W słuchawkach leciał Ledger, Klio spała w legowisku, miałam na sobie ciuchy do prania, a na biurku leżały farby i paleta. Na sztaludze stało płótno, a w zębach miałam pędzel. Jeszcze tylko zmieszać farby i może powstawać moje dzieło. Zbliżały się urodziny Ronana, więc musiałam dać mu jakiś prezent. A obraz jego i Adama. Całe szczęście Nico był dobrą duszą i miał rękę do zdjęć. Szczególnie tych, na których jego brat całował jego idola. Ewentualnie na odwrót. Zdjęcie już przypięłam do płótna i zastanawiałam się, czy nie puszczę pawia po paru godzinach. Ale cóż. Urodziny ma się tylko raz w roku.
Kiedy farby były już gotowe, zasiadłam na specjalnym krześle i wyjęłam pędzel z ust. Potem przełączyłam piosenkę na coś Panic! At The Disco i zaczęłam malować. W końcu obraz sam się nie namaluje.
***
Po paru godzinach postanowiłam skończyć pracę na ten dzień. Byłam cała umazana farbą, tak jak ubrania i pędzle. Całe szczęście nic, co należało do wyposażenia Akademii. Poszłam więc ostrożnie do łazienki i z przerażeniem odkryłam, że nie ma wody. Kurwa jego mać! Noah nie było, a nie miałam pojęcia, kto mieszka najbliżej. Założyłam rękawiczki i wyszłam z pokoju. Całe szczęście zauważyłam, że w osiemnastce paliło się światło. Zaczęłam więc pukać. A że byłam nieco zirytowana, przypominało to bardziej walenie. Kiedy w końcu drzwi się otworzyły, wbiłam bez ogródek i zauważyłam, że właścicielka leży jak długa na podłodze.
– Ugh, wybacz. – Przewróciłam nieco ostentacyjnie oczami. – Nie pomogę ci wstać, bo jestem cała w farbie, więc… wstaniesz i sprawdzisz, czy masz wodę? – Nie, nie zależało mi na byciu miłą.
– Czekaj. – Dziewczyna podniosła się, czyli nic jej nie było. Uf? – Zaraz…
– Na pewno nic ci nie jest? – Uniosłam lekko brwi.
– Tak. – Ciemnowłosa ruszyła do łazienki. – Obawiam się, że nie mam wody…
– Irrumator! – Parsknęłam słowem, którego nauczył mnie ostatnio Ronan. – No nic. Dzięki. Czas na mały spacerek do chłopaków…
– Okej… – Nie wiem, czy coś jeszcze powiedziała, bo ruszyłam do pokoju Adama.
I lepiej dla niego, żeby tam była woda.
***
U Adama też nie było wody. Co więcej, w całej Akademii nie było wody, więc na gwałt szukaliśmy Ganseya, żeby zawiózł nas do Ronana. Blondynek raczej się nie zdziwił, po prostu udostępnił mi łazienkę i ręcznik, Ganseyowi dostęp do lodówki i Edgara, a Adamowi… do samego siebie, prawdopodobnie do całowania. Całe szczęście o nic nie pytał. Wszyscy byliśmy zachwyceni i wróciliśmy w trochę lepszych humorach. A dziś okazało się, że mamy łączone zajęcia z grupą drugą, bo nauczyciel się pochorował. Cóż. Przynajmniej odkryłam, że ta nowa faktycznie się tu uczy.
– Hej. – Podeszła nieśmiało. – Widzę, że odkryłaś źródło wody.
– Tak się złożyło. – Lekko wykrzywiłam usta w uśmiechu. – Pardon, tak właściwie. Jestem Blue Jane Branwell. – Gdzieś z tyłu Gansey krzyknął, że pierwsza. – I nie zwracaj uwagi na tego idiotę. Od kiedy dowiedział się, że Leoś jest drugi, czy trzeci, każdego tytuuje numerem.
– Lydia Martin. – Lekko ścisnęła moją dłoń. – I to chyba nie jest najdziwniejsza rzecz, jaką widziałam.
– Możliwe. – Pogłaskałam Kaliope. – No dobra, nie na darmo tak wcześnie wstałam. – Wsiadłam na konia. – Hej przygodo, czy coś.
Lydia?
503 słowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz