego uczucia. Każdy skrawek bólu, jaki w sobie nosił. Wiedziałam, że niektóre rany się nie goją, ale blondyn potrzebował kogoś, kto chociażby o nich wiedział i od czasu do czasu zmienił opatrunki. To nie tak, że nie lubiłam Adama, czy coś. Po prostu, po tylu latach, ciągle nie byłam przekonana, czy będzie odpowiedni dla Ronana. Ale z drugiej strony… nie byłam przekonana, czy jakikolwiek facet będzie dla niego dobry. Ro był delikatny. Jak porcelanowa lalka. A lalki były zazwyczaj domeną dziewczyn. Te porcelanowe – delikatnych dziewczyn.
It don't matter what you see.
I know I could never be
Someone that'll look like you.
It don't matter what you say
I know I could never fake
Someone that could sound like you.
Oparłam się na rękach i ciągle go obserwowałam. Martwiłam się. To chyba nie było dziwne. Patrzyłam na niego aż do ostatniego ruchu, kiedy opadł na pełne stopy. Idealnie. Jak zawsze. Poklepałam miejsce obok siebie i podałam mu butelkę.
– Powiesz mu? – Patrzyłam w przestrzeń.
– Nie wiem BB. – Przeczesał włosy i po chwili je związał. Powinien iść do fryzjera. – Nie umiem i nie lubię o tym mówić. To jak rozdrapywanie całkiem nieźle zagojonej rany.
– Ale… – Zamknęłam się. W końcu Adam też nie powiedział mu o Jasperze. – W sumie… każdy ma tajemnice, nie?
– Tak. – Pokiwał głową i wytarł twarz ręcznikiem. – To nie tak, że będziemy razem do końca życia, nie?
– Nie? – Uniosłam lekko kącik ust. – Adam ma chyba o tym inne zdanie.
– On nie usiedzi w jednym miejscu, a ja nie umiem żyć z dala od rodziny. – Zaśmiał się jakoś tak pusto. – I żaden z nas nie umie pójść na kompromis.
– Ale ty zrobisz dla niego wszystko. – Podciągnęłam nogi pod brodę. – Chociaż nie wiem… rodzinę też kochasz. Ciężki wybór.
– Mam nadzieję, że nie ja go dokonam. – Wstał po chwili. – Idę się przebrać. Zaraz wracam. Uważaj na Edgara. I Bekę. Lubią wychodzić.
– Okej. – Zastawiłam sobą podstawowe wejście. Nie żeby obydwa zwierzaki miały problem z przekroczeniem tych granic. Ale pomóc zawsze mogłam.
Nie minęła chwila, a obok mnie pojawił się Edgar, jednak nie chciał uciekać. Położył się obok mnie na plecach i całym sobą mówił: „Miziaj!”. Co miałam zrobić. Wyciągnęłam dłoń i zaczęłam głaskać psa. Łatwo było mnie przekonać. Szczególnie do głaskania. Szczególnie, że w pobliżu nie widziałam żadnego innego zwierza, który mógłby być zazdrosny. Jednak po chwili ktoś się pojawił.
– Jane, myślałem, że cię tu nie będzie. – Skrzywił się Adam.
– Miło mi zniszczyć twoje marzenia, Mikaelson. – Uśmiechnęłam się. – Edgarowi też.
Chłopak wzdrygnął się na widok psa. Chociaż czworonóg był bezpieczny i nawet upominał się o pieszczoty od Japończyka. Niestety zderzał się z murem.
– Ha, ha, ha. – Zaśmiał się sztucznie chłopak. – Czego sama tu siedzisz? Aniołek miał cię dość?
Uniosłam zadowolona kącik ust i popatrzyłam na niego z dołu.
– Chciałbyś kochanie. – Wyszczerzyłam się. – Poszedł się przebrać w jakiś seksowny ciuch. Ale nie wiem, czy dla ciebie.
– Dla ciebie na pewno nie – odparł z uśmiechem. – Dobra, to ja do niego idę, a ty sobie zostań z tym… – Popatrzył na psa. – Pchlarzem.
Zastąpiłam mu drogę nogą.
– Po pierwsze, to jest Edgar. – Pogroziłam mu palcem. – Po drugie, zostajesz tu, Ronan zaraz zejdzie. Nie będziecie się macać niekontrolowanie, jak ja tu jestem.
– Zazdrościsz? Sebastian nie daje ci się macać? – Oparł się o ścianę i założył ręce.
– Gdyby nie dawał poszłabym do ciebie. – Wystawiłam mu język i zajrzałam w głąb domu.
Ronan powoli schodził po schodach. Kroki stawiał na wyczucie, więc podejrzewałam, że miał zamknięte oczy. Założył tylko krótkie spodenki i swoją najbardziej znoszoną koszulkę Marvela z logo Czarnej Wdowy. Po chwili zauważyłam, że wyciera włosy. Musiał wziąć naprawdę szybki prysznic. Po chwili stanął w drzwiach i ziewnął. A potem zauważył Adama.
– Jesteś – powiedział szczęśliwy. Czułam jak każda głoska po kolei promieniuje szczęściem. Jak zawsze.
Odsunęłam się nieco, czym pozwoliłam stanąć mu bliżej Japończyka.
– Zawsze – odparł Adam, przygarniając do siebie chłopaka na powitalny pocałunek. – Blue nie chciała mnie puścić na górę.
– Lepszy stróż niż Edgar. – Uśmiechnął się lekko i podrapał psa. – Ale teraz możemy wejść. Nico już czeka z jakimś specjalnym napojem, czy coś. Degustacja.
– Spodziewałeś się mnie? – Spytał brunet, przytulając się do pleców Ro. – Ej, ja też tu potrzebuję uwagi, a ten zwierzak ma ją przez cały dzień.
– Już, już. – Ronan cmoknął go w skroń. – I nie do końca. Nico ma swoje odpały, a Blue miała być, więc…
– Oby tym razem nie pomylił miętusów ze środkami na przeczyszczenie. – Przewróciłam oczami.
– Mam spisać testament? – Zaśmiał się Adam.
– Raczej kupić zapas papieru toaletowego. – Usiadłam przy stole w kuchni. – Ale może nie tym razem…
– Jak miło, że zgłaszasz się na ochotnika na pierwszą szklankę... – Chłopak popatrzył na mnie z uśmiechem i objął swojego blondynka ramieniem.
– Chciałbyś Mikaelson. – Przewróciłam oczami.
– Adam! – Nico pojawił się w kuchni i od razu objął bruneta. – Przyszedłeś!
– Brzmisz jakbym nie przychodził tu niemal codziennie – odparł ten ze śmiechem, odwzajemniając uścisk i zwichrował dzieciakowi włosy. – Podobno przygotowałeś jakąś miksturę alchemiczną. Jane już się nie może doczekać.
– Chłodzi się! I to wcale nie tak, że siedzicie z Ronanem u niego w pokoju i tylko się całujecie i migdalicie… – Przewrócił oczami. – I słuchacie muzyki, ale to chyba, żeby nic nie było słychać. Dla ciebie dam więcej posypki!
– Fakt – przyznał mu rację Azjata. – Chyba zaniedbaliśmy młodego – rzucił do swojego chłopaka. – Może mu to wynagrodzimy jakoś, co?
– Kino? – Ronan wziął łyka wody.
– Spacer? – Podrzuciłam.
– Dzieciak nie jest psem, by go brać na spacery. Ale możesz wziąć tamtego merdającego futrzaka jak tak bardzo chcesz i stąd znikać – odpowiedział mi Adam z bardzo miłym uśmiechem.
– Poczekam aż wypijesz napój od Nico. – Oparłam brodę na rękach.
– Ja mogę iść do wesołego miasteczka! – Młodszy brunet właśnie postawił przed nami milkshake’i z bitą śmietaną, posypką i innymi „polepszaczami”. – Przyjechało ostatnio!
– Załatwione, dzieciaku. – Adam nawet się nie zastanowił z odpowiedzią.
– A teraz powiedz mi, co to jest, do jasnej Anielki. – Ronan zamerdał słomką w napoju.
– Lód, mleko, oreo, lody śmietankowe i waniliowe zblendowane, na górze bita śmietana, trzy rodzaje posypki i ciastko. Aha. No i pianki. Pianki też są. – Nico zadowolony zaczął pić.
– Idź do NASA, zamiast bomb cukrowych będziesz budował prawdziwe. – Popatrzyłam nieprzekonana na napój, ale pociągnęłam łyka.
– To brzmi jak ultra freakshake... – stwierdził Adam, po czym widząc, że nie padam na podłogę w konwulsjach, sam spróbował. Po chwili zamrugał oczami jak zaskoczony i wziął większego łyka. – I tak smakuje!
Mina Nico wyrażała czyste szczęście. Ale co się młodemu dziwić. Adam był dla niego czymś w rodzaju Boga, co najmniej. A przynajmniej idola. Miał tylko taką przewagę, że jednocześnie był bratem jego chłopaka, więc mógł robić rzeczy, które normalnie klasyfikowałyby go jako psychofana.
– I jest w chuj cukru. – Ronan chyba wziął za duży łyk. – Dzieciaku, ty nie będziesz dzisiaj spał.
Popatrzyłam na Nico, który łyżką właśnie wyjadał bitą śmietanę.
– To tylko bomba cukrowa. – Puściłam młodemu oczko, a potem spojrzałam na zegarek. – Możesz przygotować jeszcze dwie.
– Po co? – Zdziwił się.
– Zapomniałeś, że Helen i Gansey przyjeżdżają po nas do kina? – Popatrzyłam na niego. – Nie po was. – Machnęłam ręką na Adama i Ro.
– Na co idziecie? – Zainteresował się Japończyk.
– Nie wiem, zadecydujemy jak dojedziemy do kina. – Popatrzyłam na Ronana. – Co prawda dzieci z waszego seksu nie będzie, ale uważajcie na choroby weneryczne.
Adam nic sobie z tego nie zrobił, a Amorek poczerwieniał. Uniosłam lekko kącik ust i dalej siorbałam napój.
– Nie mogę. Mrozi się trzy godziny. – Nico podrapał się po policzku. – Następnym razem im zrobię.
– Jak uważasz. – Przewróciłam oczami. – Smaczne to nawet.
– Dzięki! – Dzieciak dopił swój napój do końca. – Jestem gotowy!
W tym właśnie momencie usłyszałam klakson camaro. Podniosłam się wprawnie i popatrzyłam na nasze dwa gołąbki.
– Bez chorób wenerycznych. – I po prostu wyszłam.
Po chwili dopadł mnie zadowolony Nico.
– Blue? Myślisz, że Adam i Ronan będą razem na zawsze? – Zapytał.
– Nie wiem młody. – Westchnęłam. – Ale wiem, że życie to nie bajka.
– Chciałbym. – Szepnął. – Bo chyba naprawdę się lubią.
1647 słów
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz