All the right moves, hey
Yeah, we're going down
All the right moves, hey
Yeah, we're going down
Ostatnie nuty piosenki zadrgały w powietrzu, a stopy Ronana w całości dotknęły podłogi. Strój był dla niego jak druga skóra. Lubiłam patrzeć jak trenuje, chociaż on… nie. Nie lubił mówić, myśleć, a tym bardziej przyznawać się, że żyje baletem. Ciągle tańczy, chociaż nie jest to już czysta forma. Dodaje coś od siebie. Swoje uczucia i swoją muzykę. Chociaż ciągle widać to zacięcie, ten ideał. Mogliby go przyjąć teraz i nie odstawałby od innych…
– Nie wyszedłeś z wprawy. – Usiadłam obok niego.
– Podobno. – Napił się wody.
– Powiedz mi, kiedy ty masz na to wszystko czas? – Zapytałam się.
– Niektóre obowiązki przy koniu wymagają użycia tych samych mięśni. Albo jak mam wolne. Albo jak nikt nie patrzy. – Westchnął. – No chyba, że ty się przypałętasz.
– Podejrzewam, że od kiedy jesteś z Adamem ćwiczysz rzadziej? – Uniosłam brew.
– Raczej wstaję wcześniej. – Odłożył butelkę na taras. – Albo kładę się później.
– Nie możesz sobie darować, prawda? – Oparłam głowę o jego ramię.
– Pytasz, jakbyś nie znała odpowiedzi. – Westchnął. – Oglądałem z młodym Dance Revolution. Wiesz… nie da się tak udawać. Arthur naprawdę się w nim bujał.
– Ale Adam w nim nie. – Popatrzyłam na niego. – Teraz też nic nie czuje.
– Tja. – Ronan znów wstał i włączył na nowo All the right moves.
Popatrzyłam na niego z zachwytem. Nie grał na pianinie ani skrzypcach nawet w połowie tego, jak tańczył. O tej jednej rzeczy wiedziałam tylko ja i jego rodzina. Nienawidził tego, że wyleciał za to, że jest za wysoki. Potem już nie chciał wracać w żadnym innym mieście. Tańczył sam. I robił to cholernie dobrze, chociaż pewnie nie spełniał ścisłych wymogów. Miałam to gdzieś.
I know we've got it good
But they've got it made
And the grass is getting greener each day
I know things are looking up
But soon they'll take us down
Before anybody's knowing our name.
Przeszły mnie ciarki. Do dziś nie wiedziałam czemu wybrał akurat tę piosenkę, ale nie mogłam powstrzymać uczucia, że jest genialna. Ronan miał do tego nosa. Obserwowałam go uważnie. Ani jednego niekontrolowanego ruchu. Potrzebował tylko jednego – partnera. Takiego, który nie tylko dopasuje się do jego wizji, ale też odczuje ją. I odpowie na jego uczucia. Każdy skrawek bólu, jaki w sobie nosił. Wiedziałam, że niektóre rany się nie goją, ale blondyn potrzebował kogoś, kto chociażby o nich wiedział i od czasu do czasu zmienił opatrunki. To nie tak, że nie lubiłam Adama, czy coś. Po prostu, po tylu latach, ciągle nie byłam przekonana, czy będzie odpowiedni dla Ronana. Ale z drugiej strony… nie byłam przekonana, czy jakikolwiek facet będzie dla niego dobry. Ro był delikatny. Jak porcelanowa lalka. A lalki były zazwyczaj domeną dziewczyn. Te porcelanowe – delikatnych dziewczyn.
It don't matter what you see.
I know I could never be
Someone that'll look like you.
It don't matter what you say
I know I could never fake
Someone that could sound like you.
Oparłam się na rękach i ciągle go obserwowałam. Martwiłam się. To chyba nie było dziwne. Patrzyłam na niego aż do ostatniego ruchu, kiedy opadł na pełne stopy. Idealnie. Jak zawsze. Poklepałam miejsce obok siebie i podałam mu butelkę.
– Powiesz mu? – Patrzyłam w przestrzeń.
– Nie wiem BB. – Przeczesał włosy i po chwili je związał. Powinien iść do fryzjera. – Nie umiem i nie lubię o tym mówić. To jak rozdrapywanie całkiem nieźle zagojonej rany.
– Ale… – Zamknęłam się. W końcu Adam też nie powiedział mu o Jasperze. – W sumie… każdy ma tajemnice, nie?
– Tak. – Pokiwał głową i wytarł twarz ręcznikiem. – To nie tak, że będziemy razem do końca życia, nie?
– Nie? – Uniosłam lekko kącik ust. – Adam ma chyba o tym inne zdanie.
– On nie usiedzi w jednym miejscu, a ja nie umiem żyć z dala od rodziny. – Zaśmiał się jakoś tak pusto. – I żaden z nas nie umie pójść na kompromis.
– Ale ty zrobisz dla niego wszystko. – Podciągnęłam nogi pod brodę. – Chociaż nie wiem… rodzinę też kochasz. Ciężki wybór.
– Mam nadzieję, że nie ja go dokonam. – Wstał po chwili. – Idę się przebrać. Zaraz wracam. Uważaj na Edgara. I Bekę. Lubią wychodzić.
– Okej. – Zastawiłam sobą podstawowe wejście. Nie żeby obydwa zwierzaki miały problem z przekroczeniem tych granic. Ale pomóc zawsze mogłam.
Nie minęła chwila, a obok mnie pojawił się Edgar, jednak nie chciał uciekać. Położył się obok mnie na plecach i całym sobą mówił: „Miziaj!”. Co miałam zrobić. Wyciągnęłam dłoń i zaczęłam głaskać psa. Łatwo było mnie przekonać. Szczególnie do głaskania. Szczególnie, że w pobliżu nie widziałam żadnego innego zwierza, który mógłby być zazdrosny. Jednak po chwili ktoś się pojawił.
– Jane, myślałem, że cię tu nie będzie. – Skrzywił się Adam.
– Miło mi zniszczyć twoje marzenia, Mikaelson. – Uśmiechnęłam się. – Edgarowi też.
Chłopak wzdrygnął się na widok psa. Chociaż czworonóg był bezpieczny i nawet upominał się o pieszczoty od Japończyka. Niestety zderzał się z murem.
– Ha, ha, ha. – Zaśmiał się sztucznie chłopak. – Czego sama tu siedzisz? Aniołek miał cię dość?
Uniosłam zadowolona kącik ust i popatrzyłam na niego z dołu.
– Chciałbyś kochanie. – Wyszczerzyłam się. – Poszedł się przebrać w jakiś seksowny ciuch. Ale nie wiem, czy dla ciebie.
– Dla ciebie na pewno nie – odparł z uśmiechem. – Dobra, to ja do niego idę, a ty sobie zostań z tym… – Popatrzył na psa. – Pchlarzem.
Zastąpiłam mu drogę nogą.
– Po pierwsze, to jest Edgar. – Pogroziłam mu palcem. – Po drugie, zostajesz tu, Ronan zaraz zejdzie. Nie będziecie się macać niekontrolowanie, jak ja tu jestem.
– Zazdrościsz? Sebastian nie daje ci się macać? – Oparł się o ścianę i założył ręce.
– Gdyby nie dawał poszłabym do ciebie. – Wystawiłam mu język i zajrzałam w głąb domu.
Ronan powoli schodził po schodach. Kroki stawiał na wyczucie, więc podejrzewałam, że miał zamknięte oczy. Założył tylko krótkie spodenki i swoją najbardziej znoszoną koszulkę Marvela z logo Czarnej Wdowy. Po chwili zauważyłam, że wyciera włosy. Musiał wziąć naprawdę szybki prysznic. Po chwili stanął w drzwiach i ziewnął. A potem zauważył Adama.
– Jesteś – powiedział szczęśliwy. Czułam jak każda głoska po kolei promieniuje szczęściem. Jak zawsze.
Odsunęłam się nieco, czym pozwoliłam stanąć mu bliżej Japończyka.
– Zawsze – odparł Adam, przygarniając do siebie chłopaka na powitalny pocałunek. – Blue nie chciała mnie puścić na górę.
– Lepszy stróż niż Edgar. – Uśmiechnął się lekko i podrapał psa. – Ale teraz możemy wejść. Nico już czeka z jakimś specjalnym napojem, czy coś. Degustacja.
– Spodziewałeś się mnie? – Spytał brunet, przytulając się do pleców Ro. – Ej, ja też tu potrzebuję uwagi, a ten zwierzak ma ją przez cały dzień.
– Już, już. – Ronan cmoknął go w skroń. – I nie do końca. Nico ma swoje odpały, a Blue miała być, więc…
– Oby tym razem nie pomylił miętusów ze środkami na przeczyszczenie. – Przewróciłam oczami.
– Mam spisać testament? – Zaśmiał się Adam.
– Raczej kupić zapas papieru toaletowego. – Usiadłam przy stole w kuchni. – Ale może nie tym razem…
– Jak miło, że zgłaszasz się na ochotnika na pierwszą szklankę... – Chłopak popatrzył na mnie z uśmiechem i objął swojego blondynka ramieniem.
– Chciałbyś Mikaelson. – Przewróciłam oczami.
– Adam! – Nico pojawił się w kuchni i od razu objął bruneta. – Przyszedłeś!
– Brzmisz jakbym nie przychodził tu niemal codziennie – odparł ten ze śmiechem, odwzajemniając uścisk i zwichrował dzieciakowi włosy. – Podobno przygotowałeś jakąś miksturę alchemiczną. Jane już się nie może doczekać.
– Chłodzi się! I to wcale nie tak, że siedzicie z Ronanem u niego w pokoju i tylko się całujecie i migdalicie… – Przewrócił oczami. – I słuchacie muzyki, ale to chyba, żeby nic nie było słychać. Dla ciebie dam więcej posypki!
– Fakt – przyznał mu rację Azjata. – Chyba zaniedbaliśmy młodego – rzucił do swojego chłopaka. – Może mu to wynagrodzimy jakoś, co?
– Kino? – Ronan wziął łyka wody.
– Spacer? – Podrzuciłam.
– Dzieciak nie jest psem, by go brać na spacery. Ale możesz wziąć tamtego merdającego futrzaka jak tak bardzo chcesz i stąd znikać – odpowiedział mi Adam z bardzo miłym uśmiechem.
– Poczekam aż wypijesz napój od Nico. – Oparłam brodę na rękach.
– Ja mogę iść do wesołego miasteczka! – Młodszy brunet właśnie postawił przed nami milkshake’i z bitą śmietaną, posypką i innymi „polepszaczami”. – Przyjechało ostatnio!
– Załatwione, dzieciaku. – Adam nawet się nie zastanowił z odpowiedzią.
– A teraz powiedz mi, co to jest, do jasnej Anielki. – Ronan zamerdał słomką w napoju.
– Lód, mleko, oreo, lody śmietankowe i waniliowe zblendowane, na górze bita śmietana, trzy rodzaje posypki i ciastko. Aha. No i pianki. Pianki też są. – Nico zadowolony zaczął pić.
– Idź do NASA, zamiast bomb cukrowych będziesz budował prawdziwe. – Popatrzyłam nieprzekonana na napój, ale pociągnęłam łyka.
– To brzmi jak ultra freakshake... – stwierdził Adam, po czym widząc, że nie padam na podłogę w konwulsjach, sam spróbował. Po chwili zamrugał oczami jak zaskoczony i wziął większego łyka. – I tak smakuje!
Mina Nico wyrażała czyste szczęście. Ale co się młodemu dziwić. Adam był dla niego czymś w rodzaju Boga, co najmniej. A przynajmniej idola. Miał tylko taką przewagę, że jednocześnie był bratem jego chłopaka, więc mógł robić rzeczy, które normalnie klasyfikowałyby go jako psychofana.
– I jest w chuj cukru. – Ronan chyba wziął za duży łyk. – Dzieciaku, ty nie będziesz dzisiaj spał.
Popatrzyłam na Nico, który łyżką właśnie wyjadał bitą śmietanę.
– To tylko bomba cukrowa. – Puściłam młodemu oczko, a potem spojrzałam na zegarek. – Możesz przygotować jeszcze dwie.
– Po co? – Zdziwił się.
– Zapomniałeś, że Helen i Gansey przyjeżdżają po nas do kina? – Popatrzyłam na niego. – Nie po was. – Machnęłam ręką na Adama i Ro.
– Na co idziecie? – Zainteresował się Japończyk.
– Nie wiem, zadecydujemy jak dojedziemy do kina. – Popatrzyłam na Ronana. – Co prawda dzieci z waszego seksu nie będzie, ale uważajcie na choroby weneryczne.
Adam nic sobie z tego nie zrobił, a Amorek poczerwieniał. Uniosłam lekko kącik ust i dalej siorbałam napój.
– Nie mogę. Mrozi się trzy godziny. – Nico podrapał się po policzku. – Następnym razem im zrobię.
– Jak uważasz. – Przewróciłam oczami. – Smaczne to nawet.
– Dzięki! – Dzieciak dopił swój napój do końca. – Jestem gotowy!
W tym właśnie momencie usłyszałam klakson camaro. Podniosłam się wprawnie i popatrzyłam na nasze dwa gołąbki.
– Bez chorób wenerycznych. – I po prostu wyszłam.
Po chwili dopadł mnie zadowolony Nico.
– Blue? Myślisz, że Adam i Ronan będą razem na zawsze? – Zapytał.
– Nie wiem młody. – Westchnęłam. – Ale wiem, że życie to nie bajka.
– Chciałbym. – Szepnął. – Bo chyba naprawdę się lubią.
1647 słów
8.29.2019
8.28.2019
Od Blue cd Lydii
W słuchawkach leciał Ledger, Klio spała w legowisku, miałam na sobie ciuchy do prania, a na biurku leżały farby i paleta. Na sztaludze stało płótno, a w zębach miałam pędzel. Jeszcze tylko zmieszać farby i może powstawać moje dzieło. Zbliżały się urodziny Ronana, więc musiałam dać mu jakiś prezent. A obraz jego i Adama. Całe szczęście Nico był dobrą duszą i miał rękę do zdjęć. Szczególnie tych, na których jego brat całował jego idola. Ewentualnie na odwrót. Zdjęcie już przypięłam do płótna i zastanawiałam się, czy nie puszczę pawia po paru godzinach. Ale cóż. Urodziny ma się tylko raz w roku.
Kiedy farby były już gotowe, zasiadłam na specjalnym krześle i wyjęłam pędzel z ust. Potem przełączyłam piosenkę na coś Panic! At The Disco i zaczęłam malować. W końcu obraz sam się nie namaluje.
***
Po paru godzinach postanowiłam skończyć pracę na ten dzień. Byłam cała umazana farbą, tak jak ubrania i pędzle. Całe szczęście nic, co należało do wyposażenia Akademii. Poszłam więc ostrożnie do łazienki i z przerażeniem odkryłam, że nie ma wody. Kurwa jego mać! Noah nie było, a nie miałam pojęcia, kto mieszka najbliżej. Założyłam rękawiczki i wyszłam z pokoju. Całe szczęście zauważyłam, że w osiemnastce paliło się światło. Zaczęłam więc pukać. A że byłam nieco zirytowana, przypominało to bardziej walenie. Kiedy w końcu drzwi się otworzyły, wbiłam bez ogródek i zauważyłam, że właścicielka leży jak długa na podłodze.
– Ugh, wybacz. – Przewróciłam nieco ostentacyjnie oczami. – Nie pomogę ci wstać, bo jestem cała w farbie, więc… wstaniesz i sprawdzisz, czy masz wodę? – Nie, nie zależało mi na byciu miłą.
– Czekaj. – Dziewczyna podniosła się, czyli nic jej nie było. Uf? – Zaraz…
– Na pewno nic ci nie jest? – Uniosłam lekko brwi.
– Tak. – Ciemnowłosa ruszyła do łazienki. – Obawiam się, że nie mam wody…
– Irrumator! – Parsknęłam słowem, którego nauczył mnie ostatnio Ronan. – No nic. Dzięki. Czas na mały spacerek do chłopaków…
– Okej… – Nie wiem, czy coś jeszcze powiedziała, bo ruszyłam do pokoju Adama.
I lepiej dla niego, żeby tam była woda.
***
U Adama też nie było wody. Co więcej, w całej Akademii nie było wody, więc na gwałt szukaliśmy Ganseya, żeby zawiózł nas do Ronana. Blondynek raczej się nie zdziwił, po prostu udostępnił mi łazienkę i ręcznik, Ganseyowi dostęp do lodówki i Edgara, a Adamowi… do samego siebie, prawdopodobnie do całowania. Całe szczęście o nic nie pytał. Wszyscy byliśmy zachwyceni i wróciliśmy w trochę lepszych humorach. A dziś okazało się, że mamy łączone zajęcia z grupą drugą, bo nauczyciel się pochorował. Cóż. Przynajmniej odkryłam, że ta nowa faktycznie się tu uczy.
– Hej. – Podeszła nieśmiało. – Widzę, że odkryłaś źródło wody.
– Tak się złożyło. – Lekko wykrzywiłam usta w uśmiechu. – Pardon, tak właściwie. Jestem Blue Jane Branwell. – Gdzieś z tyłu Gansey krzyknął, że pierwsza. – I nie zwracaj uwagi na tego idiotę. Od kiedy dowiedział się, że Leoś jest drugi, czy trzeci, każdego tytuuje numerem.
– Lydia Martin. – Lekko ścisnęła moją dłoń. – I to chyba nie jest najdziwniejsza rzecz, jaką widziałam.
– Możliwe. – Pogłaskałam Kaliope. – No dobra, nie na darmo tak wcześnie wstałam. – Wsiadłam na konia. – Hej przygodo, czy coś.
Lydia?
503 słowa
Kiedy farby były już gotowe, zasiadłam na specjalnym krześle i wyjęłam pędzel z ust. Potem przełączyłam piosenkę na coś Panic! At The Disco i zaczęłam malować. W końcu obraz sam się nie namaluje.
***
Po paru godzinach postanowiłam skończyć pracę na ten dzień. Byłam cała umazana farbą, tak jak ubrania i pędzle. Całe szczęście nic, co należało do wyposażenia Akademii. Poszłam więc ostrożnie do łazienki i z przerażeniem odkryłam, że nie ma wody. Kurwa jego mać! Noah nie było, a nie miałam pojęcia, kto mieszka najbliżej. Założyłam rękawiczki i wyszłam z pokoju. Całe szczęście zauważyłam, że w osiemnastce paliło się światło. Zaczęłam więc pukać. A że byłam nieco zirytowana, przypominało to bardziej walenie. Kiedy w końcu drzwi się otworzyły, wbiłam bez ogródek i zauważyłam, że właścicielka leży jak długa na podłodze.
– Ugh, wybacz. – Przewróciłam nieco ostentacyjnie oczami. – Nie pomogę ci wstać, bo jestem cała w farbie, więc… wstaniesz i sprawdzisz, czy masz wodę? – Nie, nie zależało mi na byciu miłą.
– Czekaj. – Dziewczyna podniosła się, czyli nic jej nie było. Uf? – Zaraz…
– Na pewno nic ci nie jest? – Uniosłam lekko brwi.
– Tak. – Ciemnowłosa ruszyła do łazienki. – Obawiam się, że nie mam wody…
– Irrumator! – Parsknęłam słowem, którego nauczył mnie ostatnio Ronan. – No nic. Dzięki. Czas na mały spacerek do chłopaków…
– Okej… – Nie wiem, czy coś jeszcze powiedziała, bo ruszyłam do pokoju Adama.
I lepiej dla niego, żeby tam była woda.
***
U Adama też nie było wody. Co więcej, w całej Akademii nie było wody, więc na gwałt szukaliśmy Ganseya, żeby zawiózł nas do Ronana. Blondynek raczej się nie zdziwił, po prostu udostępnił mi łazienkę i ręcznik, Ganseyowi dostęp do lodówki i Edgara, a Adamowi… do samego siebie, prawdopodobnie do całowania. Całe szczęście o nic nie pytał. Wszyscy byliśmy zachwyceni i wróciliśmy w trochę lepszych humorach. A dziś okazało się, że mamy łączone zajęcia z grupą drugą, bo nauczyciel się pochorował. Cóż. Przynajmniej odkryłam, że ta nowa faktycznie się tu uczy.
– Hej. – Podeszła nieśmiało. – Widzę, że odkryłaś źródło wody.
– Tak się złożyło. – Lekko wykrzywiłam usta w uśmiechu. – Pardon, tak właściwie. Jestem Blue Jane Branwell. – Gdzieś z tyłu Gansey krzyknął, że pierwsza. – I nie zwracaj uwagi na tego idiotę. Od kiedy dowiedział się, że Leoś jest drugi, czy trzeci, każdego tytuuje numerem.
– Lydia Martin. – Lekko ścisnęła moją dłoń. – I to chyba nie jest najdziwniejsza rzecz, jaką widziałam.
– Możliwe. – Pogłaskałam Kaliope. – No dobra, nie na darmo tak wcześnie wstałam. – Wsiadłam na konia. – Hej przygodo, czy coś.
Lydia?
503 słowa
8.24.2019
Od Skylar cd Melissy
Zamknęłam za sobą drzwi boksu Ghosta, ignorując jego niezadowolone rżenie i zasuwając zasuwę.
- Zajrzę do ciebie później - obiecałam, częstując konia kawałkiem marchewki, której nie zjadł. - Jak chcesz. - Wrzuciłam warzywo do żłobu. - Chodź, Oreo.
Czarna plama, leżąca do tej pory na podłodze w korytarzu stajni, zerwała się radośnie i potruchtała w stronę wyjścia. Miałam po prostu wrócić do pokoju, ale zobaczyłam w pobliżu dwie znajome sylwetki.
- Hej. - Podeszłam do niewysokiego płotu, na którym siedzieli Gansey i Ronan. - Co robicie?
- Czekamy na Nico - wyjaśnił Ro, wyciągając ręce do Oreo i drapiąc go za uchem, na co pies zareagował wskoczeniem na murek, by móc domagać się więcej pieszczot.
- Patrzymy na samochód - sprostował Dick, kiwając głową w stronę auta z przyczepą dla konia. - Może to ktoś normalniejszy niż Windsor.
Oparłam się o murek, dołączając tym samym do tego zgromadzenia. W międzyczasie drzwi samochodu otworzyły się i wyszła z niego wysoka blondynka. Dziewczyna przez kilka sekund rozglądała się nerwowo po okolicy, by ostatecznie zniknąć we wnętrzu przyczepy.
- Wygląda na przestraszoną - stwierdziłam to co wszyscy już i tak wiedzieliśmy. - Może powinniśmy do niej podejść i zagadać? Pomóc? Oprowadzić?
- Ja czekam na Nico - przypomniał Ro, dając do zrozumienia, że nie ma zamiaru wchodzić w interakcję z obcym człowiekiem.
- Ja chyba też poczekam na Nico. - Gans posłał mi szeroki uśmiech. - Żeby Ronan nie czuł się samotny, bo Adam i Barnwell pojechali na zakupy.
Przewróciłam oczami w niemym "whatever" i pokonałam ogrodzenie w momencie gdy nowa wyprowadziła z przyczepy gniadego konia.
- Cześć, jestem Sky - Przedstawiłam się, gdy do niej podeszłam. - Witamy w Imposible Horse Academy.
Melissa
256
- Zajrzę do ciebie później - obiecałam, częstując konia kawałkiem marchewki, której nie zjadł. - Jak chcesz. - Wrzuciłam warzywo do żłobu. - Chodź, Oreo.
Czarna plama, leżąca do tej pory na podłodze w korytarzu stajni, zerwała się radośnie i potruchtała w stronę wyjścia. Miałam po prostu wrócić do pokoju, ale zobaczyłam w pobliżu dwie znajome sylwetki.
- Hej. - Podeszłam do niewysokiego płotu, na którym siedzieli Gansey i Ronan. - Co robicie?
- Czekamy na Nico - wyjaśnił Ro, wyciągając ręce do Oreo i drapiąc go za uchem, na co pies zareagował wskoczeniem na murek, by móc domagać się więcej pieszczot.
- Patrzymy na samochód - sprostował Dick, kiwając głową w stronę auta z przyczepą dla konia. - Może to ktoś normalniejszy niż Windsor.
Oparłam się o murek, dołączając tym samym do tego zgromadzenia. W międzyczasie drzwi samochodu otworzyły się i wyszła z niego wysoka blondynka. Dziewczyna przez kilka sekund rozglądała się nerwowo po okolicy, by ostatecznie zniknąć we wnętrzu przyczepy.
- Wygląda na przestraszoną - stwierdziłam to co wszyscy już i tak wiedzieliśmy. - Może powinniśmy do niej podejść i zagadać? Pomóc? Oprowadzić?
- Ja czekam na Nico - przypomniał Ro, dając do zrozumienia, że nie ma zamiaru wchodzić w interakcję z obcym człowiekiem.
- Ja chyba też poczekam na Nico. - Gans posłał mi szeroki uśmiech. - Żeby Ronan nie czuł się samotny, bo Adam i Barnwell pojechali na zakupy.
Przewróciłam oczami w niemym "whatever" i pokonałam ogrodzenie w momencie gdy nowa wyprowadziła z przyczepy gniadego konia.
- Cześć, jestem Sky - Przedstawiłam się, gdy do niej podeszłam. - Witamy w Imposible Horse Academy.
Melissa
256
8.23.2019
Czystka Wakacyjna
Z racji, że aktywność na blogu znacznie spadła, pragnę zorganizować w naszych szeregach czystkę, która zdecyduje kto zostanie z nami dłużej, a kto odejdzie. Poniżej znajdziecie listę osób, które powinny w najbliższym czasie napisać jakieś opowiadanie. W razie nie zastosowania się do tego polecenia, postać zostanie wydalona z akademii.
8.16.2019
Od Lydii
|...| Spojrzałam na zegarek - ' Piąta trzydzieści... '. Zaczęliśmy zbliżać się w okolicę akademii. Minęłam już wielką bramę wjazdową, za chwilę zerkając na podgląd z kamer w przyczepie Lucyfera. Z daleka zobaczyłam stajnię i parking tuż przed nią. Zatrzymałam samochód, koń wyraźnie poczuł, że stoimy, bo od razu zaczął się niecierpliwić, rżeć i tąpać.
- Wiem, wiem. Już Cię wypuszczam. -powiedziałam wysiadając z samochodu
Zanim jednak podeszłam do przyczepy, szukałam wzrokiem żywej duszy. Spotkałam bodajże jakiegoś stajennego. Już po chwili miałam niezbędne informacje co do ulokowania mojego konia i znajdowania się recepcji.
Otworzyłam powoli przyczepę, odpięłam blokadę i zaczęłam wyprowadzać Lucyfera na zewnątrz. Gdy umieściłam już konia w jego nowym boksie, stwierdziłam że muszę ulokować swoje auto gdzieś indziej. Świetną opcją jest to, że akademia zadbała o miejsce na przyczepy do przewozu koni. Szybko załatwiłam sprawę z przyczepą i mogłam podjechać pod akademik. Z łatwością znalazłam recepcję i rozprawiłam się z papierkową robotą.
Idąc korytarzem, ciągnęłam za sobą walizkę, w prawej ręce miałam klucz od pokoju, który dostałam w recepcji. Spojrzałam kątem oka na numer na kluczu - ' Osiemnaście... '. Zaraz po tym zerknęłam na drzwi obok których akurat przechodziłam.. - ' O! To tu. ' - pomyślałam i cofnęłam się kawałek, aby otworzyć drzwi i dostać się do środka. Pokój wyglądał całkiem ładnie, promienie wschodzącego słońca dodawały mu uroku. Szybko załatwiłam sprawę z przyniesieniem pozostałych toreb i walizek. Jednak rozpakowywanie zostawiłam na później. Byłam tak zmęczona podróżą, że marzyłam tylko o tym by położyć się spać. Spojrzałam na telefon, bateria padała. Zaczęłam chaotycznie szukać ładowarki.
- Musi gdzieś tu być... -powiedziałam sama do siebie, przekopując kolejną kieszeń w jednej z toreb - Jest!! -uniosłam lekko głos ze szczęścia.
Wgramoliłam się na łóżko znajdując tuż nieopodal niego kontakt, do którego podłączyłam ładowarkę. Przez chwilę myślałam, że wzięłam nie ten kabel, ale finalnie okazało się , że pasował. Odłożyłam telefon na półkę obok łóżka. Głowę położyłam na poduszce. Chwilę patrzyłam na sufit. Nawet nie wiem kiedy odpłynęłam. Nagle z objęć Morfeusza wyciągnęło mnie nachalne pukanie do drzwi. Wstałam i podeszłam by otworzyć. W tym momencie, osoba po drugiej stronie drzwi, była już tak zniecierpliwiona, że zdecydowała się na wejście do mojego pokoju. Nawet nie wiem kiedy dostałam z drzwi i padłam na ziemię jak kłoda...
< Ktokolwiek? XD >
- Wiem, wiem. Już Cię wypuszczam. -powiedziałam wysiadając z samochodu
Zanim jednak podeszłam do przyczepy, szukałam wzrokiem żywej duszy. Spotkałam bodajże jakiegoś stajennego. Już po chwili miałam niezbędne informacje co do ulokowania mojego konia i znajdowania się recepcji.
Otworzyłam powoli przyczepę, odpięłam blokadę i zaczęłam wyprowadzać Lucyfera na zewnątrz. Gdy umieściłam już konia w jego nowym boksie, stwierdziłam że muszę ulokować swoje auto gdzieś indziej. Świetną opcją jest to, że akademia zadbała o miejsce na przyczepy do przewozu koni. Szybko załatwiłam sprawę z przyczepą i mogłam podjechać pod akademik. Z łatwością znalazłam recepcję i rozprawiłam się z papierkową robotą.
Idąc korytarzem, ciągnęłam za sobą walizkę, w prawej ręce miałam klucz od pokoju, który dostałam w recepcji. Spojrzałam kątem oka na numer na kluczu - ' Osiemnaście... '. Zaraz po tym zerknęłam na drzwi obok których akurat przechodziłam.. - ' O! To tu. ' - pomyślałam i cofnęłam się kawałek, aby otworzyć drzwi i dostać się do środka. Pokój wyglądał całkiem ładnie, promienie wschodzącego słońca dodawały mu uroku. Szybko załatwiłam sprawę z przyniesieniem pozostałych toreb i walizek. Jednak rozpakowywanie zostawiłam na później. Byłam tak zmęczona podróżą, że marzyłam tylko o tym by położyć się spać. Spojrzałam na telefon, bateria padała. Zaczęłam chaotycznie szukać ładowarki.
- Musi gdzieś tu być... -powiedziałam sama do siebie, przekopując kolejną kieszeń w jednej z toreb - Jest!! -uniosłam lekko głos ze szczęścia.
Wgramoliłam się na łóżko znajdując tuż nieopodal niego kontakt, do którego podłączyłam ładowarkę. Przez chwilę myślałam, że wzięłam nie ten kabel, ale finalnie okazało się , że pasował. Odłożyłam telefon na półkę obok łóżka. Głowę położyłam na poduszce. Chwilę patrzyłam na sufit. Nawet nie wiem kiedy odpłynęłam. Nagle z objęć Morfeusza wyciągnęło mnie nachalne pukanie do drzwi. Wstałam i podeszłam by otworzyć. W tym momencie, osoba po drugiej stronie drzwi, była już tak zniecierpliwiona, że zdecydowała się na wejście do mojego pokoju. Nawet nie wiem kiedy dostałam z drzwi i padłam na ziemię jak kłoda...
< Ktokolwiek? XD >
8.14.2019
Od Ronana do Sky
W sobotę znowu zadzwonił budzik. Pacnąłem go lekko i pierwszy raz zacząłem wyklinać studia. Nie żebym ich nie lubił, ale ten moment, kiedy musisz wstać po całym tygodniu jazd i intensywnych spotkań… Cóż. Naprawdę byłem szczęśliwy, że moja relacja z Adamem idzie do przodu, ale nie spodziewałem się, że będzie to skutkowało takim niewyspaniem. Oczywiście, nie przeszkadzało mi to przez większość czasu. Ale przeszkadzało mi teraz. Szczególnie, że Hammer zadowolony spał w pudle po nowych butach Nico. Nawet Nyx spała. Jęknąłem i zwlokłem się z łóżka. Najpierw do łazienki, a potem na dół, na śniadanie. Całe szczęście tam już czekała mama.
– Uśmiechnij się słońce. – Mama przeczesała mi włosy. – Zapowiada się nowy, wspaniały dzień.
– Mhm. – Ziewnąłem. – Baaardzoooo.
– No już, wybieraj chleb, bułkę, masło, ogórek, pomidor… – Mama podała mi herbatę. – Zaraz zejdzie tata, to cię odwiezie.
– Spokojnie, umówiłem się z Noah, ona też jedzie dziś do miasta. – Przetarłem oczy. – Nawet Hammer jeszcze śpi!
– To kot, śpi przez większość dnia. – Zaśmiała się. – Nie martw się. Jak wrócisz to wstaną.
– Jak wrócę, to pójdą spać. – Westchnąłem. – A jednak, chociaż jeden jest dla mnie podporą. No chodź Edgar.
Pies zadowolony podbiegł do mnie i zaczął lizać po rękach. Uśmiechnąłem się i zacząłem go głaskać.
– Ronan, umyj potem ręce. – Tata pojawił się na dole.
– Jasne. – Jeszcze raz przeczesałem sierść Edgara. – Umyjemy ręce, ale najpierw wymiziamy Edgara, tak? – Znowu podrapałem psa za uchem.
– No już, myj ręce, bo spóźnisz się na uczelnię. – Mama pacnęła mnie po głowie ścierką. – A głodnego cię nie puszczę.
– Już, już. – Podszedłem do zlewu i umyłem ręce, przy okazji cmokając mamę w policzek. – Najem się na cały dzień.
***
– Wyglądasz jak zombie. – Noah nie owijała w bawełnę.
– A ty nie żyjesz od siedmiu lat i jesteś duchem. – Wystawiłem dziewczynie język. – Kto ma lepiej?
– Myślę, że ja. – Odpaliła samochód. – Mnie czasami nie widać.
– Ha. Ha. Ha. – Wygrzebałem z plecaka kanapkę i wsadziłem ją dziewczynie w usta. – Bo pewnie nie jadłaś śniadania.
Dziewczyna próbowała wymruczeć coś logicznego, ale niestety przeszkadzała jej kanapka.
– Najpierw przełknij, potem mów. – Uśmiechnąłem się.
– Niegrzeczna Poduszka. – Pokręciła głową, ciągle patrząc na drogę. – To powiedz mi, gdzie dokładnie mam jechać.
Nie czekając na pozwolenie, wbiłem w nawigację odpowiedni adres. Dziewczyna przewróciła oczami i włączyła radio. Miała pecha, bo akurat leciało Panic! At the disco, więc zacząłem śpiewać razem z wokalistą.
***
Ostatnie zajęcia tego dnia były całkiem przyjemne. Ale może dlatego, że to był fakultet, na którym skupialiśmy się na Nagrodach Akademii Filmowej. A to oznaczało, że mieliśmy w pigułce wiadomości o najlepszych filmach, aktorach, reżyserach… to było całkiem miłe. Szczególnie na koniec. Właśnie szedłem do szatni, by odebrać kurtkę, którą narzuciłem na siebie, bo rano było chłodno. Nie spodziewałem się jednak, że coś na mnie wpadnie.
– Cześć! – Usłyszałem nieco znajomy głos za sobą.
Odwróciłem się i uśmiechnąłem zadowolony.
– Hej Sky. – Poprawiłem plecak. – Co tu robisz?
– Miałam akurat zajęcia z grafiki. – Ustawiła się obok mnie. – A ty?
– Też miałem dzisiaj zajęcia. – Powoli ruszyłem przed siebie. – Ale idę jeszcze do szatni.
– Po co? – Zdziwiła się.
– Gdy rano wychodziłem, było dość chłodno. – Przeczesałem włosy. – Siedzę tu od rana.
– Cóż, studia zaoczne. – Zaśmiała się. – Musimy to przeżyć.
– Niestety. – Pokiwałem głową. – Dzień dobry.
Podałem pani numerek i po chwili odzyskałem swoją kurtkę. Uśmiechnąłem się i odwróciłem do dziewczyny.
– To co? Masz jakieś plany? – Zapytałem.
– Kompletnie nie. – Wzruszyła ramionami. – A ty?
– Czekam na podwózkę, ale to dopiero za godzinę. – Zerknąłem na zegarek. – Nawet więcej. To co? Obiad? Obiadokolacja?
– Nie brzmi źle. – Uśmiechnęła się dziewczyna.
– No to zapraszam. – Otworzyłem przed nią drzwi.
Sky? Co chcesz zjeeeeść?
574 słowa
– Uśmiechnij się słońce. – Mama przeczesała mi włosy. – Zapowiada się nowy, wspaniały dzień.
– Mhm. – Ziewnąłem. – Baaardzoooo.
– No już, wybieraj chleb, bułkę, masło, ogórek, pomidor… – Mama podała mi herbatę. – Zaraz zejdzie tata, to cię odwiezie.
– Spokojnie, umówiłem się z Noah, ona też jedzie dziś do miasta. – Przetarłem oczy. – Nawet Hammer jeszcze śpi!
– To kot, śpi przez większość dnia. – Zaśmiała się. – Nie martw się. Jak wrócisz to wstaną.
– Jak wrócę, to pójdą spać. – Westchnąłem. – A jednak, chociaż jeden jest dla mnie podporą. No chodź Edgar.
Pies zadowolony podbiegł do mnie i zaczął lizać po rękach. Uśmiechnąłem się i zacząłem go głaskać.
– Ronan, umyj potem ręce. – Tata pojawił się na dole.
– Jasne. – Jeszcze raz przeczesałem sierść Edgara. – Umyjemy ręce, ale najpierw wymiziamy Edgara, tak? – Znowu podrapałem psa za uchem.
– No już, myj ręce, bo spóźnisz się na uczelnię. – Mama pacnęła mnie po głowie ścierką. – A głodnego cię nie puszczę.
– Już, już. – Podszedłem do zlewu i umyłem ręce, przy okazji cmokając mamę w policzek. – Najem się na cały dzień.
***
– Wyglądasz jak zombie. – Noah nie owijała w bawełnę.
– A ty nie żyjesz od siedmiu lat i jesteś duchem. – Wystawiłem dziewczynie język. – Kto ma lepiej?
– Myślę, że ja. – Odpaliła samochód. – Mnie czasami nie widać.
– Ha. Ha. Ha. – Wygrzebałem z plecaka kanapkę i wsadziłem ją dziewczynie w usta. – Bo pewnie nie jadłaś śniadania.
Dziewczyna próbowała wymruczeć coś logicznego, ale niestety przeszkadzała jej kanapka.
– Najpierw przełknij, potem mów. – Uśmiechnąłem się.
– Niegrzeczna Poduszka. – Pokręciła głową, ciągle patrząc na drogę. – To powiedz mi, gdzie dokładnie mam jechać.
Nie czekając na pozwolenie, wbiłem w nawigację odpowiedni adres. Dziewczyna przewróciła oczami i włączyła radio. Miała pecha, bo akurat leciało Panic! At the disco, więc zacząłem śpiewać razem z wokalistą.
***
Ostatnie zajęcia tego dnia były całkiem przyjemne. Ale może dlatego, że to był fakultet, na którym skupialiśmy się na Nagrodach Akademii Filmowej. A to oznaczało, że mieliśmy w pigułce wiadomości o najlepszych filmach, aktorach, reżyserach… to było całkiem miłe. Szczególnie na koniec. Właśnie szedłem do szatni, by odebrać kurtkę, którą narzuciłem na siebie, bo rano było chłodno. Nie spodziewałem się jednak, że coś na mnie wpadnie.
– Cześć! – Usłyszałem nieco znajomy głos za sobą.
Odwróciłem się i uśmiechnąłem zadowolony.
– Hej Sky. – Poprawiłem plecak. – Co tu robisz?
– Miałam akurat zajęcia z grafiki. – Ustawiła się obok mnie. – A ty?
– Też miałem dzisiaj zajęcia. – Powoli ruszyłem przed siebie. – Ale idę jeszcze do szatni.
– Po co? – Zdziwiła się.
– Gdy rano wychodziłem, było dość chłodno. – Przeczesałem włosy. – Siedzę tu od rana.
– Cóż, studia zaoczne. – Zaśmiała się. – Musimy to przeżyć.
– Niestety. – Pokiwałem głową. – Dzień dobry.
Podałem pani numerek i po chwili odzyskałem swoją kurtkę. Uśmiechnąłem się i odwróciłem do dziewczyny.
– To co? Masz jakieś plany? – Zapytałem.
– Kompletnie nie. – Wzruszyła ramionami. – A ty?
– Czekam na podwózkę, ale to dopiero za godzinę. – Zerknąłem na zegarek. – Nawet więcej. To co? Obiad? Obiadokolacja?
– Nie brzmi źle. – Uśmiechnęła się dziewczyna.
– No to zapraszam. – Otworzyłem przed nią drzwi.
Sky? Co chcesz zjeeeeść?
574 słowa
8.13.2019
Od Melissy do ktosia
Samotność. Cisza. I myśl. Co ja tu właściwie robię? Deszcz cicho uderza o okno. Wskazówki zegara poruszają się z lekkim cykaniem. Łóżko ciężko ugina się pod moim ciężarem. Doskonale czuję znajdujące się w materacu sprężyny. Każdy mój ruch powoduje skrzypienie, więc siedzę sztywno i wpatruję się w ścianę. Słyszę kroki na korytarzu. Gwałtownie zmieniam pozycję wywołując tym samym donośny trzask. Czego więcej można się spodziewać po starym motelu przy drodze. Kroki na korytarzu robią się coraz głośniejsze, aż w końcu ustają obok moich drzwi. Następuje chwila ciszy, a zaraz po niej rozlega się lekkie pukanie. Spoglądam w stronę drzwi, poruszając jedynie oczami.
- Proszę - mówię donośnym głosem starając się brzmieć pewnie.
Drzwi uchylają się lekko i ukazuje się skryta w cieniu twarz mamy.
- Czas ruszać, kochanie - spogląda w moją stronę - Forget-Me-Not nie może tyle czekać. Bądź za kilka minut na dole.
- Pewnie mamo - mówię uśmiechając się delikatnie i śledzę wzrokiem zamykające się drzwi.
Jakkolwiek źle bym się teraz nie czuła to nie powód, żeby pokazywać to innym. Pewnie i tak mają już dość problemów. Biorę leżącą koło łóżka torbę i pakuję do niej piżamę. Idę do łazienki by włożyć tam również kosmetyki. Upewniwszy się że nic nie zostawiłam ruszam w stronę drzwi. Wychodzę na korytarz i ruszam na parter, do recepcji. Tam czeka na mnie mama. Przeprowadzamy kolejny nieistotny dialog i wsiadamy do samochodu. Ruszamy w dalszą drogę.
***
Kamienie na parkingu hałasują pod kołami samochodu. Chwiejąc się delikatnie wysiadam z samochodu. Oto Impossible Horse Academy. To tu mam spędzić najbliższe kilka lat życia. Nie daję rady stać tak długo i od razu kieruję się do przyczepy. Wchodzę do środka i widzę znajomy pysk Niezapominajki.
- Cześć mała - mówię. - Też się boisz? Nie wyglądasz - uśmiecham się sama do siebie. - W każdym razie ja boję się bardzo. Ale niezależnie jak źle by nie było, zawsze mam ciebie, prawda? - wtulam się w klacz i daję spłynąć po policzku samotnej, niepowstrzymanej łezce.
318 słów
Ktoś?
- Proszę - mówię donośnym głosem starając się brzmieć pewnie.
Drzwi uchylają się lekko i ukazuje się skryta w cieniu twarz mamy.
- Czas ruszać, kochanie - spogląda w moją stronę - Forget-Me-Not nie może tyle czekać. Bądź za kilka minut na dole.
- Pewnie mamo - mówię uśmiechając się delikatnie i śledzę wzrokiem zamykające się drzwi.
Jakkolwiek źle bym się teraz nie czuła to nie powód, żeby pokazywać to innym. Pewnie i tak mają już dość problemów. Biorę leżącą koło łóżka torbę i pakuję do niej piżamę. Idę do łazienki by włożyć tam również kosmetyki. Upewniwszy się że nic nie zostawiłam ruszam w stronę drzwi. Wychodzę na korytarz i ruszam na parter, do recepcji. Tam czeka na mnie mama. Przeprowadzamy kolejny nieistotny dialog i wsiadamy do samochodu. Ruszamy w dalszą drogę.
***
Kamienie na parkingu hałasują pod kołami samochodu. Chwiejąc się delikatnie wysiadam z samochodu. Oto Impossible Horse Academy. To tu mam spędzić najbliższe kilka lat życia. Nie daję rady stać tak długo i od razu kieruję się do przyczepy. Wchodzę do środka i widzę znajomy pysk Niezapominajki.
- Cześć mała - mówię. - Też się boisz? Nie wyglądasz - uśmiecham się sama do siebie. - W każdym razie ja boję się bardzo. Ale niezależnie jak źle by nie było, zawsze mam ciebie, prawda? - wtulam się w klacz i daję spłynąć po policzku samotnej, niepowstrzymanej łezce.
318 słów
Ktoś?
8.11.2019
Fly it UFO
Anna Zak
Imię i nazwisko: Melissa Davis
Wiek: 17 l.
Płeć: kobieta
Ranga: Intermédiairem
Grupa:
Imię konia: Forget-Me-Not
Pokój: 20
Charakter: Melissa jest bardzo towarzyska i kontaktowa. Uwielbia spędzać czas ze znajomymi. Zbyt długa samotność wprawia ją w lekką melancholię. Jak każdy potrzebuje czasami chwili samotności, ale zazwyczaj wystarcza trochę czasu w pokoju, rano i wieczorem. Bardzo obawia się opinii innych i bardzo przejmuje się w szczególności tymi, które wygłaszają jej zdaniem osoby godne uwagi. Czyli prawie wszyscy. Nie da się dokładnie zdefiniować jej zachowań w stosunku do innych, ale zasadniczo można je podzielić na 3 grupy. Pierwsza się odnosi się do osób, których nie lubi bądź z którymi jest wiecznie skłócona. Jest dla nich oschła i ciężko jest jej powstrzymać się przed byciem chamską w stosunku do nich. Druga odnosi się do przyjaciół, którzy nie odejdą od niej bez względu na to jaka jest naprawdę oraz do osób neutralnych. Pokazuje ona im to jaka jest naprawdę, nie boi się ponarzekać kiedy jest w gorszym humorze, przeciwstawić jeśli coś jej nie odpowiada, mieć mały konflikt kiedy ją coś porządnie zdenerwuje. Nie znaczy to jednak że nie okazuje pozytywnych emocji. Wręcz przeciwnie. No i zakwalifikowanie przyjaciół i osób neutralnych do jednej grupy nie oznacza że są dla niej równie ważni. Nadeszła pora na grupę trzecią. Składa się ona z osób na których bardzo jej zależy, głównie bez wzajemności. Stara się być dla nich jak najlepsza. Jest bardzo cierpliwa, stara się być przy nich zawsze kiedy tego potrzebują i z reguły się im nie przeciwstawia. No i to koniec podziału na grupy, pora wrócić do cech niezależnych. Okropnie boi się kontaktów z osobami które będą wymagały od niej robienia tego czego nie chce. W takiej sytuacji może jedynie odmówić im albo sobie, więc stara unikać się takich sytuacji jak ognia. Dość łatwo jest ją zranić ale jeśli coś sprawia jej ból stara się znosić to samemu, tak aby nikt o tym nie wiedział.
Aparycja: Melissa jest dość wysoka, mierzy bowiem 179 cm wzrostu. Waży 56 kg. Jest szczupła i wysportowana, posiada widoczne jednak nie przerysowane mięśnie. Jest klepsydrą. Ma falowane długie włosy w kolorze ciemny blond. Posiada również piękne, niebieskie oczy.
Historia: Urodziła się jak każde przeciętne dziecko. Jej pierwsze kilka lat życia nie wyróżniało się zbytnio spośród pierwszych lat życia innych dzieci. Jednak kiedy miała 5 lat jej ojciec poznał młodszą, piękną kobietę i dla niej zostawił matkę. Ta ciężko pracowała i z trudem wiązała pracę, obowiązki domowe i macierzyństwo. Starała się jednak tak jak mogła. Ojciec nie był zbytnio pomocny. Ograniczał się głównie do płacenia alimentów i dawania drogich prezentów. Z tego powodu Melissa szybko dojrzała. Na 13 urodziny ojciec sprezentował jej kucyka - Monty'ego. Dziewczyna zaczęła wtedy przygodę z jeździectwem. Czas mijał, Melissa jeździła coraz lepiej i robiła się coraz większa. Monty'ego trzeba było sprzedać. Na 16 urodziny od zajętego ojca dziewczyna otrzymała Forget-Me-Not. Ciężko było jej pogodzić szkołę z jazdą i opieką nad tak wymagającym koniem, zaczęła więc szukać akademii jeździeckiej. Po uciążliwych poszukiwaniach trafiła tu.
Rodzina:
Norman Davis - ojciec: Wiecznie zajęty biznesmen. Zostawił matkę, kiedy Melissa miała 5 lat. Zamiast spędzać czas z córką obsypuje ją drogimi prezentami.
Violetta Snowhall - macocha: Partnerka ojca Melissy. Nie posiada nic oprócz ślicznej buźki no i pieniędzy. Oczywiście tych Normana.
Rebecca Davis - matka: Opiekowała się Melissą po odejściu ojca, nie zarabiała fortuny, ale wychowała córkę jak najlepiej umiała, dając jej to co najważniejsze - czas.
Orientacja seksualna: heteroseksualna
Partner: brak
Właściciel: notfunnyhaha
Subskrybuj:
Posty (Atom)